Sojusz, który kiedyś był najistotniejszym wyrazem i awangardą transatlantyckiej współpracy na polu bezpieczeństwa, dziś może jej zagrozić. Pomimo przyjęcia nowej koncepcji strategicznej podczas szczytu w Lizbonie w listopadzie 2010 r. wewnętrzne spory dotyczące misji w Afganistanie i pogłębiająca się różnica w wydatkach na obronę między Europą a Ameryką kładą się coraz dłuższym cieniem na współpracę w dziedzinie bezpieczeństwa. Wszelkie oznaki wskazują na kumulowanie się napięć i niesnasek.
W czasie gdy administracja Obamy zadeklarowała podniesienie liczebności oddziałów w Afganistanie o 30 tys. i wydłużyła terminarz wycofywania się, Europa dalej tnie wydatki na obronę we wszystkich kategoriach i przyspiesza redukcję zaangażowania w Międzynarodowych Siłach Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF). Ale pęknięcia w transatlantyckich relacjach wykraczają poza obawy dotyczące bieżących działań w Afganistanie. Przyjęta w Lizbonie nowa koncepcja strategiczna nie tylko jest spóźniona o 25 lat, ale też raczej nie pomoże sojusznikom zlikwidować rozbieżności w postrzeganiu źródeł zagrożeń, a więc i misji sojuszu.
USA i Europa: różnice priorytetów
Z punktu widzenia USA po 11 września NATO ma sens głównie jako globalny sojusz ekspedycyjny o strukturze i wyposażeniu pozwalającym „zadbać o bezpieczeństwo tam, gdzie to potrzebne". Według zachodniej części kontynentalnej Europy (zwłaszcza Francji i Niemiec) sojusz powinien tworzyć warunki sprzyjające regionalnej współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa i kontekst dla relacji z Rosją. Zdaniem krajów postkomunistycznych sojusz powinien się skupiać na podtrzymaniu w mocy artykułu V, który głosi, że atak na jednego członka równa się atakowi na wszystkich. Troska o to nabrała znaczenia po wojnie rosyjsko-gruzińskiej w 2008 r. Wewnętrzną polaryzację w NATO pogłębił kryzys gospodarczy, który nadal skutkuje przetasowaniami w europejskim układzie sił i odciska się na wewnątrznatowskich debatach nad reformami obronności.
Spadek znaczenia NATO jako pierwszorzędnej organizacji bezpieczeństwa transatlantyckiego postępował wraz ze schyłkiem wpływów Ameryki na Starym Kontynencie (który w dużym stopniu zachodzi na jej własne życzenie). W szerszym europejskim kontekście USA nie sprawują przywództwa w kluczowych sprawach bezpieczeństwa, za to w coraz większym stopniu podejmują rolę zakulisowego ośrodka wsparcia. Priorytety administracji Obamy w polityce wewnętrznej oraz nowe wyzwania w Azji i na Bliskim Wschodzie sprawiły, że więzy transatlantyckie tracą swoją rangę w amerykańskim myśleniu. I wreszcie administracja Obamy przywiązuje wagę do kontaktów z „trudnymi" państwami i tworzenia układów o partnerstwie poza rdzeniem NATO. Prezydent rzadko wspomina o sojusznikach, a w przemówieniu na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ we wrześniu 2009 r. stwierdził, iż „konfiguracje krajów zakorzenione w starciach dawno zakończonej zimnej wojny są bez sensu w świecie coraz gęstszych współzależności". Słowa te, choć nie stanowiły wprost odrzucenia NATO, zbliżały się do tego po raz pierwszy tak wyraźnie od czasów prezydenta Trumana.
Jasne jest, że dalsze rozszerzanie NATO nie jest już priorytetem amerykańskiej polityki. Szczyt w Bukareszcie w 2008 r. oraz konsekwencje wojny rosyjsko-gruzińskiej i tak wcześniej sprawiły, że jest ono wykluczone w najbliższej przyszłości, ale teraz wydaje się, że sprawa przepadła na długo. Debata w łonie NATO skupiła się natomiast na tym, jak umocnić bezpieczeństwo Europy w obliczu zagrożenia ze strony znów ekspansywnej Rosji. Jednym z wątków tej debaty jest kolejna próba przeformułowania idei europejskiej obrony, co ma być priorytetem polskiego przewodnictwa w UE tego lata. Z europejskiej perspektywy sojusz musi znaleźć dające się wcielić w życie rozwiązania w kilku kluczowych obszarach związanych z przyszłością stosunków z Rosją. Są to: współpraca w kwestii Afganistanu i Iranu, ewolucja Rady Rosja – NATO, bezpieczeństwo energetyczne, regionalne wpływy Rosji w sferze posowieckiej. Sęk w tym, że europejska część NATO nie mówi bynajmniej jednym głosem. Wymienione sprawy (obok innych) są źródłem rozdźwięków w tym samym stopniu również w łonie Unii. Nie da się tych złożonych podziałów sprowadzić do prostego przeciwstawienia Wschód – Zachód albo nowa – stara Europa.
Europejskie równanie bezpieczeństwa wymaga, by NATO zajmowało się tak różnymi sprawami, jak cyberbezpieczeństwo, obrona przeciwrakietowa i kwestia bałkańska. Równie ważne jest zapewne poszukiwanie sposobów na restart Partnerstwa Wschodniego i znalezienie właściwego sposobu reakcji wobec rozchwianej sytuacji na Białorusi, jaka wytworzyła się po sfałszowanych przez Łukaszenkę wyborach i dalszych represjach wobec opozycji. Ale wewnętrzne podziały krępują ręce w rozwiązywaniu większości problemów. Przed tymi podziałami nie uchroni Europy ani wspólne zagrożenie, ani silne amerykańskie przywództwo.
Dla USA zapewne najważniejszym czynnikiem w określeniu dalszej użyteczności NATO jest zakres, w jakim sojusz jest w stanie zachować, a nawet poszerzyć swój globalny zasięg. Innymi słowy, do jakiego stopnia europejscy sojusznicy są chętni i zdolni zająć się palącymi kwestiami, jakie stają przed Ameryką nie tylko w Azji Południowo-Wschodniej i na Bliskim Wschodzie, lecz także w pozostałej części Azji. To pytanie będzie zapewne wpływać w dużym stopniu na tok myślenia w Waszyngtonie, choćby dlatego, że USA są powiązane ok. 50 partnerstwami na pięciu kontynentach. Co więcej, z amerykańskiej perspektywy długofalowa przydatność NATO będzie zależeć nie od tego czy, ale jak będzie ono zdolne do pokierowania unijnym wysiłkiem w dziedzinie bezpieczeństwa. Zadanie to widnieje wysoko na liście priorytetów nowej koncepcji strategicznej. Politycy USA widzą z pewnego dystansu ten problem z większą ostrością niż europejscy.