Niepraktyczne i nie w rytm jest przypominanie, że otwarcie na Rosję nie może się odbywać kosztem tych mniejszych, słabszych, tych bez gigantycznych złóż surowców i bez wielkiej wagi w polityce międzynarodowej. Dla Moskwy najważniejsze jest, by ona była pierwsza, choćby w takiej sprawie, jak zniesienie wiz unijnych. Najpierw dla nas, dla Rosjan, a potem możecie pomyśleć i o Ukraińcach, Białorusinach czy nawet Azerach i Gruzinach. Myślę, że nie dopuszczę się nadużycia, jeżeli napiszę, że Giedroyc uważałby, iż Ukraińcy i Białorusini powinni być jeżeli nie pierwsi, to przynajmniej na równi z Rosjanami. Polska jest jednak bardziej zaangażowana w znoszenie wiz dla Rosjan, na razie tych z obwodu kaliningradzkiego, co na dodatek jest źle odbierane przez kolejnego sąsiada – Litwę, kraj, którego honorowym obywatelem był Giedroyc.

Czy to znaczy, że polski MSZ pod wodzą Radosława Sikorskiego jest z ducha całkowicie antygiedroyciowski? Mimo wszystko nie, nawet jeżeli głosi, że żegna się z polityką jagiellońską. Bo jednocześnie MSZ chwali się swoim największym projektem unijnym – Partnerstwem Wschodnim, które jest ubogą wersją idei Giedroycia. Ubogą i pod względem oferty dla sześciu państw nim objętych (Ukraina, Białoruś, Mołdawia, Gruzja, Armenia i Azerbejdżan) – czyli mglistej obietnicy właśnie w sprawie zniesienia wiz i wolnego handlu, i pod względem finansowym, bo trudno uznać kilka miliardów euro na kilka lat dla krajów z kilkudziesięcioma milionami mieszkańców za sumę dużą. Partnerstwo to jednak tylko dobry punkt wyjścia, pod warunkiem że na nim się nie skończy i nie pozostanie na zawsze Unią-bis i NATO-bis, których los będzie uzgadniany z Moskwą. Kapryśną w tej sprawie, bo raz jej Partnerstwo Wschodnie nie przeszkadza, a raz ją niepokoi.

Co ciekawe, niezależnie od tego, jak oficjalnie Radosław Sikorski przedstawia znaczenie polityki wobec mniejszych sąsiadów na Wschodzie w polskiej polityce zagranicznej (a nie jest to znaczenie priorytetowe), to w jego wystąpieniach zagranicznych odgrywa rolę pierwszoplanową. Były jej poświęcone w znacznej części wystawione na stronie www.msz.gov.pl przemówienia szefa polskiej dyplomacji wygłoszone pod koniec ubiegłego roku w prestiżowych think tankach Center for International and Strategic Studies w Waszyngtonie i w European Policy Centre w Brukseli.

Polityka uprawiana w duchu Giedroycia wymaga idealizmu i cierpliwości. Jednego i drugiego do tej pory w polityce wschodniej przez wiele lat w Polsce nie brakowało. Zaowocowało to w czasie rewolucji pomarańczowej na Ukrainie. Aleksander Kwaśniewski odegrał tam rolę negocjatora reprezentującego Zachód.

Dziś naszej dyplomacji cierpliwości brakuje. Wzorem Niemiec, Włoch czy Francji łatwiej dogadywać się od razu z Rosją, nie zauważając Ukrainy, Białorusi czy Litwy. Ale polityka pod hasłem pragmatyzmu, gry z wielkimi i realizowania interesów gospodarczych to w najlepszym wypadku polityczne minimum, a w odniesieniu do naszych sąsiadów ze Wschodu – niebezpieczna strategia. Rosja w przeciwieństwie do Polski prowadzi na tym obszarze politykę długofalową. Umowę w sprawie stacjonawania Floty Czarnomorskiej na Krymie podpisuje na kilkadziesiąt lat, na kilkadziesiąt lat chce też podpisać umowę gazową z Polską. Przy okazji, o czym jakoś zapomniano, na początku roku ogłosiła nową doktrynę militarną, również na wiele lat, w której NATO występuje w roli głównego wroga. Z kolei imperialny charakter Kremla pokazuje próba zmiany władcy w Mińsku, który przez wiele lat nie przeszkadzał, a teraz jest przedstawiany jak szef mafii.

To wszystko dowodzi, że to, na czym zależało Giedroyciowi: suwerenność i stabilność krajów na wschód od Polski (także tych, co są już w UE i NATO), nie są dane raz na zawsze. Kilka dni temu brytyjski dziennik „Daily Telegraph” przedstawił scenariusze kryzysów, w które może być wciągnięte NATO. Wśród nich atak Rosji na państwa bałtyckie, Ukrainę, Białoruś i Gruzję (w 2022 roku) przedstawiony jako „wysoce prawdopodobny”. Z Giedroyciem nie wolno się żegnać, lepiej go odczytać na nowo.