Sympatyczna, łagodna, wszyscy uwielbiali z nią pracować. Nie sposób było jej nie lubić – oceniają zgodnie jej współpracownicy z wcześniejszego okresu. – Swoimi ostatnimi decyzjami postawiła na szali cały dotychczasowy nieskazitelny niemal wizerunek – uważa jeden z naszych rozmówców.
Ma na myśli decyzje dotyczące usunięcia z anteny Jedynki konserwatywnych dziennikarzy, takich jak Bronisław Wildstein, Anita Gargas, Joanna Lichocka, Jacek Karnowski, Stanisław Janecki. W wiosennej ramówce TVP 1 nie znalazło się też miejsce dla programu „Warto rozmawiać" Jana Pospieszalskiego.
Prezenterka z castingu
Na początku lat 90. TVP ogłasza wielki konkurs na nowych dziennikarzy i prezenterów. Przed siedzibą telewizji na Woronicza gromadzą się tłumy. Jest wśród nich młoda doktorantka socjologii UW Iwona Schymalla. Miała pisać pracę z socjologii religii pod opieką cenionego w tej dziedzinie prof. Edwarda Ciupaka (ojca znanej feministki Magdaleny Środy). Jednak już wtedy wiedziała, że kariery naukowej nie zrobi. - Nie miałam temperamentu naukowca- wspomina. Zaczęła się rozglądać za czymś innym.
Została jednym z 20 szczęśliwców wybranych do pracy w TVP. Większość z nich długo miejsca w telewizji nie zagrzała. Co innego Schymalla, która w TVP pracuje nieprzerwanie od niemal 20 lat. Zawodu uczyli jej m.in. Bogusław Wołoszański i Edyta Wojtczak. Na początku trafiła do redakcji „Wiadomości". – Ówczesny szef „Wiadomości" Andrzej Turski chciał, żebym prowadziła poranne wydanie serwisu. Szybko się jednak przekonałam, że polityka mnie nie interesuje, poza tym czułam się tam trochę obco – wspomina. Wylądowała w redakcji edukacyjnej, gdzie zajmowała się tematyką społeczną. Robiła reportaże, np. o trudnej młodzieży, dużo jeździła po Polsce. Z tamtego okresu najbardziej kojarzy się jednak z rolą prezenterki telewizyjnej Jedynki. Prowadziła programy o zdrowiu, została też twarzą porannego pasma „Kawa czy herbata".
– Dobrze się w tym sprawdzała, dlatego dla wielu było szokiem, kiedy poszła w działkę katolicką. -Pamiętam, że pukali się w czoło i mówili: ta Iwona chyba oszalała – opowiada jeden z jej kolegów z pracy.
Twarz Kościoła
To był genialny pomysł, żeby ściągnąć Iwonę – nieco nieskromnie wspomina jego autor ówczesny wiceszef redakcji katolickiej TVP Andrzej Sadowski. – Był rok 1997. Zbliżała się pielgrzymka Jana Pawła II do Polski i chcieliśmy stworzyć nowoczesne papieskie studio. Do tej pory tematyką religijną zajmowali się w telewizji wyłącznie duchowni. Pomysł był taki, by studio prowadziła znana prezenterka wraz z księdzem. Postawiliśmy na Iwonę i to był strzał w dziesiątkę – dodaje, choć zaznacza, że nie było łatwo ją przekonać. – Bała się, że zostanie zaszufladkowana jako dziennikarka katolicka, a to wówczas nie ułatwiało kariery – podkreśla Sadowski. Schymalla mówi, że decyzję pomógł jej podjąć mąż, który przekonał ją, że taka szansa zdarza się raz w życiu.
Ludzie pokochali Schymallę w nowej roli. Rok później dostała telewizyjną nagrodę Wiktora Publiczności. Choć, jak wspomina, na samym początku nie wszystkim przypadło do gustu, że wraz z księdzem relacjonuje pielgrzymkę. Do telewizji przychodziły listy oburzonych telewidzów, w których pisali, że tak nie wypada i że trzeba prezenterkę zdjąć z anteny. W samej TVP też nie wszystkim podobała się w nowej roli. Na korytarzach mówiono o niej z przekąsem „siostra Rydzyk", a później „święta Iwona" lub „siostra Iwona". Do dziś niektórzy znajomi zwracają się do niej per siostro.