Zabiliśmy Mesjasza

Największym niebezpieczeństwem dla ducha jest to, że wcieli się w instytucje i nie będzie potrafił już wzlecieć. Polski duch doskonale sobie radzi w walce z wrogiem – gorzej idzie mu z samym sobą.

Aktualizacja: 10.02.2009 14:49 Publikacja: 06.02.2009 23:43

Zabiliśmy Mesjasza

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Red

Polska jest dziełem ducha. Naszej historii nie odnajdziemy w czasie, który wypełniają nic nieznaczące wydarzenia, lecz w uniwersalnych zmaganiach między Dobrem a Złem. Naszej geografii nie określają ani granice państwa, ani granice materii, lecz granice naszej duszy. Przywódcy Polski to nie te zastępy na zmianę uśmiechniętych i wściekłych panów, lecz ci, którzy potrafili sprawić, choćby na chwilę, że stajemy się lepszymi ludźmi. Nawet nasza stolica mogła stać się naszą stolicą dopiero wtedy, gdy przestała istnieć. Dopiero wtedy, gdy niezastąpieni dirlewangerowcy pozbawili ją wszelkich śladów materialności, gdy przeanielili Wolę. Tam, gdzie miała być pustka, stworzyli wreszcie istotę polskości.

[srodtytul]Koniec Historii[/srodtytul]

Czy taki sposób mówienia o Polsce porusza w nas jakąś głęboką strunę? A może wzbudza irytację? Odpowiedź, jakiej udzielimy, ma fundamentalne znaczenie, bo jest równoznaczna z odpowiedzią na pytanie, czy my, Polacy, wciąż mamy duszę. To znaczy, czy jesteśmy mesjanistami.

Mesjanizm jest siłą antysystemową: antypolityczną i antyekonomiczną. Jego celem nie jest reforma, lecz całościowa, radykalna zmiana, „ruszenie z posad bryły świata”. Aby dokonać rewolucji, mesjanizm nie może się oprzeć ani na instytucjach, ani na tradycji, lecz na charyzmatycznych jednostkach. Charyzmę zaś zdobywa się jedynie, świadcząc prawdzie, poza polityką i ekonomią, w sferze moralności i sacrum.

Według Starego Testamentu, w najpełniejszym stopniu boską łaską obdarzony jest Mesjasz, osoba, która łączy w sobie moralną siłę proroka, wojownika i męczennika. Ci, którzy Mesjasza naśladują, uzyskują charyzmę, a wokół nich gromadzi się wspólnota, zdolna do wykraczania poza system. W ideologiach politycznych chodzi o to, by skutecznie realizować interesy klas społecznych; w mesjanizmie o to, byśmy mieli duszę.

Czy chcemy mieć duszę? Czy zdanie „Polska jest dziełem ducha” nie staje się dla nas coraz bardziej niezrozumiałe i obce? Może moglibyśmy je jeszcze zaakceptować w wykonaniu poetów, ale i to na prawach dziwactwa. Ot, znów Jarosław Marek Rymkiewicz postanowił nas „zaszokować”. Czy miarą zmiany, jaka w nas zaszła, nie jest fakt, że kiedyś autor „Kinderszenen” byłby brązowionym wieszczem, a dziś jest jedynie skandalistą?

Upadek mesjanizmu jest końcem naszej Historii. Mesjanizm bowiem stanowił zawsze istotę polskiego doświadczenia, a oto dziś wkraczamy w okres, w którym czas na powrót staje się płaski, wydrążony, pozbawiony odniesień do moralności i transcendencji. Okres, kiedy nie rozumiemy, czym był duch. Jest rzeczą zadziwiającą, że nie zauważyliśmy tej perwersyjnej transsubstancjacji, która zamieniła nasze dusze w materię. Nie wiemy nawet, co straciliśmy.

