Jarosław Gowin w pułapce

Jarosław Gowin. Katolicki polityk zwalczany przez kurię. Od lat kojarzony z Krakowem, ale nie lubiany przez tamtejszy salon. W rządzie Tuska dostał ryzykowny resort. Czy to pułapka?

Publikacja: 24.12.2011 00:01

W roku 2003 Jarosław Gowin założył Wyższą Szkołę Europejską im. księdza Józefa Tischnera

W roku 2003 Jarosław Gowin założył Wyższą Szkołę Europejską im. księdza Józefa Tischnera

Foto: Fotorzepa, Łukasz Trzciński ŁT Łukasz Trzciński

Kiedy przeciwnik cię kopnie, to kiedy tylko sędzia się odwróci, musisz mu oddać. Też musisz go kopnąć. Tak jest w sporcie, tak jest też w polityce. Jeśli ktoś chce być tylko szlachetnym dżentelmenem, to polityka nie jest dla niego dobrym miejscem – mówi były bramkarz drużyny Czarni Jasło, który właśnie został ministrem sprawiedliwości. Jarosław Gowin. Polityk, o którym trudno powiedzieć inaczej, niż że jest szlachetnym dżentelmenem. Mimo że on sam wolałby, aby go nazywać twardym graczem.

Przyjaciele uważają, że jest człowiekiem radykalnie bezinteresownym i ideowym. – Jest niezwykle ambitny i mierzy bardzo wysoko – uważa Danuta Skóra, dyrektor wydawnictwa  Znak, która zna go od lat. – On uwodzi ludzi. Potrafi niezwykle atrakcyjnie przekonać do swoich racji. Ale niektórzy kpią z jego pięknoduchostwa i naiwności – dodaje.

Do polityki trafił późno, dopiero siedem lat temu. I przez te siedem lat nie mógł znaleźć dla siebie właściwego miejsca. W telewizji brylował i sprawiał wrażenie bardzo wpływowego. W partii jednak gubił się w przepychankach, nie mógł wywalczyć sobie poważnej pozycji. Bo chyba ciągle jest bardzo szlachetnym dżentelmenem.

Konflikt z Krakówkiem

Do Krakowa przyjechał z Jasła. Jak wielu przyjezdnych musiał włożyć wiele wysiłku, by się przebić. Krakówek nie akceptuje łatwo ludzi z zewnątrz. Ale szybko stał się miejscową intelektualną gwiazdą. Początkowo uległ modom i fobiom krakowskich salonów. Sam zresztą się do tego przyznaje: – W 1990 roku uległem zbiorowej histerii i też mi się wydawało, że Wałęsa jest zagrożeniem demokracji. To był błąd – mówi. Jeden z jego młodszych znajomych wspomina charakterystyczną rozmowę z 2005 roku: – Gowin mówi mi: „Teraz  zdałem sobie sprawę, że Macierewicz nie jest wcale całkowicie negatywnym bohaterem nocy 4 czerwca 1990 r. Wtedy przyjąłem machinalnie, że to wróg,  dziś to inaczej oceniam". A ja na to: „Wie pan, przeszedłem podobną drogę". A on: „Na pańskie usprawiedliwienie przemawia fakt, że miał pan wtedy 12 lat, a ja 30" – opowiada znajomy Gowina i dodaje: – On umie przyznać się do błędu. I jest bardzo surowy wobec siebie.

Choć nie jest tak brutalny, jakby chciał, nie boi się forsować swoich poglądów. Kiedy został już redaktorem naczelnym miesięcznika „Znak"  i wydawało się, że dobrze wtapia się w arystokratyczne i bardzo poprawne polityczne środowiska, zaczął publikować w piśmie tak „kontrowersyjnych" autorów jak Ryszard Legutko czy Zdzisław Krasnodębski, choć obaj jeszcze wtedy nie byli tak politycznie zaangażowani jak dziś. Ale dla krakówka byli nie do zniesienia. Ten towarzysko-środowiskowy spór przerodził się z czasem w otwarty konflikt. Kością niezgody stała się stworzona przez Jarosława Gowina i „Znak" prywatna szkoła wyższa.

Marzenia o polskim Oksfordzie

Uczelnia to ważne doświadczenie w życiu Jarosława Gowina. Postanowił ją założyć razem z Danutą Skórą ze Znaku. Miała to być droga, elitarna, formacyjna, zatrudniająca najlepszych profesorów placówka. – Wróciłam po roku pobytu w Oksfordzie, a on mi powiedział, że budujemy polski Oksford, nową jakość w Polsce. Byłam zachwycona – wspomina Jadwiga Emilewicz, która współpracowała przy tworzeniu szkoły.

Emilewicz opowiada o początkach uczelni z entuzjazmem: – Odwiedzał najlepsze licea i opowiadał uczniom o naszej szkole. Potem trafiało do nas wielu młodych ludzi, którzy przyznawali, że przyszli, bo zostali osobiście urzeczeni Jarosławem Gowinem. Kiedy kończyłam zajęcia i wracałam do domu, wiedziałam, że będzie telefon z pytaniem o to, jak poszło, jak byli przygotowani poszczególni studenci. To było niezwykłe. Pracowaliśmy 24 godzin na dobę – opowiada.

Tacy zapaleńcy budowali z Gowinem Wyższą Szkołę Europejską im. Józefa Tischnera.

Wiele osób potwierdza, że Jarosław Gowin był niezwykle zaangażowany w prowadzenie szkoły. Młoda kadra akademicka była nim zafascynowana, podobnie jak studenci.  – Ściągnął z rynku najlepszych profesorów, stawał na głowie, by studenci mieli najlepszą, indywidualną opiekę. Seminaria organizowane były nie tylko dla studentów, ale i dla wykładowców – wspomina Emilewicz. – Zakładaliśmy, że jako jedyna chyba prywatna uczelnia będziemy wyrzucać studentów, jeśli nie będą trzymać odpowiedniego poziomu – tłumaczy. – A rektor interesował się każdym szczegółem.

Znak był właścicielem szkoły. Dość szybko doszło do wojny między Jarosławem Gowinem a władzami wydawnictwa. – Jarek jest wizjonerem, a trzeba było wykonać mrówczą pracę. On widział wielkie cele, a o wielu drobnych rzeczach zapominał – mówią ludzie sympatyzujący w tym sporze z wydawnictwem. – Ten konflikt miał podłoże towarzyskie i ideowe. To był dalszy ciąg sporu z krakówkiem – dodają. Władze Znaku chciały odwołać Gowina, w końcu jednak do tego nie doszło. Uczelnia została sprzedana innej prywatnej placówce: Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania, jednej z najlepszych i najlepiej działających nawet  w kryzysie prywatnych uczelni w Polsce.

Kryzys demograficzny i warunki polskiego systemu edukacji ściągnęły wszystkich na ziemię. – To dalej dobra uczelnia, ale nie jest tak elitarna, jak to się Jarkowi marzyło – mówi jeden z jego znajomych. Czy szkoła jest sukcesem, zdania są dziś podzielone. Niewątpliwie istnieje, działa. Wśród prywatnych uczelni ma bardzo dobrą markę, ale dalej jest w cieniu Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Cios Kwaśniewskim i Rywinem

Co sprawiło, że w końcu zdecydował się nie tylko kształcić przyszłe elity, tworzyć „nadbudowę", ale samemu włączyć się do polityki? Dojrzewał do tego powoli, przez narastające rozczarowanie. Pierwszym szokiem w wolnej Polsce było dla niego zachowanie wielu ludzi, których wcześniej uważał za swoich bohaterów. – W latach 80. byłem zafascynowany Adamem Michnikiem. Ze łzami w oczach czytałem jego list do Kiszczaka pisany z więzienia. Widziałem wielkość wielu postaci.  Obserwowałem ich wspaniałe zachowania. Po roku 1990 poznałem ich kruchość. Widziałem ludzi wchodzących w dziwne związki, wchodzących w układy korupcyjne, ludzi, którzy nie dali sobie rady z wolnością – mówi.

– Wtedy też zacząłem rozumieć, że trzeba bardzo się pilnować, bardzo pilnować swojej moralności.

Wstrząsem dla niego było zwycięstwo Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich. – Poczułem się wydziedziczony z Polski, odebrano mi ją ponownie, bo pierwszy raz się tak czułem, gdy wybuchł stan wojenny – opowiada, nie unikając patosu. – To, że wygrał przedstawiciel najbardziej oportunistycznego środowiska, było dla mnie ciosem.

Drugim takim momentem była afera Rywina: – Zobaczyłem te wszystkie powiązania między biznesem, posłami, służbami. Wtedy Jan Rokita zaproponował mi wejście do polityki.

Gowin był typowym PO – PiS-owcem. Wystartował w wyborach do Senatu z poparciem obu partii: – Wierzyłem w idee IV RP i dalej w nie wierzę. Nie w to, z czego potem zrobił swój program Jarosław Kaczyński, ale w to, o czym wówczas pisali Rafał Matyja, Paweł Śpiewak, Bronisław Wildstein, ówczesny Zdzisław Krasnodębski. Marzenia o PO – PiS i realizowanym wspólnie ambitnym projekcie IV RP legły w gruzach.

– Dramat Jarka polega na tym, że włączył się czynnie w politykę w najgorszym możliwym momencie – tłumaczy Jan Rokita. – Nie wszedł do niej, jak inni z jego pokolenia, w czasie rewolucji 1980/1981, a w 1989 roku ponad politykę przedłożył doktorat i redagowanie „Znaku". W politykę porwał go dopiero pamiętny rok 2005. Ale to był niestety rok wielkich niespełnionych nadziei, zniweczonych planów na naprawę Polski, w którą Jarek tak mocno wierzył. Z tych trzech dat wybrał najgorszą. Jego inicjacja polityczna okazała się skokiem w politykę coraz gorszej jakości, coraz głębiej pogrążającą się w bagnie. I tym bagnie się ciągle miota – mówi.

W 2007 roku Rokita został wypchnięty z Platformy. Kiedy było już jasne, że niedoszły premier z Krakowa nie wystartuje z krakowskiej „jedynki" , Donald Tusk postanowił znaleźć kogoś podobnego na jego miejsce. Zaproponował je Gowinowi. Dla przyjaciela Rokity, który dzięki niemu trafił do czynnej polityki, była to bardzo niezręczna sytuacja. Zwłaszcza że musiał jednocześnie zaakceptować między innymi usunięcie Lilianny Sonik z trzeciego miejsca listy PO. Nie wszyscy odebrali to dobrze. Tego dnia Gowin był zagubiony. W jednej z krakowskich kawiarni Jan Rokita siedział przy piwie z księdzem Andrzejem Augustyńskim. Gowin przyszedł lojalnie zapytać przyjaciela o radę, co w tej sytuacji powinien zrobić. – Bierz – powiedział Rokita. I Gowin wziął. Uzyskał niezły wynik.

Po wyborach Donald Tusk zaproponował mu, by został ministrem edukacji. Odmówił, bo – jak twierdził – nie mógłby realizować idei bonu edukacyjnego, której był gorącym zwolennikiem.

Postanowił zostać w Krakowie i zbudować swoją pozycję polityczną w Małopolsce. Zbudować własną twierdzę w krakowskiej Platformie. Znajomym opowiadał, że aby realizować wielkie cele i idee, musi wyrąbać swoją pozycję w partii. Zbudować własne zaplecze. Dziennikarzom chętnie sugerował, że stoi za nim frakcja konserwatywna w Platformie.

Jednak frakcji konserwatywnej nikt nigdy nie widział. Podobnie w Krakowie i okolicach nie powiodła mu się próba zbudowania własnej silnej pozycji. Gowin wszedł do partii, kiedy już rozmaite grupy były okopane na swoich pozycjach. – Nikt go tutaj nie chciał wpuścić i mu ustąpić, to naturalne.  Gdy wchodzi się w istniejącą strukturę partii, a nie wnosi się ze sobą armii ludzi, to bardzo trudno coś wywalczyć – tłumaczy Jacek Kloczkowski, szef Ośrodka Myśli Politycznej w Krakowie, który obserwuje Gowina z bliska od kilkunastu lat.

Rokita: – Od początku natrafił na same przeszkody. Miał wroga na Wiślnej, czyli w środowisku dawnej Unii Demokratycznej, która miała wpływ na krakowską Platformę. Miał wroga w Warszawie – w samym Tusku, jego dworze i krakowskich zausznikach z KLD. Wyrósł mu też wróg po zupełnie niespodziewanej stronie: w kręgu biskupio-klerykalnym, bo tam wojował przeciwko niemu Ireneusz Raś. Nikt w tej sytuacji by sobie nie poradził.

Dariusz Karłowicz z „Teologii Politycznej": – Gowin płaci cenę za bycie na dworze osobą mówiącą krytycznie o władcy, niebędącą błaznem.

Kloczkowski: – Struktury partyjne w Polsce, zwłaszcza struktury Platformy Obywatelskiej, a już szczególnie  struktury PO w Krakowie, wymagają umiejętności prowadzenia bardzo brutalnej gry. Gowin lubi mówić, że wie, iż polityka bywa brutalna. Ta brutalność i siła czasem go fascynują, ale sam nie ma takich umiejętności.

„Teraz będę bezwzględny i cyniczny"

Wielu ludzi znających Gowina uważa, że rozprawianie o walce w polityce to wymyślona poza niepasująca do niego. Rokita: – Jarek mówi, że umie grać. Ale Machiavellego trzeba mieć we krwi. Tusk zapewne nigdy go nie czytał, ale de facto zna go na pamięć. A Jarek chodzi z „Księciem" pod pachą i z rozbrajającą naiwnością zapowiada: „Patrzcie: teraz będę bezwzględny i cyniczny. Widzicie, że potrafię?". A wtedy właśnie najlepiej widać, jak bardzo jest prostolinijny i staroświecki.

Krakowski historyk prof. Tadeusz Gąsowski, jeden z założycieli PiS, podkreśla, że Gowin nie jest anonimowym żołnierzem armii PO. – Często szedł wbrew swojej partii. Udało mu się jednak suchą nogą przejść przez rozmaite pułapki i nie umoczyć się – mówi. Bo rzeczywiście obecny minister sprawiedliwości był jednym z bardzo niewielu działaczy Platformy, którzy często krytykowali rząd Donalda Tuska za powolność reform. Nigdy też nie bronił np. bohaterów afery hazardowej. Choć jednocześnie często słyszał od życzliwych sobie ludzi, że idzie na zbyt duży kompromis ze swoimi ideami, będąc w partii, której rząd prowadził tak kunktatorską politykę.

Dziś został ministrem sprawiedliwości. Nagle znalazł się na szczycie. Dostał jeden z najtrudniejszych resortów w rządzie. Na pewno jeden z najbardziej ryzykownych. Pierwszy raz w życiu ma tak potężną realną władzę.

I traktuje to bardzo poważnie.

Ma wielką szansę. A może wpadł w wielką pułapkę? Przejął ministerstwo po Krzysztofie Kwiatkowskim, przez wielu uznawanym za najlepszego ministra poprzedniego rządu. Jak pokazuje los Kwiatkowskiego, to, czy ktoś jest dobrym czy złym ministrem, nie decyduje o tym, że dalej pełni swoją funkcję.

Gowin ma wolę dokonania zasadniczych zmian w aparacie sprawiedliwości. Jeszcze niedawno publicznie niezwykle ostro, bardzo krytycznie wyrażał się o środowisku prawniczym. Na drodze do tego celu ma dziś jedną przeszkodę realną i jedną potencjalną. Pierwsza to prawnicze korporacje, które wykorzystają każdą jego słabość, a na pewno brak wykształcenia prawniczego, by jego ambitne zamiary zablokować. A druga to Donald Tusk, który w dowolnym, najmniej spodziewanym momencie może go odwołać. Bo jedni – ci, którzy wierzą w czyste intencje premiera – uważają, że powołał Gowina, bo tylko ktoś taki jak on może dokonać realnych zmian. Inni twierdzą, że wziął go, bo chce mieć pod kontrolą potencjalnego konkurenta i móc go w wygodnym dla siebie momencie politycznie unicestwić. Podobnie oceniana jest zresztą nominacja Bartosza Arłukowicza na ministra zdrowia. Zapewne racja leży po obu stronach – bo potężny szef rządu chętnie pochwali się dokonanymi reformami, ale chętnie też może zlikwidować rosnących w siłę i popularność polityków.

Żaden z polityków Platformy, choć wielu tak myśli, głośno tego nie powie. Tylko Jan Rokita, od kiedy wycofał się z polityki, może powiedzieć wprost:

– Propozycja, by Jarek został ministrem sprawiedliwości, to owoc zabaw cezarystycznych Tuska. Miał taki kaprys, więc zrobił go ministrem, degradując bez najmniejszej przyczyny bardzo sprawnego poprzednika. Będzie chciał się zabawić w inny sposób, to go zdejmie.

Jak mówi Danuta Skóra ze Znaku:

– Jarek na pewno chce coś zmienić, chce, by coś po nim zostało, chce choć trochę odnowić Rzeczpospolitą. Teraz może wszystko wygrać albo wszystko przegrać. A inni przyjaciele dodają, że Gowina od innych polityków różni to, że rozumie, iż polityka jest sprawą poważną, dotyczy życia i śmierci – bo od decyzji polityków zależy często ludzkie życie.

Determinacja w oczach

Tymczasem nowy minister musi się zmierzyć ze zmienną wolą premiera, z siłą korporacji oraz z ogromem machiny ministerialnej i całego aparatu. W gabinecie ministra sprawiedliwości, po lewej stronie od wejścia, stoi stół. Kiedy urzędował tam Ziobro czy Kwiatkowski, stół zwykle był zawalony tonami teczek, papierów. Piętrzyły się na nim jak wieżowce na nowojorskim Manhattanie. Obaj przekonywali w swoim czasie autora tekstu, że panują nad tym. Bo tam, w tych stosach papierów, były projekty wielkich zmian i tysiące spraw, także ludzkich. Teraz stół jest pusty. Pytam nowego ministra: gdzie te teczki?

– Zabrałem ze sobą znakomitych ludzi. Deleguję zadania. To najważniejsze. Kiedy tu wszedłem, dawałem sobie 10 procent szans powodzenia. Teraz trochę się ogarnąłem. Daję sobie już 50 procent – przekonuje. W oczach Jarosława Gowina widzę ogromną determinację. Podobną do tej, kiedy resortem zaczynali kierować Ziobro i Kwiatkowski. Ale w oczach nowego ministra jest też coś, czego jego poprzednicy nie mieli. Spokój.

Igor Janke

jest dziennikarzem i publicystą „Rzeczpospolitej" oraz tygodnika „Uważam Rze". Absolwent Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Był redaktorem naczelnym PAP. Współtwórca i szef serwisu blogowego Salon24.pl.

Kiedy przeciwnik cię kopnie, to kiedy tylko sędzia się odwróci, musisz mu oddać. Też musisz go kopnąć. Tak jest w sporcie, tak jest też w polityce. Jeśli ktoś chce być tylko szlachetnym dżentelmenem, to polityka nie jest dla niego dobrym miejscem – mówi były bramkarz drużyny Czarni Jasło, który właśnie został ministrem sprawiedliwości. Jarosław Gowin. Polityk, o którym trudno powiedzieć inaczej, niż że jest szlachetnym dżentelmenem. Mimo że on sam wolałby, aby go nazywać twardym graczem.

Przyjaciele uważają, że jest człowiekiem radykalnie bezinteresownym i ideowym. – Jest niezwykle ambitny i mierzy bardzo wysoko – uważa Danuta Skóra, dyrektor wydawnictwa  Znak, która zna go od lat. – On uwodzi ludzi. Potrafi niezwykle atrakcyjnie przekonać do swoich racji. Ale niektórzy kpią z jego pięknoduchostwa i naiwności – dodaje.

Do polityki trafił późno, dopiero siedem lat temu. I przez te siedem lat nie mógł znaleźć dla siebie właściwego miejsca. W telewizji brylował i sprawiał wrażenie bardzo wpływowego. W partii jednak gubił się w przepychankach, nie mógł wywalczyć sobie poważnej pozycji. Bo chyba ciągle jest bardzo szlachetnym dżentelmenem.

Konflikt z Krakówkiem

Do Krakowa przyjechał z Jasła. Jak wielu przyjezdnych musiał włożyć wiele wysiłku, by się przebić. Krakówek nie akceptuje łatwo ludzi z zewnątrz. Ale szybko stał się miejscową intelektualną gwiazdą. Początkowo uległ modom i fobiom krakowskich salonów. Sam zresztą się do tego przyznaje: – W 1990 roku uległem zbiorowej histerii i też mi się wydawało, że Wałęsa jest zagrożeniem demokracji. To był błąd – mówi. Jeden z jego młodszych znajomych wspomina charakterystyczną rozmowę z 2005 roku: – Gowin mówi mi: „Teraz  zdałem sobie sprawę, że Macierewicz nie jest wcale całkowicie negatywnym bohaterem nocy 4 czerwca 1990 r. Wtedy przyjąłem machinalnie, że to wróg,  dziś to inaczej oceniam". A ja na to: „Wie pan, przeszedłem podobną drogę". A on: „Na pańskie usprawiedliwienie przemawia fakt, że miał pan wtedy 12 lat, a ja 30" – opowiada znajomy Gowina i dodaje: – On umie przyznać się do błędu. I jest bardzo surowy wobec siebie.

Choć nie jest tak brutalny, jakby chciał, nie boi się forsować swoich poglądów. Kiedy został już redaktorem naczelnym miesięcznika „Znak"  i wydawało się, że dobrze wtapia się w arystokratyczne i bardzo poprawne polityczne środowiska, zaczął publikować w piśmie tak „kontrowersyjnych" autorów jak Ryszard Legutko czy Zdzisław Krasnodębski, choć obaj jeszcze wtedy nie byli tak politycznie zaangażowani jak dziś. Ale dla krakówka byli nie do zniesienia. Ten towarzysko-środowiskowy spór przerodził się z czasem w otwarty konflikt. Kością niezgody stała się stworzona przez Jarosława Gowina i „Znak" prywatna szkoła wyższa.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy