Ale teraz, przed pierwszą rocznicą Smoleńska, Hanna Gronkiewicz-Waltz odgrzewa język sugerujący, że ludzie chcący uczcić pamięć prezydenta Lecha Kaczyńskiego i inne ofiary na Krakowskim Przedmieściu to jakieś ukryte bojówki zmierzające do groźnego puczu.
„Politycy PO nie mają wątpliwości: cztery wnioski o zgromadzenia rezerwują Krakowskie Przedmieście dla tłumów, które 10 kwietnia do stolicy ściągną PiS i Radio Maryja. Działacze wnioskodawcy nie ujawniają się, by stworzyć wrażenie, że manifestacje pod Pałacem to spontaniczna reakcja Polaków, a nie animowana przez polityków demonstracja" – pisze „Gazeta Wyborcza". I cytuje budujących nastrój grozy platformersów:
„Krakowskie Przedmieście to miał być salon Warszawy, a znów będą się toczyły krzyże na kółkach, będą przemówienia wygłaszane ze skrzynek po jabłkach – ubolewa Ligia Krajewska (PO), wiceszefowa rady miejskiej. I dodaje: – Powinniśmy zastanowić się, czy na podstawie prawa lokalnego nie ustanowić Krakowskiego Przedmieścia strefą wolną od demonstracji".
Jak się okazuje, wolność zgromadzeń to w Polsce bardzo chwiejna swoboda. Zachwyconej swoją władzą pani Krajewskiej bardzo łatwo przychodzi dywagować, jak by tu zakazać demonstracji pod Pałacem Prezydenckim raz na zawsze.
Jak reagować na taki aksamitny autorytaryzm? Mnie najbardziej spodobała się reakcja Ludwika Dorna, który skomentował tyrady Hanny Gronkiewicz-Waltz głoszącej, że musi usuwać znicze spod Pałacu Prezydenckiego, gdyż jej obowiązkiem „zgodnie z ustawą jest dbanie o porządek w pasie drogi. W związku z tym od 10 miesięcy bez przerwy codziennie rano między godziną 3 a 5 są zbierane znicze, ponieważ wiele osób do mnie pisze, że im się nie podoba bałagan".
Dorn przypomina, jak w 1979 roku, przed rocznicą jednego ze świąt narodowych, opozycja rozrzucała przed kościołami ulotki. „I ja brałem udział w tej akcji, a także – o ile sobie przypominam – obecny prezydent Bronisław Komorowski". Dorn po 24-godzinnym areszcie trafił przed kolegium ds. wykroczeń, gdzie osądzono go nie za rozrzucanie ulotek, ale za... zaśmiecanie ulicy. Milicjanci zeznali, że o karygodnym fakcie zawiadomił ich oburzony obywatel.