Męska muzyka

Publikacja: 29.05.2010 00:16

Czasownia św. Sampsona Strannopriimieca (czyli tego, który przyjmuje włóczęgów) w Kondzie Biereżnej

Czasownia św. Sampsona Strannopriimieca (czyli tego, który przyjmuje włóczęgów) w Kondzie Biereżnej

Foto: Fotorzepa, MW Mariusz Wilk

Red

[srodtytul]Konda, 21 kwietnia[/srodtytul]

W szkołach wushu zajęcia zaczynają się od oddzielnych i zazwyczaj niepowiązanych ze sobą ćwiczeń, które wyznaczają wewnętrzną przestrzeń praktyki. Dopiero po dłuższym czasie uczeń pojmuje całość... Mamy zatem do czynienia z ruchem od fragmentu do całości. Albo, dokładniej, z postrzeganiem całości we fragmencie (ustępie).

[srodtytul]29 kwietnia[/srodtytul]

W Zaonieżu od kilku dni słońce przypieka. Śnieg już stajał, ale na Oniego jeszcze gruby lód. Na łęgach żabie gody. Rechocą wniebogłosy! Wkrótce kałuże zapienią się skrzekiem. Z kopułki czasowni czajka wrzeszczy, jakby ją żywcem skubali. Po szybie mucha lezie, przebudziła się z zimowego letargu i bzyczy. Nocą jest tu tak cicho, że słychać, jak w mansardzie mysz skrobie! Ta cisza wygłusza zgiełk świata.

Lubię po surowej zimie odtajać na przyzbie swojego domu nad Oniego: obserwować, jak ziemia się budzi, czekać na ptaki, ściągać sok z brzozy, raczyć się ciszą i wystawiać do słońca. To najmilsza pora w Kondzie, bo ni komarów, ni ludzi.

Raptem e-mail z tamtego świata. To Roman Daszczyński z „Gazety Wyborczej”. Chce pomejlować ze mną o mężczyznach dla cyklu „Męska muzyka”. Ale się w tej Polsce porobiło, myślę sobie, by facet z facetem o facetach mejlował. Za moich czasów nad Odrą o babach się gadało.

Co, zdaniem Mariusza Wilka, oznacza bycie mężczyzną? – pada pierwsze pytanie.

To chyba zależy od wieku – żartuję, grając na zwłokę, żeby zebrać myśli – bo jeszcze do niedawna zwracano się do mnie „mołodoj cziełowiek”, a ostatnio w sklepie śliczna ekspedientka spytała: „mużczina, u was miełoczi nie budiet?”.

Na rosyjskiej Północy zamieszkuję od 18 lat, czyli jedną trzecią swego życia. To wystarczająco długo, by nie gadać o abstrakcjach, więc zamiast definiować mężczyznę i roztrząsać, na czym polega prawdziwa męskość, ciekawiej będzie mejlować o konkretach. Na początek o moich sąsiadach.

W Kondzie Biereżnej zimuje Andriej Zacharczenko z żoną Tamarą i dwójką dzieci – czteroletnim Andriuszką i dwuletnią Dariną. Zacharczenko dawniej był fizykiem (ukończył Instytut Baumański w Moskwie), a teraz jest adwentystą. W pojedynkę zbudował dom i doprowadził wodę, aby żona nie męczyła się z pieluchami. Hodują pszczoły i kozy. Słowem – żyją jak u Pana Boga za pazuchą.

Nawiasem dodam, że Konda Biereżna to wieś „nieżyłaja”, czyli wymarła. Drogi do nas w zimie nie czyszczą, poczty nie noszą i tak dalej. Do najbliższego sklepu pięć wiorst.

W Sibowie zimuje Jura Piesnin z Waluchą. Kiedyś Jura był traktorzystą w kołchozie, a Wala dojarką. Teraz oboje na rencie, córka dawno wyszła za mąż i wyjechała pod Murmańsk. Piesnin rybaczy, pije na zabój, a jak nie pije, to ogląda seriale. Walucha się cieszy, że Jurka żyje, bo jego rówieśnicy od dawna w grobie, a ona na starość nie ostała się sama. Sibowo też jest „nieżyłoje”, do sklepu mają dwa razy dalej niż my.

Jeszcze dalej, bo aż o 15 wiorst z hakiem od sklepu leży „nieżyłaja” Ust-Jandoma. Tam zimuje Wiktor Denisenko z Kławoj. Wiele lat temu Wiktor zastrzelił syna Kławy, kiedy ten rzucił się na ojczyma w narkotycznym obłędzie. Witię posadzili na krótko, bo zabił w obronie własnej. Dzisiaj ciesiołką się para, trochę rybaczy i poluje, a Kława domu dogląda, karmi żywinę i pomaga mężowi przy sieciach.

Tuszę, że wyjaśniłem już, dlaczego ktoś, kto przezimował w „nieżyłoj” wsi Zaonieża kilka zim, nie będzie się zastanawiał, co oznacza bycie mężczyzną? Tutaj mużyka się widzi.

Daszczyński z „Wyborczej” więcej się nie odezwał.

[srodtytul]30 kwietnia[/srodtytul]

Rainier Maria Rilke mawiał, że szczęściem jest mieć dom z ogrodem, w którym hoduje się róże dla kobiety, żyjącej w tym domu. Poeta umarł 29 grudnia 1926 roku w wieku 51 lat, ponoć od zakażenia, jakiego doznał, raniąc się kolcem róży.

Rilke w Rosji był dwakroć. Pierwszy raz trafił do Moskwy na Paschę w 1899 roku. Podróżował wtedy z Lou Salome, córką niemieckiego generała Gustawa von Salome (w armii Nikołaja I wsławił się udziałem w tłumieniu powstania polskiego 1830 – 1831), i z jej mężem, niemieckim orientalistą Fryderykiem Andreasem. W Rosji bawili niedługo, zaledwie cztery tygodnie. Wizytowali między innymi Lwa Tołstoja, Leonida Pasternaka (ojca poety) i malarza Ilię Repina, zachwycali się Kremlem, a potem pojechali do Petersburga na obchody stulecia Puszkina. Rilke wspominał po latach, że te tygodnie minęły jak sen. To powrót do duchowej ojczyzny (Heimat).

Powtórnie przyjechał z Lou do Rosji na wiosnę 1900 roku. Tym razem wojażowali we dwójkę, bez męża. Znowu Moskwa, zwiedzanie galerii i zachwyty Kremlem, wizyta u Lwa Tołstoja w Jasnej Polanie, skąd via Tuła do Kijowa. Tam duże wrażenie zrobiły na nim katakumby kijewskiego klasztoru. Samo miasto, pisał do matki 26 czerwca, pod panowaniem Polaków zatraciło swój ruski koloryt, który cenię nade wszystko i stało się nijakie (ni to Zachód, ni Wschód), z tramwajami na ulicach, z pełnymi sklepami i z półświatkiem w hotelu.

Po dwóch tygodniach ruszyli dalej. Najpierw parostatkiem do Kremienczuga, stamtąd koleją do Połtawy, gdzie zwiedzali pole bitwy Piotra I z Karolem XII, dalej zasię przez Ukrainę do Saratowa i Wołgą do Jarosławla. Matka rzek oczarowała poetę. Wszystko, co do tej pory widział, było ledwie nikłym odbiciem kraju, rzeki i świata, tutaj natomiast zobaczył prawdziwe Dzieło Stwórcy! W Jarosławlu spędzili cztery dni i pojechali do sioła Nizowka (twerskiej guberni), aby odwiedzić chłopskiego poetę Spirydona Drożżina. Rilke utwierdzał, że to jeden z ostatnich wielkich twórców ruskiego eposu i parę jego wierszy przełożył później na język niemiecki.

Z Nizowki donosił matce, że od tygodnia siedzą u chłopa Drożżina, niezwykłego poety z głuchej wsi, czternaście wiorst od kolei żelaznej. W jego drewnianej chałupie, pisał, wpośród książek i obrazów, czuję się jak u siebie. Okna izby wychodzą na ogród, gdzie Drożżin hoduje warzywa i róże, i na szopę, w której trzyma siano. Latem gospodarz zajmuje się pracą wokół domu, za to zimą, kiedy ręce są swobodne, staje się poetą. Jest znany w całej Rosji i zaliczany do grona wybitnych twórców ludowych. Ma 52 lata, żonę, cztery córy i wnuka, z którym wiąże ogromne nadzieje, nie mając syna. Osobiście zna wszystkich ważnych pisarzy swego pokolenia (przechowuje ich portrety i listy), posiada też bogatą bibliotekę, której można mu pozazdrościć. Ach, jaka atmosfera panuje w jego gabinecie! Za oknem dywan ogrodu, puszyste dmuchawce wielkości pięści i dzwoneczki podobne do modrych tulipanów. Ten krajobraz za oknem wraz z książkami dookoła daje poczucie równowagi i pełni duchowej.

Nieco inaczej rzeczywistość Nizowki wyglądała z punktu widzenia kobiety. Salome zwraca uwagę w swoim dzienniku, że kiedy mużyk (chodzi o Drożżina) układa wiersze o kwiatach na polu i chwali pracę na świeżym powietrzu, bo pobudza apetyt, jego żonka tyra od świtu do nocy przy sianokosie i ze zmęczenia nie może jeść, a pragnienie koi wodą z błota, wymiotując pyłem suchego siana.

Z Nizowki przez Nowogród Wielki wrócili do Petersburga, gdzie na krótko się rozstali. Lou pojechała do Finlandii, a Rilke został w stolicy Rosji i nawiązał tam kilka ważnych dla siebie kontaktów, między innymi ze scenografem i historykiem sztuki Aleksandrem Benoitem. Znajomość ta zaowocowała szkicem o rosyjskim malarstwie, w którym niemiecki poeta porównywał stosunek Zachodu do Rosji ze stosunkiem starożytnego Rzymu do świata barbarzyńców, walczących z dzikimi zwierzętami na jego arenach i postawił tezę, że w odróżnieniu od europejskiej kultury, wypalonej gorączkowym pośpiechem, rosyjska kultura ciągle jeszcze jest żywa, bo się nie spieszy.

Druga rosyjska podróż Rilkego zakończyła się 22 sierpnia, kiedy wrócili z Lou do Berlina. Jednakowoż Rosja odcisnęła się w pamięci poety na całe życie. Przez jakiś czas rozważał nawet zamieszkanie tutaj na stałe i bulwersował niemieckich przyjaciół rubaszkami z krajką, tatarskimi butami z cholewami i rosyjskim akcentem... A parę dni przed śmiercią wyznawał, że pobyt w Rosji był głównym wydarzeniem jego życia.

[srodtytul]2 maja[/srodtytul]

Od czasu do czasu ktoś mi zadaje pytanie – to na spotkaniu autorskim, to przez Internet – co to jest tropa? Ostatnio pytała o to dziewczyna z Krakowa, która pisze pracę magisterską o mnie, to znaczy „O nomadyzmie intelektualnym w prozie Wilka”. Tropa się zmienia, odpowiedziałem jej e-mailem, a tym samym zmienia się sens pojęcia. Za każdym zakrętem tropy otwiera się nowa perspektywa semantyczna.

Samo słowo znalazłem w Słowniku Dala. Od pomorskiego tropat’, czyli wydeptywać. To ścieżka życia wydeptana swoimi stopami do rytmu własnej krwi. Z celi ojca Zosimy na Wyspach Sołowieckich, gdzie zaczynałem ją dreptać, wyniosłem aforyzm starca jak wiatyk na drogę: „Można przez całe życie wędrować, nie wychodząc z celi”.

Początkowo istotą tropy było własne ego. To ja wydeptuję tropę! Pamiętam, jak wyszedłem z jachtu na Kanin Nos i po raz pierwszy ujrzałem tundrę w jej pierwotnym wyglądzie: ni śladu człowieka. Po paru krokach obejrzałem się i zobaczyłem odcisk podeszew na jagielu. Marina Cwietajewa w dedykacji na tomiku dla Rilkego pisała: Rainier, posyłam ci swoje wiersze. Są moje, bo do mnie ich nie było.

Potem nad Jeziorem Onieżskim znalazłem stary dom, który stał się dla mnie tropą. Parę lat przewłóczyłem, nie wychodząc z niego. Następnie udałem się na Półwysep Kola, aby dla odmiany wypróbować tropę, która dla nomadów jest domem.

U Saamów pojąłem, że nie ja wydeptuję tropę, tylko tropa wydeptuje mnie. To zakon koczowników. Idziesz na kierunek – nie do celu. Idziesz, jak tundra pozwala, bo tam, gdzie zimą był lód, na wiosnę robi się niasza. Jeśli masz uszy na tyle otwarte, że potrafisz widzieć, to tundra sama ci podpowie marszrutę. Do tego doświadczenie za plecami. Hindusi nazywają je karmą. To również wyznacza trasę, aby nie błądzić po manowcach.

Niedawno urodziła mi się córeczka Martusza, to całkowicie odmieniło postać tropy. Odtąd będziemy wydeptywać ją wspólnie, bo jak mówi Nguyen Van Hoan: „Kochać się wzajem, to znaczy kochać również Drogę, po której idzie się razem”.

Dlatego nie spiesz się ze swoją pracą, skończyłem e-maila do magistrantki z Krakowa, bo tropa się nie kończy... Każdy koniec jest nowym początkiem. Z końcami zwykle tak bywa.

[srodtytul]3 maja[/srodtytul]

„Kapuściński non-fiction” to jedna z lepszych „książek-dróg”, jakie ostatnio przeczytałem. Artur Domosławski opowiedział nie tylko o drodze życiowej Kapuścińskiego, zwanego „Reporterem XX wieku”, ale ukazał zarazem swoją własną – długą i mozolną – tropę terminowania, na której przeszedł Mistrza... Kapuściński takiej książki by nie napisał.

Z tego, co rozumiem przy pierwszej lekturze, Domosławski popatrzył w głąb człowieka, którego przez lata oglądał w masce maestra. Po jego śmierci nadużył zaufania jego żony, miał wstęp do jego archiwum, życzliwość jego kolegów. Mógł więc zajrzeć pod maskę, którą opisał w uśmiechu Kapu na wstępie.

Wędrował trzy lata tropami Mistrza. Wyobrażam sobie, co za przygoda: Meksyk, Boliwia, Kolumbia, Argentyna, Angola, Etiopia, Kenia, Uganda, Tanzania, Kanada i Stany Zjednoczone, a także „teczki”, donosy kolegów, naszepty kochanek. Ileż dziur się otworzyło, ujawniając drugie dno, trzecie dno. Domosławski pokazał, że można z tego zrobić majstersztyk!

Media przegięły pałę jeszcze przed wydaniem książki i medialna wrzawa po swojemu rozstawiła akcenty, rozdmuchując skandal. Nagłośniono odmowę publikacji książki przez Znak, który ją wcześniej zamówił, i próbę żony Kapuścińskiego, która chciała zablokować książkę w sądzie. Następnie wyławiano co bardziej kontrowersyjne epizody i pastwiono się – jedni nad bohaterem, inni nad autorem... – nie dając możliwości czytelnikowi zajrzeć do kontekstu. A że Ryszard Kapuściński jako korespondent był szpiegiem, a wcześniej pisał ody do Stalina, że wierzył w partię i w lewiznę, Hajle Sellasje był nie taki, a Che Guevarę zmyślił. Z kolei Arturowi Domosławskiemu się dostało za niecną zdradę przyjaciela i ubijanie autorytetu, a Martin Pollack zdążył nawet obiecać, że książki na język niemiecki nie przełoży... Ów zgiełk medialny pokazał dobitnie, że w Polsce ciągle dominują głosy, które przechodziły mutację jeszcze w PRL.

Jeśli chodzi o warsztat, to większość zarzutów jest bzdurna, jak choćby o tej trawie, co niewiadomo, na ile rosła – półtora metra czy dwa? Ryszard Kapuściński na mojej półce z książkami stoi obok Nicolasa Bouviera i Bruce’a Chatwina. Nie słyszałem, aby ktoś się czepiał Chatwina, że Kaspar Utz na drugie imię miał Wilhelm, a nie Joachim. Albo do Bouviera, że nie mógł widzieć kami w świątyni zenu, bo to bóstwa sintoistyczne.

Natomiast co do pretensji o ploty pozamałżeńskie, to jedno mnie dziwi, że Domosławski dał głos anonimowym kochankom. Ja bym tam panie wabił po familiach. A córka Zojka sama sobie winna, że nie mógł zrobić z nią wywiadu.

Sławek Popowski napisał w blogu, że na Domosławskiego jest sposób. Wystarczy zapytać, czy chciałbyś, aby ten facet był przyjacielem twojego domu? Przez chwilę się zadumałem, lecz Natasza była szybsza. Dlaczego by nie, zapytała naiwnie, wszak ty nie jesteś Kapuszczinski?

[i]Mariusz Wilk — dziennikarz i pisarz. Autor książek „Wilczy notes”, „Wołoka”, „Dom nad Oniego”, „Tropami rena” oraz „Konspira. Recz o podziemnej «Solidarności»”. Mieszka na północy Rosji.[/i]

[srodtytul]Konda, 21 kwietnia[/srodtytul]

W szkołach wushu zajęcia zaczynają się od oddzielnych i zazwyczaj niepowiązanych ze sobą ćwiczeń, które wyznaczają wewnętrzną przestrzeń praktyki. Dopiero po dłuższym czasie uczeń pojmuje całość... Mamy zatem do czynienia z ruchem od fragmentu do całości. Albo, dokładniej, z postrzeganiem całości we fragmencie (ustępie).

[srodtytul]29 kwietnia[/srodtytul]

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą