Plany redukcji emisji dwutlenku węgla, naruszyły interesy wielkiego zielonego biznesu. Takie posunięcia nie pozostają niezauważone: groźby już fruwają w powietrzu. „Takim uporem Polska może skutecznie zablokować sobie dostęp do unijnych funduszy, ale nie zablokuje klimatycznych ambicji Wspólnoty" – oświadczyła wprost Julia Michalak z Climate Action Network Europe, instytucji zrzeszającej ok. 700 organizacji pozarządowych z 90 państw. Pani Michalak zagroziła nam zmniejszeniem dotacji w nowej unijnej perspektywie budżetowej, jak rozumiem, kierowana przez nią struktura zamierza do tego doprowadzić.
Do działań politycznych przeciw Polsce wzywa też zamożny i wpływowy World Wide Fund for Nature. „Najwyższy czas stworzyć nowy system podejmowania decyzji, tak by Polska przestała dyktować kształt europejskiej polityki klimatycznej. Jeden kraj członkowski nie może blokować na dziesięciolecia postępu Europy w tej kwestii!" – oświadczyła lobbystka Jason Anderson z WWF. Natychmiast zabrała też głos unijna komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard: „Będziemy robić swoje. Nigdy nie zaakceptujemy sytuacji, żeby jeden kraj zablokował resztę świata, to samo dotyczy Europy; jeden kraj nie może blokować 26 krajów" – mówiła polityk z Komisji Europejskiej, zapowiadając tym samym, że Polska i tak będzie musiała podporządkować się innym.
***
W czyim interesie działa Hedegaard? Jest przedstawicielem Komisji, czyli reprezentacji wszystkich państw członkowskich czy też reprezentuje interesy duńskiego przemysłu wiatrowego? Bo pani komisarz, najpewniej zupełnie przypadkiem, jest Dunką. A jej kraj jest wielkim producentem wiatraków, który bardzo chętnie sprzedawałby je na tak dużym rynku jak Polska, gdyby tylko nasz kraj został zmuszony do błyskawicznego rozstania się z węglem jako fundamentem energetyki, co pociągałoby za sobą dalekosiężne konsekwencje.
Zielony biznes, który tak rozwścieczyło polskie weto, jest sponsorem licznych organizacji proekologicznych. One z kolei mają poważny wpływ na wielu polityków europejskich. Na Warszawę wywierana jest presja: albo nam ustąpicie i wprowadzicie regulacje, które będą korzystne dla niektórych firm, albo zapłacicie w inny sposób przy przyznawaniu dotacji.
Nie ma to nic wspólnego z walką o klimat, o przyszłość planety, a już najmniej – z unijnymi zasadami. Jest to raczej próba oszukania Polski i zmiana zasad, które przyjęliśmy, podpisując traktat akcesyjny, a potem traktat lizboński. To presja mająca doprowadzić do przyjęcia rozwiązań, które opłaciłyby się wpływowej dzisiaj branży, a polską gospodarkę mogłyby wpędzić w poważne tarapaty.
Tymczasem duńska komisarz obwieszcza światu, że Polska nie ma nic do gadania i, co gorsza, całkiem poważnie zapowiada, że mechanizm weta, oficjalnie przyjęty przez Wspólnotę, może zostać ominięty. Można to odczytywać w następujący sposób: według bardzo ważnego przedstawiciela Komisji Europejskiej Polska ma obowiązek pomóc zielonym biznesom w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii czy Danii, które mają ostatnio spore kłopoty. A więc, skoro wiele motywowanych ideowo przedsięwzięć okazało się porażkami od strony biznesowej, trzeba teraz zmusić całą Unię, by korzystała z produktów czy usług zielonej branży.
***
Takie zachowania wysokich unijnych urzędników przynieść mogą tylko jeden skutek: obywatele państw członkowskich, dostrzegając coraz więcej patologii, będą mieć do Brukseli coraz mniej zaufania. Polacy ciągle zaliczają się do społeczeństw najbardziej zadowolonych z przynależności do Unii, ale pani Hedegaard i jej podobni robią wiele, by zgasić polski euroentuzjazm. Dostajemy na tacy dowód na to, że deklaracje o europejskiej solidarności były po prostu zwykłym kłamstwem, a w Brukseli kwitnie obłuda.
Swego czasu, kiedy obywatele Francji czy Irlandii zagłosowali w traktatowym referendum niezgodnie z oczekiwaniami, zmuszono ich do powtórnego oddania głosów. Ostatnio zaś zrobiono wiele, by nie pozwolić Grekom głosować nad tym, jak powinni sobie radzić z kryzysem – mogliby przecież wybrać rozwiązanie niezgodne z interesem niemieckich i francuskich banków, które utopiły w Grecji ogromne sumy...
Stary europejski mechanizm negocjacji jeszcze działa, ale tylko pod warunkiem, że słabsi gotowi będą do ustępstw. Jeśli nie, to brutalnie zmusi się ich do tego. Nawet jeśli w ten sposób nie łamie się przepisów, tylko je omija, to pewno nie jest to zgodne z duchem europejskiego prawa czy zasadami unijnej solidarności. Dziesiątki mechanizmów stworzonych po to, aby dać wszystkim państwom członkowskim UE choćby poczucie wpływu na całą Wspólnotę, ma coraz mniejsze znaczenie. Kluczowe decyzje z reguły zapadają w gronie dwu, czasem trzyosobowym: do Merkel i Sarkozy'ego, od święta także w obecności von Rompuya. Udział innych właściwie przestaje być niezbędny.
***
Tymczasem – by wrócić do kwestii lobbowania przez struktury Unii na rzecz zielonej branży – w grę wchodzą setki miliardów euro, wielkie szanse i zagrożenia dla poszczególnych państw. Dlatego trzeba bez przerwy powtarzać, że gdy sprawa dotyczy emisji CO2, to mówimy bardziej o biznesie niż o ratowaniu planety. Nawet jeśli Unia stanie na głowie, nie da rady w pojedynkę ograniczyć o 10 procent poziomu ogólnoświatowej emisji C02, więc choćby i najbardziej radykalne decyzje Brukseli nie przyczynią się specjalnie do zahamowania efektu cieplarnianego (o ile, oczywiście, taki w ogóle występuje i ma coś wspólnego z działalnością ludzi, co przecież wcale nie jest oczywiste).