Ma też Malkovich słabość do Europy i europejskiego kina. – Moje związki ze Starym Kontynentem są bardzo bliskie – przyznaje. – Jestem Amerykaninem w zaledwie drugim pokoleniu. Moi prapradziadkowie byli Europejczykami – rodzina ze strony matki pochodziła ze Szkocji, a ojca – z Francji i Chorwacji.
Europa oferuje Malkovichowi ciekawe role. We francuskim miniserialu „Napoleon” zagrał Charles’a Talleyranda, regularnie występuje w obrazach Raula Ruiza, Manoela de Oliveiry, Liliany Cavani.
Z „Królem olch” zawędrował w 1996 roku do Polski. W ekranizacji powieści Tourniera – nakręconej w okolicach Malborka i utrzymanej przez Volkera Schloendorffa w atmosferze „Blaszanego bębenka” – Malkovich wcielił się w postać głównego bohatera Abla, człowieka, który uwierzył, że dryl koszar Hitlerjugend jest wielką szansą dla płowowłosych malców z mazurskich chałup.
– Europa i Ameryka to dwa różne światy – powiedział mi. – W Europie nie ma tak wielkich pieniędzy ani do wydania, ani do zarobienia. Dlatego od początku są tu inne założenia i cele. Kino Starego Kontynentu miewa aurę sennego marzenia.
Był nawet czas, gdy na stałe przeniósł się z rodziną do Paryża. – Mam tylko jedno życie, a w Ameryce mieszkałem 35 lat – tłumaczył. – To bardzo długo. Chciałem zakosztować czegoś innego. Zresztą w Europie mam przyjaciół, pracę, podoba mi się tutaj inny styl życia. To nie znaczy, że krytykuję amerykańską rzeczywistość, ale tam już wszystko przeżyłem, wszystko znam.
Dziś jednak znów mieszka w Stanach, tym razem w Bostonie. Opuścił Francję, bo zaczął tam mieć kłopoty z podatkami. Zresztą i tak podróżuje, spędza czas tam, gdzie pracuje. Jedną ze swoich ostatnich ról zagrał w kręconym w RPA filmie australijskim. „Hańba” Steve’a Jacobsa powstała według prozy noblisty J. M. Coetzee’ego, Malkovich zagrał profesora literatury z uniwersytetu w Kapsztadzie, który – oskarżony o gwałt na studentce – opuszcza miasto i jedzie do córki na prowincję. Tam musi zrewidować swoje wyobrażenia o świecie.
[srodtytul]Z tortem do Polski[/srodtytul]
Jaki więc jest John Malkovich? W prasie na długo przylgnęła do niego opinia człowieka trudnego. Pisano o wybuchach furii na planie, o spoliczkowaniu Glenn Close w czasie pracy nad „Niebezpiecznymi związkami”, o awanturach, o bójce, w której przeciwnika ugodził nożem. On sam zaprzecza, twierdzi, że to wyssane z palca bzdury.
– Wszyscy przeżywamy namiętności – mówi. – Chodzi tylko o to, aby się zatrzymać. Kiedy na autostradzie ktoś nam zajedzie drogę, chcemy go zabić. I to normalne. Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy agresja staje się tak duża, że naprawdę to robimy.
Coś jednak w tych pogłoskach być musiało, skoro Malkovich zaczął nad sobą pracować. Dziś ma filozoficzny stosunek do świata, nie daje się porwać jego szaleństwom, wyzbył się chorych ambicji. Nawet w zawodzie.
– Dziennikarze często pytają, czy uważam któreś filmy za punkty zwrotne w mojej karierze – mówi. – Ale takie określenia potrzebne są tym, którzy oceniają i analizują. One zakładają dążenie do celu, często wyścig. A ja nie znoszę rywalizacji z innymi aktorami, z innymi ludźmi. Uważam, że człowiek walczy wyłącznie sam ze sobą. Dlatego nie lubię patrzeć na siebie oczami innych ludzi i przyglądać się swojej karierze, mówiąc o upadkach czy wzlotach. Pozwalam sobie na to, by nikomu niczego nie udowadniać ani nie pokazywać.
Stał się osobą spokojną, niemal flegmatyczną. Powoli przestała mu nawet doskwierać hollywoodzka sława, która uczyniła z niego osobę publiczną. Za to myśli o bliskich i potrafi pielęgnować przyjaźnie. Mało kto wie, że czasem incognito odwiedza Polskę. Jest ojcem chrzestnym jednej z córek polskiego dystrybutora Jacka Szumlasa, przyjeżdża więc do Warszawy, żeby się z nią zobaczyć.
– Jest wierny w przyjaźni – mówi Szumlas. – Kiedy zjawia się u nas, zawsze ma prezenty dla dziewczynek, kiedyś sam upiekł dla nich tort. Bo bardzo lubi gotować.
Z faceta o sławie niepoprawnego podrywacza, stał się wiernym mężem i ojcem. Miał burzliwe życie prywatne. Po rozwodzie z pierwszą żoną Glenne Headly (1988) związał się na krótko z Michelle Pfeiffer. Potem romansował na potęgę, aż do chwili, gdy na planie „Pod osłoną nieba” spotkał Nicolettę Peyran. To ona została jego drugą żoną.
– Rodzina jest dla mnie najważniejsza – mówi dziś Malkovich i dodaje, że na niczym tak mu w życiu nie zależy jak na dzieciach. Ma ich z Nicolettą dwoje: 18-letnią córkę Amandine i 16-letniego syna Lowry’ego.
Gdy pytam, czy chciałby, żeby dzieci poszły w jego śladem i też zostały aktorami, odpowiada: – Ich matka na pewno bardzo by tego nie chciała. Ale mnie jest wszystko jedno, kim będą. Zależy mi raczej na tym, jacy będą. Pragnąłbym, żeby byli prawymi ludźmi. A poza tym mogą być bankierami, prawnikami, adwokatami, kim zechcą. Aktorami też. Mnie aktorstwo dało wspaniałe życie i dużo radości. Dało mi szczęście, na które nie zasłużyłem.