Społeczeństwom eutanazja się podoba

Rozmowa: Ze Zbigniewem Żyliczem rozmawia Michał Płociński

Publikacja: 31.03.2012 01:01

Społeczeństwom eutanazja się podoba

Foto: Plus Minus, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

1 kwietnia mija 10 lat od legalizacji eutanazji w Holandii. Pan przez 25 lat mieszkał w tym kraju i pracował w tamtejszej służbie zdrowia. Obserwował pan na bieżąco proces, który do tego doprowadził.

Eutanazja w Holandii nie do końca została zalegalizowana. Państwo wprowadziło prawną możliwość odstąpienia od ścigania wykonujących eutanazję lekarzy – przy spełnieniu kilku ważnych warunków. Holendrzy bardzo duży nacisk kładą na tę formalną różnicę. Po prostu tyle dokonywano już eutanazji, i sama idea była wśród lekarzy już tak przyjęta, że gdyby stosować w tych warunkach restrykcyjne przepisy, np. takie, jakie obowiązują w Polsce, to trzeba by 70 proc. lekarzy skazać na karę długoletniego więzienia. Długo lobbowano w holenderskim parlamencie za prawem, które potwierdziłoby zaistniałą rzeczywistość. Wszystko zaczęło się od kilku procesów sądowych, potem nastąpiła zmiana  mentalności politycznej i norm, a skończyło się na formalnym zatwierdzeniu tych praktyk w 2002 r.



Zna pan mentalność Holendrów od podszewki, czym się ona różni od naszej?

Trudno tu uogólniać, ale na pewno Holendrzy są bardziej otwarci na dyskusję, także o eutanazji. Nie lubią dwuznaczności, mówienia o jednym, a przymykania oczu na drugie. Są po prostu pragmatykami z krwi i kości. To naród kupców i podróżników w odróżnieniu od Polaków, którzy mają we krwi walkę o zasady i przekonania. W miarę bogacenia się narodu zaczęto stawiać pytania: czy cierpienie ma sens? A jeżeli nie ma,  to dlaczego nie można by zakończyć wcześniej żywotu pełnego cierpienia?

Jeżeli nowoczesna medycyna daje możliwości przedłużania życia w sposób sztuczny, to ta sama medycyna musi mieć możliwość skrócenia tego życia. Świadomość lekarzy szła krok w krok za rozwojem społecznym – to nie holenderscy lekarze sobie wymyślili eutanazję, tylko pacjenci się tego domagali i przyparli w końcu lekarzy do muru. Tabu przełamano na początku lat 70., za sprawą procesu sądowego lekarki z Fryzji, która dokonała eutanazji na swojej bardzo chorej i cierpiącej matce. Broniła się, mówiąc, że nie mogła patrzeć na  cierpienie staruszki i że uczyniła to na jej życzenie. Została co prawda uznana za winną, ale sąd postanowił zastosować wyrok bez kary. W tym czasie we Fryzji zdołał się zawiązać klub ludzi, którzy popierali prawo tej lekarki do tej decyzji. Potem, za każdym razem, gdy odbywały się podobne sprawy sądowe, coraz więcej ludzi pikietowało sądy i wspie- rało sądzonych lekarzy. Eutanazję praktykowano od dziesięcioleci. Na wsiach, gdy w czasie żniw ktoś był bliski śmierci, lekarz podawał mu morfinę, by zakończyć jego życie przed weekendem i od razu urządzić pogrzeb, ponieważ w czasie żniw nie można było sobie pozwalać na to, żeby cała wieś szła na pogrzeb w dzień roboczy i przerywała zbiory. Pragmatyzm był ważniejszy niż zasady, a lekarzom zwyczajowo dawano prawo decydowania o tego rodzaju sprawach. W końcu stało się to ich obowiązkiem.

Czy w Holandii nigdy nie miało miejsca wydarzenie, która zmieniłoby społeczne podejście do eutanazji?

Było mnóstwo przypadków nadużywania tej praktyki, były nawet nagłaśniane w trakcie debaty... W latach 90. najgłośniejszy był proces lekarza rodzinnego, który uśmiercił 90-letniego staruszka. Jego pacjent nie był śmiertelnie chory, był po prostu zmęczony życiem. Sprawa była o tyle głośna, że staruszkiem tym był powszechnie znany były poseł do holenderskiego parlamentu. Sąd stwierdził, że to nie jest przypadek, który podlega prawu o eutanazji. Wyrok w tej sprawie wyznaczył pewną granicę.

Granice te są dziś w holenderskim prawie klarowne. Człowiek musi być nieuleczalnie chory, musi wyrazić chęć poddania się eutanazji (i to nie raz, ale kilka razy), musi mieć tzw. krótkie rokowanie, czyli tylko parę miesięcy życia przed sobą, i musi cierpieć. Czy skala tego cierpienia jest jakoś sprecyzowana?

Nie, bo nie da się tego zbadać. Historycznie rzecz biorąc, ból zawsze był najważniejszym czynnikiem. Jednak z czasem uległo to zmianie, gdyż dziś jesteśmy o wiele lepiej przygotowani do zwalczania bólu. Spowodowane nim cierpienie jest obecnie przyczyną zaledwie kilku procent próśb o eutanazję. W tej chwili uwaga prawodawców i etyków koncentruje się na cierpieniu duchowym. Po przyjeździe do Holandii zauważyłem, że nie istnieje tam formuła opieki paliatywnej, mającej na celu łagodzenie cierpienia i podnoszenie jakości życia pacjenta aż do śmierci. W latach 80. w Holandii nawet najbardziej solidni lekarze uważali, że eutanazja jest najlepszym rozwiązaniem, bo nie ma dla niej alternatywy. Co więcej, jedynymi oponentami tych praktyk były w Holandii bardzo zachowawcze kręgi chrześcijańskie. Wobec laicyzacji Holendrów argument, że eutanazja jest zakazana przez Boga, chybiał celu. Przez ćwierć wieku pracy w  Holandii starałem się pokazać ludziom inną perspektywę.

Rozumiem, że to się panu nie udało. W końcu państwo praktycznie zalegalizowało to najprostsze wyjście...

Wcale nie uważam, że to się nie udało. Moim celem nie było odwrócenie historii i zawrócenie kijem biegu Renu czy Mozy, lecz umożliwienie chorym wyboru. Wbrew pozorom decyzja parlamentu z 2002 roku skłoniła wielu lekarzy do głębszego zainteresowania się medycyną paliatywną. Kilka tygodni po uchwaleniu tego prawa organizowałem tygodniowy kurs opieki paliatywnej. Zaplanowałem go dla 36 osób, ale zgłosiło się 700 chętnych!

Czy politycy ułatwili panu propagowanie wiedzy o możliwej alternatywie dla eutanazji?

Trochę tak, chociaż ich działania były w znacznej mierze reakcją na  zmasowaną krytykę międzynarodową, jaka spotkała rząd po podjęciu tej decyzji. Szczególnie gromka krytyka spadła na panią minister zdrowia, w której gestii powinno być polepszanie stanu zdrowia pacjentów, a nie ich uśmiercanie. Wielka Brytania atakowała ją bardzo ostro, że nie dba o opiekę paliatywną. I pani minister nagle znalazła w budżecie trzydzieści kilka milionów euro na jej rozwój.

W Polsce opieka taka pojawiła się trochę wcześniej niż w Holandii, ale trzeba dodać, że grunt dla wypracowania tej dziedziny nad Wisłą był bardziej sprzyjający. W Holandii Kościół nie jest wpływowy, więc oponenci eutanazji nie mają patrona. Podzielony Kościół nie mówi jednym głosem: Kościół katolicki i niektóre Kościoły protestanckie uważają eutanazję za grzech ciężki, są jednak wspólnoty, które ją akceptują.

Eutanazja to w końcu przecież wolny wybór jednostki. Dlaczego ktoś ma człowiekowi zabraniać samobójstwa lub nie pomóc mu w nim, kiedy on ma taką wolę?

Ja też uważam, że wola pacjenta jest bardzo ważna. Jednak istnieje jeszcze dobro społeczne, które jest również istotne. A eutanazja nie jest na pewno społecznie obojętna. Z biegiem czasu stosowanie tych praktyk zmienia społeczeństwo. Na Zachodzie ten wolny wybór jednostki jest uważany za najważniejszy. Zadzwonił do mnie kiedyś znajomy lekarz z Holandii i powiedział, że ma bardzo cierpiącą pacjentkę z nowotworem powodującym niedrożność przewodu pokarmowego. Takim pacjentom zawsze mówił, że ma dla nich eutanazję, może szybko to rozwiązać i będzie po wszystkim, a pacjent nie będzie musiał nawet iść do szpitala. Ona jednak była osobą wierzącą i odmówiła. Ten lekarz nie bardzo wiedział, co ma zrobić, i szukał u mnie pomocy. Od wielu lat szedł na łatwiznę i nigdy nie nauczył się, jak takiego pacjenta należy leczyć. Koszt społeczny to między innymi degradacja zawodu lekarza.

Są jednak sytuacje, w których współczesna medycyna jest bezsilna, także jeśli chodzi o ulżenie pacjentowi w cierpieniu. Czy wtedy nie powinna być dopuszczona eutanazja?

W Holandii wydawało się, że tę furtkę można tylko odrobinę uchylić i że można ustalić przepisy, które będą znacznie ograniczały te praktyki. Jednak okazało się, że jest bardzo wielu ludzi, którzy tym manipulują. To zmienia też podejście pacjentów i ich rodzin do umierania. Często zdarzało mi się, że pacjent odmawiał przyjęcia środka przeciwbólowego, bo chciał cierpieć, aby spełnić, w jego mniemaniu, warunki wykonania  eutanazji. W sumie staje się to wszystko bardzo nieludzkie. A przecież eutanazja w teorii miała umieranie uczynić bardziej ludzkim. W medycynie paliatywnej jest możliwość wyłączenia pacjentowi świadomości, by nie cierpiał, ale bez zabijania go. To jest droga pośrednia, którą uważa się za etycznie dozwoloną i stosuje się w hospicjach na całym świecie, gdy sytuacja jest już podbramkowa. Ja jestem już 30 lat lekarzem, nigdy nie czułem wewnętrznej potrzeby zabicia pacjenta, by mu ulżyć. Zawsze wspólnie znajdywaliśmy jakieś rozwiązanie.

A jest pan w stanie sobie taką sytuację wyobrazić?

Jestem, dlatego nie osądzam i nie oceniam innych lekarzy, bo zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma odpowiednie przygotowanie, nie każdy ma możliwości i potrzebny czas. Staram się tych, którzy dokonują eutanazji, wciąż postrzegać jako przyjaciół, z którymi mogę współpracować i czegoś ich nauczyć. Tylko takie podejście gwarantuje mi, że będę miał jakikolwiek wpływ na ich pracę. Stara opozycja z Pismem Świętym w ręku nie ma za to żadnego wpływu: więcej, ich działania odnosiły w Holandii skutek odwrotny do zamierzonego.

Eutanazja jest dziś praktycznie legalna w wielu krajach, ale wciąż najgłośniej mówi się o Holandii. Czy to dlatego, że właśnie to państwo przetarło szlak reszcie?

Holandia jest o tyle specyficzna, że otwarcie tam się te kwestie dyskutuje. Dziś mieszkam w Szwajcarii i pracuję tu w hospicjum. Co ciekawe, tu o wiele więcej dokonuje się eutanazji niż w Holandii, ale Szwajcarzy wykluczyli niejako ten problem ze sfery zainteresowania lekarzy. W tym kraju działa organizacja, która dokonuje eutanazji, nie ma więc dylematu odpowiedzialności lekarza za pacjenta. Więcej: z formalnego punktu widzenia to nie jest nawet eutanazja, tylko samobójstwo wspomagane, bo w Szwajcarii człowiek sam musi zaaplikować sobie środek powodujący zgon. Tu nikt kwestii eutanazji nie porusza publicznie i nie ma żadnej moralnej dyskusji na ten temat. Holandia natomiast porusza te zagadnienia na arenie międzynarodowej, robi dużo badań – stąd rozgłos.

Czy gdzieś jeszcze toczy się żywa dyskusja na temat eutanazji?

W Wielkiej Brytanii są podejmowane ważne inicjatywy w Izbie Lordów. Lada chwila powinny doprowadzić do przyjęcia przepisów, które pójdą o wiele dalej niż holenderskie. W ostatnich latach około 5 tysięcy Brytyjczyków rocznie kupuje „bilety w jednym kierunku" – do Zurychu, by móc tam dokonać komfortowego samobójstwa. Ani Londyn, ani Szwajcaria nie uważają tego za korzystne. Co prawda eutanazja nie cieszy się entuzjazmem brytyjskich lekarzy, ale społeczeństwo bardzo nastaje na legalizację tych praktyk. Równie wiele eutanazji, co w Holandii wykonuje się w Belgii. Takie działania praktykowane są również w trzech stanach USA. Niedawno miałem okazję rozmawiać z amerykańskimi lekarzami i przekonać się, że ci, których znałem kiedyś jako osoby tradycyjne, uważają obecnie doświadczenie tych trzech stanów za tak pozytywne, że nie widzą w nim nic złego. Zmiany następują bardzo szybko.

Czy dalszy rozwój medycyny paliatywnej może odwrócić tę tendencję?

Eutanazja jest tak dobrze postrzegana w masowym odbiorze, że na Zachodzie przestaje się już myśleć w inny sposób. Rozwój medycyny paliatywnej raczej nie odwróci biegu zdarzeń, ale może doprowadzić do pewnej równowagi. Taki cel jest na pewno do osiągnięcia. Dawniej było tak, że jeśli pacjent okrutnie cierpiał, miał do wyboru: albo poddać się eutanazji, albo cierpieć dalej. Dziś istnieje alternatywa. Stan bardzo wielu ludzi, którymi się opiekuję, znacznie się poprawia. Są w stanie pójść do domu, odpocząć. Ci, którzy wcześniej z powodu bólu nie widzieli żadnych innych rozwiązań i myśleli tylko o eutanazji, już po tygodniu mówią mi: „panie doktorze, mnie ta eutanazja już nie interesuje". Wiem, że nie uda się pomóc wszystkim. Sytuacja wielu ludzi bywa bardzo skomplikowana, nie wszyscy chcą dać sobie pomóc, ale na pewno warto próbować zapobiec tej postępującej dehumanizacji medycyny.

Doktor Zbigniew Żylicz – specjalista medycyny paliatywnej, propagator idei hospicyjnej. Przez wiele lat był dyrektorem medycznym hospicjów w Holandii, w Wielkiej Brytanii, a obecnie w Szwajcarii. Odznaczony przez Królową Niderlandów Beatrix Krzyżem Oficerskim Orderu Oranje-Nassau za zasługi na rzecz rozwoju medycyny i opieki paliatywnej w Holandii. Jest autorem wielu książek i artykułów naukowych w czterech językach.

1 kwietnia mija 10 lat od legalizacji eutanazji w Holandii. Pan przez 25 lat mieszkał w tym kraju i pracował w tamtejszej służbie zdrowia. Obserwował pan na bieżąco proces, który do tego doprowadził.

Eutanazja w Holandii nie do końca została zalegalizowana. Państwo wprowadziło prawną możliwość odstąpienia od ścigania wykonujących eutanazję lekarzy – przy spełnieniu kilku ważnych warunków. Holendrzy bardzo duży nacisk kładą na tę formalną różnicę. Po prostu tyle dokonywano już eutanazji, i sama idea była wśród lekarzy już tak przyjęta, że gdyby stosować w tych warunkach restrykcyjne przepisy, np. takie, jakie obowiązują w Polsce, to trzeba by 70 proc. lekarzy skazać na karę długoletniego więzienia. Długo lobbowano w holenderskim parlamencie za prawem, które potwierdziłoby zaistniałą rzeczywistość. Wszystko zaczęło się od kilku procesów sądowych, potem nastąpiła zmiana  mentalności politycznej i norm, a skończyło się na formalnym zatwierdzeniu tych praktyk w 2002 r.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy