Radosław Sikorski w swoim berlińskim przemówieniu zaproponował Polsce i Europie ucieczkę do przodu. Jego krytycy skoncentrowali się na utracie suwerenności, szkoda, że nie podjęli dyskusji nad meritum wystąpienia, czyli właśnie rządami w UE. Mogą je przejąć Niemcy, może duet francusko-niemiecki, mogą struktury ponadnarodowe. Jedno jest pewne, obecny stan bezwładzy nie potrwa długo. Zaczęła się walka o panowanie, a Polska musi wiedzieć, po czyjej stronie się opowiedzieć.
Kryzys fiskalny przeradza się w kryzys gospodarczy i polityczny. Problemem jest nie tylko kiepski stan finansów Europy oraz rachityczne tempo rozwoju jej gospodarek, ale też deficyt rządzenia i jego legitymizacji. Nie będzie wyjścia z matni zadłużenia bez wzmocnienia aparatu decyzyjnego i wykonawczego Unii albo przejęcia tych kompetencji przez najpotężniejszego gracza w UE. Nie stoimy przed dylematem: zgodne porozumienie wszystkich państw członkowskich czy silna władza na Europą. Unia i Polska nie mają już takiego wyboru. Dziś w miejsce pierwszego członu tej alternatywy trzeba wstawić rozpad UE, ewentualnie jej stopniową degrengoladę. Od konsolidacji władzy nie uciekniemy. Ani od dyskusji, kto ma ją wziąć.
*
Ci, którzy widzieli w wystąpieniu Sikorskiego oddanie jej Niemcom, nie chcieli zauważyć, że w trzech punktach arcyważnych dla całej konstrukcji było ono wymierzone w potencjalne niemieckie rządy w Europie. Pierwszy z nich to propozycja radykalnego wzmocnienia kompetencji i spójności wewnętrznej Komisji Europejskiej oraz jej przewodniczącego, który mógłby być nawet jednocześnie przewodniczącym Rady Europejskiej, czyli prezydentem UE. Drugi to pozostawienie podatków VAT i CIT w gestii władz narodowych. Trzeci – zmiana kompetencji Europejskiego Banku Centralnego na podobne do amerykańskiego Fedu, czyli danie mu możliwości szerokiego interweniowania gospodarczego.
Jeśli coś może spętać niemieckie ambicje, to właśnie silne władze centralne Unii uniezależnione od państw członkowskich. Ich naturalną ambicją będzie sprzeciwianie się naciskom wielkich, obecna Komisja Europejska takiej mocy nie ma. Jeżeli niemiecka gospodarka nie miałaby całkowicie zdominować Starego Kontynentu, to dzięki niższym podatkom korporacyjnym w państwach na dorobku, które zwiększają ich konkurencyjność. Jeśli Niemcy nie miałyby wystawiać politycznych rachunków za pomoc finansową bankrutom, to wtedy, gdy udzielałyby jej nie bezpośrednio one, ale wspólny bank centralny Unii. Sikorski chce przekazać część suwerenności narodowej Brukseli, nie Berlinowi, nie na rzecz Niemców, lecz wbrew nim.
*
Pomysł ten ma jednak słabe punkty. Najważniejszym z nich jest legitymizacja takiej władzy. Kto mianowicie miałby być suwerenem Unii Europejskiej? Naród europejski? Nie istnieje coś takiego i nigdy nie powstanie, to iluzja. Demokracja jako system wyłaniania władzy sprawdza się albo w państwach narodowych, albo tworach państwowych, których ludy mają wspólną kulturę, w tym symbole, doświadczenie historyczne, interesy, język administracji, jak choćby Indie czy Brazylia. Demokracja w federacji europejskiej jest trudno wyobrażalna. Mamy ze sobą wprawdzie sporo wspólnego, nie dzielimy jednak ani interesów, ani historii, ani języka. Paneuropejskie wybory członków europarlamentu oraz europrezydenta zawsze będą głosowaniem na swoich i za swoimi, a nie ogólnymi interesami, ich suma zaś nie ułoży się wcale w interes europejski.
W tak zagmatwanej sytuacji suwerenem mogą być – jak się wydaje – jedynie same państwa członkowskie, które delegują na organy unijne swoją władzę. Nie jest to już jednak żadna demokracja, ale dwustopniowy system dyktatury administracji. W do