Chrześcijanie zwykli mówić, że ich starsi bracia w wierze nie odkryli w Jezusie Mesjasza i wciąż czekają na jego przyjście. Wizyta w Izraelu pozwala jednak obalić tę tezę. W pewnym sensie to izraelskie państwo jest mesjaszem, to ono ma wybawić Izraelczyków z wielowiekowych prześladowań. Jest to jednak mesjasz na wskroś świecki. Syjonizm, nurt, który doprowadził ostatecznie do powstania państwa Izrael, wynikał po części z przekonania, że nie można już dłużej czekać na przyjście mesjasza.
Teodor Herzl, jeden z twórców syjonizmu, uznał, że Żydzi nigdy nie zostaną w pełni zaakceptowani przez europejskie narody, nigdy nie będą u siebie, a zatem muszą wrócić do ziemi przodków, do Palestyny, i tam zbudować własne państwo. „W końcu będziemy żyć jako wolni ludzie na naszej ziemi, będziemy spokojnie umierać w naszych domach. Świat będzie wyzwolony przez naszą wolność, wzbogacony naszym bogactwem, powiększony naszą wielkością" – pisał w książce „Der Judenstaat". Samego Herzla naczelny rabin Sofii nazwał nawet mesjaszem.
Ufundowany na syjonizmie współczesny Izrael jest krajem niezwykłych paradoksów. Z jednej strony to najliczniej zasiedlone przez Żydów państwo świata, gdzie rozkwitają liczne nurty religijne. A z drugiej powstał w pewnym sensie na zniecierpliwieniu religią uzasadniającą słabość, która sprowadziła na żydowski naród niewyobrażalne wprost cierpienia. To religia miała być winna kultywowania mentalności ofiary, biernego oczekiwania na przyjście mesjasza. I znów paradoksalnie syjonizm reagował na wyrażoną przez Fryderyka Nietzschego krytykę judeochrześcijaństwa jako gloryfikacji słabości, niskości itp. Jeśli mamy być wolni – zdają się mówić syjoniści – musimy dziś praktykować siłę, kultywować tężyznę, zdrowie, musimy mieć najnowocześniejszą broń i armię, najlepsze technologie. Historia nauczyła nas, że przetrwamy, tylko jeśli będziemy silni.
Innym paradoksem jest współistnienie bardzo silnej ideologii państwowej i bardzo liberalnego społeczeństwa. Mamy zatem wielkie parady równości w Tel Awiwie, mieście, które nigdy nie zasypia, bo dziesiątki tysięcy młodych osób bawi się w tamtejszych klubach. Prawdziwy tygiel różnych kultur, wszak kraj zbudowali żydowscy imigranci z niemal całego świata, od Europy, Ameryki po Afrykę, którzy przywozili swe liczne języki, zwyczaje, swoją kuchnię.
Ale ta liberalno-demokratyczna wyspa na mapie Bliskiego Wschodu istnieje tylko dzięki twardej sile, obowiązkowej służbie wojskowej (trzy lata dla mężczyzn, niecałe dwa dla kobiet) i silnemu poczuciu solidarności z państwem i narodem. Izraelczycy zasiedlają więc pustynne tereny, zmieniając je w żyzne gaje i pola uprawne, zamieszkują niebezpieczne pogranicza, na które co rusz spadają rakiety, tylko dlatego że uważają, że jest to ich obowiązek. Jak opowiadała mieszkanka kibucu leżącego na samej granicy ze Strefą Gazy, mogłaby przenieść się do dowolnego miejsca na świecie, ale jest jej obowiązkiem tworzenie izraelskiej placówki w takim miejscu.