[srodtytul]Sami mesjaniści[/srodtytul]

Gdy przyjrzeć się naszym dziejom od ks. Piotra Skargi po Adama Michnika, wciąż na nowo widać, że Polska stanowiła dla nas przede wszystkim projekt duchowy. To uderzające, jak bardzo nasycony odniesieniami do sacrum był nasz język. Dzięki Kościołowi profetyczny ton stał się niemal powszechny. Nie było żadnej przesady w tym, gdy pewien śmiertelnik na placu Zwycięstwa wzywał Ducha Świętego, aby zstąpił w polskie dzieje. Przeciwnie, z perspektywy czasu wydawało się to zupełnie na miejscu i dziwne byłoby raczej, gdyby tego nie zrobił.

Ale religijny język wykraczał poza mury Kościoła. Mirosław Dzielski stwierdzał zwięźle, „że wynik walki z totalitaryzmem zależy od dwóch czynników: po pierwsze, od ingerencji czynnika nadprzyrodzonego, którego wyrazem jest łaska, po drugie – od natężenia naszej skierowanej ku dobru woli”. Marcin Król zaś śmiertelnie poważnie dowodził, że „poczucie realnego istnienia świata duchowego jest jednym z niezbędnych warunków dla obrania duchowej drogi wyjścia z kryzysu”.

„Lewica” nie pozostawała w tyle. „Przesłanie Ewangelii – wspominał po latach Kuroń – brzmi w moim przekonaniu: „naśladujcie mnie”. Jedną z piękniejszych scen jest ta w Ogrójcu, gdzie Jezus się boi. Jest taka ludzka, jakby do mnie wprost skierowana. Uważam, że obowiązkiem wyznawcy (a ja powiem uczciwie: jestem wyznawcą Ewangelii) jest naśladować. Podejmować stale wysiłek, żeby naśladować, aż po śmierć męczeńską”. Z kolei Adam Michnik, myśląc o roli Chrystusa w swym życiu, zauważał: „Jak sobie uświadomię, z czego wyszedłem i gdzie doszedłem, to nie mam cienia wątpliwości, że mnie umiłował”. W tych słowach nie było żadnej ironii. Przez całe swe dzieje Polacy żyli wpatrzeni w niebo.

[srodtytul]Druga Jerozolima[/srodtytul]

Żeby zrozumieć nasze duchowe doświadczenie, musimy przede wszystkim dostrzec strukturalne podobieństwo między Polską a ludem wybranym, ludem bożym, w którym zrodziła się idea Mesjasza.

U początku polskiego i żydowskiego narodu stoi Księga. To właśnie Biblia sprawiła, że staliśmy się wspólnotami politycznymi. Wincenty Witos w swych pamiętnikach bolał nad tym, że polscy chłopi lepiej znają historię Izraela niż swoją własną. Biadał innymi słowy, że zanim staliśmy się Polakami, najpierw byliśmy duchowo Żydami.

„Z wyjątkiem starożytnego narodu izraelskiego – pisał Stanisław Szczepanowski – u żadnego narodu religia nie łączy się tak ściśle jak u nas z historią”. Polacy, tak jak Żydzi, byli narodem, który poszukując ojczyzny, musiał nieustannie opierać się silniejszym państwom. Wtedy zaś, gdy wreszcie znajdował swą ziemię obiecaną, w każdej chwili mógł ją stracić. I rzeczywiście tracił ją. Pozbawione państwa narody, polski i żydowski, były narodami słabymi, którym nieustannie groziła niewola polityczna i moralna.

W sytuacji, gdy wspólnoty politycznej nie mogły chronić instytucje państwa (które należały do wrogów), gdy nie można było oprzeć jej na tradycji (która była tradycją niewoli), należało odwołać się do charyzmatycznych jednostek. Bo tylko one mogły utrzymać jedność grupy.

Aby istnieć, musieliśmy być nieustannie nawracani ze złej ścieżki przez opatrznościowych mężów, którzy przypominali nam o naszych powinnościach i powołaniu, którzy zmuszali nas, byśmy stali się mesjanistami. Prymas Wyszyński nie był nigdy interreksem, a Jan Paweł II nie był nigdy królem. Oni byli prorokami – dziedzicami świętego Stanisława. Nie stanowili części systemu politycznego, lecz rozsadzali go.

[srodtytul]Wolna Polska: System 09[/srodtytul]

Źródeł polskiego mesjanizmu należy upatrywać więc tam, gdzie swe źródła ma mesjanizm żydowski. Nasza historia nie pozostawiła nam żadnego wyboru, musieliśmy stać się narodem wybranym, bo inaczej nie byłoby nas wcale.

Polscy mesjaniści nieustannie marzyli o wolnej Polsce, ale to właśnie ta wolna Polska stała się zagrożeniem dla mesjanistów. Podczas pierwszej pielgrzymki po 1989 roku Jan Paweł II nawoływał do tego, żebyśmy tego Ducha, który zstąpił, nie gasili. Za późno.

Wolna Polska pozwoliła nam bowiem złożyć broń i zająć się „robieniem swojego”. Mesjanizm z postawy antypolitycznej i moralnej przekształcił się wtedy w program polityczny i pragmatyczny. Nasz moralny entuzjazm zamiast podważać system, miał mu służyć. Cena tej konwersji była jednak bardzo wysoka. Skoro charyzmę określa moralna i boska prawda, poza tą prawdą charyzma ginie.

Największym niebezpieczeństwem dla ducha jest to, że wcieli się w instytucje i nie będzie potrafił już wzlecieć. Polski duch doskonale sobie radzi w walce z wrogiem – tym lepiej, im wróg jest silniejszy – znacznie gorzej idzie mu z samym sobą.

Józef Mackiewicz był niesprawiedliwy. „Fałszujemy rzeczywistość – pisał – stawiając niekiedy znak równania między okupacją niemiecką a sowiecką. Niemiecka robi z nas bohaterów, a sowiecka robi z nas gówno. Niemcy do nas strzelają, a Sowieci biorą gołymi rękami. My do Niemców strzelamy, a Sowietom wpełzamy w dupę”. Był niesprawiedliwy, bo przecież sprzeciw wobec sowieckiej okupacji, którego zwieńczenie stanowiła „Solidarność”, tworzył rzeczywistość ducha i „robił z nas bohaterów”. Dla Polaków prawdziwym zagrożeniem nigdy nie była okupacja, lecz brak okupacji. Prawdziwym zagrożeniem było to, że my sami weźmiemy się „gołymi rękami” i że sami sobie „wpełzniemy w dupę”.

Żeby upaść na dno, nasz duch nie potrzebuje wcale kolb czerwonarmiejca, wystarczy mu trochę świętego spokoju. Powiedzmy, dwadzieścia lat transformacji ustrojowej. Wtedy na dobre grzęźnie w biurokratycznych trybach, prywatnych biznesach, doraźnych kompromisach, dziejowej konieczności, modernizacji kranów z wodą, „powrocie do Europy” – i już nikomu nie jest potrzebny.

Ale duch upada nie dlatego, że jest tak słaby. To system, który stworzył, jest tak silny. System wysłuchuje nas w skupieniu i bardzo dba, byśmy nie musieli wrócić na drogę mesjanizmu.

Wcześniej, aby wyrazić swoją opinię, musieliśmy rżnąć piłą szlachtę, organizować powstania i hekatomby, strajki generalne. Dziś nasza opinia codziennie ląduje na biurkach władzy, która drży przed słupkami poparcia tak samo, jak dawniej drżała przed chłopskimi cepami. Kiedyś musielibyśmy zorganizować rewolucję, by odsunąć od władzy Lecha Wałęsę i Leszka Millera, dziś zdmuchują ich nasze myśli, podsumowane w niepomyślnym sondażu.

Co więcej, nasza opinia, której jeszcze niedawno nikt nie chciał słuchać, stała się cenna jak złoto. Sztaby marketingowców chcą odkryć i zbadać nasze myśli, zanim wpadniemy na to, że w ogóle je mamy. Choć lubimy narzekać na polskie państwo i gospodarkę, to w istocie rzeczy bardzo się z nimi zżyliśmy i nie potrafimy sobie wyobrazić, że świat to za mało.

[srodtytul]Antymesjasze[/srodtytul]

System jednak, choćby nie wiem jak czuły, nie działa sam z siebie. Potrzebuje swoich agentów, którzy sami nie chcą mieć duszy i którzy przekonają nas o zaletach bezduszności. Po roku 1989 mógł liczyć na współpracę ponad podziałami wszystkich sił politycznych. Podczas gdy na lewicy Adam Michnik szybko przerzucił się na liberalizm i tolerancję, na prawicy Marcin Król równie szybko przeszedł do tolerancji i liberalizmu. Najlepszym przykładem tej przemiany stała się Maria Janion, która u progu niepodległości obwieściła koniec paradygmatu romantycznego. Był to nie tyle opis polskiej sytuacji, ile opis przemiany samej Marii Janion. Paradygmat romantyczny skończył się przede wszystkim w jej życiu. Odtąd bardziej niż duch polski zaczął pociągać ją „duch inności”.

Polską duszę zabijamy systematycznie i wytrwale. Zabija ją Andrzej Mencwel, który w ostatniej dyskusji redakcyjnej „Więzi” „Jan Paweł II a dusza polska” twierdzi, że nie tylko owej duszy nie ma, lecz że samo mówienie o niej jest niebezpieczne. W „Eseju o duszy polskiej” zabija ją również Ryszard Legutko, odmawiając jej prawa do istnienia po komunistycznym kataklizmie i nawet nie wspominając o polskich prorokach i męczennikach. „Esej o duszy...” jest więc o tym, czego nie ma.

Projekty odnowienia Polski nie wspominają o duchu. Lewica zawsze powtarza, że za mało jest państwa. Prawica, że za mało rynku. Dlaczego nikt już nie mówi, że za mało jest ducha? Na horyzoncie nie widać nikogo, kto mógłby nas przebudzić. Nawet ci, którym ten system nie odpowiada, grają już według jego reguł. Niektórzy poszukują ducha w pustej trumnie Dmowskiego, inni próbują odnaleźć moc w trumnie Piłsudskiego. Nie rozumieją jednak, że niczego tam nie znajdą. Tam nie ma żadnego ducha, tam nawet nie ma już ciał. Nie ma samych trumien.

Szukając naszego przeznaczenia w katakumbach i zapominając o naszych własnych duszach, sami coraz bardziej przypominamy umarłych. Wskutek zamknięcia w ciemnych i nie przwietrzanych pomieszczeniach nasze twarze zostały dokładnie przenicowane. Czasem tylko zaciskamy w pięści powietrze i próbujemy podnieść głowę niezdarnie jak niemowlęta. Nic nas nie cieszą ani chryzantemy, ani świece. Nie możemy się pogodzić z tym stanem rzeczy.

Zabiliśmy Mesjasza. Ale Mesjasz zmartwychwstał.

[i]Autor jest członkiem zespołu redakcyjnego „Czterdzieści i Cztery” i „Teologii Polityczne[/i]j”

Polska jest dziełem ducha. Naszej historii nie odnajdziemy w czasie, który wypełniają nic nieznaczące wydarzenia, lecz w uniwersalnych zmaganiach między Dobrem a Złem. Naszej geografii nie określają ani granice państwa, ani granice materii, lecz granice naszej duszy. Przywódcy Polski to nie te zastępy na zmianę uśmiechniętych i wściekłych panów, lecz ci, którzy potrafili sprawić, choćby na chwilę, że stajemy się lepszymi ludźmi. Nawet nasza stolica mogła stać się naszą stolicą dopiero wtedy, gdy przestała istnieć. Dopiero wtedy, gdy niezastąpieni dirlewangerowcy pozbawili ją wszelkich śladów materialności, gdy przeanielili Wolę. Tam, gdzie miała być pustka, stworzyli wreszcie istotę polskości.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy