Szukając landszturmisty Marca

Podczas I wojny światowej zdarzały się jeszcze rycerskie gesty. Niedawnych wrogów chowano razem. W końcu wszystkich poległych wezwała jedna ojczyzna. Tak głosi sentencja na jednym z zachodniogalicyjskich cmentarzy

Aktualizacja: 03.11.2009 11:48 Publikacja: 30.10.2009 19:49

Szukając landszturmisty Marca

Foto: Rzeczpospolita, Bartosz Marzec bm Bartosz Marzec

Zostały po nich klamry od pasów. Mundury zbutwiały, a bagnety przeżarła rdza. Kości są od dawna prochem i tylko kawałki pokrytego patyną metalu świadczą, do jakiej armii należeli żołnierze.

Na tych klamrach wszyscy mieli dwugłowego orła. Właściwie to różnica sprowadzała się do tarczy herbowej. Orzeł obrońców przełęczy karpackich szczycił się znakiem Domu Habsbursko-Lotaryńskiego. Orzeł tych, co atakowali – tarczą ze świętym Jerzym, który zabija smoka.

[b]Na wzgórzu, w cieniu drzew[/b]

Poeta, który napisał, że jedna ojczyzna wzywa wszystkich umarłych, miał rację. W jednakowych mogiłach pochowano Prusaków, Rosjan i cesarsko-królewskich. Na wzgórzach i polanach, przy drogach, w cieniu drzew trwały kolumny krzyży łacińskich i szeregi prawosławnych. Paradny szyk przybrały macewy i nagrobki Muzułmanów z Bośni. Tak wyglądała ostatnia na ziemi defilada.

Myślałem o tym pośrodku cmentarza w Radocynie. To ludna niegdyś łemkowska wieś, z której przetrwały ruiny szkoły i kafle posadzkowe w miejscu, gdzie stała cerkiew. Do cmentarza prowadzą kamienne stopnie ledwo widoczne pośród zieleni. Pochowano tu czterech Austriaków z 27. Pułku Piechoty. Pułk stacjonował w Lublanie, a żołnierzy rekrutował z okolic Grazu. Razem z nimi spoczywa 79 Rosjan. Ci, których znamy z nazwiska, należeli do 195. Orowajskiego Pułku Piechoty z garnizonem w Jekaterynburgu. Pośród grobów stoi kamienny obelisk. Zwieńczono go krzyżem, a na płycie wykuto słowa: „Nie znaliśmy życia innego, dopiero śmierć nas połączyła”.

Na Podkarpaciu jest ponad 400 takich lub większych cmentarzy. Pochowano tam 60 tysięcy żołnierzy.

– Podczas I wojny światowej przejmowano się zwłokami – mówi Andrzej Stasiuk, z którym wyruszyłem w podróż po zachodniogalicyjskich cmentarzach. – Potem kopano doły i sypano do nich wapno.

O wojskowych nekropoliach z czasów wielkiej bitwy gorlickiej Stasiuk pisał w prozie „Błędne ognie umarłych” z tomu „Fado”. Teraz planuje wrócić do tematu w powieści lub sztuce.

– W 2015 r. minie 100 lat od tamtych wydarzeń – opowiada. – I wyobrażam sobie, jak w listopadowy dzień na jednym z cmentarzy spotykają się katolicki ksiądz, austriacki turysta i mój ukochany Władek albo Edek, który najwidoczniej uznał, że Zaduszki to świetna okazja, żeby dać w szyję. A tu nagle z grobów wstają Austriacy, Węgrzy i Bośniacy. Wstają Muzułmanie: Emir, Selim, Jusuf. I wstaje Mendel Brod, jedyny Żyd z pięknego cmentarza na Magurze Małastowskiej. Wszystko dzieje się jak w „Thrillerze” Michaela Jacksona. No i zaczyna się dialog umarłych z żywymi. Razem usiłują odpowiedzieć na pytanie: co się stało z naszym światem?

Zdaniem Stasiuka Austro-Węgry były zapowiedzią zjednoczonej Europy.

– Żyło tam kilkanaście narodów i jakoś się przecież dogadywały – wyjaśnia. – Owszem, Austriacy dominowali, ale nie można tego porównać z carską ani pruską opresją. Jako przybyszowi z kongresówki bardzo mi się taka rzeczywistość podoba.

Radocyna znajduje się blisko granicy ze Słowacją. Po kilku kilometrach niezbyt forsownego podejścia stoi się na Przełęczy pod Zajęczym Wierchem, której tak zaciekle broniły pułki armii Austro-Węgier.

– Rosjanie się nie przebili, i Bogu dzięki – mówi Stasiuk.

W domu Andrzeja przeglądałem album Jerzego Drogomira „Polegli w Galicji Zachodniej 1914 – 1915”.

– I co? – spytał Stasiuk. – Znalazłeś jakiegoś Marca?

– Miał na imię Franz – wyjaśniam. – Był landszturmistą, żołnierzem pospolitego ruszenia. Franz służył w 28. Regimencie Strzelców.

Andrzej spojrzał na umieszczony przy nazwisku kod cmentarza.

– To Ropica Górna, niedaleko stąd – powiedział. Po chwili dodał jakby ze smutkiem: – A Stasiuka nie ma żadnego.

Landszturmista Marzec spoczywa w grobie nr 3. Mogiła, na której ustawiono prosty żelazny krzyż z datą 1915, znajduje się na prawo od alei prowadzącej do pomnika. Obok spoczywa jeszcze 82 poległych z armii austro-węgierskiej. Wśród nich Czech Josef Prochazka. Niedawno jego rodzina postawiła nowy nagrobek. Na zdjęciu widać młodego człowieka o nieco melancholijnym spojrzeniu. Wąsy strzygł starannie, a ich końcówki z lekka podkręcał. Do fotografa wybrał się w dobrze skrojonym surducie. Nie zapomniał o stylowej musze. Na nowym krzyżu zawisła żołnierska czapka wykonana z blachy.

To całkiem prawdopodobne, że Josef znał Franza. Służyli w jednym regimencie. Podczas nocnej warty mogli opowiadać sobie o dziewczynach i narzekać na kucharza, który nawet grochówkę potrafi spieprzyć. Wyobrażam sobie te rozmowy. Pas obciążają ładownice, na ramieniu manlicher, w świetle księżyca sino pobłyskuje głownia nasadzonego na lufę bagnetu. A ci dwaj składają sobie obietnice, że jak już końca dobiegnie ta parszywa jatka, umówią się w gospodzie w Stepanovie. Z tej wioski pochodził Josef. Oczywiście podczas pogawędek prowadzonych w okopach starannie osłaniali ogniki papierosów, żeby nie stać się celem dla któregoś z Rosjan.

Josef Prochazka i Franz Marzec zginęli tego samego dnia – 2 maja 1915 r. Zastanawiam się, który z nich pierwszy, i nie mogę podjąć decyzji.

Cmentarz otacza kamienny mur. Jakieś 200 metrów wyżej ciągnie się linia lasu. Tam wciąż da się rozpoznać zygzaki okopów. Pośród paproci suną niczym żmija.

[srodtytul]Świat ma trzy kolory[/srodtytul]

1 listopada ktoś im zapala światła. Po dolinach pełgają płomyki świec, a wiatr przynosi woń stearyny. Pięknie pisał o tym Stasiuk.

Niebo jest granatowe, niebawem spadnie pierwszy śnieg i będzie dokładnie tak jak wtedy, gdy ze wschodu przyszła rosyjska piechota w szarych szynelach: „Na grzbietach niosą zrolowane koce, na lufach karabinów bagnety przypominające długie szpikulce – można było nimi jedynie kłuć. Nie można było, tak jak austriackimi czy pruskimi, ukroić chleba albo otworzyć konserwy. Zabudowania wsi spłonęły i nie ma żadnej osłony. Trzeba brnąć w głębokim śniegu pod ogniem górskiej artylerii, pod ostrzałem karabinów maszynowych Schwarzlose i Maxim. Świat ma trzy kolory: biel śniegu, błotnisty brąz rozrywanej pociskami ziemi i czerwień krwi”.

W Beskidzie pobudowano lazarety. Sanitariusze ledwo nadążali z noszami. Ranni czekali na swoją kolej. Lekarzom mdlały ręce. Myślę, że to wtedy wśród Łemków narodził się osobliwy zwyczaj. Komuś z miejscowych wpadła w ręce flaszka z powszechnie używanym podczas operacji eterem. Chłop golnął nieco i, w co może trudno uwierzyć, zasmakowało mu. Dość, że picie eteru w tych stronach do dziś pozostaje w dobrym tonie.

Żołnierzy, którym pomoc nie była już potrzebna, oraz tych, którzy zmarli w wyniku odniesionych ran, chowano na prowizorycznych cmentarzach. Doły były płytkie. Nierzadko kopano je blisko ujęć wody, przy zabudowaniach lub na polach uprawnych. Takie rozwiązanie przyjęto za tymczasowe, bowiem zarówno Niemcy, jak i Austriacy uważali, że zabitym po obu stronach frontu należy się godne miejsce wieczystego spoczynku.

W końcu karabinowa palba ucichła i wtedy przystąpiono do dzieła. Jeszcze przed końcem 1915 r. na terenie Niemiec i Austro-Węgier ruszyła wielka kampania informacyjna. Poprzedziła zbiórkę pieniędzy na upamiętnienie poległych bohaterów. Szefem IX Wydziału Grobów Wojennych z siedzibą w Krakowie został major Rudolf Broch. Postanowił ściągnąć najlepszych architektów i rzeźbiarzy, którzy przy zakładaniu cmentarzy wykorzystaliby ukształtowanie terenu, dobrali odpowiedni budulec i umiejętnie odwołali się do symboliki religijnej, mitologicznej i patriotycznej. Zaprosił więc Polaków: Henryka Uziembłę, Alfonsa Karpińskiego i Jana Szczepkowskiego, Austriaków: Hansa Mayra i Johanna Jägera, Czecha Adolfa Kaspara i Słowaka Dušana Jurkoviča.

Jako dewizę przyjęto słowa z Księgi Wyjścia: „Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą”.

[b]Niemal rycerska legenda[/b]

Trwała wojna, światowa rzeź. Na polach Verdun w beznadziejnym klinczu zwarły się dwie armie, a tu, w rejonie Gorlic, Austriakom i Niemcom przyszła fantazja, by realizować wielką humanistyczną ideę okazania szacunku poległym. Specjalnie zaangażowani poeci pisali frazy w rodzaju: „Zgasły imiona nasze, ale jaśnieją nasze czyny”, „Walczyliśmy pierś w pierś, zmartwychwstaniemy ramię w ramię” lub „Śmierć żołnierza/ jest święta, łamie bowiem nakaz nienawiści/ Przyjaciel i wróg, już wolni od ran/ Są warci tej samej miłości i chwały”.

Do ekshumacji zwłok skierowano jeńców rosyjskich. Ludzkie szczątki przenosili w drewnianych skrzyniach. „Mieli mongolskie, tatarskie rysy – pisał Stasiuk. – Patrzyli nieruchomo w obiektyw. Przybyli z daleka, gdzieś z ciemnego wnętrza Imperium, i zapewne nie pojmowali sensu tego, co się z nimi stało. A nade wszystko nie rozumieli sensu wykopywania i przenoszenia trupów z miejsca na miejsce. Ten szlachetny rycerski gest musiał im się kojarzyć ze świętokradztwem, bluźnierstwem i pewnie czuli lęk przed duchami zmarłych”.

Rosjanie znali się na ciesielce. Gdy więc uporali się z powtórnym pochówkiem poległych, przystępowali do realizowania śmiałych projektów Jurkovicia, architekta zainspirowanego budownictwem karpackich górali. Wznosili na wzgórzach gontyny, czyli wysokie wieże, rzeźbili krzyże i ogrodzenia. Tak powstał cmentarz na Rotundzie – jedna z najbardziej niezwykłych nekropolii na polu gorlickiej bitwy.

Kamieniarką zajmowali się jeńcy włoscy. „Ciosali i gładzili kamienie, z których wznosili później mury, bramy i pylony przywodzące na myśl Babilonię albo starożytny Egipt; w podobny sposób drewniane monumenty kojarzyły się z pogańskimi świątyniami z jakiejś słowiańskiej prehistorii. Zdaje się, że twórcom całego tego artystycznego zamysłu chodziło o to, by przenieść go w wieczność, umieścić poza czasem. Te cmentarze miały przypominać sny albo baśnie. Tak jak pierwsza wojna przypomina dzisiaj sen albo baśń, niemal rycerską legendę”.

Na budowę zachodniogalicyjskich cmentarzy wojennych zużyto prawie 19 000 ton kamienia łupanego surowego i 1300 ton kamienia obrobionego, 270 ton cegły i dachówki oraz 62 000 ton drewna modrzewiowego. Sprowadzono 25 000 sadzonek wysokopiennych drzew iglastych.

Niektóre cmentarze – tak jak ten w Radocynie – pobudowano przy małych, wiejskich, w sąsiedztwie cerkwi, obok prostych piaskowcowych krzyży z napisami cyrylicą. Inne znajdują się z daleka od ludzkich siedzib, na szerokich tarasach przygotowanych według precyzyjnych założeń architekta. Kto z góry spogląda na nekropolię Łużna-Pustki, gdzie pochowano wielu Polaków z 56. i 100. Pułku Piechoty, widzi, że groby układają się w kształt orła z rozpostartymi skrzydłami.

Najpierw II wojna przysłoniła pamięć o wcześniejszych zmaganiach. Potem komuniści wysiedlili Łemków i doliny opustoszały. Las pokonał kamienne mury, na grobach rozrosły się krzewy, runęły przegniłe gontyny.

I nikt nie odnalazłby drogi na Magurę Małastowską, na Rotundę, nikt nie stanąłby przed bramą cmentarza na Czarnym, gdyby nie kilku ludzi, dla których ratowanie galicyjskich nekropolii i opisywanie ich stało się pasją. Do poległych żołnierzy z nieistniejących armii możemy trafić dzięki Romanowi Frodymie, Oktawianowi Dudzie i Mirosławowi Łopacie.

Część nekropolii odremontowano dzięki funduszom z budżetów gmin, aktywności Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich czy myśliwych z tych stron. Ale wciąż wiele pozostaje do zrobienia. Nicość nie składa broni i wciąż przychodzi po swoje.

[b]Piwo dla zmarłych[/b]

Te schody w Radocynie są naprawdę kiepsko widoczne pośród jeżyn i wysokich pokrzyw. Muszę dobrze uważać, gdzie stawiam nogę. Ale czuję, że powinienem się obejrzeć. Patrzę więc przez ramię na Andrzeja, który odwraca butelkę i wylewa na najbliższy grób resztkę piwa.

– Należy się chłopakom – mówi.

Przypomniało mi się wtedy, jak trzy lata wcześniej jechaliśmy do Dukli. Był sierpień, a popołudnie bielało od skwaru. Zatrzymaliśmy się w Woli Cieklińskiej i poszliśmy gruntową drogą do kamiennej rotundy, gdzie pochowano dwóch oficerów: Prusaka i Bawarczyka, austriackiego landszturmistę i nieznanego żołnierza armii carskiej. Poeta zadedykował im słowa: „Wyruszyliśmy na bój, a znaleźliśmy pokój”.

W chwili, gdy przechodziliśmy pod wysokim łukiem bramy, z cienia rotundy wymknęło się tamtych dwoje. Najpierw dziewczyna, która natychmiast spuściła oczy. Potem chłopak. Skłonił się grzecznie i przyspieszył kroku, by chwycić ją za rękę. Dwoje dzieciaków – mogli mieć po 17 lat.

Pomyślałem, że dobrze się stało. Że zanim tamci zmartwychwstaną ramię w ramię, zanim zameldują się Najwyższemu w idealnym porządku, w mundurach jak od krawca, ze srebrnymi guzikami i błyszczącymi klamrami szerokich skórzanych pasów: Franz i Josef, Emir i Selim, Jusuf i Mendel oraz 60 000 pozostałych, w ich ostygłych sercach choć na chwilę zatli się żar.

[ramka]Korzystałem z książek:

– Andrzej Stasiuk „Fado”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2006

– Michał Klimecki „Gorlice 1915”. Wydawnictwo Bellona. Warszawa 2009

– Jerzy Drogomir „Polegli w Galicji Zachodniej 1914 – 1915”. Muzeum Okręgowe w Tarnowie. Tarnów 2002

oraz ze strony [link=http://www.cmentarze.gorlice.net.pl]www.cmentarze.gorlice.net.pl[/link][/ramka]

Zostały po nich klamry od pasów. Mundury zbutwiały, a bagnety przeżarła rdza. Kości są od dawna prochem i tylko kawałki pokrytego patyną metalu świadczą, do jakiej armii należeli żołnierze.

Na tych klamrach wszyscy mieli dwugłowego orła. Właściwie to różnica sprowadzała się do tarczy herbowej. Orzeł obrońców przełęczy karpackich szczycił się znakiem Domu Habsbursko-Lotaryńskiego. Orzeł tych, co atakowali – tarczą ze świętym Jerzym, który zabija smoka.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą