Ideologiczna wojna klimatyczna

Jeśli trudno jest ocenić obecne zmiany temperatur, a nawet przeszłe, to co dopiero z ekstrapolacją w przyszłość. Tymczasem sceptycy wobec tezy o wpływie człowieka na klimat są przez media powszechnie opisywani jako grupka wariatów, nazywani negacjonistami i utożsamiani z prawicą

Publikacja: 19.11.2011 00:01

Ideologiczna wojna klimatyczna

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Red

„Niż kiedy?" – pytanie to nieodparcie zdrowemu rozumowi się nasuwa, gdy wzrok nasz pada na artykuł pod kuriozalnym tytułem „A jednak jest cieplej" (Rzeczpospolita 22.10.2011). Ewentualnie także pytanie: „Niż gdzie?" Odpowiedzi w tekście nie ma. Nie powinno to dziwić. Po pierwsze bowiem, nikt tego nie wie – jeśli w ogóle jest to prawda. Po drugie, wszystko wskazuje na to, że raczej nie jest to prawda. A nawet że może jest wręcz przeciwnie. Zamiast odpowiedzi czytamy więc, między innymi, że w wyniku badań przeprowadzonych przez Richarda Mullera i naukowców w Berkeley Earth Surface Temperature Group (BEST) zwolenników teorii o „spisku ekspertów od klimatu" spotkał „ogromny cios"; że naukowcy znaleźli „potwierdzenie tezy o globalnym ociepleniu wywołanym działalnością człowieka"; że cała afera Climategate opierała się na „wyrwanych z kontekstu fragmentach" listów; że wskutek tej afery tezy o globalnym ociepleniu wywołanym działaniami człowieka (odtąd GOWDC) „zostały poddane medialnej krytyce"; że „naukowcy zajmujący się tą sprawą" zostali „zepchnięci do defensywy" i że zwolennicy tezy o GOWDC „dostali teraz (dzięki badaniom grupy BEST) nowy zastrzyk energii".

Najistotniejsze w powyższym spisie cytatów jest to, że wszystkie one są fałszywe. Z wyjątkiem trzech ostatnich, o których za chwilę. Druga rzecz, jaka uderza, to ilość zawartych w nich kłamliwych insynuacji. Także w tych trzech ostatnich prawdziwych. Można by powiedzieć, adaptując dawną, słynną wypowiedź Mary McCarthy o tekstach Lillian Hellman, że każde słowo tutaj jest nieprawdą, włącznie z „a" i „się". Nawet odstępy między słowami zaczynają wyglądać jakoś podejrzanie.

Słońce, nie dwutlenek

Warto kilka słów powiedzieć o każdym z tych twierdzeń.

1. „Ogromny cios": otóż nic podobnego. Po pierwsze, krzywa grupy BEST nie pokazuje żadnego wzrostu temperatur w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Po drugie, grupa ta znalazła wzrost temperatur o 1 proc. od lat 1950. I to na powierzchni Ziemi, nie w atmosferze (a według wszystkich komputerowych modeli klimatycznych atmosfera ociepla się szybciej niż powierzchnia Ziemi. Więc powinno być odwrotnie. Stąd wątpliwości nawet co do tego 1 proc. na powierzchni). Po trzecie, badania grupy BEST pokrywały tę samą powierzchnię co badania grupy z CRU, tzn. mniej niż 30 proc. powierzchni Ziemi. (Wszystkie dotyczące tego szczegóły i krzywe można z łatwością znaleźć w Internecie, a streścił je niedawno w sposób bardzo jasny i prosty fizyk profesor Fred Singer w liście opublikowanym w piśmie „Nature"). Ale, po czwarte – i to jest najważniejsze i decydujące – przez cały ten czas krzywa stężenia dwutlenku węgla w atmosferze – a zatem tego, co według zwolenników tezy o GOWDC powoduje ocieplenie – nieubłaganie wzrasta. I to wystarczy, by obalić cały mit GOWDC; nic nie trzeba dodawać.

