„Kościół traktuje kobiety jak zwierzęta do rodzenia dzieci" – grzmi Kazimierz Kutz, który – niejako przy okazji uzupełnia swoją listę żalów do Kościoła o to, że „ten sieje nienawiść". Kościół odpowiada za śmierć małej Magdy z Sosnowca, dodaje, wyskakując jak diabełek z pudełka, Magdalena Środa, która zasłynęła także odkryciem, że katolicy zajmują się w chwilach wolnych głównie biciem żon i dzieci. Jan Hartman zaś nie pozostawia wątpliwości, że katolicy, a przynajmniej duchowni, nie mogą być lojalnymi obywatelami naszego kraju, bowiem podlegają rozkazom z Watykanu, który jest przecież obcym państwem.
Nagle przebudzili się też publicyści „Gazety Wyborczej", którzy zaczynają się szczycić swoim ateizmem i przekonywać, że sposób występowania z Kościoła jest za trudny, a niezawodny „Newsweek" zastanawiał się w czołówce poświęconej Opus Dei, czy wierzący i poważnie traktujący swoją wiarę katolicy w ogóle mogą być ministrami w rządzie Donalda Tuska.
Tak wyglądają obecnie polskie media i przestrzeń publiczna. Karierę można zrobić, jeśli podrze się Biblię, oznajmi, że została ona napisana przez ludzi „naprutych winem i napalonych zielem" albo pochwali dokonaniem aborcji i brakiem jakiejkolwiek refleksji moralnej na jej temat. Politycy, nawet należący do partii rzekomo chadeckich, coraz częściej zajmują się krytykowaniem zamożności Kościoła, stosunku Watykanu do kapłaństwa kobiet (pełnomocnik rządu ds. równego traktowaniam Agnieszka Kozłowska-Rajewicz) czy pouczaniem papieża, że powinien wreszcie dopuścić do stosowania prezerwatyw (marszałek Senatu Bogdan Borusewicz).
A na słowach się nie kończy. Rząd Donalda Tuska już przyszykował amunicję, którą strzela do Kościoła. Minister Obrony Narodowej rozmontowuje ordynariat polowy (likwidacja wielu parafii i przeniesienie kapelanów do cywila), premier zamierza zlikwidować Fundusz Kościelny i kosztami płacenia ZUS obarczyć duchownych, a politycy – choć jeszcze nie rząd – coraz częściej zaczynają sugerować, że w sytuacji kryzysu ekonomicznego warto przenieść obowiązek płacenia katechetom na Kościół. I choć jest to propozycja absurdalna, bowiem nauczyciele, także religii, są zatrudniani przez szkoły, a nie przez parafię, to nie słychać głosów protestu.
Te elementy stanowią kolejne posunięcia w wojnie, jaka w ostatnich miesiącach została wypowiedziana Kościołowi. Działania są prowadzone na wielu frontach i przez wiele sił. Ale cel jest ten sam: podważyć wiarygodność instytucji Kościoła, przyspieszyć laicyzację, a przy okazji znaleźć wygodnego kozła ofiarnego, na którym skupić będzie można rosnące niezadowolenie Polaków z postępującego kryzysu i coraz lepiej widocznego fiaska zapowiadanych, ale wciąż nie realizowanych reform rządu Donalda Tuska.
Kozioł ofiarny
Kościół na kozła ofiarnego nadaje się świetnie. W oczach większości Polaków jest potężną instytucją, której nic i nikt nie może zaszkodzić; lata antykościelnej propagandy sprawiły, że dla większości opinii publicznej ma on oblicze (od wielu lat budowane w oparciu o pomówienia, a nie fakty) ojca Tadeusza Rydzyka, którego udało się już skutecznie zdemonizować, a „przemysł pogardy" Janusza Palikota oraz szaleńcze tyrady Stefana Niesiołowskiego skierowane również przeciwko biskupom powodują, że katolicyzm jest postrzegany niemalże jako wróg demokracji. I jako taki świetnie nadaje się na wroga, którego nieustannie potrzebują media i politycy.
Istotny dla zrozumienia tego, co się dzieje na naszych oczach, jest fakt, że wojna ta rozpoczęła się w trakcie żałoby po katastrofie smoleńskiej. To wtedy okazało się, że jedynym przyjmowanym przez ogół Polaków językiem narracji i porozumienia pozostaje język Kościoła, a jedyną wspólną nam przestrzenią symboliczną – chrześcijaństwo.
I od razu, niemal w kilka dni po katastrofie, rozpoczęła się antykościelna (niekiedy ubrana w szaty rytualnych potępień polskiego mesjanizmu) histeria, której zwieńczeniem było rozpoczęcie walki z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Ten symbol, choć niewątpliwie politycznie nadużywany, stał się pierwszym przedmiotem ataku (warto przy tym przypomnieć, że pierwszy o konieczności jego usunięcia mówił w Radiu Zet ks. Kazimierz Sowa).
A potem było już tylko mocniej. Media dynamicznie włączyły się w organizowanie antychrześcijańskich spektakli na Krakowskim Przedmieściu (bez wsparcia Tok FM, „Gazety Wyborczej" i TVN24 Dominik Taras nie zmobilizowałby setek osób) i w działania na rzecz usunięcia symboli chrześcijańskich z przestrzeni publicznej. Kościołowi przy tej okazji zarzucano „zaczadzenie PiS-em" (to pomysł biskupa Tadeusza Pieronka), niezrozumienie współczesności, zniewalanie kobiet czy dyskryminację homoseksualistów. Na podsycanej i promowanej przez media wrogości można było odtąd budować partie, czego przykładem pozostaje Janusz Palikot i jego drużyna, spajana zoologicznym antyklerykalizmem, wreszcie budować własne kariery.