Bolesna pułapka uogólnień

Mit żydokomuny po pierwszej wojnie światowej wyparł dawne klisze antysemickie – tak rozpoczyna swą książkę Paweł Śpiewak. Pojęcie wyklęte i potępione Śpiewak bierze w dwa palce, aby się z nim raz jeszcze, definitywnie, rozprawić

Publikacja: 24.03.2012 00:01

„Większość jest zawsze odpowiedzialna za los, bezpieczeństwo i powodzenie mniejszości...”. Na zdjęci

„Większość jest zawsze odpowiedzialna za los, bezpieczeństwo i powodzenie mniejszości...”. Na zdjęciu: dwaj Żydzi na przedmieściach Lwowa w latach 30.

Foto: KARTA

Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego napisał swoją książkę w formie opowieści potoczystej, chwilami fascynującej, zarazem gubiącej chłód i dystans badacza. Wielkie emocje służą książce w tym sensie, że nikt nie przejdzie obok niej obojętnie. Zyska się temat do gorączkowych przemyśleń, do akceptacji lub buntu. Czasem – jak w moim przypadku – do jednego i drugiego równocześnie.

Tyle że takie emocje, i autora, i czytelników, są zdradliwe. Takie wciągające rozprawy, traktujące fakty jako ilustrację tez, bardziej by się broniły, gdyby były następstwem innych dzieł, systematycznych, nawet suchych opracowań tematu. A pomimo bogatej bibliografii na końcu książki, to ona przeciera szlaki. To tak, jakby chcieć opisać miejsce zbrodni od razu w formie eposu, a nie rzeczowego raportu.

Churchill jak Hitler

O ile wstępny rozdział zaczyna się konkluzją: mit żydokomuny to nowa wersja antysemickich schematów, drugi idzie dalej. „Idea żydobolszewizmu odegrała zasadniczą rolę w światopoglądzie Hitlera i nazistowskiej propagandzie">
Nie jest ono nieprawdziwe, ale ustawia całą opowieść. W efekcie cytowani pod koniec tego samego rozdziału Winston Churchill i Woodrow Wilson krytycznie opisujący fenomen nadreprezentacji żydowskich rewolucjonistów stają się po trosze krzewicielami tego samego „mitu", co obsesyjni antysemici. Który na dokładkę mitem jest tylko do pewnego stopnia, skoro sam Śpiewak w paru miejscach wspiera tezę o owej nadreprezentacji stosownymi liczbami.

Naturalnie uważny czytelnik spostrzeże, że mit polegał na czymś innym: na przekonaniu, iż bez Żydów nie byłoby lewicy, rewolucji, komunizmu. Ta wręcz apokaliptyczna wizja (podobna do objaśniania skomplikowanych mechanizmów rewolucji francuskiej sprzysiężeniem masonerii, tzw. spiskiem orleańskim) była szczególnie popularna w Rosji, skąd została zdaniem wielu historyków, po których powtarza Śpiewak, przeniesiona przez białych emigrantów w głąb Europy. Między innymi do Niemiec, gdzie podchwycili ją tamtejsi nacjonaliści, łącznie z twórcami NSDAP. Z tą diagnozą trudno polemizować.

Ale chwilami, gdy Paweł Śpiewak wrzuca do jednego worka różne obserwacje i wypowiedzi, można odnieść wrażenie, że każdy, choćby przygodny krytyk żydowskich radykałów jest częścią owego fatalnego sprzysiężenia twórców „mitu". Już podczas drugiej wojny światowej nawet Franklin Delano Roosevelt, prezydent USA uchodzący za życzliwego środowiskom żydowskim, pozwolił sobie na złośliwe uwagi na temat dogmatyzmu nowojorskich komunistów, wyraźnie łącząc go z ich pochodzeniem. Ulegał czy nie ulegał mitowi żydokomuny? Stosując kryteria Śpiewaka, może tak.

Naturalnie autor ma do innych narodów pretensje o uogólnienia. O to, że odpowiedzialność za nawet najliczniejszych żydowskich rewolucjonistów rozciągano na całą nację (także na konserwatywnych Żydów religijnych). Ma też żal o brak zrozumienia: wszak przyczyną frustracji żydowskiej młodzieży było trwające od dziesięcioleci poczucie obcości. To ono popychało do czynów, na które odpowiedzią była jeszcze większa wrogość. Typowa kwadratura koła.

Żal to uzasadniony, formułowany sugestywnie i przy użyciu prawdziwych przykładów. Czy jednak Śpiewak nie żąda zbyt wiele – od całych społeczeństw i jego poszczególnych przedstawicieli? Rozprawiając się z przypadkami spiskowego myślenia i stosowania zbiorowej odpowiedzialności wobec Żydów, sam za rzadko stosuje coś takiego jak okoliczności łagodzące lub uzasadnione wątpliwości.

Prus antysemitą

Brak kontekstu ciąży nad tą książką nieomal od pierwszej strony. Po wstępie dotyczącym żydokomuny autor próbuje dociekać źródeł dawniejszego tradycyjnego antysemityzmu od końca XIX wieku – w Rosji i na ziemiach polskich. Po to, aby potem do owego zasadniczego stereotypu wrócić. Przedstawiając go jako konsekwencję nacjonalistycznej zawziętości, wzajemnej izolacji i spiskowego przeczulenia.

Robi to z rozmachem i ciekawie, chwilami zbyt kategorycznie. Progresywnym antysemitą nazywa Bolesława Prusa. Tymczasem w stanowisku znanego pisarza widać więcej rozterek niż kategorycznych odpowiedzi. Chociaż...

Przypominając sobie „Lalkę", mamy poczucie, że stosunek Prusa do problemu żydowskiego był dwuznaczny. W tej powieści mamy dziwny przeskok. Najpierw pełna symbioza Stanisława Wokulskiego z próbującą się asymilować rodziną Szlangbaumów, której młodszy przedstawiciel najwyraźniej uczestniczył w ruchu patriotycznym. A potem dziwne rozstanie – nie Wokulskiego, ale innych bohaterów, którzy zaczynają traktować młodego Szlangbauma jako intruza i wroga, kiedy ten kupuje sklep należący wcześniej do pana Stacha.

Prus nie opowiada się niby za nikim, ale tę narodowościową wojnę przedstawia jako coś nieuchronnego. Czy nie dlatego, że sam siebie uważa za rzecznika polskiej klasy średniej? A klasa średnia nie obroni swoich interesów, może i w pełni się nie wykształci, bez świadomości zagrożenia ze strony Żydów.

Tak było wszędzie

Można naturalnie uważać tę logikę za zbyt prostą, by nie powiedzieć prostacką. Można się też z kolei spierać, ile w tym ideologicznego antysemityzmu, a ile zwykłej, choć możliwe, że jednostronnie pojmowanej narodowej samoobrony. Uderzające jest coś innego. Takie narodowościowe pola bitwy nie były typowe jedynie dla naszego regionu. Przeciwnie, stawały się nimi, z różną intensywnością i przy zachowaniu lokalnych specyfik, właściwie wszystkie zakątki świata, gdzie chrześcijańska większość stykała się z żydowską mniejszością.

Śpiewak przywołuje tytułem dygresji sytuacje i postaci z różnych szerokości geograficznych. I czasem nawet podważa swoje własne założenia. Przywołany na chwilę przykład węgierski pokazuje na  przykład, że masowy udział Żydów w tamtejszej krwawej rewolucji komunistycznej w roku 1919 bardzo ożywił tamtejszy wcześniej niespecjalnie intensywny antysemityzm. Ale w ostateczności koncentruje się na dwóch „chorobowych przypadkach": Rosji i Polski.

Nie żądam od niego historii całego świata. To oczywiste, że najbardziej interesuje go nasze podwórko. Oczywiste też, że to udział Żydów w rewolucjach rosyjskich musi być kluczem do rozważań o schemacie „żydobolszewizmu". Mam jednak obawy przed budowanym dziś innym stereotypem: całkiem wyjątkowej, katolickiej i zaściankowej Polski, gotującej Żydom los dużo gorszy niż cała reszta świata.

