Po „Przesłuchaniu” gen. Wojciech Jaruzelski powiedział, że nie może mi wybaczyć jednego, a mianowicie, że to wojskowi aresztują bohaterkę filmu i prowadzą pierwsze przesłuchania.
[b]To wykazał podobny poziom uświadomienia jak Andrejew, bo chyba każdy Polak wiedział, że Informacja Wojskowa to było w tamtym systemie najgorsze kurestwo.[/b]
Oddam sprawiedliwość generałowi Jaruzelskiemu, bo przy następnym ze mną spotkaniu powiedział, że sprawdził w wiarygodnych źródłach i przekonał się, że takie przypadki jak Toni Dziwisz były jednak możliwe.
[b]Jak doszło do powstania „Przesłuchania”, które stać się miało najbardziej antykomunistycznym filmem w dziejach PRL? Jak pan wpadł na ten pomysł, z którego narodził się scenariusz, książka, film?[/b]
Pierwotnie chciałem kręcić „Ciemność w południe” Arthura Koestlera. Po podpisaniu w Gdańsku porozumień sierpniowych odrzucilłem Koestlera, bo kogo w tamtym czasie w Polsce interesował Rubaszow, czyli Bucharin. Potrzebne były polskie realia, znalazłem więc „Zatrzymanego do wyjaśnienia” Stanisława Wygodzkiego, ale szybko naszła mnie taka refleksja: dlaczego mam robić film o tych pieprzonych komunistach, których iluś tam wprawdzie też zginęło, ale patrząc en masse, to nie oni byli ofiarami. Odwrotnie, byli winni! No i znalazłem się w kropce, bo nie miałem żadnego pierwowzoru literackiego...
[b]No jasne, od XX Zjazdu KC KPZR i tajnego referatu Chruszczowa jeśli mówiono o zbrodniach i nieszczęściach, to wyłącznie o tych, które dotykały wiernych synów partii. Stąd brały się różne „Matki Królów”...[/b]
Przypomniałem sobie następnie o sztuce, którą dawno temu wyreżyserowałem – „Po tamtej stronie świec” Stanisława Grochowiaka. To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłem dla telewizji, historia akowca wypuszczonego z więzienia na słowo honoru po to, by go złapać i powiedzieć mu wtedy: „No i co, dałeś słowo, ile ten twój cały honor jest warty?”. Ten akowiec wraca więc, dobrowolnie idzie na śmierć. Pomyślałem, że trzeba będzie to wszystko nieco przerobić, na początku zmieniając płeć bohaterowi, bo tak nam podpowiadały doświadczenia z „Kobietą i kobietą”, którą zrobiłem wcześniej z Januszem Dymkiem. Zasiadłem do pisania pierwszej wersji scenariusza, jeszcze dość ogólnikowej. Szczegółów dowiedziałem się od Wandy Podgórskiej, byłej sekretarki Gomułki, oraz Stanisławy Sowińskiej, adiutantki Spychalskiego, które razem siedziały w jednej celi. Musiałem wiedzieć, co jadły, jak spały, jak wyglądała cela, gdzie stał kibel, jak je traktowano i to wszystko one – szczególnie Podgórska – mi opowiedziały. Bardzo mi pomogły, także już przy realizacji filmu, bo Wanda Podgórska przychodziła do hali, gdy budowaliśmy dekoracje, i mówiła nam, gdzie co powinno być, a pamięć miała doskonałą. Poza tym zawdzięczam im jedną z ważniejszych scen filmu, gdy jedna więźniarka mówi drugiej, że właśnie podpisała zeznanie, w którym przyznała się, że jest szpiegiem amerykańskim. „Prawdziwym szpiegiem?” – pyta ta druga. „Ale nie subiektywnie. Ja całe życie byłam komunistką. Jestem szpiegiem obiektywnie. I udowodniono mi to zresztą. Przyznałam się”. Taka rozmowa rzeczywiście miała miejsce między tymi, znającymi się od przed wojny, paniami.
[b]Dobrze się jednak stało, że nie kogoś takiego uczynił pan bohaterką „Przesłuchania”, a młodą, nie za mądrą kobietę, biorącą życie jakie jest, dopóki w stalinowskim więzieniu nie przeszła przyspieszonego kursu dojrzewania: do uczciwości, do polskości, do bohaterstwa wreszcie.[/b]
Ostateczną wersję „Przesłuchania” pisałem już pod Krystynę Jandę, bo wcześniej myślałem o Joannie Szczepkowskiej, ale ona odmówiła, a ja wiedziałem, że muszę wymyślić zupełnie inną postać. Te aktorki mają bowiem kompletnie różne, przeciwstawne osobowości. Formując sylwetkę swojej Toni, wyposażyłem ją w cechy Jandy, która jest osobą niesłychanie inteligentną, przenikliwą, ale w jakimś momencie robi się nagle potwornie powierzchowna. I w filmie świetnie zagrała ta jej umiejętność najsubtelniejszego, najbardziej głębokiego przeżywania w połączeniu z pewnym prymitywizmem, upraszczaniem wszystkiego. Taką pigułkę, w której jest to razem, łatwo można przełknąć.
[b]Tonia w więzieniu rodzi dziewczynkę, której ojcem jest popełniający później samobójstwo oficer śledczy. Czy – pana zdaniem – uprawniona jest taka konstrukcja myślowa, że to dziecko kata i ofiary jest parabolą polskiego losu. Losu społeczeństwa, które po przejściu kataklizmu wojennego i stalinowskiego stało się mieszaniną podłości i heroizmu.[/b]
Nie było to moim zamiarem, ale może podświadomie o tym myślałem i tak mi wyszło. Zetknąłem się i z innymi interpretacjami „Przesłuchania”, a na wielu spotkaniach z publicznością prowadziłem na jego temat często ostre polemiki. Większość więźniów z tamtych lat atakowała mnie za tego Morawskiego. Mówili: „Nie było takich ludzi. To byli mordercy i bandyci bez skrupułów”. W takich sytuacjach sięgałem po, demagogiczny może, argument, mówiąc: „Jeżeli nawet tak nie było, to powinienem kogoś takiego wymyślić, bo dopiero wtedy to wszystko zrobiło się ciekawe”. Nie interesuje mnie człowiek bez wątpliwości i dlatego stwarzam takie postaci jak śledczy Morawski czy, w mniejszym wymiarze, sędzia Andrejew z „Generała »Nila«”.
[b]Ma pan za sobą jeszcze kilka innych realizacji – filmowych i telewizyjnych – umiejscowionych w okresie stalinowskim, przede wszystkim spektakl o innym polskim bohaterze, rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Co sprawiło, że skoncentrował się pan na tej właśnie, wyjątkowo tragicznej, epoce?[/b]
Zajmuję się tematami trudnymi, napisałem np. scenariusz, który jest nie do zrealizowania – o pogromie kieleckim. Bardzo jestem z niego dumny, ale pieniędzy na taki film nie zdobędę – tego jestem pewny. Pomijając jednak fakt, że na ogół idę pod prąd, jedynym racjonalnym wytłumaczeniem takich, a nie innych zainteresowań są moje geny. Bo jeśli praprapradziad mojej matki walczył w powstaniu listopadowym, za co zesłano go na Syberię, a jego zięć – prapradziad mamy – też walczył w tym powstaniu, w którym stracił rękę, a zginął w następnym – w 1863 roku, to są powody, by spoglądać wstecz i zajmować się przeszłością. Z kolei ze strony ojca, mój dziadek, a jego ojciec był w PPS i razem z Tomaszem Arciszewskim uprawiali terroryzm, wysadzając pociągi. Mój ojciec zaś...
[b]Też pepeesiak?[/b]
Tak, od 16. roku życia. Za obronę Warszawy w 1939 roku dostał Virtuti Militari, a za powstanie warszawskie dwukrotnie Krzyż Walecznych. Reasumując to wszystko – coś w tych genach musi być.
[b]A jak pana rodzina przeżyła okres stalinowski?[/b]
Nie była prześladowana. Ojciec zmarł w 1956 roku na serce, co było wynikiem tego, czego zaznał w Oświęcimiu, bo i tam zdążył być. Ale komuniści zostawili go w spokoju, on zresztą zapisał się do PZPR. Nie bardzo wiem dlaczego – byłem dzieckiem – ale mam dowody na to, że jeszcze po wojnie przez jakiś czas prowadził podziemną działalność.
[b]Być może znalazł się w PZPR, po prostu, po połączeniu w jedną partię PPR i PPS.[/b]
Możliwe. Z UB w każdym razie mieliśmy jeden kontakt. Ojciec przed wojną był przewodniczącym PPS na Annopolu, w dzielnicy nędzy prawobrzeżnej Warszawy. Mam zdjęcia z tamtego okresu i organizowanych przez ojca demonstracji pierwszomajowych. Wciągnął wtedy do organizacji młodego chłopaka, miejscowego żula, którym się zaopiekował, skłonił go do podjęcia nauki, skończenia szkoły, potem znalazł mu dobrą pracę. Po jakimś czasie chłopak ten przeszedł jednak do komunistów, a po wojnie robił karierę w Urzędzie Bezpieczeństwa. W 1956 roku, gdy po śmierci ojca matka znalazła się właściwie bez środków do życia, poszła do niego z prośbą o pomoc. Pułkownik Jan Karaśkiewicz, bo tak się nazywał, powiedział jej jednak, co mi wielokroć powtarzała: „Niech pani będzie zadowolona, że nie aresztowaliśmy męża, bo to był wróg klasy robotniczej”.
[b]Życiowe wybory, których pan dokonał, obciążają jednak wyłącznie pańskie konto.[/b]
Konsekwencje tych wyborów były poważne. Np. do emigracji z Polski byłem namawiany przez SB, ale mogłem te namowy zlekceważyć i tak jak wielu innych coś tutaj zarabiać, bo ja wiem – może jako taksówkarz, ale powiedziałem: „Nie, tak żyć się nie da”. I wyemigrowałem z żoną i dwuletnim synem do kraju, w którym nikogo nie znałem i wszystko musiałem zaczynać od zera. Powrót do Polski był zresztą nie mniej trudny. To był 1997 rok, a ja dopiero od kilku lat, może czterech, czuję się w Polsce bardziej u siebie.
[b]Nie pan jeden. Ale o swoich sprawach rodzinnych opowiedział pan chyba też w telewizyjnym filmie „W kogo ja się wrodziłem”.[/b]
Istotnie, umieściłem w tym filmie nawet nazwisko moich przodków – Lechotyckich, a wszyscy trzej bohaterowie noszą nasze imiona: dziadek Karol jak mój ojciec, Ryszard, czyli ja, i Tomek jak mój 26-letni obecnie syn.
[b]A czy zaryzykowałby pan odpowiedź na pytanie będące poszerzeniem tytułu tego filmu: „W kogo się wrodziliśmy?”. Czy nasze społeczeństwo jest prawdziwą wspólnotą, czy mamy wspólne korzenie. Czy odwołujemy się do podobnych wartości?[/b]
Chyba jednak nie sposób powiedzieć, w kogo się wrodziliśmy. Każdy ma swoją, trochę inną, historię. Na przykład, w przeciwieństwie do niektórych moich kolegów, którzy mieszkają we wspaniałych domach i jeżdżą najlepszymi samochodami, jakie tylko można sobie wyobrazić, nie osiągnąłem sukcesu finansowego. Mój syn i moja była żona mieszkają w Kanadzie, a ja właściwie mieszkam w Warszawie w kawalerce, nie mam znaczących dóbr materialnych. Okazałem się pod tym względem mało zapobiegliwy, ale też nigdy się o to nie starałem, wybierając zawsze tę stronę, gdzie było może trudniej, może ryzykowniej, ale ciekawiej i, często, uczciwiej.
[b]Nie korci pana, by zmierzyć się z tematem równie chyba ryzykownym co pogrom kielecki – z ludobójstwem na Wołyniu. Lata mijają, a ta rana doskwiera coraz bardziej.[/b]
Wiemy o tym coraz więcej. To jest tak jak z obieraniem cebuli, warstwa za warstwą. Byłoby tylko dobrze, żeby nie obrać tej cebuli do końca, tak, by nic z niej nie zostało. Różne jeszcze zadania stoją przed nami, wiele spraw zaniedbano... Po odzyskaniu wolności w 1989 roku szok był tak głęboki, że ludzie w ogóle nie myśleli o przeszłości, skupiając się na tym, jak zarobić, jak się urządzić. Zachłyśnięto się tym, że można podróżować, że można założyć firmę. A przeszłość? Władza chciała nas od niej odciąć grubą kreską, co większość zaakceptowała, w miarę jednak, gdy stawaliśmy się coraz bardziej normalnym krajem, zaczęto zadawać pytania, właśnie takie: skąd przychodzimy, kim jesteśmy, w kogo się wrodziliśmy? I, także młodym ludziom przestało wystarczać, że mogą pojechać na Jamajkę czy w galerii kupić sobie garnitur. Nagle ciekawe stało się zupełnie co innego. Ostatnio, po projekcjach „Generała »Nila«” spotykałem się z młodzieżą, która wyraźnie poszukuje wzorca i tacy bohaterowie jak Fieldorf czy Pilecki fascynują ją. Bo to byli ludzie, którzy mieli przed sobą bardzo jasny cel i dążyli do niego, nie zważając na cenę, jaką przyszło zapłacić za to – im i ich rodzinom. Zdaje mi się, że Dopiero teraz Polacy dojrzeli do tego, by zrozumieć zdanie Georga Santayany, które często cytuję, że jak się nie zna przeszłości, to jest się skazanym na powtarzanie wszystkich jej błędów. A Józef Piłsudski, który nie wiem, czy wiedział, kto to był Santayana, powtarzał coś podobnego, że naród, który nie zna własnej przeszłości, nie jest godzien przetrwać. Sprowadza się to do tego samego. I mnie się też zdaje, że bez znajomości własnej historii możemy być jedynie zbiorowiskiem jakichś inteligentnych zwierząt. Dopiero świadomość przeszłości czyni nas ludźmi.
[ramka][b]Ryszard Bugajski [/b]
(ur. 1943) – reżyser filmowy i telewizyjny, pisarz i scenarzysta. Twórca filmów: „Przesłuchanie” (1982, do oficjalnej dystrybucji wszedł w roku 1989), „Clearcut” (zrealizowany w Kanadzie w 1991 r.), „Gracze” (1995), „Generał Nil” (2009) oraz spektakli Teatru Telewizji: „Po tamtej stronie świec” (1978), „Trismus” (1979), „Miś Kolabo” (2001), „Niuz” (2002), „Profesjonalista” (2004), „Śmierć rotmistrza Pileckiego” (2006). Od 1997 r. przez kilka lat był głównym realizatorem telewizyjnych „Wiadomości”. Autor książek: „Przesłuchanie” (1982), „Przyznaję się do winy” (1985), „Sól i pieprz” (2000). [/ramka]