Z jednym jednak zastrzeżeniem – będzie to lektura niełatwa. Z jednej strony poszerzy wiedzę i wyjaśni dogłębnie wszystkie kwestie ledwie liźnięte na ekranie, z drugiej – zmęczy nieustannym obcowaniem ze „spacerami", „kradzionymi bazami", „klatkami", „wyspami" czy „inningami".
Kto filmu nie oglądał, temu „Moneyball" też się przyda, bo choć jest to zdecydowanie książka o baseballu, to najciekawsze rzeczy, o jakich opowiadanie traktuje, dotyczą wcale nie dyscypliny sportu, tylko istotnej sfery życia sprowadzającej się do pytania „ile jesteś naprawdę wart?".
W skrócie – jest to historia Billy'ego Beana, menedżera zespołu z Oakland, który odmienił oblicze gry, bo po raz pierwszy w historii baseballu zbudował drużynę. Jego ludzie kosztowali niewiele i łoili skórę finansowym potentatom. Jak Bean tego dokonał? Stosując metody analizy statystycznej wynalezione na Wall Street przy okazji wyceniania rynku derywatów.
Co w tym pasjonującego? Ano trzy rzeczy. Po pierwsze – pomysł Beana sprawił, że szanse na grę dostali ludzie dotąd pomijani, uznawani przez skautów za zbyt małych, za dużych, za starych, za niesfornych, zbyt dziwnych itp. Dla Beana liczyło się co innego – ich obiektywna wartość dla zespołu, to, ile punktów zdobywają, na ile mogą być częścią sprawnej, zwycięskiej maszyny. Czy to oznacza, że nadał grze ludzkie oblicze? Paradoksalnie wręcz przeciwnie. Jego dostrzeganie zalet u outsiderów wiązało się z bezlitosnym wymienianiem ich na inne „części", gdy była potrzeba. Druga sprawa – postać samego Beana, kiepskiego gracza, lecz świetnego menedżera. Na ile jego dokonania były prywatnym odwetem na dyscyplinie, w której zawiódł przed laty? Był antytezą swoich trenerskich dokonań – jako potencjalny „gracz idealny" ostatecznie nie osiągnął nic. A jako menedżer dał drugie życie tym, którzy na pozór nadawali się najwyżej do czyszczenia toalet, a zrobili pod jego okiem wielką karierę.
Po trzecie – czy rzeczywiście „odmienił oblicze gry"? Dziś w baseballu dalej wygrywają najbogatsi, choć fakt, że stosują metody Beana. Jemu zaś mistrzostwa nie udało się zdobyć. Zatem kto ma rację? I – pomyślmy – jak to wygląda nie w baseballu, ale na przykład w działaniach HR zwykłych korporacji?