[b][link=http://blog.rp.pl/zychowicz/]Skomentuj na blogu[/link][/b]
I nie chodzi tu tylko o dramatyczne przedstawienie spisku i morderstwa Władysława Sikorskiego, ale też o ukazanie bez ogródek głębokich podziałów, jakie istniały między Polakami podczas II wojny światowej.
Film idzie bowiem pod prąd podręcznikowej, patriotycznej wersji dziejów, według której polski naród w latach 1939 – 1945 był silnym, zwartym, gotowym, a przede wszystkim jednomyślnym monolitem. Według tej uproszczonej wersji wydarzeń jedyny wyłom w tym narodowym murze stanowili komuniści. Ale tych w zasadzie, jako sowieckich agentów, trudno przecież uznać za Polaków.
Rzeczywistość była znacznie bardziej skomplikowana. Polacy podczas wojny nie tylko ze sobą rywalizowali i mieli różne koncepcje, ale też prowadzili między sobą otwarte spory i konflikty. Dochodziło nawet do politycznych morderstw. Ofiarą jednego z nich – według Baliszewskiego – miał paść Władysław Sikorski, zamordowany, nie bez współudziału Brytyjczyków, przez swych rodaków, ludzi wywodzących się ze środowisk piłsudczykowskich. I tak to zostało pokazane w filmie wyprodukowanym przez TVN.
Niezależnie od tego, czy Baliszewski trafnie rozgryzł zagadkę zabójstwa na Gibraltarze czy nie, głęboki konflikt pomiędzy generałem a byłymi „sanatorami” był faktem. Wszystko zaczęło się jeszcze przed wojną, gdy Sikorski – odwieczny rywal Piłsudskiego – został zepchnięty na boczny tor i de facto zmuszony do emigracji do Francji. Niestety, na paryskich salonach (skąd my to znamy!) nie szczędził krytyki władzom w Warszawie, za co później spotkał go jeszcze większy afront.