Pada w książce nazwisko Henry'ego Forda, amerykańskiego przemysłowca bardzo zaangażowanego w kreowanie spiskowego obrazu żydowskiej rasy, co skądinąd traktowano w USA początku lat 20. (czas powstawania II RP) jako całkiem równoprawny głos w dyskusji. Śpiewak nie wspomina jednak o tym, że w tamtych czasach wiele amerykańskich hoteli nie chciało wynajmować pokojów żydowskim gościom, większość uczelni, łącznie z Harvardem, wprowadziła numerus clausus, a amerykańskie firmy otwarcie pisały w prasowych anonsach, że nie życzą sobie żydowskich pracowników. Mniej było w tej historii przemocy (co nie znaczy, że jej nie było wcale – patrz drastyczne lincze), ale obsesja mniej więcej ta sama.

A Stany Zjednoczone trudno uznać z założenia za kraj nacjonalistyczny. Można by rzec, że tamtejsze uprzedzenia wobec Żydów były kompilacją uprzedzeń poszczególnych narodowości i grup religijnych tworzących to państwo. Pełen przekrój i pełne bogactwo.

Co do Europy, także w krajach o nielicznej i zasymilowanej żydowskiej mniejszości, uprzedzenia tliły się, a nawet nasilały wraz z wielkimi ideologicznymi uniesieniami międzywojennych czasów. Najdziksze spiskowe teorie czasów afery Dreyfusa z końca XIX wieku kilkadziesiąt lat później zaowocują w jednej tylko Francji łatwością w pozbywaniu się żydowskiego „balastu" podczas drugiej wojny, do spółki z Hitlerem.

Wieczni rewolucjoniści

Nie piszę tego po to, aby zgodnie z logiką antysemitów sugerować, że skoro to zbiór zjawisk tak powszechnych, to „coś w tym było". Ani nawet po to, aby bić się w cudze piersi. Ale to, co dla nas jest kontekstem, tłem oczywistym, dla młodszego pokolenia może nim nie być. Zwłaszcza w czasach, kiedy nauczycielką historii staje się w coraz większym stopniu toporna publicystyka i popkultura.

Śpiewak gubi w dużej mierze ten kontekst, co pozwala mu trzymać się pozornie łatwiejszego gruntu. Bo nie sposób nie rozumieć masowego akcesu Żydów rosyjskich do tamtejszej rewolucji. Pomijając już duszną opresyjność caratu, musieli widzieć w internacjonalistycznych bolszewikach siłę dużo sympatyczniejszą niż w oddziałach Rosjanina Denikina czy Ukraińca Petlury gotujących im krwawą łaźnię. Zresztą ponadnarodowy charakter socjalistycznej, a w jeszcze większym stopniu komunistycznej ideologii to trwałe spoiwo łączące Żydów z całą lewicą. Gdy przychodzi do obrachunków socjologicznych, nie ma się temu co dziwić ani oburzać.

Choć warto mieć świadomość ceny, jaką płacili ci Żydzi, którzy wybrali drogę współkonstruktorów nowych porządków. Także dla własnej narodowej tożsamości, nie mówiąc o kosztach moralnych i o komplikowaniu relacji z narodem większości. Śpiewak tę cenę dostrzega, ale zbyt często bagatelizuje. Bestialstwo żydowskich czekistów reszta miała prawo odbierać nie tylko jako nieuchronną cenę wyznawania komunistycznej ideologii, ale i jako szukanie odwetu na Rosjanach. Nawet jeśli poczucie krzywdy wobec tychże Rosjan było po części uzasadnione.

Także udział części społeczności żydowskiej w próbie zaduszenia polskiego państwa przez bolszewików skazywał obie społeczności na podejrzliwość, a czasem nienawiść. Możliwe, że Żydzi nie mieli powodów, aby rodzące się polskie państwo kochać. Ale nie dziwmy się też Polakom, jeśli nawet wyolbrzymiali ewentualne zagrożenia z ich strony.

Co tu było przyczyną, a co skutkiem – na tym polega tragizm takiego splecenia losów, że ciężko nieraz rozróżnić. Mam wrażenie, że autor nie zawsze się o to stara, czemu sprzyja łatwość w zastępowaniu badań historycznych publicystyką. Drwi profesor Śpiewak z polskiego premiera Wincentego Witosa, że w roku 1920 w obliczu sowieckiej nawałnicy z trybuny sejmowej oskarżał żydowską mniejszość o antypaństwowe knowania. Możliwe, że pojawiały się wtedy historie nieudokumentowane czy wynikłe z nadgorliwości wojska, policji i żandarmerii. Ale dlaczego opowieść o Żydówce kolportującej ulotki wzywające do antyżydowskiego pogromu mają być same z siebie absurdem? Chodzi tu zapewne o komunistyczną agitatorkę próbującą wywołać niepokój poprzez prowokacje. Chętnie dowiedziałbym się od historyka badającego wojnę 1920 roku, ile w tym może być przynajmniej prawdopodobieństwa.

Co nie zmienia faktu, że obraz polskiego nasilającego się nacjonalizmu lat 20. i 30. rysuje Śpiewak w dużej mierze prawdziwie. Mnie tak jak jemu trudno jest ulegać pokusie podsuwanej przez niektórych prawicowych publicystów symetrii: przecież Żydzi się izolowali, nie mogli więc liczyć na coś lepszego. Odpowiedzialność większości za los, bezpieczeństwo i powodzenie mniejszości jest zawsze większy niż na odwrót. Postawa czyjegokolwiek izolowania się nie usprawiedliwia nienawiści, nie mówiąc o powracających antyżydowskich zamieszkach.

Trafnie też przypomina Śpiewak o stosunkowo dużym poparciu konserwatywnych Żydów dla BBWR, formacji Piłsudskiego, proponującej asymilację państwową. Trudno to poparcie przedstawiać jako odruch grupy etnicznej stawiającej en masse na zniknięcie naszego państwa. Wreszcie warto przypomnieć i to, że szczególnie w latach 30. polscy nacjonaliści najgorliwiej zwalczali tych, którzy izolowali się najmniej: kandydatów do zasymilowanej inteligencji. To mogło rodzić poczucie alienacji i popychać żydowską młodzież ku grupom skrajnym i antypaństwowym. Motywy owych pokus, także szczególne cechy talmudycznej umysłowości pasującej do komunistycznych dogmatów, przedstawia autor bynajmniej nie jednostronnie.

Ma z pewnością rację, twierdząc, że brak kompromitacji polskiego nacjonalistycznego antysemityzmu współpracą z niemieckim okupantem zapewnił mu żywotność nieznaną z innych krajów. A jednak konkluzje dotyczące czasów bezpośrednio po wojnie budzą moje największe opory.

Żydowski PRL

Dramat Żydów, którzy przeżyli Shoah, a potem doznali agresji, a przynajmniej obcości ze strony polskiej większości, nie powinien podlegać dyskusji. Sprawą otwartą pozostają rozmiary zjawiska. Śpiewak stosuje metodę Jana Tomasza Grossa: tak konsekwentnie odwołuje się do emocji, że wszelkie wątpliwości, pytania o masowość przytaczanych faktów, o dowody, o relacje brzmią jak małostkowe kupczenie cudzym nieszczęściem. A jednak historyk nie może sobie nakładać takich ograniczeń.

„Powiadano, iż Hitler zrobił jedno dobrze: wybił Żydów. I równocześnie dodawano, że Żydzi wygrali wojnę i teraz przejmują władzę. Uporczywość tego typu twierdzeń była niezwykle intensywna. Dziesiątki takich faktów cytują historycy, świadkowie zdarzeń, można je znaleźć w archiwach" – pisze Śpiewak. Sprawdzam przypis, jakim opatrzono te słowa. Prowadzi do pracy Agnieszki Pufelskiej „Die Judao-Kommune", wydanej w Niemczech. Czy ta publikacja rozstrzyga wszelkie wątpliwości? Czy odkrywa się przed nami prawidłowość? Co oznacza określenie „dziesiątki faktów"? Dużo to czy mało?

Próbując podsumować sumę strasznych rzeczy, jakie działy się na ziemiach polskich w czasie i zaraz po wojnie, kiedy Polacy byli narodem pozbawionym elit i wektorów, zastrachanym i skłonnym tyleż do heroizmu co do okrucieństwa, próbuję zawsze przestrzegać przed uogólnianiem. Wiele razy przywoływałem scenę z amerykańskiego filmu „Rosewood", gdy tłum spragnionych murzyńskiej krwi południowców trafia do sąsiedniego okręgu, gdzie ludzie tacy jak oni wyganiają ich pod groźbą strzelb, broniąc „swoich" Murzynów. Dlaczego dwie podobne społeczności tak się różniły? A dlaczego jedna polska wioska ukrywała żydowskich uciekinierów za powszechną wiedzą, a druga ich wydawała? Wierzę w złe doświadczenia ludzi żydowskiej narodowości, ale mogę zakładać, że mocniej pamiętają zło niż dobro. Tak jak Polacy z Kresów opowiadający o swoich prześladowcach Żydach.

Śpiewak sięga po wypowiedzi Marii Dąbrowskiej, która zaraz po wojnie pisała w dzienniku, że „UB, sądownictwo są całkowicie w rękach Żydów", a Biuro Polityczne komunistycznej partii nazywała „chórem posłusznych rabinów". Profesor nie rozumie, jak takie sformułowania mogły wychodzić spod pióra osoby o lewicowych poglądach, znanej przed wojną ze sprzeciwiania się antysemityzmowi. A już zwłaszcza jak można pisać coś takiego po tragedii Holokaustu.

Tyle że nie był to odosobniony epizod. W zbiorze źródeł „Mikołajczyk a aparat bezpieczeństwa" wydanym niedawno przez IPN znajdujemy zaskakujący dokument: oto Stanisław Bańczyk, wiceprezes opozycyjnych ludowców, nie tylko wyraża w rozmowie z kimś, kto przekazał tę wypowiedź UB, nadzieję na wybuch kolejnej wojny, ale też zapowiada rozprawę z... „komunistami i Żydami".

Bańczyk był przedwojennym ludowym radykałem, mającym w Łodzi rozlicznie kontakty z komunistami, Trudno go uważać za antysemitę. Mimo to robi coś, co dla Śpiewaka jest absurdem: łączy wrogą ideologię komunizmu z żydowskim narodem. Mówiąc o „rozprawie" (jeśli został poprawnie zacytowany) z pewnością nie ma na myśli eksterminacji. Raczej polityczną marginalizację. Ale po wojennej zagładzie brzmi to szokująco.

Warto jednak spróbować zrozumieć także takie wypowiedzi, skoro na przykład próbuje się zrozumieć decyzje akcesu jakże licznych ludzi narodowości żydowskiej do powojennego aparatu represji. Polacy byli wtedy także narodem wyniszczanym, nie tak planowo i definitywnie jak Żydzi, to prawda, ale za to przekonanym, że ten proces nie zakończył się wraz z końcem wojny. Obserwując stosunkowo masową (jak na liczebność tej grupy) obecność Żydów po „tamtej stronie", traktowali ich jako trochę odrębną siłę polityczną z własnymi celami i interesami. Czy było to słuszne?

Śpiewak zapewnia, że nie – bo żydowscy komuniści zrywali więź z własnym narodem, bo represjonowali także swoich rodaków. Niemniej taka generalizacja nastąpiła w momencie szczególnego zagrożenia – tym był dla Polski czas stalinizmu. Możliwe, że i Dąbrowska, i Bańczyk, i jakże liczni obserwatorzy żydowskiego zaangażowania w komunizm na ziemiach wschodnich powinni lepiej rozumieć mechanizm komunistycznej prowokacji: Stalin chętnie posługiwał się żydowskimi gorliwcami, a potem odsyłał ich na śmietnik historii. Ale brak zrozumienia dla tego mechanizmu to za mało, aby stawiać ich – pośrednio – w jednym rzędzie z Czarną Sotnią, Hitlerem, a nawet przedwojennymi polskimi nacjonalistami z ONR. Ktoś, kto żąda zrozumienia, powinien też próbować zrozumieć.

Historia pałką

I nie całkiem równoważą mi ten brak zrozumienia sensowne uwagi Śpiewaka – na temat jednostronności widzenia historii przez komunistów żydowskiego pochodzenia, którzy mylili obrachunek z ich stalinowską przeszłością z antysemityzmem. To trochę głupio nawoływać tak znanego intelektualistę do jeszcze większej odwagi, gdy odwagę – intelektualną naturalnie – objawia.

Co jednak poradzę, kiedy odnajduję w książce jaskrawo niesprawiedliwe sugestie, że środowisko „Rzeczpospolitej" (mowa o okresie Pawła Lisickiego) nie rozliczyło się z antysemityzmem prawicy. Ani ja, ani moi koledzy nie mamy sobie w tej kwestii nic do zarzucenia. Jakże łatwo historyczne rozważania i obrachunki stają się pałką poręczną we współczesnych starciach – o inne sprawy.

My jesteśmy stawiani przed wydumanymi rozliczeniami za domniemanych protoplastów (mnie na przykład z tradycją endecką łączy bardzo niewiele). Środowiska liberalno-lewicowe o KPP-owskich korzeniach rodzinnych są za to przedstawiane w finale książki jako wyznawcy jakiegoś poczciwego patriotyzmu a'la Słonimski. Była to może prawdą w latach 70. czy 80. Jeden niedawny komentarz Seweryna  Blumsztajna o Żołnierzach Wyklętych wystarczy, aby zauważyć, że ze współczesnym stanem świadomości tego środowiska ma to niewielki związek

Co więcej, w wywiadzie dla „Wprost" profesor, skądinąd od redakcji „Wyborczej" wciąż politycznie daleki, eskaluje oceny, których nie ma nawet w książce: „Środowiska konserwatywne starają się wpisać Holokaust w szerszą perspektywę. Były totalitaryzmy i były ofiary. Zagłada Żydów to jeden z wielu elementów wielkiej fali przemocy – mówi polska prawica, prowadząc przy okazji subtelną grę w „my – oni". „My" mieliśmy swoje cierpienia", „oni" mieli swoje. A to jest zakamuflowana odmowa utożsamienia się z ofiarami Holokaustu".

„Subtelna gra" – intencje muszą być naturalnie złe. A przecież postrzeganie Holokaustu jako części większej całości – szaleństw XX-wiecznego totalitaryzmu – nie jest nonsensem. Były cierpienia „nasze" i „wasze" – fakt przypominania o własnych nie musi oznaczać obojętności na cudze. Przeciwnie, warto wszystkich nieustannie uczyć otwierania się na cudzą wrażliwość.

Ja pomimo tych mało zachęcających didaskaliów staram się otwierać na wrażliwość Pawła Śpiewaka najszerzej, jak mogę. I mam wrażenie, że w sferze ocen czysto historycznych dzieli nas dużo mniej niż w stosunku do współczesności. Historii jako pałki nie używam, więc mówię: bardzo ciekawa książka. Warto dyskutować.

Dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego napisał swoją książkę w formie opowieści potoczystej, chwilami fascynującej, zarazem gubiącej chłód i dystans badacza. Wielkie emocje służą książce w tym sensie, że nikt nie przejdzie obok niej obojętnie. Zyska się temat do gorączkowych przemyśleń, do akceptacji lub buntu. Czasem – jak w moim przypadku – do jednego i drugiego równocześnie.

Tyle że takie emocje, i autora, i czytelników, są zdradliwe. Takie wciągające rozprawy, traktujące fakty jako ilustrację tez, bardziej by się broniły, gdyby były następstwem innych dzieł, systematycznych, nawet suchych opracowań tematu. A pomimo bogatej bibliografii na końcu książki, to ona przeciera szlaki. To tak, jakby chcieć opisać miejsce zbrodni od razu w formie eposu, a nie rzeczowego raportu.

Churchill jak Hitler

O ile wstępny rozdział zaczyna się konkluzją: mit żydokomuny to nowa wersja antysemickich schematów, drugi idzie dalej. „Idea żydobolszewizmu odegrała zasadniczą rolę w światopoglądzie Hitlera i nazistowskiej propagandzie">
Nie jest ono nieprawdziwe, ale ustawia całą opowieść. W efekcie cytowani pod koniec tego samego rozdziału Winston Churchill i Woodrow Wilson krytycznie opisujący fenomen nadreprezentacji żydowskich rewolucjonistów stają się po trosze krzewicielami tego samego „mitu", co obsesyjni antysemici. Który na dokładkę mitem jest tylko do pewnego stopnia, skoro sam Śpiewak w paru miejscach wspiera tezę o owej nadreprezentacji stosownymi liczbami.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał