Tworzę wizytówkę Polski

Festiwal Open'er jest w ścisłej czołówce europejskich imprez muzycznych. W tym roku gościć będzie 80 tysięcy fanów. Mikołaj Ziółkowski stworzył go od podstaw na rynku zdominowanym przez globalne koncerny

Publikacja: 25.06.2010 11:06

Tworzę wizytówkę Polski

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Dwa tygodnie przed rozpoczęciem Heineken Open'er Festival'10 (1–4.07), na którym wystąpią Pearl Jam, The Dead Weather, Skunk Anansie, Massive Attack, Grace Jones, Tricky, Kasabian, Klaxons, The Hives, Fatboy Slim. Czekam na Mikołaja Ziółkowskiego w pokoju willi na Mokotowie. Siedziba Alter Artu nie oszałamia pałacowym bogactwem, pewnie od gierkowskich czasów nie przeszła generalnego remontu. Każdy centymetr półek i parapetów wypełniony jest nagrodami, statuetkami, pucharami „dla najlepszego...”, dla „najlepszej...”. Ciekawsze trofea oblepiają ściany – plakaty koncertów i festiwali Open'er, Coke Live i Selector z autografami artystów: Timbalanda, George'a Michaela, Jay-Z, Beastie Boys i Bjork.

Ale to już było. Dlatego w centralnym miejscu rozwieszony jest plan tegorocznego Open'era, muzycznego miasteczka na gdyńskim Kosakowie, które właśnie powstaje – scen, pola namiotowego, parkingów, strefy dla dzieci, dróg ewakuacyjnych. Zero rockandrollowego szaleństwa. Wszystko wyrysowane i zaplanowane co do milimetra.

Mikołaj Ziółkowski jest dziś najważniejszym promotorem koncertów w naszej części Europy, jeśli nie liczyć oddziałów globalnego kolosa Live Nation, który ma podpisane umowy z U2 i Madonną. Pozwalam sobie na drobny eksperyment, chcąc sprawdzić, czy szef Alter Artu woli oglądać występy gwiazd czy je organizować. Proponuję mu bilet na Metallikę, Slayera, Antrax i Megadeth – Wielką Czwórkę, która wieczorem występuje w Warszawie.

– Wielka Czwórka? Nie, dziękuję. Słucham wszystkiego, ale nie jestem fanem metalu. Poza tym możemy rozmawiać o wszystkim. Nawet o polityce. Przecież z wykształcenia jestem politologiem.

Polityka? Trudno. Przyjmuję ofertę i zadaję pytanie, na które mało kto w biznesie publicznie odpowiada: na kogo będzie głosował? Ziółkowski wybucha śmiechem, generalnie często śmieje się spontanicznie: – Nie powiem. Szczególnie w sytuacji, kiedy druga tura wyborów odbywa się w trakcie Open'era. Powinienem zachować pewną powściągliwość.

Nie dotykając spraw polityki, nie udałoby się przeprowadzić naszej rozmowy, bo druga tura wyborów prezydenckich przypada na finałowy dzień festiwalu. Mikołaj Ziółkowski jest więc depozytariuszem arcyważnych kilkudziesięciu tysięcy głosów. Co z nimi zrobi?

– Piętą achillesową polskiej demokracji jest niska frekwencja. Dlatego kilka razy braliśmy udział w akcjach prowyborczych, współpracowaliśmy między innymi z wybieram.pl. Teraz namawiamy do zebrania zaświadczeń umożliwiających głosowanie poza miejscem zameldowania. Na terenie festiwalu będą rozdawane ulotki z informacjami, gdzie znajdują się punkty wyborcze. Dla chętnych podstawimy autobusy.

Właściwie na studia nie zdawałem – odpowiada na pytanie o to, skąd on, organizator koncertów, wziął się na politologii. – Brałem udział w wielu olimpiadach. Indeks zdobyłem, będąc laureatem w dwóch konkursach – wiedzy o Polsce i świecie współczesnym, a także o prawach człowieka.

[srodtytul]Podróż za jeden uśmiech[/srodtytul]

Już sam fakt, że jedna z najważniejszych postaci polskiego rynku muzycznego jest politologiem, który studiował również filozofię i socjologię, może wywołać lekki szok, a co dopiero informacja, że interesował się prawami człowieka. Na świecie jest to jednak sytuacja często spotykana. Element politycznej poprawności. Gwiazdy pop nie krytykują już biznesu jak pierwsi hippisi czy punkowcy. Alibi dla posiadania wielkich pieniędzy jest działalność charytatywna czy proekologiczna. Tak postępują wszyscy najwięksi – Bono, Radiohead czy Coldplay.

– Moja życiowa postawa wcale nie była wyrachowana. Fascynował mnie drugi i trzeci obieg muzyki. Organizowałem koncerty sceny alternatywnej, minifestiwale, wydawałem fan-ziny. Rzutowały na to moje doświadczenia z początku liceum, kiedy podróżowałem z przyjaciółmi po Europie autostopem.

[wyimek]Zamiast historii – przyszłość. Nazwałbym to patriotyzmem nowoczesnym. Uważam, że to, co robię na festiwalach, jest częścią polskiej racji stanu, bo wpisuje Polskę w zachodnioeuropejski obieg cywilizacyjny [/wyimek]

Poznał wtedy społeczność alternatywną od podszewki. Mieszkał w squotach. W Amsterdamie – na dachu, w Berlinie – na kreutzbergowskim strychu. Zaliczył hamburskie St. Pauli.

– Już sama podróż stopem była przygodą. Trafiałem na wyluzowanych Holendrów albo zrewoltowanych Niemców. Nie mieliśmy gdzie spać, więc pomagano nam zorganizować nocleg. Goszczono w prywatnych domach albo w centrach kultury niezależnej. Polska wychodziła z komunizmu i byliśmy pod wrażeniem bogactwa Europy i kapitalizmu, tymczasem spotykaliśmy ludzi kontestujących konsumeryzm i system pieniądza. Wyjeżdżając z kraju monokulturowego, mieszkałem w dzielnicach wielokulturowych. Uczyłem się otwartości. Zaufania i solidarności. Przemierzyłem kontynent wszerz i wzdłuż, nie mając pieniędzy.

W tym samym czasie, na początku lat 90., tworzyła się w Trójmieście scena yassowa.

Już po rozpoczęciu studiów w Warszawie współpracował z Tymonem Tymańskim i jego firmą Biodro Records, a także innymi przedstawicielami sceny trójmiejskiej, np. z Mikołajem Trzaską. Współorganizował trasy koncertowe Kur, organizował koncerty Nomeansno, Dezertera, Miłości, Post Regimentu, Ewy Braun. Alternatywność łączyła się z wielokulturowością i hasłami obrony praw człowieka. Tak zrodził się Zielony Festiwal, Jeden Świat – Wiele Kultur, Dzień Uchodźcy. Towarzyszyły im koncerty Fun-da-mental, Asian Dub Foundation. Przełomowe znaczenie dla firmy miały sukcesy Queens of Stone Age, Cesarii Evory i Manu Chao.

[srodtytul]Fundament otwartości[/srodtytul]

W biografii Ziółkowskiego ważna jest Gdynia, jego miasto rodzinne, wyjątkowy w historii Polski XX w. projekt, który nie kojarzy się z ofiarami, martyrologią, tylko świadczy o kreatywności Polaków. W trudnej sytuacji geopolitycznej międzywojnia powstała od zera, błyskawicznie, i stała się polskim oknem na świat.

– Z Gdynią łączy się otwartość i dynamika ludzi, którzy zdecydowali się zmienić miejsce zamieszkania i tworzyć wszystko od nowa. W Gdyni wszyscy są przyjezdni, każdy ma inne korzenie, a trzeba się porozumieć i dać z siebie to, co najlepsze. Trochę tak jak w Nowym Jorku.

Open'er odwzorowuje aurę miasta. Powstał w 2002 r. – z niczego. Otwartość ma zapisaną w nazwie.

Taka sama była atmosfera w rodzinie Ziółkowskiego.

– Jestem dzieckiem nauczycielskim. Ojciec był dyrektorem, mama uczy matematyki w szkole specjalnej.

Można powiedzieć, że szef Alter Art odziedziczył w genach zdolności przywódcze, organizacyjne, precyzję i wrażliwość społeczną.

– Nie chodziłem do szkoły podstawowej, w której tata był dyrektorem, co dało mi większą samodzielność i poczucie niezależności. Rodzice nigdy jej nie ograniczali. Cieszyłem się ich zaufaniem.

Działalność gospodarcza zaczęła się od sklepiku szkolnego pod koniec lat 80.

– Zmieniał się system gospodarczy i my zapragnęliśmy być częścią tych zmian. Rozpoczęliśmy prywatną działalność gospodarczą wraz z kolegami, a wszystko miało miejsce jeszcze w szkole podstawowej… Sklepik prosperował bardzo dobrze. Również dzięki mnie, bo wydawałem pieniądze na to, co sam sprzedawałem. Biznes się skończył, kiedy zrobiło się ciepło. Jak przez mgłę pamiętam, że zostałem sam, bo koledzy grali w piłkę. Potem przez wszystkie lata zdarzało się wiele projektów, które realizowałem chwilę, dzień, rok: wszystkie były ważne, wszystkie popłacały, a każda aktywność uczyła mnie czegoś nowego – podatków, finansów, marketingu. Te wszystkie doświadczenia teraz się przydają. Każdą z tych dziedzin znam od podszewki.

Zapytany o korzenie rodziny Ziółkowski odpowiada:

– Jestem z rodziny walczącej. Jeden z moich dziadków był oficerem i we wrześniu 1939 r. bronił Oksywia. Całą wojnę spędził w obozach jenieckich. Drugi kierował szkołą i został zamordowany w 1948 r. To było zdarzenie z gatunku „ nieznani sprawcy”.

Ale w rodzinie Ziółkowskiego nie kultywowało się martyrologii.

– Powiedziałbym, że kwitł patriotyzm inny niż jego klasyczna forma w Warszawie czy Krakowie – gdyński. Liczyła się praca. Zamiast historii – przyszłość. Nazwałbym to patriotyzmem nowoczesnym. Dlatego uważam, że to, co robię na festiwalach, jest częścią polskiej racji stanu, bo wpisujemy Polskę w zachodnioeuropejski obieg cywilizacyjny i kulturowy.

[srodtytul]Nowe miasto[/srodtytul]

W specjalnym dodatku „New Musical Express”, najbardziej prestiżowej muzycznej gazety w Europie, który poleca 12 wakacyjnych imprez poza Wielką Brytanią – trzy są produkowane w Polsce przez Alter Art. Trzema imprezami w zestawieniu może się jeszcze pochwalić tylko Hiszpania.

– Jesteśmy coraz ważniejszym partnerem na rynku europejskim. Rok temu mieliśmy większą frekwencję niż Roskilde. Naszą markę znają młodzi Brytyjczycy. Co roku przyjeżdża na nasze imprezy 15 – 20 tysięcy Europejczyków. Pracowaliśmy na taki efekt latami. Moim zdaniem Open'er może być wizytówką Polski, również dlatego, że następuje festiwalizacja kultury w Europie. Muzyczne festiwale to fenomen. Powstały 40 lat temu i nadal rozkwitają, zagarniając coraz to nowe dziedziny życia i kultury.

To niezwykle pojemna formuła. Tworzy platformę spotkań i pokoleniowych doświadczeń. Łączy najnowsze technologie, demokratyczne, alternatywne treści z leżeniem na trawie.

Ale w firmie o lenistwie nie ma mowy. Nie tylko podczas imprez, ale i na co dzień Ziółkowski powtarza pracownikom, że aby pracować w Alter Art – trzeba zamienić krew na adrenalinę.

– Każdy poziom organizacji festiwalu jest dla mnie fascynujący. Na tydzień powstaje w Polsce nowe miasto dla 80 tysięcy ludzi – z niczego, od podstaw. Czuwa i pracuje dla niego 3,5 tysiąca osób. To osobny świat. Realizujemy wszystkie swoje fascynacje, pomysły. Mamy własną walutę – bony towarowe, wprowadziliśmy AlterKartę, środki transportu, bo bilety umożliwiają przejazd publiczną komunikacją. Zapraszamy organizacje pozarządowe, realizujemy projekty ekologiczne. Jest przestrzeń dla dzieci, no i oczywiście gwiazdy. Przylatuje ponad 30 zagranicznych artystów. Trzeba skoordynować samoloty, samochody, hotele.

– W tym roku cieszę się szczególnie, bo zagra Pearl Jam, którego muzyka towarzyszyła mi, jak byłem nastolatkiem. Miałem 14 lat. Gdyby ktoś powiedział, że miną dwie dekady i wystąpi na naszym festiwalu – popukałbym się w głowę.

Patrzymy na plakaty imprez i nazwiska gwiazd ubarwione autografami.

– Nie jestem kolekcjonerem fotek, ale spotkania z artystami bywają ważne.

Niesamowity był kontakt z Manu Chao, alterglobalistą emanującym pozytywnymi emocjami. Z Mobym spędziliśmy sporo czasu w wegańskich restauracjach. To skoncentrowany na sobie muzyk intelektualista. Z ciekawostek pamiętam, jak wszedłem do jego garderoby na kwadrans przed występem: czytał książkę. Większość artystów w takiej sytuacji z reguły nie czyta książki! Cudem była obecność Lauryn Hill. Do dziś nie mogę uwierzyć, że dowieźliśmy ją na scenę na czas. Zespół był nieprzygotowany. Nie planujemy więcej takiego koncertu.

Specjalną osobą dla Open'era jest Jack White. Ma polskie korzenie i koncert w Gdyni stał się okazją do pierwszej wizyty w Polsce.

– Przywiózł mamę, zaprosił rodzinę i obchodził 30. urodziny. Potem przyjechał z Recounters, teraz zagra na czele The Dead Weather.

Na The Dead Weather oferta Alter Art się nie kończy. 21 sierpnia na Coke Live Music Festival w Krakowie zagra Muse. Tria nie stać jeszcze na taką produkcję jak U2, ale już depczą Bono po piętach. W tym roku zapełnią dwa razy paryski stutysięcznik Stade de France. Wcześniej udało się to na Wembley.

[srodtytul]Siła marki[/srodtytul]

W czasach, gdy światowy rynek podzieliły między siebie globalne agencje, a w Polsce liderem jest Live Nation, coraz trudniej o gwiazdy największego formatu.

– Zanim Live Nation weszło do Polski, rynek koncertowy był jedną z nielicznych przestrzeni w wielkim biznesie, w której liczyły się romantyczny duch i hazardowa żyłka. Zysk bywał niepewny, wymagał poświęceń, adrenaliny. Wiele razy robiłem koncert, który nie przynosił zysków, bo lubiłem zespół, na przykład The Residents. Ale i dziś nie ma w branży miejsca dla ludzi o mentalności urzędników. Większość umów załatwia się na słowo. Zaufanie jest podstawą, a kontrakt jest na samym końcu.

Słowa o romantyzmie mogą brzmieć dziwnie, gdy prześledzić listę sponsorów festiwali organizowanych przez Ziółkowskiego – Coca-Cola i Heineken to przecież rekiny globalnego rynku. Pytam, co człowieka alternatywy pchnęło w ich objęcia.

– Start Open'era w 2002 r. to zupełnie inna sytuacja gospodarcza i samego rynku koncertowego Nie mogłem organizować wyłącznie koncertów i widowisk, bo rynek był za płytki, nie bylibyśmy w stanie się rozwijać.

Alter Art zdecydował się wtedy na event-marketing, czyli imprezy usługowe dla firm. Ziółkowski tłumaczy, że nie były to klasyczne posiadówki przy grillu.

– Event marketing dał nam stabilizację. Dzięki niemu nauczyłem się współpracy ze sponsorami.

A kiedy rynek festiwalowy się ustabilizował – zrezygnował z eventów. Wejście w alians z koncernami nie było dla szefa Alter Artu trudną decyzją. A wyniki są znakomite: na pierwszym Open'erze było kilka tysięcy fanów. Teraz bilety kupuje 85 tysięcy ludzi.

Heineken jest sponsorem od 2003 r. Ziółkowski sam zgłosił się do koncernu, który już wcześniej promował się poprzez muzykę.

– Może kogoś to zdziwi, ale współpracując z największymi markami, zachowujemy autonomię.

Jesteśmy partnerami i wspólnie szukamy optymalnych rozwiązań. Nie ma relacji usługodawca – usługobiorca. To przynosi bardzo dobre rezultaty.

A paradoksalnie wielkie korporacje ze względu na swoją politykę komunikacyjną wykazują dużo większą wrażliwość na różne kwestie niż firmy średniego szczebla. Poza tym naszymi głównymi parterami są marki, które na poziomie globalnym są zaangażowane w muzykę.

Inną kwestię zapewniającą autonomię jest dywersyfikacja źródeł składających się na budżet festiwali, w którego skład wchodzą też dotacje publiczne i sprzedaż biletów.

– W każdej chwili, kiedy zostanie naruszona nasza suwerenność, możemy powiedzieć, że dziękujemy za współpracę. De facto jesteśmy zależni tylko od publiczności. To wynika z faktu, że wypracowaliśmy sobie mocny brand. W tym roku kilka dużych firm proponowało nam bardzo konkretne pieniądze, ale odmówiłem współpracy, ponieważ uważam, że nie byłaby dla nas dobra ze względów formalnych albo jakościowych. Stać nas na to. To jest prawdziwa niezależność.

Poczucie siły festiwalu bierze się również stąd, że impreza jest kołem zamachowym lokalnej ekonomii.

– Do Gdynii, która liczy ponad 250 tysięcy mieszkańców, przyjeżdża w lipcu dzięki nam około 80 tysięcy ludzi. Nie robiliśmy jeszcze szczegółowych badań, ale na mniejszym festiwalu Isle of Wright w Wielkiej Brytanii miasto zarabia kilkadziesiąt milionów funtów rocznie.

[srodtytul]Sprawa otwarta[/srodtytul]

Największą frekwencją w Polsce może się pochwalić Przystanek Woodstok Jurka Owsiaka, ale ma inny charakter – społeczny. Impreza jest niebiletowana, finansowana z dochodów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Owsiak dystansuje się od polityki. Jest działaczem społecznym. Ziółkowski to politolog. Całkiem nie wiem dlaczego – po prostu sprzyjająca aura się wytworzyła, zadaję pytanie, czy za 20 lat mógłby zostać premierem?

Szef Alter Artu wybucha śmiechem.

– Nie próbuję w Gdyni stworzyć zjawiska społecznego, pragnę tylko, aby nasze wydarzenie muzyczne, kulturalne było elementem rozwoju cywilizacyjnego. Nie interesują mnie rozgrywki polityczne, ale konkretne działania.

I jeżeli Polska za 20 lat będzie na to gotowa, będzie tego oczekiwała, warunki społeczeństwa otwartego będą spełnione – to mogę zostać premierem.

Na razie Ziółkowski zamierza wypromować i wesprzeć na arenie międzynarodowej polskie zespoły. Nie chce być wyłącznie importerem zagranicznych gwiazd, oczkiem w sieci światowego show-biznesu. Polska racja stanu?

Dwa tygodnie przed rozpoczęciem Heineken Open'er Festival'10 (1–4.07), na którym wystąpią Pearl Jam, The Dead Weather, Skunk Anansie, Massive Attack, Grace Jones, Tricky, Kasabian, Klaxons, The Hives, Fatboy Slim. Czekam na Mikołaja Ziółkowskiego w pokoju willi na Mokotowie. Siedziba Alter Artu nie oszałamia pałacowym bogactwem, pewnie od gierkowskich czasów nie przeszła generalnego remontu. Każdy centymetr półek i parapetów wypełniony jest nagrodami, statuetkami, pucharami „dla najlepszego...”, dla „najlepszej...”. Ciekawsze trofea oblepiają ściany – plakaty koncertów i festiwali Open'er, Coke Live i Selector z autografami artystów: Timbalanda, George'a Michaela, Jay-Z, Beastie Boys i Bjork.

Ale to już było. Dlatego w centralnym miejscu rozwieszony jest plan tegorocznego Open'era, muzycznego miasteczka na gdyńskim Kosakowie, które właśnie powstaje – scen, pola namiotowego, parkingów, strefy dla dzieci, dróg ewakuacyjnych. Zero rockandrollowego szaleństwa. Wszystko wyrysowane i zaplanowane co do milimetra.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą