Pasja według Pałkiewicza

Wielka Przygoda zawsze kusiła Wielkiego Eksploratora. Nie lubi, gdy mówi się o nim: podróżnik

Publikacja: 09.07.2010 15:55

Pasja według Pałkiewicza

Foto: Rzeczpospolita

To nie przypadek, że tak wiele osób, mówiąc o Jacku Pałkiewiczu, używa słowa „zazdrość”. A nie są to ludzie, których skręca to uczucie tylko dlatego, że ktoś ma czegoś więcej, że w notesie ma numery telefonów możnych tego świata, że pięknie mieszka, ma piękną żoną, był wszędzie, a jeśli jeszcze nie był, to będzie... Naprawdę zazdrościmy mu pasji i konsekwencji w dążeniu do osiągnięcia celu. Niczego innego. Tylko tyle i aż tyle pozwoliło mu nagiąć życie do swojej woli. A to udaje się nielicznym, wybranym.

Po 30 latach przygód w ekstremalnie trudnych warunkach, po wyprawach do najbardziej niedostępnych miejsc, Pałkiewicz postanowił zebrać swoje doświadczenia w książce napisanej przez kogoś innego. Chciał zobaczyć siebie czyimiś oczyma. Padło na Andrzeja Kapłanka, bo – jak miał powiedzieć przyszłemu autorowi – „nie tylko jesteś przyjacielem, ale także człowiekiem z zasadami”.

Że zasady do pisania dobrej biografii mają się nijak, przekonuje niedawny casus Artura Domosławskiego, który – zdaniem jego licznych przeciwników – okazał się człowiekiem bez zasad właśnie, co nie przeszkodziło mu, a może i pomogło w napisaniu o Ryszardzie Kapuścińskim książki wyjątkowej. Porównanie to jest, oczywiście, naciągnięte, choćby dlatego, że Domosławski pisał o człowieku nieżyjącym, a Kapłanek miał świadomość, że to, co napisze, autoryzować będzie bohater jego opowieści, na którego pobłażliwość nie ma co liczyć. Niemniej wolałbym, w jakiejkolwiek książce, nie czytać takich pytań jak to: „Czy nie przeraża cię moment, gdy zamiast wolności wagabundy musisz włączyć się do szarej codzienności, dostosować do cywilizacyjnych wymogów miasta, na powrót wsłuchiwać się w medialny jazgot zdominowany przez wojny, katastrofy, afery?” Zamiast odpowiedzi mamy cytat z piosenki Klenczona: „Dla obieżyświatów port to dobry dom” i podsumowanie Kapłanka utrzymującego, że wśród licznych talentów Pałkiewicza brakuje słuchu. Bardzo to odważne stwierdzenie, ale raczej nie takich sensacji oczekiwalibyśmy po tej książce.

[srodtytul]Żadnej bezpłatnej reklamy[/srodtytul]

I Andrzeja Kapłanka, i piszącego te słowa zaskoczyła natomiast informacja o obronieniu przez Jacka Pałkiewicza w 2001 roku w Moskwie pracy doktorskiej. Oceniający ją recenzenci – profesor B.A. Nowakowski, dr A.B. Markiełow i dr N.J. Miniewa – „podkreślili jej walory naukowe i znaczący wkład wniesiony do rozwoju wiedzy hydrologicznej”. Doktorat ten był zwieńczeniem odkrycia źródeł Amazonki, czego dokonała kierowana przez Jacka Pałkiewicza międzynarodowa wyprawa „Amazon Source’ 96”. W 1999 r. odkrycie to, wcześniej kwestionowane, potwierdziło Peruwiańskie Towarzystwo Geograficzne. Wydawałoby się, że cała sprawa jest bodaj największym tytułem do Pałkiewiczowej chwały, a jednak pamięć o prasowych pyskówkach i połajankach nie pozwala widocznie doktorowi nauk geograficznych w pełni cieszyć się z tego odkrycia. „Niektóre paszkwile opluwające mój sukces nadają się do przekazania w ręce prawników – twierdzi Jacek. – Ale nie zamierzam robić bezpłatnej reklamy tym kutasom”.

[srodtytul]Zdanie sprawy do archiwum[/srodtytul]

Wspaniały, a mało znany rozdział swej biografii zapisał Jacek Pałkiewicz w latach 80. zeszłego wieku, organizując – po wprowadzeniu przez generała Jaruzelskiego stanu wojennego – włoską pomoc dla Polski i przywożąc dary do kraju. W styczniu 1983 r. nie wpuszczono go jednak, po tym gdy w NRD celnicy zainteresowali się przewożonymi w ciężarówkach czterema tonami papieru. „Nie dano wiary tłumaczeniom, że papier przeznaczony jest dla prymasa Glempa na druk materiałów kościelnych. Po 48-godzinnym areszcie zarekwirowano 22 tony darów, zabrano 8 tysięcy marek na poczet grzywny i wydalono do Włoch. Tak naprawdę władze w kraju skorzystały z pretekstu, bo nie spodobała się im jego działalność dziennikarska, a w szczególności wywiad przeprowadzony z Lechem Wałęsą po wypuszczeniu go z internowania”.

Kilka lat temu w Warszawie głośno mówiono o współpracy Jacka Pałkiewicza z organami bezpieczeństwa. Z akt IPN dowiedział się wtedy, że rozpracowywano go operacyjnie (kryptonim „Żagiel”) jeszcze w 1979 roku, odpowiadał bowiem kryteriom doboru kandydatów na „nielegała”, ale ze względu na brak „wysokiej świadomości ideowo-politycznej” trzy lata później „zdano sprawę do archiwum”.

I to by było na tyle, autor książki o Jacku Pałkiewiczu uznał jednak za stosowne docisnąć pedał gazu i na koniec rozdziału zatytułowanego „»Kombatanckie« rozrachunki” zacytować włoskiego reportera Giampaolo Visettiego: „Co dzieje się z odważnym narodem, który świat podziwia za powstanie w warszawskim getcie i któremu dziękuje za lekcję »Solidarności« czy za rewolucję Jana Pawła II? Czy jego tragiczny

XX wiek zatonie naprawdę we freudowskiej obsesji bliźniaków, zdecydowanych ogłosić się jedynymi pośmiertnymi bohaterami niepodległości?” „No właśnie – dopowiada Andrzej Kapłanek – co się z nami dzieje?”

Z nami – nie wiem, a co z autorem, który podpiera się bałamutną opinią kiepsko zorientowanego w polskich realiach włoskiego żurnalisty, rzekomo podziwiającego Polaków za żydowskie męczeństwo, a braciom Kaczyńskim fundującemu wizytę u psychoanalityka? Powiem krótko: obejdzie się.

[srodtytul]Przeciw ideologii[/srodtytul]

Do najważniejszych fragmentów książki należą natomiast ustępy poświęcone wojującemu islamowi i jednoznacznie negatywnej o nim opinii, za którą przylgnęła do Pałkiewicza etykieta ksenofoba. „Ktoś nazwał go nawet ambasadorem Oriany Fallaci, bo równie drapieżnie jak ona wytyka działania sprzeczne z ochroną obowiązujących w Europie od wieków wartości”. Jest Jacek Pałkiewicz człowiekiem odważnym, bo mówi wprost: „Moralna dwuznaczność prowadzi nieomalże do stwierdzenia, że to terroryści z CIA torturują bohaterów z al Kaidy. To po prostu ideologiczne oszustwo. Na dodatek rządzący boją się narazić synom Allaha. Ustępują, choć żądania imigrantów stają się coraz bardziej aroganckie”.

Rozprawia się przy okazji Pałkiewicz z retoryką „lewicowo wrażliwego Kapuścińskiego”, który „niejednokrotnie manifestował swoje poparcie dla krzywdzonych jakoby w Europie muzułmanów (...) Żalił się nawet na »tragiczną dyskryminację«, jakiej doświadczają muzułmani w Polsce. W 2005 roku napisał: »Gdy jeżdżę po świecie, to widzę, że choć świat jest bardzo religijny, to jednak ruchy fundamentalistyczne są wszędzie bardzo marginalne«. Nie widział więc chyba Palestyny, Libanu, Bałkanów, Afganistanu, Iraku”.

Wielka Przygoda zawsze kusiła Wielkiego Eksploratora (Jacek Pałkiewicz nie lubi, gdy nazywa się go „podróżnikiem”). A na pewno odkąd w 1975 r. wyruszył z Dakaru w samotny 44-dniowy rejs do Georgetown – 5-metrową łódką przez Atlantyk. Przeciwstawiając się naturze, żywiołom, własnym słabościom. „Jestem człowiekiem czynu – powiada – a każdą myśl, która znajdzie moją akceptację, realizuję natychmiast”.

Zapytany na jednym ze spotkań autorskich, dlaczego tak ważna w jego życiu jest pasja, odrzekł: – Pasja to takie hobby, któremu człowiek oddaje się z przyjemnością, poświęca mu dużo czasu. Zawsze staram się w znanym mi świecie szukać czegoś nowego. Robię to, co sprawia mi przyjemność, odczuwam radość, że żyję. I tak jak napisał pionier polskich reporterów Olgierd Budrewicz, uważam, że życia nie odmierzam liczbą oddechów, lecz chwilami, które mnie oddechu pozbawiają. Zawsze twierdziłem, że bez pasji trudno jest myśleć o podróżach. Angażując serce i całą energię; wiąże się nierozerwalnie z moją egzystencją. Życie wypełnia mi pasja poznawania, odkrywania świata, pasja pisania...

[srodtytul]Pochwała tauromachii[/srodtytul]

O właśnie, pasja pisania... Gdy Jacek Pałkiewicz pisze o Angkor Wat czy Machu Picchu, poddaję się rytmowi jego opowieści, podziwiając autorką znajomość tematu, dociekliwość, dbałość o formę. Nie jest to absolutną regułą w jego książkach, tam jednak, gdzie jest on przeświadczony o swojej racji i daje upust przepełniającej go pasji, mamy do czynienia ze znakomitą prozą podróżniczą. Zresztą proszę samemu przeczytać o tym, jak przecierał szlaki na Borneo i Nowej Gwinei, jak wgryzał się w Indochiny, których jest prawdziwym miłośnikiem.

Z równą przyjemnością czytałem teraz odpowiedzi Pałkiewicza na z lekka prowokujące zaczepki wchodzącego z nim w dyskurs Andrzeja Kapłanka, a dotyczące corridy, której autor „El Dorado” jest entuzjastą. Sam korridę widziałem raz i więcej nie chcę, ale nie ma to nic do rzeczy. Przyjmuję argumentację Pałkiewicza, dla którego tauromachia jest szlachetną walką i doceniam pasję, z jaką o tym mówi, podpierając się na tę okoliczność autorytetem Mario Vargasa Llosy, od dawna dążącego do zaliczenia przez UNESCO corridy do dziedzictwa kultury światowej.

Ale skoro padło już jedno znane nazwisko, to trudno nie wytknąć bohaterowi książki Kapłanka słabości i do innych. Stąd wzięły się zarówno niektóre ustępy książki, jak też fotografie, rozumiem, że z Janem Pawłem II czy prymasem Wyszyńskim, ale jeszcze (!) z Claudią Cardinale i już (!) z Donaldem Tuskiem?

[srodtytul]Jeden krok więcej[/srodtytul]

Autor książki o Jacku Pałkiewiczu co pewien czas się żali, że jego bohater nie ułatwiał mu pracy. „Choć nie taił szczegółów biograficznych, to niechętnie obnażał duszę, trudno było go nakłonić do rozbudowania niektórych wątków. Odpowiadał: »nie pamiętam«, »to było dawno«, »idziemy dalej«. Cóż takiego przeszkadzało mu uczynić jeden krok więcej? Pieczołowicie tkany wizerunek macho, który nie ma wewnętrznych rozterek, nie jest zdolny do tkliwych westchnień, nigdy nie uroni łzy?”

Łzy Jacka Pałkiewicza do niczego by się tu nie przydały. Ale na pewno można było zrobić jedno: te szczegóły biograficzne, przy których twardniał wzrok bohatera książki, spróbować wyjaśnić w toku rozmów nie tylko z jego przyjaciółmi. Także z ludźmi mu krytycznymi, a może i z wrogami.

Jacek Pałkiewicz ma 68 lat i planuje kolejne wyprawy. Może kiedyś... może za kilka... bądź kilkadziesiąt lat – roi sobie Andrzej Kapłanek – będzie gotowy do większej otwartości, bardziej chętny do wspominania. Może..., ale życiorys Pałkiewicza jest tak interesujący, że już niecierpliwie czekam na książkę, która zredukuje przynajmniej część znaków zapytania, jakie stawiałem podczas lektury pracy Andrzeja Kapłanka. A tego, że książka taka powstanie, jestem stuprocentowo pewny.

[i]Andrzej Kapłanek „Pałkiewicz. Droga odkrywcy”. Zysk i S-ka, Poznań 2010[/i]

To nie przypadek, że tak wiele osób, mówiąc o Jacku Pałkiewiczu, używa słowa „zazdrość”. A nie są to ludzie, których skręca to uczucie tylko dlatego, że ktoś ma czegoś więcej, że w notesie ma numery telefonów możnych tego świata, że pięknie mieszka, ma piękną żoną, był wszędzie, a jeśli jeszcze nie był, to będzie... Naprawdę zazdrościmy mu pasji i konsekwencji w dążeniu do osiągnięcia celu. Niczego innego. Tylko tyle i aż tyle pozwoliło mu nagiąć życie do swojej woli. A to udaje się nielicznym, wybranym.

Po 30 latach przygód w ekstremalnie trudnych warunkach, po wyprawach do najbardziej niedostępnych miejsc, Pałkiewicz postanowił zebrać swoje doświadczenia w książce napisanej przez kogoś innego. Chciał zobaczyć siebie czyimiś oczyma. Padło na Andrzeja Kapłanka, bo – jak miał powiedzieć przyszłemu autorowi – „nie tylko jesteś przyjacielem, ale także człowiekiem z zasadami”.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy