Władza w krótkich spodenkach

W kraju pełnym Piotrusiów Panów, niepotrafiących stać się mężczyznami i podjąć prawdziwych wyzwań, Donald Tusk stał się „pierwszym kumplem Rzeczypospolitej”. Gwałtowna próba jego „zmężnienia” skończyć się może utratą wiarygodności.

Publikacja: 20.03.2009 19:20

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/03/20/wladza-w-krotkich-spodenkach/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Opuszczenie przez Donalda Tuska sejmowej debaty po to, by relaksować się z przyjaciółmi z rządu kopaniem piłki, uznane zostało za pierwszą naprawdę poważną wizerunkową wpadkę od chwili objęcia przez niego urzędu premiera. Bynajmniej nie dlatego, by rzecz istotnie miała duże znaczenie merytoryczne. Każdy zorientowany w sprawie przyzna, iż niewiele zmieniało, czy rządowa ława pozostawała pusta, czy też siedziałby w niej premier z zadumaną miną i grupą wiernych współpracowników za plecami. Ale też od dawna już kwestie merytoryczne nie mają dla popularności polityka istotnego znaczenia – liczą się obrazki, na jakich zapisuje się on w pamięci wyborców. I właśnie obrazek premiera beztrosko kopiącego z ministrami piłkę, gdy ważą się istotne dla obywateli sprawy, uznano za groźniejszy dla wizerunku Tuska niż wszystkie jego rzeczywiste zaniechania i błędy – tak jak, dajmy na to, Wałęsę zniszczyło w oczach wyborców „podawanie nogi” Kwaśniewskiemu, a Krzaklewskiego zadzieranie podbródka.

[srodtytul]Kierunek: frasobliwość[/srodtytul]

Czy jednak na pewno specjaliści od piaru mają tutaj rację? Był przecież moment, gdy boiskowe hobby Tuska ogrywano w mediach bardzo chętnie, jego specjaliści od wizerunku wręcz dbali o to, aby premier w piłkarskim stroju prezentowany był we wszystkich mediach jak najczęściej. Miało to budować skojarzenia pozytywne – młody duchem, sprawny fizycznie, przede wszystkim zaś „swój chłopak”.

W gruncie rzeczy można by się tej linii trzymać i w tej sprawie: w Sejmie jakieś tam nudne ględzenie (a wiadomo, jak Polacy oceniają Sejm), kto może mieć pretensję do premiera, że nie mógł już tam wysiedzieć i wolał zadbać o swą kondycję? Gdyby rzecz miała miejsce kilka miesięcy wcześniej, rządowe „przesłania dnia” szłyby prawdopodobnie w tym kierunku i słyszelibyśmy, iż dobry wypoczynek premiera to sprawa wagi państwowej, bo człowiek przepracowany podejmuje złe decyzje.

Ostatnio coś się jednak w pracy rządowego piaru zmieniło. Łatwo zgadnąć, że próba zmiany wizerunku premiera wiąże się z kryzysem i przewidywaną falą społecznego niezadowolenia. Przez rok skupiano się na tym, żeby premier był fajny i, w przeciwieństwie do Kaczyńskich, przejawiających w wystąpieniach publicznych skłonność do nieco zadętej powagi, zawsze na luzie. Teraz Tuska Beztroskiego zastąpić ma Tusk Frasobliwy, wyluzowanego kumpla – zatroskany o wspólny los patriarcha, którego obecność przydaje otuchy i pozwala wierzyć, że w razie czego ma nas kto wyciągnąć z problemów. Wydaje się, że jest to nie tylko niewykonalne, ale przede wszystkim chybione w zamierzeniach.

Fenomen wielkiej popularności – bez względu na to, czy mówimy o polityku czy o gwieździe filmowej albo muzyku – oznacza zawsze, iż wykreowana na użytek publiczny postać spełniła jakieś powszechne oczekiwania, iż jest nosicielem cech, z którymi znaczna część społeczności się utożsamia. Oczywiście, na sukces wyborczy PO złożyło się wiele czynników i osobista popularność lidera była tylko jednym z nich. Trudno powiedzieć, czy najważniejszym – na pewno najtrwalszym. Zaproponowany przez Tuska styl sprawowania urzędu zyskał akceptację Polaków, i to akceptację głęboką, nieulegającą wahaniom w rytm bieżących kłopotów, rozczarowań czy problemów. Drobne potknięcia, irytacje, afery czy wpadki, nawet jeśli budzą niewątpliwą irytację rządzonych, skupiają się na konkretnych ministrach i nie przekładają się na rozczarowanie Tuskiem jako takim. Jest to oczywisty znak, że poczucie wspólnoty między Tuskiem a jego zwolennikami rozpatrywać trzeba raczej jako fenomen kulturowy niż polityczny.

[srodtytul]Telenowela władzy [/srodtytul]

Zastanówmy się, na czym polega ten – jeśli można to tak nazwać – styl Tuska. Co jest najbardziej charakterystyczną cechą jego rządów? Otóż to, że od samego początku polegają one na niezwykle konsekwentnym omijaniu wszelkich problemów, oddalaniu ich od siebie, odkładaniu na później albo przykrywaniu medialnymi „wrzutkami”.

Ten sposób działania sprawia, że bardzo trudno jest spisać historię tego rządu. Bardzo przypominałaby ona bowiem scenariusz telenoweli. Przypomnę: specyfiką tej formy jest to, że niby bez ustanku na ekranie coś się dzieje, ktoś z kimś rozmawia, ktoś się kłóci, zrywa, a potem godzi, ale jeśli porówna się sytuację sprzed pięćdziesięciu odcinków z obecną, okazuje się, że nie uległa ona właściwie żadnej zmianie, że swobodnie można było tych pięćdziesiąt odcinków opuścić, i kto z jakichś przyczyn opuścił, nadal wie, o co chodzi.

Sięgam do starych zapisków, o czym mówiło się u początku rządów PO. Główne tematy: rząd przygotowuje reformę finansów publicznych i znajduje oszczędności; rząd przygotował założenia reformy służby zdrowia; ministerstwo ma już projekt ustawy rozwiązującej problem refundacji zabiegów in vitro; tarcza antyrakietowa będzie albo nie jej nie będzie, jeśli Amerykanie nie spełnią naszych warunków; korupcji w piłce nożnej położymy wreszcie kres; komisja „Przyjazne państwo” likwiduje setki absurdalnych przepisów; Ministerstwo Gospodarki likwiduje przeszkody dla małych i średnich przedsiębiorstw; Julia Pitera przygotowuje raport... niewyraźnie zapisałem i nie mogę sobie przypomnieć, czego miał ów raport dotyczyć (zdaje się, że zadłużenia szpitali), ale to w sumie nie takie ważne.

Każdy z tych tematów istnieje w mediach nadal, z różną intensywnością wracając co jakiś czas – równie odległy od załatwienia, jak półtora roku temu. Sprawy, które jakoś tam się zakończyły, można policzyć na palcach jednej ręki, a przeważnie zakończyły się niepomyślnie (np. kwestia polskich stoczni) albo sukcesem dyskusyjnym (rezygnacja Eriki Steinbach, która ma charakter czasowy, a koszty doprowadzenia do niej podsumować będziemy mogli dopiero za jakiś czas).

Mniej tu zresztą idzie mi o brak sukcesów rządu (o czym już swego czasu pisałem), a bardziej o brak rzeczywistych działań mających do jakiegoś prawdziwego sukcesu doprowadzić. Stanisław Lem w jednej ze swych powieści przedstawiał ludzi przyszłości, którzy zamiast się o cokolwiek w życiu starać, zamiast pracować, zdobywać i budować swe kariery, wybierają daleko łatwiejszą metodę zażywania odpowiednich narkotyków, które utrzymują ich w złudzeniu, że osiągają życiowe sukcesy, zajmują ważne stanowiska albo cieszą się miłością tłumów. Trudno nie odnieść wrażenia, iż obecna władza idzie podobną drogą. O ile wszystkie poprzednie mniej lub bardziej udolnie rzeczywiście próbowały rozwiązywać problemy, o tyle Tusk bardziej się stara o przekonanie Polaków (i samego siebie?), że problemów nie ma.

[srodtytul]Karmienie symbolami[/srodtytul]

Przy obecnej władzy bardziej niż za poprzednich istotne sprawy upraszczane są do jakiegoś niekoniecznie istotnego, ale symbolicznego aspektu i symbol ten szybko zaczyna całą rzecz zastępować. Przykładem może najlepszym jest wspomniana już sprawa Eriki Steinbach, której niewpuszczenie do rady niemieckiej fundacji stało się nagle podstawowym imperatywem naszej polityki wobec Niemiec.

Podobną metodę zastosował rząd, mówiąc o światowym kryzysie gospodarczym, sprowadzając cały problem do kwestii osłabienia polskiej waluty względem euro i franka, problem osłabienia waluty do kwestii ataków spekulacyjnych, a problem podatności złotego na ataki spekulacyjne do kwestii jak najszybszego wejścia do strefy euro. Jest to kaskadowe nadużycie, pomijające na każdym etapie zasadnicze problemy, których rozwiązania nasza gospodarka wymaga – ale medialnie doskonale się sprawdziło. Kwestia walki z kryzysem sprowadziła się do stawiania pod pręgierzem przeciwników błyskawicznego wejścia do strefy euro i tych, przez których jakoby nie weszliśmy tam razem ze Słowacją, bez straty czasu na rozważania, czy takie szybkie wejście do strefy euro w ogóle jest możliwe, a tym bardziej, czy na pewno byłoby dla Polski korzystne mieć w ostatnich miesiącach do czynienia zamiast z osłabieniem waluty – z recesją. Bo taka w istocie była alternatywa: ocaleliśmy przed kryzysem właśnie dlatego, że znaczące osłabienie waluty zadziałało jak amortyzująca spadek popytu poduszka.

Mówi się w kontekście tej władzy bardzo często o piarze (ku zrozumiałej irytacji prawdziwych specjalistów w tej dziedzinie, bezskutecznie usiłujących przetłumaczyć, że w ścisłym sensie public relations to sztuka budowania wielostronnego porozumienia i długotrwałej współpracy z licznymi grupami społecznymi, a nie machanie plastikowym penisem czy produkowanie jednorazowych gorących newsów w rodzaju „premier chce wystąpić na kongresie partii opozycyjnej”; oczywiście mają rację, ale kogo to obchodzi?). Jednak wyjaśnianie stylu rządzenia troską o choćby nawet opacznie rozumiany piar nie oddaje istoty rzeczy. Nie jest tak, że obecna władza robi swoje, a na użytek publiczności rozsnuwa niewiele mający wspólnego z jej rzeczywistym działaniem miraż. Nie jest nawet tak, że swoje rzeczywiste działania władza podporządkowuje dającym się ładnie sprzedać medialnym pozorom. Prawda wydaje się gorsza: pod kierownictwem Donalda Tuska władza publiczna zajmuje się pozorowaniem działania zamiast rzeczywistym działaniem.

[srodtytul]Narodowe sieroctwo[/srodtytul]

Wiele mówi się dziś o trawiącym świat zachodni syndromie Piotrusia Pana, o niedojrzałości wpisanej we wzorzec mężczyzny – wiecznego chłopca. Jest to zjawisko niewątpliwe, w Polsce mające swą specyfikę kraju, w którym mężczyźni ginęli na wojnach, byli łamani i szmaceni przez totalitarny system, pozbawiani godności (a tym samym i autorytetu) przez totalitarną przemoc, wreszcie sami załamywali się i uciekali, najczęściej w pijaństwo.

Jesteśmy narodem cierpiącym na wielki deficyt ojców i związanych z ojcostwem cnót – odpowiedzialności, troski, umiejętności przewidywania, poświęcenia spraw mniej ważnych dla ważniejszych; narodem nie bez przyczyny mającym kłopoty z wyłonieniem liderów i mężów stanu. Kulturowy fenomen Tuska wydaje się efektem tej właśnie sytuacji, nałożenia się polskiego problemu narodowego sieroctwa na ogólną tendencję kulturową świata zachodniego. Tuska opisać można jako Piotrusia Pana u władzy.

To coś więcej niż miękki populizm Kwaśniewskiego. Wszystkie cechy Tuska jako polityka, dające się obserwować także wśród jego towarzyszy, pasują doskonale do wzorca zachowań chłopięcych. W świecie chłopca nie ma spraw śmiertelnie poważnych, wszystko jest grą i rywalizacją. Chłopiec stara się o sukces, nie tracąc energii na dogłębne analizowanie sytuacji i przewidywanie dalekosiężnych skutków swych posunięć. Chce być lubiany i chce wygrywać. Obszary, na których nie jest lubiany i ma mniejsze szanse na wygraną, stara się opuszczać, bagatelizować, najlepiej zaś mieć kogoś starszego, kto zdejmie mu z głowy rzeczy nudne i trudne.

W ekipie Tuska taką rolę spełnia przede wszystkim Michał Boni, w mniejszym stopniu Władysław Bartoszewski i Jacek Rostowski. Są oni specyficzną grupą współpracowników (być może należałoby tu jeszcze dodać niepełniącego żadnej oficjalnej funkcji, ale mającego na dworze znaczne wpływy Jana Krzysztofa Bieleckiego) traktowaną inaczej niż, nazwijmy to, „chłopcy”, czyli kumpelska świta premiera, z ludźmi takimi jak Nowak i Arabski, i przede wszystkim z nieodłącznym przybocznym Schetyną.

Trzecią grupę stanowią ludzie, którzy traktowani są jako wykonawcy. O ich postawieniu na konkretnych stanowiskach czasem zadecydowała logika wewnętrznej rywalizacji w grupie, czasem chęć wykorzystania posiadanego przez nich fachowego lub piarowskiego kapitału. Od czasu do czasu, gdy najbliższy krąg kumpli premiera chce wysłać do społeczeństwa sygnał, że szef panuje nad sytuacją i dostrzega bolesne problemy, wypuszcza się do mediów przeciek, że tego a tego premier zrugał, był na niego wściekły etc. Jak na razie to działa.

[srodtytul]Koniec spoko premiera? [/srodtytul]

Dlaczego działa? Wracam do początku niniejszego szkicu: dlatego, iż Tusk wpisał się w oczekiwanie, z którego nie zdawano sobie, albo niedostatecznie sobie zdawano sprawę. W kraju pełnym podobnych mu Piotrusiów Panów, niepotrafiących stać się mężczyznami zdolnymi stanąć twarzą w twarz z prawdziwymi problemami i podjąć prawdziwych wyzwań, stał się „pierwszym kumplem Rzeczypospolitej”. Fajnym kolesiem, który co prawda ma dość wredny zawód (polityk, jak pokazują sondaże, znajduje się u nas na jednym z ostatnich miejsc pod względem społecznego prestiżu), ale jak na ten zawód potrafi być całkiem spoko. Co najważniejsze, nie przynudza jak jego poprzednik, nie psuje nastroju ciągłym straszeniem jakimiś katastrofami, zagrożeniami, spiskami – przeciwnie, na wszystko reaguje uśmiechem, nie robi problemów, po prostu, jak się go widzi, można uwierzyć, że wszystko idzie mniej więcej OK.

Dla polityka korzystającego z takiego wizerunku urwanie się z sejmowych głosowań na mecz z kumplami jest raczej atutem niż wizerunkowym problemem. Rozumiem, dlaczego piarowcy Tuska starają się go gwałtownie postarzeć i przerobić z chłopca na ojca. Prognozy widać nie są dobre i nastroje, jak to wielokrotnie w przeszłości bywało, mogą się gwałtownie zmienić. Ale ani nie wydaje się, aby wydobycie Tuska z chłopięctwa (choćby tylko wizerunkowe, o zmianie jego podejścia do polityki nie wspominam) było możliwe, ani by było dla niego dobre. Problem Tuska polega na tym, że został zaakceptowany właśnie jako polityk chłopak, i gwałtowna próba „zmężnienia” skończyć się może utratą wiarygodności.

[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/03/20/wladza-w-krotkich-spodenkach/]skomentuj na blogu[/link][/b]

Opuszczenie przez Donalda Tuska sejmowej debaty po to, by relaksować się z przyjaciółmi z rządu kopaniem piłki, uznane zostało za pierwszą naprawdę poważną wizerunkową wpadkę od chwili objęcia przez niego urzędu premiera. Bynajmniej nie dlatego, by rzecz istotnie miała duże znaczenie merytoryczne. Każdy zorientowany w sprawie przyzna, iż niewiele zmieniało, czy rządowa ława pozostawała pusta, czy też siedziałby w niej premier z zadumaną miną i grupą wiernych współpracowników za plecami. Ale też od dawna już kwestie merytoryczne nie mają dla popularności polityka istotnego znaczenia – liczą się obrazki, na jakich zapisuje się on w pamięci wyborców. I właśnie obrazek premiera beztrosko kopiącego z ministrami piłkę, gdy ważą się istotne dla obywateli sprawy, uznano za groźniejszy dla wizerunku Tuska niż wszystkie jego rzeczywiste zaniechania i błędy – tak jak, dajmy na to, Wałęsę zniszczyło w oczach wyborców „podawanie nogi” Kwaśniewskiemu, a Krzaklewskiego zadzieranie podbródka.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą