Tylko my, którzy mamy w pamięci konkursy hippiczne w Łazienkach, możemy na to odpowiedzieć.
Zacząłem oglądać konkursy, kiedy miałem 10, 11 lat. Najpierw towarzyszyłem ojcu, który lubił sportowe imprezy, potem chodziłem z kolegami. Sam lubiłem jeździć konno, a naprawdę dobrze nauczyłem się w majątku państwa Zanów – tych od Mickiewicza – w Duksztach pod Wilnem. W zawodach nigdy nie wziąłem udziału. Zresztą marzenia o karierze jeździeckiej utrudniał pewien drobiazg – byłem za mały – nie sięgałem strzemion i nogi musiałem chować w puśliska. Kiedy chodziłem na hipodrom, chciałem być dorosły (miałem przecież już 15 lat!), więc zdejmowałem mundurek i ubierałem się na sportowo – w samodziałową jasnozieloną marynarkę i szare flanelowe spodnie. Skarciła mnie za to matka kolegi. Niespecjalnie się przejąłem.
Hipodrom z piękną drewnianą trybuną znajdował się w kącie parku, na jego wschodnim skraju. Dziś z trudem można odtworzyć zarys toru. Istnieje natomiast tablica informacyjna:
„W tym miejscu w latach 1927 – 1939 odbywały się międzynarodowe oficjalne zawody konne”.
Po wojnie, kiedy o rewitalizacji Łazienek jeszcze nikt nie marzył, teren hipodromu służył chłopcom z okolicznych osiedli do zabawy. Zarośniętą część parku nazywali Syberią i urządzali sobie podchody.
Kiedyś był to niewątpliwie Salon. Barwne suknie pięknych pań, wyprasowane mundury, w loży – Śmigły albo Mościcki. Na trybunach – kwiat Warszawy. Surowe uniformy Niemców, nieco fantazyjne stroje Rumunów tworzyły barwną mozaikę militarno-operetkową. Nasi ułani oczywiście byli w czołówce. Cóż to był za skandal, kiedy w 1939 roku indywidualny konkurs wygrał nie rotmistrz, ale kapitan Nowak, czyli artylerzysta – nie z tej arystokratycznej branży kawalerzystów.