Konkurs na prezesa Lot-u obfitował w dwuznaczne sytuacje

Gdyby LOT był firmą prywatną, właściciel wyznaczyłby prezesa. A prezes wybrałby sobie do zarządu ludzi, z którymi chce pracować. Ale LOT jest państwowy. To znaczy, że wszystko można zrobić, tylko najpierw trzeba się pobawić w teatr

Publikacja: 27.11.2010 00:01

Przemysław Książczyk, Marcin Piróg, Michał Jaszczyk, jeszcze gdy byli razem w Ruchu

Przemysław Książczyk, Marcin Piróg, Michał Jaszczyk, jeszcze gdy byli razem w Ruchu

Foto: Fotorzepa, Szymon Łaszewski Szymon Łaszewski

Piróg, Jaszczyk, Książczyk – to od lat team. Najstarszy jest Marcin Piróg – 51 lat, inżynier po Politechnice Lotaryńskiej w Nancy i absolwent studiów menedżerskich na Harvardzie. Dwaj pozostali to trzydziestokilkuletni ekonomiści. Młodzi zdobywali ostrogi menedżerskie w firmie Carlsberg Polska, gdzie Piróg od 2000 r., przez osiem lat był prezesem. Ostatnio na chwilę – oczywiście razem – pojawili się w wystawionej na sprzedaż państwowej spółce Ruch. Teraz ekipa pojawiła się w PLL LOT.

[srodtytul]Szarańcza w ruchu[/srodtytul]



Tercet ma różne notowania na rynku. Niechętni mówią, że „Piróg & the boys” niczego dobrego nie zrobili dla państwowego, notowanego na giełdzie Ruchu, bo rządzili tam zbyt krótko – niepełne trzy miesiące – i firma notuje straty, tak jak notowała je wcześniej. Związkowcy nazywają ich „szarańcza”, mając w pamięci beznamiętną wypowiedź Piróga o tym, co jest potrzebne, by uzdrowić Ruch – „poprawa warunków handlowych, ograniczenie asortymentu w punktach sprzedaży oraz zwolnienia grupowe”.

To wszystko jest jednak nieważne, bo w czasach krótkich rządów Piróga zakończono negocjacje z inwestorem – Eton Park. Wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik twierdzi, że dzięki „ekipie” państwo zarobiło kilkadziesiąt milionów więcej, niż oczekiwano.

– Wykonali kilka prostych ruchów, przejrzeli umowy, renegocjowali niektóre, niewiele więcej. A efekt był świetny. Kiedy Piróg kończył misję w Ruchu, spotkaliśmy się. Dziękowałem za to, co zrobił. On pytał, czy jest dla niego miejsce w spółkach Skarbu Państwa, czy może aplikować. Powiedziałem mu oczywiście, że nie widzę żadnych przeszkód – opowiada nam wiceminister. Dlaczego Piróga w ogóle zainteresowała praca w spółkach Skarbu Państwa? To pytanie zadawał mu Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha (panowie zasiadali w radzie nadzorczej prywatnej firmy): – Odpowiedział, że nudzą go już spokojne spółki i potrzebuje zastrzyku adrenaliny. Na pewno rolę odegrało również to, że Piróg dobrze zna Adama Leszkiewicza – opowiada Gwiazdowski. Leszkiewicz to wiceminister skarbu i od lat najbliższy współpracownik obecnego szefa resortu, Aleksandra Grada.

LOT jest w trochę podobnej sytuacji co Ruch. Przynosi poważne straty, jest dla Skarbu Państwa kulą u nogi. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, by państwo dopuściło do tego, by LOT zbankrutował. Strategia jest więc prosta. Najlepiej znaleźć inwestora i spółkę sprzedać. Przed sprzedażą dobrze byłoby podkręcić wyniki finansowe, żeby uzyskać lepszą cenę. Do tego ekipa Piróga wydawała się najlepsza. Skoro właściciel, czyli Skarb Państwa, uważa, że Piróg jest najlepszy, to o co chodzi? Niech go wyznaczy, rozliczy i po kłopocie.

Jednak był problem. Skarb Państwa nie może ot tak sobie wyznaczyć prezesa. Najpierw – zgodnie z prawem – trzeba rozpisać konkurs i liczyć na to, że faworyt wygra, czyli przekona radę nadzorczą.

Teoretycznie nie powinno być kłopotu. Skoro Skarb Państwa jest większościowym właścicielem, to minister może wezwać członków rady i powiedzieć, kto powinien wygrać.

– To mit, to nie działa tak, że minister coś każe, a oni wykonują. Sprawy personalne są zawsze delikatne – tłumaczy nam urzędnik z resortu skarbu.

[srodtytul]Analiza z szóstego piętra[/srodtytul]

Zaczęło się od tego, że jeszcze przed konkursem w LOT zostały zatrudnione na podstawie umowy-zlecenia dwie nowe osoby. Byli to Michał Jaszczyk i Przemysław Książczyk, czyli młodsza część menedżerskiego tercetu. Umowa trwała od 6 października do końca miesiąca. Dostali pokój na piętrze zarządu. Ich zadaniem było przygotowanie analizy „efektywności biznesowej spółki PLL LOT”. Czyli co?

– Chodzili po najważniejszych ludziach w LOT i pytali o szczegóły dotyczące spółki. O siatkę połączeń, sprawy handlowe. Niektórym z menedżerów przedstawiali się jako audytorzy z Ministerstwa Skarbu – opowiada jeden z dyrektorów LOT.

Według naszej wiedzy o zatrudnienie Jaszczyka i Książczyka prosili wysłannicy resortu skarbu. Czy to prawda?

Zbigniew Mazur, wówczas p.o. prezesa, dziś wiceprezes ds. finansowych, który umowę podpisywał, mówi krótko:

– Polityka personalna do sprawa firmy, nie zmierzam tego komentować.

– A analizę Jaszczyka i Książczyka pan dostał?

– Tak, w mojej ocenie jest wartościowa.

Wiceminister Gawlik twardo zaprzecza, że namawiał do jakichś rozwiązań personalnych w LOT.

– Polecał pan współpracowników Piróga?

– Zdecydowanie nie.

– A ktoś inny z ministerstwa?

– To duże ministerstwo, a oni byli tu znani z tego, co im się udało zrobić w Ruchu.

[srodtytul]Mazur w finale [/srodtytul]

Do LOT zgłosiło się 20 kandydatów na prezesa. Ale faworyt był jeden. „Puls Biznesu” 19 października, więc przed upływem terminu zgłaszania się do konkursu, napisał, że najpewniej wygra Marcin Piróg.

Każdy z kandydatów w komplecie konkursowych dokumentów dostał statut i wyniki finansowe za zeszły rok. Reszta była w ich rękach. Żeby wygrać, trzeba było przekonać do swojej wizji radę nadzorczą. Konkurenci powinni mieć równe szanse. Pytanie, czy rzeczywiście mieli.

Czy byli podwładni Piróga nie podzielili się z nim wiedzą na temat LOT?

Prezes zaprzecza: „Michał i Przemek nie pomagali mi w żaden sposób w konkursie. Korzystałem z materiałów dostarczonych mi przez PLL i mojego doświadczenia jako zarządzającego spółkami”.

Piróg przeszedł do drugiego etapu konkursu. Tam już było trudniej, bo jego przeciwnikiem był Marek Mazur, były prezes LOT, menedżer z dużym doświadczeniem. Jednak i jego Piróg pokonał. Mazur odmawia rozmowy na temat konkursu.

3 listopada odbyło się pierwsze spotkanie nowego prezesa Marcina Piróga z zarządem i najważniejszymi dyrektorami. Mówiono o przyszłości firmy.

Nowy szef, korzystając z okazji, zaproponował wszystkim przejście na „ty”, przy okazji błysnął poczuciem humoru. Tłumaczył, że przechodzenie na „ty” wcale nie utrudnia pracy. Nawet zwolnić kogoś, z kim jest się na „ty”, jest łatwiej, bo krócej. Zamiast mówić „panie Janku, musimy się rozstać”, mówi się po prostu „Janku, musimy się rozstać...”.

Dowcip prezesa zmroził wielu uczestników spotkania.

Potem było jeszcze ciekawiej. Opieramy się na relacjach trzech uczestników narady. Stwierdzili oni, że Tomasz Dakowski, dyrektor pionu sprzedaży, zadał prezesowi pytanie, jak ocenia sytuację w świetle ustaleń panów Jaszczyka i Książczyka, którzy robili analizę w firmie.

Piróg miał odpowiedzieć, że na wnioski jest jeszcze za wcześnie, ale wiedza zebrana przez obu panów pomogła mu się przygotować do konkursu.

Sala na sekundę zamarła, bo oznaczało to, że prezes mimochodem przyznał się do udziału w ustawieniu konkursu. Jeden z uczestników spotkania skomentował szeptem, na gorąco: „No, nieźle pojechał!”.

Prezes Piróg nie przypomina sobie, żeby odpowiadał na takie pytanie na posiedzeniu 3 listopada.

[srodtytul]Otwórzcie się. Na prokurentów![/srodtytul]

Następnego dnia prezes wysłał do dyrektorów LOT e-maila informującego o jednej z pierwszych decyzji zarządu:

„Z dniem 4 listopada 2010. uchwałą zarządu do spółki zostało powołanych dwóch prokurentów Michał Jaszczyk i Przemysław Książczyk. Będą oni wspierać zarząd i kluczowych pracowników w organizacji opracowania trzyletniej strategii dla LOT”.

Piróg nie ukrywał przed dyrektorami, że Jaszczyk i Książczyk to ludzie, których ceni, którym ufa, z którymi pracował.

E-mail był dowodem, że obaj mają mieć w firmie szczególną pozycję:

„Obydwie osoby posiadają bogate doświadczenie zawodowe w obszarach komercyjnych, operacyjnych oraz finansowych dużych organizacji międzynarodowych i procesach restrukturyzacji spółek. Z obydwoma prokurentami miałem okazję pracować w ciągu ostatnich dziesięciu lat, gdzie wspólnie osiągaliśmy doskonałe wyniki finansowe prowadzonych spółek. Proszę wszystkich o otwartość i chęć współpracy” – pisał prezes.

Faktem jest, że Piróg nie zna się na lotnictwie. Kiedyśmy byli u niego, tłumaczył nam ze swadą, że samoloty oczekujące na lądowanie latają nie tylko obok siebie, ale także jeden nad drugim! Zrozumieliśmy, że dla prezesa to nowość (my na przykład wiedzieliśmy, choć na lotnictwie się nie znamy).

- Panowie, czy dyrektor szpitala musi być lekarzem? – pytają nas w Ministerstwie Skarbu – LOT nie brakuje pilotów, brakuje menedżerów i kultury korporacyjnej.

Brak kultury korporacyjnej? Coś w tym jest, bo na jednym z ostatnich posiedzeń zarząd zajmował się m.in. tym, jakiej firmy soczki powinny znajdować się na pokładach samolotu. Jednocześnie, czy w kulturze korporacyjnej mieści się np. to, że firma, która ma zarząd, ma jeszcze dwóch prokurentów, którym ufa prezes?

I tu jest prawdziwy problem, bo żeby Jaszczyk i Książczyk zostali członkami zarządu, rada nadzorcza musiałaby rozpisać konkurs, do którego zgłosiłoby się wielu kandydatów i zabawa rozpoczęłaby się na nowo. Czyli Piróg nie może mieć w zarządzie tego, kogo chce, tylko tego, na kogo zgodzi się rada. Prokurenci więc, według oficjalnej wersji, mają zajmować się strategią firmy, a zarząd bieżącą działalnością!

Tak samo ma się rzecz z konkursem na stanowisko prezesa. Jest jasne, że właściciel uważał, że Piróg jest najlepszym kandydatem. Człowiekiem, który poprawi wyniki spółki, tak żeby można było ją sprzedać za przyzwoite pieniądze. Taki jest plan ministerstwa. Jednak żaden z urzędników resortu nie mógł powiedzieć wprost: „Tak, stawialiśmy na niego”.

Zamiast tego były znaczące uśmiechy, wodzenie wzrokiem po suficie, tłumaczenie, że w „prywatnej spółce byłoby to oczywiste, ale w państwowej mamy przecież przepisy”.

– Prawda jest taka. I tak było przesądzone, że prezesem będzie Piróg. Gdyby nie to, że od miesiąca w spółce działali jego koledzy, Piróg przez pierwsze tygodnie uczyłby się, jak chodzić po korytarzach. A tak zaczął pracę z marszu. Spółka oszczędziła miesiąc. Ale ja wam tego oficjalnie nigdy nie powiem – tłumaczy urzędnik z ministerstwa.

Jednym słowem wszyscy wiedzieli, co jest grane. Dlaczego nikt nie zaprotestował? Dlaczego odegrano przedstawienie?

– Zmieniając troszkę popularną odpowiedź, powiem – „nie takie rzeczy ze szwagrem widzieliśmy”. Za długo żyję w Polsce, żeby mnie to dziwiło. Skarb wybrał, kogo chciał, a dużo ważniejszą rzeczą jest tragiczna sytuacja LOT, który znalazł się nad przepaścią – mówi jeden z uczestników konkursu.

[srodtytul]Czas zmienić prawo?[/srodtytul]

Przepisy to rozporządzenie Rady Ministrów z 18 marca 2003 roku, które opisuje procedury konkursowe w państwowych spółkach.

Rozporządzenie było przyjmowane w nieco innych czasach. Skarb miał dużo więcej spółek i wielu „Staszków, którzy chcieli się sprawdzić w biznesie”. Ideą było ukrócenie nepotyzmu i rozdzielania stanowisk według klucza partyjnego.

Pytanie, czy przepisy nie są dziś archaiczne. Z jednej strony tak, bo skoro właściciel prywatny może zatrudnić sobie kogo chce, to dlaczego właściciel państwowy ma być dyskryminowany? Tym bardziej że dla doświadczonego menedżera kilkanaście tysięcy, które może zapłacić mu miesięcznie LOT, nie jest sumą rzucającą na kolana. Tak więc dobrzy fachowcy raczej nie stoją w kolejce przed drzwiami ministerstwa, a raczej na odwrót – to skarb na nich poluje. Na drugiej szali trzeba jednak położyć wcześniejsze doświadczenia z kolesiostwem w spółkach i dzieleniem łupów. Czy politycy już z tego wyrośli?

Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego: – Opisana przez was sytuacja pokazuje, że rozporządzenie z 2003 roku jest nieżyciowe i chyba należałoby zastanowić się nad jego zmianą. Właściciel przedsiębiorstwa, jak rozumiem, w dobrej wierze uznał, że ci konkretni menedżerowie dają nadzieję na wyprowadzenie LOT znad przepaści. Postawił na nich, ale nie mógł normalnie tych ludzi wprowadzić do spółki. Przepisy sprowokowały decydentów do wejścia w sytuację dwuznaczną i biznesowo nieprzejrzystą.

Grażyna Kopińska wskazuje na jeszcze jeden „nieżyciowy” zapis w rozporządzeniu z marca 2003 roku. W konkursach po pierwsze liczy się „wiedza o zakresie działalności spółki oraz o sektorze, w którym działa”.

– W Stanach Zjednoczonych są menedżerowie, którzy zajmują się wyprowadzaniem spółek na prostą, niezależnie od branży. Ich atutem jest sprawne zarządzanie. Gdy stawiają na nogi firmę motoryzacyjną, nie muszą dokładnie wiedzieć, czym różnią się silniki w samochodach Forda i Chryslera.

W komórce Marcina Piróga za dzwonek robi kawałek piosenki Stonsów „Satisfaction”. I jest to bardzo a propos jego obecnej sytuacji. Został prezesem, , cieszy się zaufaniem właściciela, pracuje z zaufanymi ludźmi, czeka go poważne wyzwanie.

Wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że poważny biznesmen po to, by dostać posadę, musiał odegrać teatralną rolę i wszyscy o tym wiedzą. Dlatego „Satisfaction” nowego prezesa LOT jest niepełna.

Piróg, Jaszczyk, Książczyk – to od lat team. Najstarszy jest Marcin Piróg – 51 lat, inżynier po Politechnice Lotaryńskiej w Nancy i absolwent studiów menedżerskich na Harvardzie. Dwaj pozostali to trzydziestokilkuletni ekonomiści. Młodzi zdobywali ostrogi menedżerskie w firmie Carlsberg Polska, gdzie Piróg od 2000 r., przez osiem lat był prezesem. Ostatnio na chwilę – oczywiście razem – pojawili się w wystawionej na sprzedaż państwowej spółce Ruch. Teraz ekipa pojawiła się w PLL LOT.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne