To niezwykle pojemna formuła. Tworzy platformę spotkań i pokoleniowych doświadczeń. Łączy najnowsze technologie, demokratyczne, alternatywne treści z leżeniem na trawie.
Ale w firmie o lenistwie nie ma mowy. Nie tylko podczas imprez, ale i na co dzień Ziółkowski powtarza pracownikom, że aby pracować w Alter Art – trzeba zamienić krew na adrenalinę.
– Każdy poziom organizacji festiwalu jest dla mnie fascynujący. Na tydzień powstaje w Polsce nowe miasto dla 80 tysięcy ludzi – z niczego, od podstaw. Czuwa i pracuje dla niego 3,5 tysiąca osób. To osobny świat. Realizujemy wszystkie swoje fascynacje, pomysły. Mamy własną walutę – bony towarowe, wprowadziliśmy AlterKartę, środki transportu, bo bilety umożliwiają przejazd publiczną komunikacją. Zapraszamy organizacje pozarządowe, realizujemy projekty ekologiczne. Jest przestrzeń dla dzieci, no i oczywiście gwiazdy. Przylatuje ponad 30 zagranicznych artystów. Trzeba skoordynować samoloty, samochody, hotele.
– W tym roku cieszę się szczególnie, bo zagra Pearl Jam, którego muzyka towarzyszyła mi, jak byłem nastolatkiem. Miałem 14 lat. Gdyby ktoś powiedział, że miną dwie dekady i wystąpi na naszym festiwalu – popukałbym się w głowę.
Patrzymy na plakaty imprez i nazwiska gwiazd ubarwione autografami.
– Nie jestem kolekcjonerem fotek, ale spotkania z artystami bywają ważne.
Niesamowity był kontakt z Manu Chao, alterglobalistą emanującym pozytywnymi emocjami. Z Mobym spędziliśmy sporo czasu w wegańskich restauracjach. To skoncentrowany na sobie muzyk intelektualista. Z ciekawostek pamiętam, jak wszedłem do jego garderoby na kwadrans przed występem: czytał książkę. Większość artystów w takiej sytuacji z reguły nie czyta książki! Cudem była obecność Lauryn Hill. Do dziś nie mogę uwierzyć, że dowieźliśmy ją na scenę na czas. Zespół był nieprzygotowany. Nie planujemy więcej takiego koncertu.
Specjalną osobą dla Open'era jest Jack White. Ma polskie korzenie i koncert w Gdyni stał się okazją do pierwszej wizyty w Polsce.
– Przywiózł mamę, zaprosił rodzinę i obchodził 30. urodziny. Potem przyjechał z Recounters, teraz zagra na czele The Dead Weather.
Na The Dead Weather oferta Alter Art się nie kończy. 21 sierpnia na Coke Live Music Festival w Krakowie zagra Muse. Tria nie stać jeszcze na taką produkcję jak U2, ale już depczą Bono po piętach. W tym roku zapełnią dwa razy paryski stutysięcznik Stade de France. Wcześniej udało się to na Wembley.
[srodtytul]Siła marki[/srodtytul]
W czasach, gdy światowy rynek podzieliły między siebie globalne agencje, a w Polsce liderem jest Live Nation, coraz trudniej o gwiazdy największego formatu.
– Zanim Live Nation weszło do Polski, rynek koncertowy był jedną z nielicznych przestrzeni w wielkim biznesie, w której liczyły się romantyczny duch i hazardowa żyłka. Zysk bywał niepewny, wymagał poświęceń, adrenaliny. Wiele razy robiłem koncert, który nie przynosił zysków, bo lubiłem zespół, na przykład The Residents. Ale i dziś nie ma w branży miejsca dla ludzi o mentalności urzędników. Większość umów załatwia się na słowo. Zaufanie jest podstawą, a kontrakt jest na samym końcu.
Słowa o romantyzmie mogą brzmieć dziwnie, gdy prześledzić listę sponsorów festiwali organizowanych przez Ziółkowskiego – Coca-Cola i Heineken to przecież rekiny globalnego rynku. Pytam, co człowieka alternatywy pchnęło w ich objęcia.
– Start Open'era w 2002 r. to zupełnie inna sytuacja gospodarcza i samego rynku koncertowego Nie mogłem organizować wyłącznie koncertów i widowisk, bo rynek był za płytki, nie bylibyśmy w stanie się rozwijać.
Alter Art zdecydował się wtedy na event-marketing, czyli imprezy usługowe dla firm. Ziółkowski tłumaczy, że nie były to klasyczne posiadówki przy grillu.
– Event marketing dał nam stabilizację. Dzięki niemu nauczyłem się współpracy ze sponsorami.
A kiedy rynek festiwalowy się ustabilizował – zrezygnował z eventów. Wejście w alians z koncernami nie było dla szefa Alter Artu trudną decyzją. A wyniki są znakomite: na pierwszym Open'erze było kilka tysięcy fanów. Teraz bilety kupuje 85 tysięcy ludzi.
Heineken jest sponsorem od 2003 r. Ziółkowski sam zgłosił się do koncernu, który już wcześniej promował się poprzez muzykę.
– Może kogoś to zdziwi, ale współpracując z największymi markami, zachowujemy autonomię.
Jesteśmy partnerami i wspólnie szukamy optymalnych rozwiązań. Nie ma relacji usługodawca – usługobiorca. To przynosi bardzo dobre rezultaty.
A paradoksalnie wielkie korporacje ze względu na swoją politykę komunikacyjną wykazują dużo większą wrażliwość na różne kwestie niż firmy średniego szczebla. Poza tym naszymi głównymi parterami są marki, które na poziomie globalnym są zaangażowane w muzykę.
Inną kwestię zapewniającą autonomię jest dywersyfikacja źródeł składających się na budżet festiwali, w którego skład wchodzą też dotacje publiczne i sprzedaż biletów.
– W każdej chwili, kiedy zostanie naruszona nasza suwerenność, możemy powiedzieć, że dziękujemy za współpracę. De facto jesteśmy zależni tylko od publiczności. To wynika z faktu, że wypracowaliśmy sobie mocny brand. W tym roku kilka dużych firm proponowało nam bardzo konkretne pieniądze, ale odmówiłem współpracy, ponieważ uważam, że nie byłaby dla nas dobra ze względów formalnych albo jakościowych. Stać nas na to. To jest prawdziwa niezależność.
Poczucie siły festiwalu bierze się również stąd, że impreza jest kołem zamachowym lokalnej ekonomii.
– Do Gdynii, która liczy ponad 250 tysięcy mieszkańców, przyjeżdża w lipcu dzięki nam około 80 tysięcy ludzi. Nie robiliśmy jeszcze szczegółowych badań, ale na mniejszym festiwalu Isle of Wright w Wielkiej Brytanii miasto zarabia kilkadziesiąt milionów funtów rocznie.
[srodtytul]Sprawa otwarta[/srodtytul]
Największą frekwencją w Polsce może się pochwalić Przystanek Woodstok Jurka Owsiaka, ale ma inny charakter – społeczny. Impreza jest niebiletowana, finansowana z dochodów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Owsiak dystansuje się od polityki. Jest działaczem społecznym. Ziółkowski to politolog. Całkiem nie wiem dlaczego – po prostu sprzyjająca aura się wytworzyła, zadaję pytanie, czy za 20 lat mógłby zostać premierem?
Szef Alter Artu wybucha śmiechem.
– Nie próbuję w Gdyni stworzyć zjawiska społecznego, pragnę tylko, aby nasze wydarzenie muzyczne, kulturalne było elementem rozwoju cywilizacyjnego. Nie interesują mnie rozgrywki polityczne, ale konkretne działania.
I jeżeli Polska za 20 lat będzie na to gotowa, będzie tego oczekiwała, warunki społeczeństwa otwartego będą spełnione – to mogę zostać premierem.
Na razie Ziółkowski zamierza wypromować i wesprzeć na arenie międzynarodowej polskie zespoły. Nie chce być wyłącznie importerem zagranicznych gwiazd, oczkiem w sieci światowego show-biznesu. Polska racja stanu?