Podtytuł książki Barbary Demick, amerykańskiej reporterki i znawczyni Azji, jest zdecydowanie mylący: „Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej". Tymczasem niczego zwyczajnego (wedle naszych standardów) w opowieściach ludzi poddanych totalnej inwigilacji, głodzonych, tresowanych, żyjących w koszmarnych warunkach sanitarnych nie sposób znaleźć.
Oczywiście wiem, o co chodziło – raczej o zwyczajne emocje. Bo i w państwie Kimów ludzie się rodzą, zakochują i żenią, cierpią jak my, cieszą się jak my.
Swego czasu Osip Mandelsztam z goryczą komentował zachowanie Rosjan pod rządami bolszewików słowami: „Oni myślą, że wszystko jest w porządku, bo tramwaje normalnie kursują". Otóż w Korei mało co kursuje, a każdy kolejny rozdział opowieści snutej przez uchodźców z północnokoreańskiego gułagu pokazuje, że ogarnia go chaos. Państwu starcza jeszcze siły, by mordować wrogów ludu, ale nie daje rady walczyć z plagą przestępczości. W koszarach stacjonuje milionowa armia, lecz właśnie złagodzono warunki przyjmowania rekrutów – dotąd musieli mieć minimum 145 cm wzrostu, teraz wystarczy 142 cm.
A jednocześnie uciekinierzy, z którymi rozmawia Demick, nie są szczęśliwi na emigracji. Kiedy skończy się koszmar? Kiedy naprawdę będą mieli „zwyczajne życie"?
Odpowiedzi na to pytanie szuka Barthelemy Courmont w „Paradoksach polityki Kimów". Francuski politolog doskonale analizuje w niej mechanizm szantażu, dzięki któremu Korea Północna w obecnym kształcie wciąż istnieje, nie jest jednak w stanie podać recepty na wyjście z sytuacji.