Dowcip prezesa zmroził wielu uczestników spotkania.
Potem było jeszcze ciekawiej. Opieramy się na relacjach trzech uczestników narady. Stwierdzili oni, że Tomasz Dakowski, dyrektor pionu sprzedaży, zadał prezesowi pytanie, jak ocenia sytuację w świetle ustaleń panów Jaszczyka i Książczyka, którzy robili analizę w firmie.
Piróg miał odpowiedzieć, że na wnioski jest jeszcze za wcześnie, ale wiedza zebrana przez obu panów pomogła mu się przygotować do konkursu.
Sala na sekundę zamarła, bo oznaczało to, że prezes mimochodem przyznał się do udziału w ustawieniu konkursu. Jeden z uczestników spotkania skomentował szeptem, na gorąco: „No, nieźle pojechał!”.
Prezes Piróg nie przypomina sobie, żeby odpowiadał na takie pytanie na posiedzeniu 3 listopada.
[srodtytul]Otwórzcie się. Na prokurentów![/srodtytul]
Następnego dnia prezes wysłał do dyrektorów LOT e-maila informującego o jednej z pierwszych decyzji zarządu:
„Z dniem 4 listopada 2010. uchwałą zarządu do spółki zostało powołanych dwóch prokurentów Michał Jaszczyk i Przemysław Książczyk. Będą oni wspierać zarząd i kluczowych pracowników w organizacji opracowania trzyletniej strategii dla LOT”.
Piróg nie ukrywał przed dyrektorami, że Jaszczyk i Książczyk to ludzie, których ceni, którym ufa, z którymi pracował.
E-mail był dowodem, że obaj mają mieć w firmie szczególną pozycję:
„Obydwie osoby posiadają bogate doświadczenie zawodowe w obszarach komercyjnych, operacyjnych oraz finansowych dużych organizacji międzynarodowych i procesach restrukturyzacji spółek. Z obydwoma prokurentami miałem okazję pracować w ciągu ostatnich dziesięciu lat, gdzie wspólnie osiągaliśmy doskonałe wyniki finansowe prowadzonych spółek. Proszę wszystkich o otwartość i chęć współpracy” – pisał prezes.
Faktem jest, że Piróg nie zna się na lotnictwie. Kiedyśmy byli u niego, tłumaczył nam ze swadą, że samoloty oczekujące na lądowanie latają nie tylko obok siebie, ale także jeden nad drugim! Zrozumieliśmy, że dla prezesa to nowość (my na przykład wiedzieliśmy, choć na lotnictwie się nie znamy).
- Panowie, czy dyrektor szpitala musi być lekarzem? – pytają nas w Ministerstwie Skarbu – LOT nie brakuje pilotów, brakuje menedżerów i kultury korporacyjnej.
Brak kultury korporacyjnej? Coś w tym jest, bo na jednym z ostatnich posiedzeń zarząd zajmował się m.in. tym, jakiej firmy soczki powinny znajdować się na pokładach samolotu. Jednocześnie, czy w kulturze korporacyjnej mieści się np. to, że firma, która ma zarząd, ma jeszcze dwóch prokurentów, którym ufa prezes?
I tu jest prawdziwy problem, bo żeby Jaszczyk i Książczyk zostali członkami zarządu, rada nadzorcza musiałaby rozpisać konkurs, do którego zgłosiłoby się wielu kandydatów i zabawa rozpoczęłaby się na nowo. Czyli Piróg nie może mieć w zarządzie tego, kogo chce, tylko tego, na kogo zgodzi się rada. Prokurenci więc, według oficjalnej wersji, mają zajmować się strategią firmy, a zarząd bieżącą działalnością!
Tak samo ma się rzecz z konkursem na stanowisko prezesa. Jest jasne, że właściciel uważał, że Piróg jest najlepszym kandydatem. Człowiekiem, który poprawi wyniki spółki, tak żeby można było ją sprzedać za przyzwoite pieniądze. Taki jest plan ministerstwa. Jednak żaden z urzędników resortu nie mógł powiedzieć wprost: „Tak, stawialiśmy na niego”.
Zamiast tego były znaczące uśmiechy, wodzenie wzrokiem po suficie, tłumaczenie, że w „prywatnej spółce byłoby to oczywiste, ale w państwowej mamy przecież przepisy”.
– Prawda jest taka. I tak było przesądzone, że prezesem będzie Piróg. Gdyby nie to, że od miesiąca w spółce działali jego koledzy, Piróg przez pierwsze tygodnie uczyłby się, jak chodzić po korytarzach. A tak zaczął pracę z marszu. Spółka oszczędziła miesiąc. Ale ja wam tego oficjalnie nigdy nie powiem – tłumaczy urzędnik z ministerstwa.
Jednym słowem wszyscy wiedzieli, co jest grane. Dlaczego nikt nie zaprotestował? Dlaczego odegrano przedstawienie?
– Zmieniając troszkę popularną odpowiedź, powiem – „nie takie rzeczy ze szwagrem widzieliśmy”. Za długo żyję w Polsce, żeby mnie to dziwiło. Skarb wybrał, kogo chciał, a dużo ważniejszą rzeczą jest tragiczna sytuacja LOT, który znalazł się nad przepaścią – mówi jeden z uczestników konkursu.
[srodtytul]Czas zmienić prawo?[/srodtytul]
Przepisy to rozporządzenie Rady Ministrów z 18 marca 2003 roku, które opisuje procedury konkursowe w państwowych spółkach.
Rozporządzenie było przyjmowane w nieco innych czasach. Skarb miał dużo więcej spółek i wielu „Staszków, którzy chcieli się sprawdzić w biznesie”. Ideą było ukrócenie nepotyzmu i rozdzielania stanowisk według klucza partyjnego.
Pytanie, czy przepisy nie są dziś archaiczne. Z jednej strony tak, bo skoro właściciel prywatny może zatrudnić sobie kogo chce, to dlaczego właściciel państwowy ma być dyskryminowany? Tym bardziej że dla doświadczonego menedżera kilkanaście tysięcy, które może zapłacić mu miesięcznie LOT, nie jest sumą rzucającą na kolana. Tak więc dobrzy fachowcy raczej nie stoją w kolejce przed drzwiami ministerstwa, a raczej na odwrót – to skarb na nich poluje. Na drugiej szali trzeba jednak położyć wcześniejsze doświadczenia z kolesiostwem w spółkach i dzieleniem łupów. Czy politycy już z tego wyrośli?
Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego: – Opisana przez was sytuacja pokazuje, że rozporządzenie z 2003 roku jest nieżyciowe i chyba należałoby zastanowić się nad jego zmianą. Właściciel przedsiębiorstwa, jak rozumiem, w dobrej wierze uznał, że ci konkretni menedżerowie dają nadzieję na wyprowadzenie LOT znad przepaści. Postawił na nich, ale nie mógł normalnie tych ludzi wprowadzić do spółki. Przepisy sprowokowały decydentów do wejścia w sytuację dwuznaczną i biznesowo nieprzejrzystą.
Grażyna Kopińska wskazuje na jeszcze jeden „nieżyciowy” zapis w rozporządzeniu z marca 2003 roku. W konkursach po pierwsze liczy się „wiedza o zakresie działalności spółki oraz o sektorze, w którym działa”.
– W Stanach Zjednoczonych są menedżerowie, którzy zajmują się wyprowadzaniem spółek na prostą, niezależnie od branży. Ich atutem jest sprawne zarządzanie. Gdy stawiają na nogi firmę motoryzacyjną, nie muszą dokładnie wiedzieć, czym różnią się silniki w samochodach Forda i Chryslera.
W komórce Marcina Piróga za dzwonek robi kawałek piosenki Stonsów „Satisfaction”. I jest to bardzo a propos jego obecnej sytuacji. Został prezesem, , cieszy się zaufaniem właściciela, pracuje z zaufanymi ludźmi, czeka go poważne wyzwanie.
Wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że poważny biznesmen po to, by dostać posadę, musiał odegrać teatralną rolę i wszyscy o tym wiedzą. Dlatego „Satisfaction” nowego prezesa LOT jest niepełna.