Pozbawiony genu zawiści

Zbigniew Religa nie operował trzynastego w piątek. Jego pogrzeb odbył się jednak akurat tego dnia. Tak zadecydowała rodzina, bo zapewne najlepiej znała charakter profesora. Takich paradoksów było w życiu Zbigniewa Religi wiele

Aktualizacja: 14.03.2009 02:14 Publikacja: 13.03.2009 19:50

Zbigniew Religa

Zbigniew Religa

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

W ostatnich miesiącach, choć już był ciężko chory, solennie wypełniał  poselskie obowiązki. Gdy odbywała się w Sejmie dyskusja o służbie zdrowia, słuchał z kamienną twarzą. Gotowy do merytorycznej riposty. W innych przypadkach zachowywał się jednak inaczej.  – Siedział tuż za mną i recenzował kolejne wystąpienia posłów: „No, nie. Tego nie da się wytrzymać” – opowiada posłanka PiS Grażyna Gęsicka. – „Złaź” , tak jak mówi się do niesfornego psa, kończył zazwyczaj swój komentarz. Bałam się, że panie z sejmowej obsługi, które rejestrują głosy z sali, wychwycą te jego wypowiedzi.

To był cholernie normalny człowiek. Ta jego normalność przejawiała się także w tym, jak się uśmiechał, jak podawał rękę, jak zwracał się do innych – mówią bliscy współpracownicy profesora. Nie dziwią się jednocześnie, że po jego odejściu pojawił się fenomen Religi. Uważają to za coś naturalnego.Nikogo tak w wolnej Polsce nie żegnano. Żadnego z artystów, polityków, profesorów. W mediach było o nim pełno.  Łzy pacjentów i przyjaciół, ckliwe wspomnienia polityków po jego odejściu mogły tych, którzy profesora nie znali, irytować. – Czy oni chcą wystawić mu jakiś spiżowy pomnik? Po co? – pytali niektórzy z nich. Należą jednak do zdecydowanej mniejszości. I jest duże prawdopodobieństwo, że w tych ostatnich dniach przekonali się, iż ich irytacja była błędem. Bo usłyszeli opowieść o wybitnym człowieku, który akurat był lekarzem.

– Ciekawe, jak by zareagował na to, co dzieje się po jego śmierci? – zastanawia się Jarosław Pinkas, który współpracował z profesorem w kolejnych etapach jego życia. – Nie wiem, czy by mu się to podobało, był skromnym człowiekiem i nie znosił hipokryzji. Złośliwi nawet twierdzą, że pogrzeb profesora dla niektórych osób, które wcześniej go bezpardonowo atakowały, był okazją do „publicznego ogrzania się”. Nie chciał wcale studiować medycyny. Myślał o polonistyce, choć akurat z tym byłby problem, bo w szkole robił błędy ortograficzne, albo o filozofii. Wybrał studia medyczne za namową rodziców. Ku własnemu zdziwieniu dostał się na nie. Zdziwił się dlatego, że na świadectwie maturalnym miał niemal same tróje i był szkolnym rozrabiaką.   Tak naprawdę do nauki zaczął  się przykładać na Akademii Medycznej. A jak już zaczął, to zaangażował się w to na 100 procent. I tak było ze wszystkim, co robił później jako lekarz. Z budową kliniki kardiochirurgii w Zabrzu, z przeszczepami, z budową komór sztucznego serca, wychowywaniem następców.

Gdy w latach 70. pojawiła się szansa wyjazdu na staż do Stanów Zjednoczonych, przez rok spał po trzy godziny na dobę. Uczył się angielskiego, który znał wcześniej kiepsko, przygotowywał się do sprawdzającego testu w amerykańskiej ambasadzie. Ta wewnętrzna dyscyplina została mu do końca życia. Wstawał o 5.20 rano, po to by przed siódmą zjawić się w klinice. Choć opowiadał, że bardzo lubi spać, a rano śpi mu się najlepiej. – To był niesłychanie silny człowiek, wyczuwało się to od razu. I od razu budził zaufanie – ocenia Zyta Gilowska, która go znała zarówno jako pacjentka, jak i koleżanka z rządu.  Był silny także fizyczne, odpowiadał, że może stać w lekkim rozkroku i bez specjalnego zmęczenia prowadzić przez osiem godzin zajęcia, byleby tylko mógł od czasu do czasu skrzyżować ramiona. – W stosunku do pacjentów był jednak miękki jak kobieta. Nikogo takiego nie spotkałam, to pojedynczy egzemplarz. W pochwałach Religi profesor Gilowska jednak się zagalopowuje: – On nie miał słabości. 

[srodtytul]Skrywany papieros[/srodtytul]

Bo Religa słabości miał, i to kilka. Namiętnie palił papierosy, właściwie do samego końca, choć zabił go rak płuc. Z uśmiechem na twarzy prosił rozmawiających z nim dziennikarzy, aby nie mówili o tym nikomu. Nie pozwalał się oczywiście fotografować z papierosem w ręku. Był w pełni świadomy tej słabości. Przyznawał w publicznych wypowiedziach, że w pewnym okresie życia miał problem z alkoholem. Po tym jak na stole operacyjnym umierał mu pacjent, potrafił wypić duszkiem butelkę wódki. Z powodu alkoholu miał kłopoty w kampanii prezydenckiej w 1995 roku. Ekipa TVP sfilmowała jego wypowiedź w kuluarach Senatu. Później telewizyjni dziennikarze przekonywali, że Religa był wtedy pod wpływem alkoholu. On sam kategorycznie temu zaprzeczał, twierdząc, że to brudna prowokacja.

Za słabość Religi można też uznać skłonność do polityki. Już w 1989 roku startował, zresztą bez powodzenia, do Senatu z list PRON, chociaż jego członkiem nigdy nie był. Później był inspirowany przez Lecha Wałęsę Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem i  kolejne kanapowe, centroprawicowe ugrupowania. Żadne z nich nie odniosło sukcesu. Ale sam Religa dwukrotnie wygrał wybory do Senatu. – W Senacie się nudził, znacznie więcej czasu spędzał w Klinice Kardiochirurgii w Aninie. On lubił działać, a nie dywagować – ocenia wieloletni senator Zbigniew Romaszewski.

Profesor był wielkim sympatykiem Jacka Kuronia, w którym cenił społeczną wrażliwość, a także premiera Tadeusza Mazowieckiego. Jak jednak sam opowiadał, do polityki trafił za namową prezydenta Wałęsy. Tyle że były prezydent już po śmierci profesora tak go scharakteryzował: – Medykiem był dobrym, a politykiem niespecjalnie. Tak właściwie Religa politykiem nigdy nie był, jedynie próbował nim być. Zdaniem przyjaciela Artura Balazsa profesor uważał, że w Polsce nie ma partii umiarkowanej prawicy, która by mu odpowiadała, i chciał uczestniczyć w jej budowaniu. 

[srodtytul]Po co ten zaszczyt[/srodtytul]

Nic z tego nie wyszło. I znając charakter profesora, wyjść chyba nie mogło. Po prostu był zbyt dobrym i prostolinijnym człowiekiem jak na polityka. Pozbawionym krztyny cynizmu i skłonności do zakulisowych gier. Rację miał Jerzy Wenderlich z SLD, który powiedział niedawno: – Profesor Religa swoją obecnością w polityce uczynił jej zaszczyt.

Tylko po co ten zaszczyt czynił?

Już startując w ostatniej kampanii prezydenckiej, miał świadomość, że do działalności partyjnej się nie nadaje, bo nie ma w sobie nic z aparatczyka. Ale chciał jeszcze coś ważnego zrobić. Ze względu na wiek chirurgiem-operatorem dłużej już nie mógł być. Dlatego też przyjął propozycję bycia ministrem w rządzie PiS. Wahał się jednak, zmieniał zdanie, co było dla niego zupełnie nietypowym zachowaniem. Przecież w kampanii 2005 roku poparł Donalda Tuska. Gdy sam zrezygnował z kandydowania, stanął nawet na czele komitetu honorowego Tuska. Ostatecznie profesora przekonał prezydent Lech Kaczyński i zapewnienie, że będzie mógł realizować własną wizję reformy służby zdrowia. Gdy był ministrem, różnie z tym bywało. Nie dopuścił jednak do forsowanego przez PiS w kampanii powrotu do finansowania ochrony zdrowia bezpośrednio z budżetu państwa. Gdy został ministrem, Religa odmłodniał o pięć lat. Tak ocenia wicemarszałek Romaszewski, sąsiad profesora z Powiśla.

[srodtytul]Poczucie niedocenienia[/srodtytul]

Rozumiem ten wybór, z własnej perspektywy wiem, że gdy zostaje się dyrektorem szpitala, to więcej można zrobić dla pacjentów, a tym bardziej jeśli zostaje się ministrem – wyjaśnia prof. Marian Zembala, jeden z najbliższych współpracowników Religi,  jego następca w klinice w Zabrzu.Zdaniem przyjaciół profesor, gdy odchodził z ministerstwa, miał jednak poczucie, że jego praca nie została doceniona. – Nie pamięta się, że to on wprowadził ratownictwo medyczne, ważną zmianę systemu pielęgnacyjnego i wiele innych rzeczy – twierdzi Pinkas. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że jako kardiochirurg i człowiek Religa został doceniony. I to nie po śmierci, jak to się często zdarza, tylko znacznie wcześniej. W 2005 roku mówił „Rzeczpospolitej”: „Należę do bardzo niewielkiego grona osób w Polsce, które patrząc wstecz, mogą powiedzieć: nie można było mieć lepszego życia zawodowego niż ja. Wszystkie marzenia się spełniły”.

I te marzenia ma dalej kto spełniać. Profesor w jednym z ostatnich wywiadów chwalił się, że jego wychowankowie obsadzili połowę klinik kardiologicznych w Polsce: „Mam armię ludzi bardzo dobrych, mądrych, którzy wyszli spod mojej ręki”.

[srodtytul]Dwie prawe ręce[/srodtytul]

Na czym polega fenomen profesora Religi? – zastanawia się na głos Pinkas. I szybko podaje odpowiedź wyliczankę. Miał dwie prawe ręce, cieszył się, gdy ktoś potrafił zrobić to samo co on. Był pozbawiony genu zawiści. Jeśli uznał, że ktoś dobrze rokuje, to w niego konsekwentnie inwestował. Współpracownicy mieli obowiązek informować go, bez względu na porę, jak coś złego działo się na sali operacyjnej, wtedy natychmiast przyjeżdżał. I po prostu bardzo lubił ludzi.

Człowiek dobry i jednocześnie silny to rzadkość. Te dwie cechy z reguły u ludzi się nie mieszają. A u Religi się zmieszały. Był też ambitny, i to bardzo. Przyznawał, że zdarza mu się zazdrościć innym osiągnięć. Ale zaznaczał, że to jeden z najskuteczniejszych bodźców do własnej aktywności.W ostatnich wywiadach przed śmiercią przemycał swoje życiowe credo. „Nikomu, powtarzam: nikomu nie zrobiłem w życiu krzywdy”. „Rodzina jest moim największym sukcesem i źródłem sukcesu”.

[srodtytul]Silne korzenie[/srodtytul]

Religa był jedynakiem. Choć zawsze powtarzał, że jest warszawiakiem, a Zabrze kocha,  urodził się we wsi Miedniewice koło Żyrardowa, typowej dla biednej części Polski. I mieszkał tam kilka lat. Matka pochodziła z rodziny ziemiańskiej. Ojciec z wiejskiej biedoty, ale od połowy lat sześćdziesiątych był dyrektorem cienionego warszawskiego Liceum im. Czackiego.

Zofia Religa umarła na raka, nim dokonał pierwszego przeszczepu serca. Bardzo żałował, że nie doczekała tego sukcesu. Z matką, która poświęcała mu dużo czasu, był bardzo związany. Gdy ktoś prosił profesora Religę o pomoc dla własnej matki, argumentując, że jest to najważniejsza dla niego osoba na świecie, odpowiadał krótko: – Dla każdego. I natychmiast spieszył z pomocą. Ojciec, szanowany nauczyciel, żył znacznie dłużej. (Religa miał zresztą po nim drugie imię: Eugeniusz). W jedynym chyba wywiadzie udzielonym w 1994 roku „Twojemu Stylowi” mówił, jak wychowywali syna: „Synowi zawsze stawialiśmy wysokie wymagania. Staraliśmy się, aby był człowiekiem z charakterem, odpowiedzialnym i uczciwym. A przy tym nie chcieliśmy zniszczyć indywidualności”. Starali się wychować syna w tradycji rzetelnego traktowania pracy i w atmosferze uczciwości:  „Rzeczywiście był prawdomówny albo ... nie mówił”. Edmund Religa opowiadał, jak ośmioletni Zbyszek postanowił uciec z domu, wybrać się w świat.

Z tego powodu zabrał ojcu z portfela 100 złotych. Na pytanie, co się stało z pieniędzmi, natychmiast odpowiedział: „Ja ukradłem”. Potem płacząc, tłumaczył matce: „Ja nie ukradłem. To były pieniądze nasze: taty, mamy i moje”. Zdaniem ojca ta historia bardzo wpłynęła na charakter Zbigniewa. Profesor miał również szczęście, gdy założył własną rodzinę. Jego najbliżsi to żona Anna, córka Małgorzata, sinolog, i syn Grzegorz, który podążył w zawodowe ślady ojca. Mimo że w warszawskim domu bywał przez dziesięciolecia gościem, dom stanowił  dla niego najważniejsze miejsce na świecie, bezpieczny azyl. Na tyle, że odwiedzających traktował jak intruzów. Gdy coś złego działo się w Zabrzu, umierał kolejny pacjent, żona natychmiast przyjeżdżała z Warszawy, by być przy mężu. – Chylę czoło przed tą kobietą, ona jest współtwórcą sukcesu Religi – ocenia Zembala, który przyjaźnił się z Religami od lat.

[srodtytul]Publiczne chorowanie[/srodtytul]

Religa nie tylko był pierwszym lekarzem, który w Polsce dokonał udanego przeszczepu serca. Jest także pierwszą osobą, która zdecydowała się na publiczną walkę z chorobą. Początek zapewne był przypadkowy. Chciał wytłumaczyć, dlaczego na jakiś czas musi zniknąć, mimo że trwają protesty służby zdrowia. Wtedy powiedział, że wykryto u niego nowotwór i idzie na operację. Potem opowiadał, jak walczy z chorobą, z tym s... synem, który chce go zabić. Ale on się nie da. W ostatnich miesiącach przed śmiercią udzielił licznych wywiadów, opowiadając o swoim życiu i walce z rakiem. Mówił, że jest ateistą i nie wierzy w życie „po”. Przekonywał, że życie jest tu i teraz i należy je przeżyć jak najlepiej.

Przyjaciele uważają jednak, że Religa ateistą nie był. – Przecież był zdeklarowanym przeciwnikiem aborcji, eutanazji. Był poszukującym, zabrakło mu może dotknięcia łaski Boga – ocenia Balazs. Zembala przypomina sobie historię sprzed lat, gdy młoda asystentka Religi zatruła się śmiertelnie się tlenkiem węgla. – Wsiadaj w samochód, jedziemy do kościoła – powiedział do mnie. I w zimnym kościele siedzieli w milczeniu przez godzinę.

– Podziwiam go i nie rozumiem. Ja bym w takiej sytuacji schowała się przed wszystkimi – mówi Gilowska. Nie jest w tej opinii odosobniona. Dlaczego Religa zdecydował się na publiczne chorowanie? Niemal do końca nie wierzył, że przegra walkę. Jeszcze miesiąc przed śmiercią opowiadał przyjaciołom, że chce się wybrać z żoną w podróż do RPA. Już tam kiedyś był i ten kraj go zauroczył. – Chciał pokazać innym, że warto walczyć, że trzeba walczyć i się nie poddawać, być twardym – uważa Pinkas. – Kto miał to zrobić, jak nie on?

W ostatnich miesiącach, choć już był ciężko chory, solennie wypełniał  poselskie obowiązki. Gdy odbywała się w Sejmie dyskusja o służbie zdrowia, słuchał z kamienną twarzą. Gotowy do merytorycznej riposty. W innych przypadkach zachowywał się jednak inaczej.  – Siedział tuż za mną i recenzował kolejne wystąpienia posłów: „No, nie. Tego nie da się wytrzymać” – opowiada posłanka PiS Grażyna Gęsicka. – „Złaź” , tak jak mówi się do niesfornego psa, kończył zazwyczaj swój komentarz. Bałam się, że panie z sejmowej obsługi, które rejestrują głosy z sali, wychwycą te jego wypowiedzi.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kataryna: Przepychanie szpiega
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Nie róbmy Putinowi prezentu
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Luna, Eurowizja i hejt. Nasz nowy narodowy sport
Plus Minus
Ubekistan III RP
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!