Ale jednak dodam dwie rzeczy. Korzystam tu z okazji, by powtórzyć: nikt nie udowodnił, że ocieplanie wywołują zwiększone koncentracje dwutlenku węgla. Przeciwnie: ocieplenie nie może zależeć od dwutlenku węgla. Jeśli można w ogóle stwierdzić tu przyczynowość, to podąża ona raczej w odwrotnym kierunku: stężenie dwutlenku węgla w atmosferze zależy od ocieplenia. Prócz tego, że wynika to z elementarnych praw fizyki, badania rdzeni lodowych pokazują, że wzrost dwutlenku węgla zawsze następuje po ociepleniu, nie zaś przed nim. Wiele setek lat po nim. Wiemy też, że setki tysięcy lat temu koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze była wyższa niż obecnie. Poza tym – i to druga ważna rzecz – w ostatnich latach coraz więcej prac fizyków Słońca pokazuje coraz wyraźniej, że główną rolę w zmianach klimatu odgrywa Słońce. Odgrywa ją ono na różne, bardzo skomplikowane sposoby, ale wystarczy spojrzeć na krzywe przedstawiające różne aspekty działalności Słońca i porównać je z krzywą zmian temperatur w ciągu ostatnich paruset lat, by stwierdzić uderzające podobieństwo; krzywe te są niemal identyczne. Natomiast krzywa przedstawiająca wzrost stężenia dwutlenku węgla nijak się z krzywą zmian temperatur nie pokrywa; nie widać żadnej korelacji.

Wreszcie trzeba zaznaczyć, że ogromna większość „sceptycznych" naukowców nie odczuwa bynajmniej pracy BEST jako „ogromnego ciosu": przeciwnie, z entuzjazmem i zaciekawieniem ją przyjęła i z równym entuzjazmem i zaciekawieniem sprawdza jej wyniki.

2. „Potwierdzenie tezy" o GOWDC: wręcz przeciwnie. W pracy BEST o działalności człowieka w ogóle nie ma mowy. Ani słowa. Jest mowa wyłącznie o ociepleniu, nie o jego domniemanych przyczynach. Co zresztą sam Richard Muller w swoich wypowiedziach od początku niezmordowanie podkreśla.

3. Cała afera Climategate opierała się na „wyrwanych z kontekstu fragmentach" listów: trudno uwierzyć, że można w ten sposób zlekceważyć coś, co zostało nazwane największym skandalem nowoczesnej nauki i skandalem wieku: wiele tysięcy plików i listów, spektakularnie i dobitnie pokazujących nie tylko manipulacje danymi i naukową nieuczciwość pracowników ośrodka CRU, lecz także ich presję i szykany wobec innych naukowców. Nawet gdyby się okazało, że zmanipulowane przez nich wyniki zgadzają się z prawdą – na co na razie nic nie wskazuje – nie zmienia to w najmniejszym stopniu faktów o ich zachowaniu.

Fundament poprawności

Przy subtelnych i mniej subtelnych insynuacjach też warto na chwilę się zatrzymać, by podziwiać ich zręczność. Sformułowanie „zwolennicy teorii o spisku ekspertów od klimatu" (to ci, których spotkał ten „ogromny cios") zręcznie sugeruje, że owi zwolennicy sami nie są „ekspertami od klimatu" i że jedynymi „ekspertami" są właśnie ci oskarżeni przez nich o spisek. Tymczasem wśród sceptyków wobec GOWDC są setki bardzo wybitnych naukowców zajmujących się w swoich specyficznych naukowych dziedzinach (fizyki Słońca na przykład) najróżniejszymi aspektami klimatu, a poza tym nie mają oni zwyczaju mówienia o „spisku".

Przechodzę teraz do twierdzeń prawdziwych. Pierwsze z nich to zdanie o medialnej krytyce. Autor, pisząc je, nie zdawał sobie chyba sprawy, jak dalece jest ono wymowne. Sugeruje ono bowiem, że owa medialna krytyka jest wydarzeniem wyjątkowym; że przedtem medialna krytyka tezy o GOWDC była rzadkością. Wyczuwamy w nim też ton zdumienia i oburzenia: jak to, tezy o GOWDC zostały poddane krytyce w mediach?! Owszem, medialna krytyka GOWDC była i nadal jest rzadkością. A była i jest rzadkością, ponieważ krytyka wszystkiego, co politycznie poprawne, jest w mediach rzadkością – a obrona tezy o GOWDC jest jedną z fundamentów politycznej poprawności ostatnich dziesięcioleci. Trochę trudno uwierzyć, że autor tego zdania jest tego nieświadom.

Zgodne z prawdą jest także następne twierdzenie, a raczej druga jego część, o „zepchnięciu do defensywy". Owszem, Phil Jones i jego koledzy w CRU zostali, biedacy, zepchnięci do defensywy, gdy się okazało, że byli sprawcami czegoś, co zostało przez wielu komentatorów nazwane największym skandalem nowoczesnej nauki. Tu daje się wyczuć podobny ton zdumienia i oburzenia: to doprawdy straszne, by naukowcy musieli ponosić odpowiedzialność za swoje prace, wyjaśniać swoje metody i – o zgrozo – ujawniać swoje dane.

Prawdą też jest, że zwolennicy tezy o GOWDC „dostali nowy zastrzyk energii". Widać to chociażby z triumfalnego tonu omawianego tekstu. Ale obrońcy tej tezy tak czy inaczej zawsze będą gotowi do boju i nie przeszkodzą im w tym fakty – tak jak nie przeszkodziły one autorowi wyżej cytowanych słów. Nie jest on bynajmniej jedynym ani w Polsce, ani na świecie, który z nieukrywaną satysfakcją – i z całkowitym lekceważeniem prawdy – komentuje rzekome wyniki badań grupy BEST.

Prawdą więc jest, że krytyka GOWDC ze strony mediów jest czymś wyjątkowym. Media na całym świecie robią wszystko, by uwydatnić prace zwolenników tezy o GOWDC i przemilczać jej krytykę, a nawet istnienie sceptycznych wobec niej naukowców. Tak było zawsze i wszędzie. Dlaczego?

Polityka dobrego samopoczucia

By spróbować częściowo odpowiedzieć na to pytanie, chciałabym zatrzymać się na chwilę na politycznym wymiarze przemysłu GOWDC. (Jest to bowiem przemysł – i finansowy, i polityczny. O jego finansowym wymiarze wielokrotnie już pisałam). Jak to się stało, że sceptycy wobec tezy o GOWDC, w tym tysiące poważnych naukowców w najrozmaitszych dziedzinach z klimatem związanych, są przez media powszechnie opisywani jako malusieńka grupka wariatów, nazywani negacjonistami i utożsamiani z prawicą? Kilka dni temu w jednej z amerykańskich gazet ukazał się reportaż, w którym lekko sceptyczna co do GOWDC wypowiedź pewnego republikańskiego senatora została uznana za objaw jego... przesunięcia się w stronę politycznej prawicy. Halo? Dlaczego? Dla autora reportażu była to rzecz niewarta wyjaśnień. Chodzi tu nie o naukę, lecz o politykę: sceptyk, więc zły, a zatem naturalnie prawicowiec.

Lewica zawsze lubiła przekonywać, że kto nie jest z nią, jest zły, ponieważ to ona i tylko ona walczy z „faszyzmem". Kto zatem nie jest z nią, ten nie przyłącza się do walki z faszyzmem. A więc jest (z definicji) faszystą. Oczywiste jest przeto, że sceptycy są na prawicy, ponieważ są to (skoro nie zgadzają się z tzw. rzekomym konsensusem) faszyści.

Co więcej, ruch poparcia dla tezy GOWDC jest silnie związany z niechęcią do kapitalizmu i do wolnego rynku oraz z innymi ruchami antykapitalistycznymi. Zresztą niektórzy jego zwolennicy – w tym kilku naukowców, m.in. znany francuski klimatolog Jean Jouzel – chętnie się do tego przyznają. Nic zatem dziwnego, że pisze się, iż ktoś, kto ośmielił się wyrazić w najmniejszej nawet mierze sceptycyzm w stosunku do GOWDC, „przeniósł się na prawo".

Odgrywa tu też ważną rolę inny pokrewny nurt – czy raczej tendencja – na lewicy, mianowicie polityka dobrego samopoczucia. Polega ona na tym, że rezygnujemy z posługiwania się darem rozumu i popieramy sprawy, których poparcie daje nam poczucie bycia dobrym, troskliwym, tolerancyjnyn, altruistycznym człowiekiem. Ale aby osiągnąć dobre samopoczucie w kwestii ocieplenia, by móc się pławić w tym miłym ciepłym przekonaniu, że jest się po dobrej stronie, ta dobra strona musi istnieć. Musi też zatem istnieć strona zła.

Innymi słowy, musi być problem i musi być wróg; dobre samopoczucie zależy od możliwości przejmowania się problemem i zwalczania wroga. Jesteśmy dobrzy, bo troszczymy się o Ziemię, i jesteśmy dobrzy, bo jesteśmy po dobrej stronie. Jeśli GOWDC nie ma, setki tysięcy ludzi traci dobre samopoczucie i musi szukać innego źródła pocieszenia. Stąd tak zaciekłe szkalowanie i tępienie tych, którzy tezy o GOWDC nie popierają. Kwestie nauki, danych, faktów, prawdy i fałszu nie są tu istotne. Podobny mechanizm można zauważyć w innych modnych obecnie politycznych sprawach.

Wracając do kwestii mediów: problem ocieplenia sprawia też, że dziennikarze mają temat; jeśli nie ma problemu, nie tylko nie ma pieniędzy na jego zwalczanie ani dobrego samopoczucia; nie ma też o czym pisać. I oczywiście zawsze ciekawiej pisać o spiskach negacjonistów niż pofatygować się, by rzucić okiem na kilka faktów, na strony internetowe dotyczące klimatu, ewentualnie na jakieś prace naukowe. Także dlatego dziennikarze piszący o tej sprawie z takim zadowoleniem powielają wszelkie proklamacje o „potwierdzeniu" tezy o GOWDC, często bez sprawdzania faktów, bez czekania na potwierdzenie wyników, bez zadania sobie trudu przeczytania chociażby abstraktu artykułu naukowego, o którym piszą.

Średnia ze średniej

Oczywiście pozostaje jeszcze pytanie, dlaczego ruch poparcia dla GOWDC jest ruchem lewicowym. (Bo że tak jest – trudno by było zaprzeczyć, i świadczą o tym chociażby założenia o prawicowości sceptyków, regularnie wyrażane przez licznych zwolenników tej tezy). Przecież ruchy obrony Ziemi – mające swoje korzenie w romantyzmie – nie zawsze były lewicowe (a nawet wręcz przeciwnie) ani w ogóle koniecznie polityczne. Na to pytanie można spróbować odpowiedzieć, ale odpowiedź byłaby trudna, złożona i bardzo długa.

Na koniec jeszcze jeden przykład tego zadziwiającego braku odruchu, by sprawdzić czy chociażby zakwestionować twierdzenia, które powinny być dla każdego zdrowego rozumu uderzające jako nieprawdopodobne w stopniu graniczącym z obłędem. Tekst, który biorę jako przykład, ukazał się dawno, ale podobnych tekstów jest masa i będzie jeszcze więcej – o czym świadczą najnowsze reakcje dzielnych antyfaszystów walczących, wbrew faktom, przeciw prawicowym negacjonistom. Także dlatego warto więc o nim wspomnieć. Poza tym jego omówienie ma swoje zabawne strony.

Otóż dowiedzieliśmy się wiosną tego roku, w tekście pod zaskakującym tytułem „Arktyka zielona pod koniec wieku", że już w 2050 r. wskutek ocieplenia 33 – 44 proc. tundry arktycznej zamieni się w lasy, że w 2099 r. zmiany te obejmą połowę rejonów subpolarnych, i że szybkość ich następowania „będzie zależała m.in. od ilości gazów cieplarnianych, jakie będą przedostawać się do atmosfery". Te śmiałe przewidywania pochodzą z pracy, w której klimatolodzy „przeanalizowali 16 modeli klimatycznych od 1950 r." i użyli „danych klimatycznych z ponadstuletniej obserwacji".

Pracę tę można było przeczytać w Internecie, ale trzeba za to zapłacić 34 euro. Dostępny był jednak abstrakt, który na szczęście całkowicie wystarczył, żeby się przekonać o jej wartości. Autor tekstu jednak najwyraźniej go nie przeczytał. Gorzej: okazało się, że tekst był przepisany z internetowego komentarza o tej pracy i wywiadu z jej głównym autorem. Nie wiadomo z niego, dlaczego mielibyśmy tej pracy zaufać ani o jakie modele chodzi, ani w jaki sposób autorzy obliczali średnie temperatur. Nie wiemy, skąd pochodzą dane ani o jakie „gazy cieplarniane" chodzi. (O wiele ważniejsza jest para wodna). Jeśli się bliżej przyjrzeć, to właściwie nic z niego nie wynikało: nie wiadomo było, jak go ocenić, bo nie wiadomo było, co on znaczy. Trochę jak w przypadku omawianego na początku tekstu głoszącego, że „jest cieplej".

Nieszczęsny czytelnik, ze wszystkich stron nieustannie straszony GOWDC, może zakładać, że to wskutek ludzkich działań rejony arktyczne pokryją się lasami. Taka też jest milcząca sugestia notki. Ale ta praca o tym nie mówi. Podobnie jak nie mówi nic o ludzkich działaniach praca BEST – co nie przeszkodziło autorowi omawianego powyżej tekstu w wykorzystaniu jej do straszenia ociepleniem.

W pracy o rychłej zmianie tundry w ogród botaniczny najbardziej podoba mi się „33 do 44 proc.". Procenty te, powalające tak swoim ogromem, jak dokładnością, same podważają wiarygodność całej tezy – i obrażają inteligencję czytelników. Mielibyśmy uwierzyć, że ludzie, którzy nie są w stanie przewidzieć pogody na dłużej niż tydzień naprzód, i to z trudem, umieją przewidzieć, co będzie w 2099 r.? I to na podstawie ekstrapolacji (zawsze niezwykle ryzykownej) ze zdyskredytowanych modeli (które obdarzyły nas przepowiednią rychłego stopienia się Antarktydy, wielometrowym wzrostem poziomu oceanów i coraz cieplejszymi zimami, w których śnieg byłby tylko miłym wspomnieniem)?

Jest jeszcze zabawniej. Praca ta przewiduje też, jaki będzie pod koniec wieku wzrost średnich rocznych temperatur, podanych jako średnia rozłożona na kilka arktycznych rejonów: mianowicie 3.1, 4.6 i 5.3 stopnia Celsjusza. Zauważmy, że mamy tu dwie średnie: średnia ze średniej. Ale tak naprawdę mamy ich trzy, bo zaczynamy od średniej na miesiąc, co nam daje średnią na rok. Mamy więc ekstrapolację ze średniej średniej średniej. Nie wiemy też, jaki jest błąd; być może jest on podany w samej pracy, ale nie w abstrakcie. I na tej podstawie otrzymujemy przepowiednię typu 3.1 stopnia wzrostu temperatur. Jest to, jak się zastanowić, jaskrawy nonsens, i nie trzeba zagłębiać się w pracę, by mieć co do tego pewność.

Ekstrapolacja ku absurdom

Słyszeliśmy już różne przepowiednie o tym, kiedy na Arktyce nastąpi lato bez lodu: w 2008 albo może 2013 lub w 2020 czy w 2030, albo ewentualnie w 2040, 2050, 2060, 2070 czy 2100... Już sam ten embarras de richesse nasuwa wątpliwości co do zdolności któregokolwiek z tych proroków do przewidzenia czegokolwiek. Są dobre powody, by sądzić, że temperatury arktyczne zależą od 60 – 70-letniego cyklu związanego z cyklami oceanicznymi, zwanym oscylacją arktyczną. Nowe badania sugerują ponadto, że w epoce holoceńskiej, tzn. ok. 10 000 lat temu, były na Arktyce lata bez lodu. Kolejne powody, by wątpić, że Arktyka będzie się ocieplała w nieskończoność.

Jeśli trudno jest ocenić obecne zmiany temperatur, a nawet przeszłe, to co dopiero z ekstrapolacją w przyszłość. Ekstrapolacje z modeli zawsze są niepewne; ekstrapolacje daleko w przyszłość są notorycznie niepewne; ekstrapolacje, które dają wyniki typu 33 – 44 proc, zwłaszcza na podstawie tak niepewnych danych i tak wątpliwych modeli, są po prostu śmieszne. Przypominają historię o niebezpieczeństwach ekstrapolacji, jaką czytałam w książce francuskiego matematyka Benoît Rittauda „Le Mythe Climatique". Opowiada on o artykule z 2004 r. z czasopisma „Nature", według którego na olimpiadzie w 2156 r.  kobieta pobije mężczyznę w biegu na 100 m. Dowodzić tego miał wykres: dwie linie – jedna dla mężczyzn, druga dla kobiet, każda łącząca punkty przedstawiające rekordy czasowe w toku lat. Linia kobiet jest bardziej stroma: ich czas rekordowy zmniejszał się szybciej. Jeśli ją pociągnąć dalej, przetnie linię mężczyzn i w tym punkcie kobiety i mężczyźni się zrównają. Ale jeśli ją pociągnąć jeszcze dalej, kobiety pobiją mężczyzn. Jeszcze dalej – i już rychło (jak zauważył pewien bystry krytyk) osiągną czas zerowy. Mniej więcej w roku 2636. A niedługo potem – ujemny.

Ekstrapolacje z modeli klimatycznych cierpią na dokładnie taką samą wadę – z tym że w ich przypadku nie ma nawet odpowiedników tej linii, który przedstawia postępy u kobiet, to znaczy wiarygodnych danych. Na razie naukowcy sprawdzają badania grupy BEST i starają się ustalić zmiany temperatur w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Tymczasem można się zastanawiać, czy może już w 2099 r. kobieta wygra w biegu w tundrze z misiem polarnym?

Autorka jest tłumaczką i publicystką, mieszka w Paryżu

„Niż kiedy?" – pytanie to nieodparcie zdrowemu rozumowi się nasuwa, gdy wzrok nasz pada na artykuł pod kuriozalnym tytułem „A jednak jest cieplej" (Rzeczpospolita 22.10.2011). Ewentualnie także pytanie: „Niż gdzie?" Odpowiedzi w tekście nie ma. Nie powinno to dziwić. Po pierwsze bowiem, nikt tego nie wie – jeśli w ogóle jest to prawda. Po drugie, wszystko wskazuje na to, że raczej nie jest to prawda. A nawet że może jest wręcz przeciwnie. Zamiast odpowiedzi czytamy więc, między innymi, że w wyniku badań przeprowadzonych przez Richarda Mullera i naukowców w Berkeley Earth Surface Temperature Group (BEST) zwolenników teorii o „spisku ekspertów od klimatu" spotkał „ogromny cios"; że naukowcy znaleźli „potwierdzenie tezy o globalnym ociepleniu wywołanym działalnością człowieka"; że cała afera Climategate opierała się na „wyrwanych z kontekstu fragmentach" listów; że wskutek tej afery tezy o globalnym ociepleniu wywołanym działaniami człowieka (odtąd GOWDC) „zostały poddane medialnej krytyce"; że „naukowcy zajmujący się tą sprawą" zostali „zepchnięci do defensywy" i że zwolennicy tezy o GOWDC „dostali teraz (dzięki badaniom grupy BEST) nowy zastrzyk energii".

Najistotniejsze w powyższym spisie cytatów jest to, że wszystkie one są fałszywe. Z wyjątkiem trzech ostatnich, o których za chwilę. Druga rzecz, jaka uderza, to ilość zawartych w nich kłamliwych insynuacji. Także w tych trzech ostatnich prawdziwych. Można by powiedzieć, adaptując dawną, słynną wypowiedź Mary McCarthy o tekstach Lillian Hellman, że każde słowo tutaj jest nieprawdą, włącznie z „a" i „się". Nawet odstępy między słowami zaczynają wyglądać jakoś podejrzanie.

Słońce, nie dwutlenek

Warto kilka słów powiedzieć o każdym z tych twierdzeń.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy