„Jak ten czas leci" – jak mawiał radca w „Lalce", zamawiając szósty kufel piwa.
Tu chciałem serdecznie podziękować panu redaktorowi naczelnemu Pawłowi Lisickiemu, że zechciał mnie zaprosić na swoje weekendowe łamy. Panu redaktorowi Jackowi Cieślakowi, który był ojcem chrzestnym tego pomysłu i niezwykłemu erudycie, mojemu osobistemu redaktorowi, jeśli wolno mi tak powiedzieć – panu Tomaszowi Stańczykowi.
Te moje wspomnienia to rezultat długiego życia, którym mnie Pan Bóg obdarzył, nie odbierając mi pamięci. Czytelnik mógłby z tych puzzli ułożyć mój życiorys. Przedwojenny gimnazjalista, kinoman, kibic sportowy, uczestnik powstania, zawsze w Warszawie. Najwięcej piszę chyba o tym mieście, najmniej, a w każdym razie rzadko, o zawodzie, który uprawiam blisko 70 lat. Wyławiam z pamięci różne fragmenty mojego życia, czasem przekornie opisuję je wbrew przyjętym regułom. Bo tylko to jest ciekawe. Podszewka. Druga strona monety. Unikam polityki, od tego są specjaliści, ale uważny czytelnik wyłowi z moich tekścików to, co lubię, co jest moim priorytetem.
Zaczyna się od jakiegoś okruchu, wspomnienia, déjà vu. Bardzo ważny jest tytuł. No i puenta. A czasem jej brak. Odtwarzam obraz przedwojennej Warszawy, ciągle żywy w mojej pamięci, wojnę, okupację, powstanie. Noszę w sobie temat trzy dni, aż raptem zaczynam szukać długopisu – to trwa najdłużej, i zabieram się do pisania – to trwa najkrócej. Pilnuję tylko, żeby się nie powtórzyć, i nie powtarzać innych.
Ciekawe, że jeśli już w temacie jest jakiś epizod filmowy czy wojaż teatralny, zawsze staram się go ograć anegdotą, potraktować żartobliwie, z ironią. Czyżby wydawała mi się ta część mojego życia mniej interesująca niż tło? Chyba tak. Tło to historia, cóż nad nią ciekawszego. A że byłem jej świadkiem, czasem nawet uczestnikiem, mam prawo o niej pisać.
Szewc też by nie pisał o obcasach i cholewach, ale komu szył te buty i jak one wyglądały. Do dziś pamiętam oficerki Rydza Śmigłego. A czy to ważne, kiedy się sypnąłem, a kiedy udało mi się „stworzyć kreację"? Więc jeśli szanowna redakcja pozwoli, będę dalej wyszukiwał z okruchów pamięci co barwniejsze, brał je w palce i oglądał, choć można się przy tym skaleczyć.
Chyba dziś jednak złamię abstynencję i z moją żoną, która mi pomaga, żeby nie powiedzieć „jest moim natchnieniem", umoczymy usta w mojej ulubionej wódce – Żołądkowej Gorzkiej. 100 lat!