Kiedy przeciwnik cię kopnie, to kiedy tylko sędzia się odwróci, musisz mu oddać. Też musisz go kopnąć. Tak jest w sporcie, tak jest też w polityce. Jeśli ktoś chce być tylko szlachetnym dżentelmenem, to polityka nie jest dla niego dobrym miejscem – mówi były bramkarz drużyny Czarni Jasło, który właśnie został ministrem sprawiedliwości. Jarosław Gowin. Polityk, o którym trudno powiedzieć inaczej, niż że jest szlachetnym dżentelmenem. Mimo że on sam wolałby, aby go nazywać twardym graczem.
Przyjaciele uważają, że jest człowiekiem radykalnie bezinteresownym i ideowym. – Jest niezwykle ambitny i mierzy bardzo wysoko – uważa Danuta Skóra, dyrektor wydawnictwa Znak, która zna go od lat. – On uwodzi ludzi. Potrafi niezwykle atrakcyjnie przekonać do swoich racji. Ale niektórzy kpią z jego pięknoduchostwa i naiwności – dodaje.
Do polityki trafił późno, dopiero siedem lat temu. I przez te siedem lat nie mógł znaleźć dla siebie właściwego miejsca. W telewizji brylował i sprawiał wrażenie bardzo wpływowego. W partii jednak gubił się w przepychankach, nie mógł wywalczyć sobie poważnej pozycji. Bo chyba ciągle jest bardzo szlachetnym dżentelmenem.
Konflikt z Krakówkiem
Do Krakowa przyjechał z Jasła. Jak wielu przyjezdnych musiał włożyć wiele wysiłku, by się przebić. Krakówek nie akceptuje łatwo ludzi z zewnątrz. Ale szybko stał się miejscową intelektualną gwiazdą. Początkowo uległ modom i fobiom krakowskich salonów. Sam zresztą się do tego przyznaje: – W 1990 roku uległem zbiorowej histerii i też mi się wydawało, że Wałęsa jest zagrożeniem demokracji. To był błąd – mówi. Jeden z jego młodszych znajomych wspomina charakterystyczną rozmowę z 2005 roku: – Gowin mówi mi: „Teraz zdałem sobie sprawę, że Macierewicz nie jest wcale całkowicie negatywnym bohaterem nocy 4 czerwca 1990 r. Wtedy przyjąłem machinalnie, że to wróg, dziś to inaczej oceniam". A ja na to: „Wie pan, przeszedłem podobną drogę". A on: „Na pańskie usprawiedliwienie przemawia fakt, że miał pan wtedy 12 lat, a ja 30" – opowiada znajomy Gowina i dodaje: – On umie przyznać się do błędu. I jest bardzo surowy wobec siebie.
Choć nie jest tak brutalny, jakby chciał, nie boi się forsować swoich poglądów. Kiedy został już redaktorem naczelnym miesięcznika „Znak" i wydawało się, że dobrze wtapia się w arystokratyczne i bardzo poprawne polityczne środowiska, zaczął publikować w piśmie tak „kontrowersyjnych" autorów jak Ryszard Legutko czy Zdzisław Krasnodębski, choć obaj jeszcze wtedy nie byli tak politycznie zaangażowani jak dziś. Ale dla krakówka byli nie do zniesienia. Ten towarzysko-środowiskowy spór przerodził się z czasem w otwarty konflikt. Kością niezgody stała się stworzona przez Jarosława Gowina i „Znak" prywatna szkoła wyższa.
Marzenia o polskim Oksfordzie
Uczelnia to ważne doświadczenie w życiu Jarosława Gowina. Postanowił ją założyć razem z Danutą Skórą ze Znaku. Miała to być droga, elitarna, formacyjna, zatrudniająca najlepszych profesorów placówka. – Wróciłam po roku pobytu w Oksfordzie, a on mi powiedział, że budujemy polski Oksford, nową jakość w Polsce. Byłam zachwycona – wspomina Jadwiga Emilewicz, która współpracowała przy tworzeniu szkoły.
Emilewicz opowiada o początkach uczelni z entuzjazmem: – Odwiedzał najlepsze licea i opowiadał uczniom o naszej szkole. Potem trafiało do nas wielu młodych ludzi, którzy przyznawali, że przyszli, bo zostali osobiście urzeczeni Jarosławem Gowinem. Kiedy kończyłam zajęcia i wracałam do domu, wiedziałam, że będzie telefon z pytaniem o to, jak poszło, jak byli przygotowani poszczególni studenci. To było niezwykłe. Pracowaliśmy 24 godzin na dobę – opowiada.
Tacy zapaleńcy budowali z Gowinem Wyższą Szkołę Europejską im. Józefa Tischnera.
Wiele osób potwierdza, że Jarosław Gowin był niezwykle zaangażowany w prowadzenie szkoły. Młoda kadra akademicka była nim zafascynowana, podobnie jak studenci. – Ściągnął z rynku najlepszych profesorów, stawał na głowie, by studenci mieli najlepszą, indywidualną opiekę. Seminaria organizowane były nie tylko dla studentów, ale i dla wykładowców – wspomina Emilewicz. – Zakładaliśmy, że jako jedyna chyba prywatna uczelnia będziemy wyrzucać studentów, jeśli nie będą trzymać odpowiedniego poziomu – tłumaczy. – A rektor interesował się każdym szczegółem.