Być jak José Mourinho

Do szerokiego grona piłkarzy, których kariery przewidział „Football Manager”, należą takie gwiazdy jak Leo Messi, Wayne Rooney czy Zlatan Ibrahimović

Publikacja: 02.06.2012 01:01

Sukces „Football Managera” sprawił, że zaczęły powstawać inne gry umożliwiające prowadzenie drużyn p

Sukces „Football Managera” sprawił, że zaczęły powstawać inne gry umożliwiające prowadzenie drużyn piłkarskich

Foto: materiały prasowe

Ty­sią­ce lu­dzi na świe­cie – w prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści męż­czyzn – pro­wa­dzi po­dwój­ne ży­cie. Ofi­cjal­nie są sza­no­wa­ny­mi przed­się­bior­ca­mi, na­uczy­cie­la­mi czy dzien­ni­ka­rza­mi. Po zmierz­chu, gdy żo­na po­grą­ży się w oglą­da­niu te­le­wi­zyj­ne­go se­ria­lu, a dzie­ci pój­dą spać, sta­ją się in­ny­mi ludź­mi. Spę­dza­ją go­dzi­ny wpa­trze­ni w dłu­gie cią­gi liczb na kom­pu­te­ro­wych ekra­nach lub ob­ser­wu­jąc po­ru­sza­ją­ce się po nich ma­lut­kie ko­lo­ro­we fi­gur­ki. Na­wet przez sen my­ślą tyl­ko o tym, jak oce­nić wy­szu­ka­ny po­przed­niej no­cy mło­dy ta­lent, ja­ką tak­ty­kę wy­brać na wie­czor­ny mecz. To fa­ni pił­kar­skich gier me­ne­dżer­skich.

Gry kom­pu­te­ro­we, ta­kie jak „Fo­ot­ball Ma­na­ger", pod­bi­ły już świat. Na­le­żą do naj­le­piej sprze­da­ją­cych się w Eu­ro­pie. Rów­nież w Pol­sce. – Każ­dy ki­bic mo­że wcie­lić się w ro­lę, o ja­kiej ma­rzył od dzie­ciń­stwa. - W nie­dzie­lę ra­no, kie­dy pro­wa­dzę swo­ją wir­tu­al­ną dru­ży­nę, to ja je­stem José Mu­rin­ho al­bo Ale­ksem Fer­gu­so­nem – prze­ko­nu­je Ra­fał, przed­się­bior­ca z Za­brza. – To pa­sja. Po­wiem wię­cej – to uza­leż­nie­nie. Jak się już raz za­cznie grać, to bar­dzo trud­no prze­rwać – do­rzu­ca An­drzej, na­uczy­ciel z Kra­ko­wa od lat graj­ący w „FM".

Z ko­lei 33-let­ni Da­rek z Ustro­nia jest fa­nem „Hat­tric­ka", in­ter­ne­to­wej gry me­ne­dżer­skiej. – Gdy mo­ja żo­na wi­dzi, że sie­dzę przy kom­pu­te­rze, to mó­wi, że za­cho­wu­ję się jak dziec­ko. Ale wiem, że i znacz­nie star­si ode mnie tu za­glą­da­ją – opo­wia­da. Ale chy­ba nie do koń­ca wie­rzy, że to po­waż­ne za­ję­cie, bo za­rów­no on, jak i nie­któ­rzy in­ni gra­cze wo­lą nie po­da­wać na­zwisk.

Z Stropshire na szczyt

Po­cząt­ki gry, któ­ra za­wo­jo­wa­ła świat, by­ły bar­dzo skrom­ne. Pierw­sze gry se­rii „Cham­pion­ship Ma­na­ger" (póź­niej prze­mia­no­wa­nej na „Fo­ot­ball Ma­na­ger"), stwo­rzo­ne na po­cząt­ku lat 90. przez bra­ci Oli­ve­ra i Pau­la Col­ly­erów w ro­dzin­nym do­mu na an­giel­skiej pro­win­cji w Strop­shi­re, nie za­wie­ra­ły prak­tycz­nie gra­fi­ki. Skła­da­ła się wy­łącz­nie z nie­zli­czo­nej licz­by ta­be­lek za­wie­ra­ją­cych na­zwi­ska pił­ka­rzy, ich sta­ty­sty­ki oraz skła­dy dru­żyn. Gracz ku­po­wał i sprze­da­wał ist­nie­ją­cych w re­al­nym świe­cie za­wod­ni­ków, za­rzą­dzał praw­dzi­wym klu­bem, a roz­gry­wa­nie me­czu po­le­ga­ło na wy­bra­niu skła­du i tak­ty­ki.

Prze­bieg spo­tka­nia ob­ser­wo­wa­ło się po­przez mi­ga­ją­cy na ekra­nie – i nie­zbyt uroz­ma­ico­ny – ko­men­tarz tek­sto­wy. Jak się oka­za­ło, ta pro­sta gra po­ru­szy­ła wy­obraź­nię naj­pierw An­gli­ków, a po­tem gra­czy na ca­łym świe­cie. Dzi­siaj w Wiel­kiej Bry­ta­nii każ­da jej no­wa od­sło­na na­tych­miast znaj­du­je się na cze­le li­sty naj­chęt­niej ku­po­wa­nych gier kom­pu­te­ro­wych.

Od cza­su pierw­szych pry­mi­tyw­nych wer­sji gry „Fo­ot­ball Ma­na­ger" zmie­nił się nie do po­zna­nia. Sza­ta gra­ficz­na zo­sta­ła wzbo­ga­co­na, mecz śle­dzić moż­na na­wet w try­bie 3Di zo­sta­ły do­da­ne do­dat­ko­we opcje (jak np. in­te­rak­cja z me­dia­mi). Jed­nak głów­ny me­cha­nizm po­zo­stał ta­ki sam. I wciąż wy­zwa­la nie­mal ta­kie emo­cje jak te prze­ży­wa­ne na ław­ce tre­ner­skiej.

– Jest ostat­ni mecz se­zo­nu Pre­mier Le­ague 2014/15, mój Don­ca­ster Ro­vers gra z New­ca­stle. Po sied­miu se­zo­nach (i po­nad 200 go­dzi­nach gry) dru­ży­na, któ­rą wy­cią­gną­łem z czwar­tej li­gi an­giel­skiej, gra o pią­te miej­sce i start w eu­ro­pej­skich pu­cha­rach. Do 90. mi­nu­ty jest 1 -1, a New­ca­stle cią­gle ata­ku­je. Na­dzie­ja upa­da, szy­ku­ję się już men­tal­nie do ko­lej­ne­go cięż­kie­go se­zo­nu. Na­gle na ekra­nie wy­świe­tla się mi­ga­ją­cy na­pis „GO­OOOAAL! Don­ca­ster sco­res!". To by­ło coś wiel­kie­go. Wy­sko­czy­łem z fo­te­la i za­czą­łem ska­kać po miesz­ka­niu – opo­wia­da Ma­te­usz, stu­dent z War­sza­wy, gracz z 12-let­nim do­świad­cze­niem. – Kie­dy opo­wia­da­łem o tym ko­le­gom, ki­wa­li tyl­ko gło­wą z nie­do­wie­rza­niem. Ktoś, kto nie gra, ni­gdy te­go nie zro­zu­mie – do­da­je.

Co spra­wia, że gra tak przy­cią­ga? – Fan­ta­stycz­ne są te wszyst­kie szcze­gó­ły, któ­re od­da­ją re­alia pra­cy szko­le­niow­ca w klu­bi – opo­wia­da Mi­chał Ja­śniew­ski, na­uczy­ciel w szko­le pod­sta­wo­wej z Ka­li­sza. – Gram w nią od 2001 ro­ku. Na­wet teraz  mam włą­czo­ny FM 2012 – do­da­je.

Gra na la­ta

Suk­ces „Fo­ot­ball Ma­na­ge­ra" spra­wił, że jak grzy­by po desz­czu za­czę­ły po­wsta­wać in­ne gry umoż­li­wia­ją­ce pro­wa­dze­nie dru­żyn pił­kar­skich. Szyb­ko zy­ska­ły swo­ich fa­nów. Tak jak „Hat­trick" – naj­po­pu­lar­niej­sza na świe­cie in­ter­ne­to­wa sy­mu­la­cja fut­bo­lo­we­go me­ne­dże­ra. Tu klu­by są za­kła­da­ne i na­zy­wa­ne przez gra­czy, a pił­ka­rze two­rze­ni lo­so­wo przez kom­pu­ter dys­po­nu­ją­cy w każ­dej wer­sji na­ro­do­wej po­tęż­ną ba­zą na­zwisk. W „Hat­tric­ka" gra onli­ne ok. 700 tys. lu­dzi na ca­łym świe­cie. Tym róż­ni się on od in­nych gier te­go ty­pu, że dzie­je się w cza­sie rze­czy­wi­stym. To zna­czy, że nie moż­na za­grać kil­ku se­zo­nów w je­den rok. Me­cze od­by­wa­ją się za­wsze o tych sa­mych po­rach. Li­go­we w nie­dzie­lę o 9, a to­wa­rzy­skie w śro­dę – opo­wia­da Ra­fał z Za­brza.

W grę za­czął grać ki­lka lat te­mu. Jak każ­dy mu­siał roz­po­czy­nać ją od naj­niż­szej li­gi (w pol­skim „Hat­tric­ku" jest to dzie­sią­ta). Obec­nie je­go dru­ży­na (na­zwał ją „Bim­ba­ki") gra w pią­tej li­dze. Tu­taj li­czy się przede wszyst­kim re­gu­lar­ność. Ni­cze­go nie moż­na przy­spie­szyć. Za­cząć od ra­zu od gry w pierw­szej li­dze. Trze­ba cier­pli­wie piąć się w gó­rę. Dla­te­go jest to gra na la­ta – opo­wia­da.

Woj­tek, dzien­ni­karz z Po­zna­nia, w „Hat­tric­ka" gra od 2003 r. Obec­nie je­go dru­ży­na wal­czy o awans z szó­stej do pią­tej li­gi. – W grze istot­ne jest to, że za każ­dą z dru­żyn stoi re­al­ny in­ny ży­wy czło­wiek, a nie kom­pu­ter – pod­kre­śla. Moż­na się uma­wiać na spa­rin­gi z ludź­mi z ca­łe­go świa­ta. Mo­ja dru­ży­na za­gra w naj­bliż­szym cza­sie z ze­spo­łem z Ira­nu –opo­wia­da.

Ra­fał ry­wa­li­zo­wał już z ludź­mi z Ala­ski, Chin i Pa­ki­sta­nu. – Cza­sa­mi zda­rza się nam wy­mie­niać uwa­gi na te­mat gry –pod­kre­śla.

Woj­tek uwa­ża, że Po­la­cy są ge­ne­ral­nie lep­szy­mi wir­tu­al­ny­mi me­ne­dże­ra­mi niż ich ry­wa­le z in­nych za­kąt­ków świa­ta. Kie­dy spa­ring gra na­sza dru­ży­na z szó­stej li­gi z dru­ży­ną gra­ją­cą na tym sa­mym po­zio­mie w in­nym kra­ju, to prze­waż­nie pol­ski ze­spół wy­cho­dzi z ta­kiej gry zwy­cię­sko – pod­kre­śla. Na stro­nę swo­jej dru­ży­ny za­glą­da kil­ka ra­zy dzien­nie. Trze­ba być na bie­żą­co, bo np. mo­że na­gle po­ja­wić się cie­ka­wa ofer­ta za­wod­ni­ka do ku­pie­nia – opo­wia­da i do­da­je, że praw­dzi­wi ma­nia­cy „Hat­tric­ka" sie­dzą przy kom­pu­te­rze po no­cach. – Bo wów­czas moż­na tra­fić na naj­lep­sze oka­zje trans­fe­ro­we.

W grze tak jak i w nor­mal­nym spo­rcie zda­rza­ją się pró­by osią­gnię­cia suk­ce­su na skró­ty. Każ­dy gracz mo­że pro­wa­dzić tyl­ko jed­ną dru­ży­nę. To że­la­zna za­sa­da. Jed­nak re­gu­lar­nie się zda­rza, że za­wod­ni­cy ją ła­mią. Two­rzą np. dru­gą dru­ży­nę tyl­ko po to, by ku­po­wać ze swo­je­go wła­ści­we­go ze­spo­łu za­wod­ni­ków po za­wy­żo­nych ce­nach. Dzię­ki te­mu ma­ją wię­cej pie­nię­dzy na szyb­szy roz­wój ze­spo­łu i zwięk­sza to ich szan­se w grze. Je­śli ad­mi­ni­stra­tor ser­wi­su wpad­nie na trop ta­kie­go szwin­dlu, dru­ży­na zo­sta­je na­tych­miast wy­rzu­co­na z gry – opo­wia­da Woj­tek, któ­ry przy­zna­je, że na po­cząt­ku gry sam zo­stał zdys­kwa­li­fi­ko­wa­ny za ta­kie „pra­nie brud­nych pie­nię­dzy". Do­no­sy na sie­bie skła­da­ją sa­mi za­wod­ni­cy, je­śli uzna­ją, że któ­ryś z gra­czy do­ko­nu­je po­dej­rza­nych ope­ra­cji. – Le­piej grać uczci­wie, bo póź­niej w jed­nej chwi­li wy­si­łek wło­żo­ny w kil­ku­let­nie bu­do­wa­nie dru­ży­ny mo­że pójść na mar­ne – pod­kre­śla Woj­tek.

Czę­sto roz­gryw­ka wią­że się jed­nak ze szko­dą dla ży­cia oso­bi­ste­go gra­czy. W są­dach w Wiel­kiej Bry­ta­nii uza­leż­nie­nie od gry po­da­wa­no na­wet ja­ko po­wód do roz­wo­dów, a w przy­go­to­wa­niu jest książ­ka pod wy­mow­nym ty­tu­łem „Fo­ot­ball Ma­na­ger Sto­le My Li­fe" („Fo­ot­ball Ma­na­ger ukradł mi ży­cie"). Opi­sa­no w niej m.in. hi­sto­rię po­wra­ca­ją­ce­go do zdro­wia po ope­ra­cji ser­ca pa­cjen­ta, któ­ry po­sta­wił na no­gi od­dział ra­tow­ni­czy, gdy je­go ze­spół wy­rów­nał wy­nik spo­tka­nia w koń­ców­ce der­bo­we­go me­czu.

– Ta gra jest ta­kim mo­im nar­ko­ty­kiem – przy­zna­je Ja­śniew­ski. – Nie­raz za­czy­na­łem wie­czo­rem roz­gryw­kę, by „po chwi­li" oka­za­ło się, że za oknem świ­ta. Na­wet do ma­tu­ry uczy­łem się, co chwi­la zer­ka­jąc na ekran kom­pu­te­ra. Na szczę­ście po­szła mi do­brze. Ale kto wie, co by by­ło, gdy­by nie ta gra, mo­że już ja­kiś dok­to­rat – uśmie­cha się.

Nie jest je­dy­nym, dla któ­re­go gra ozna­cza­ła pro­ble­my. Żo­na jed­ne­go z gra­ją­cych w „Hat­tric­ka" skar­ży się, że jej mąż, na­wet kie­dy był u ro­dzi­ny na Pierw­szej Ko­mu­nii ich dziec­ka, ca­ły czas dzwo­nił do zna­jo­mych, by do­wie­dzieć się, jak ra­dzi so­bie je­go dru­ży­na. In­nym ra­zem, kie­dy by­li na wa­ka­cjach w Ru­mu­nii, ca­ły czas szu­kał do­stę­pu do In­ter­ne­tu, że­by tyl­ko od­po­wied­nio usta­wić dru­ży­nę, by nie stra­ci­ła przez ten okres for­my.

– Zda­rza­ły się wie­lo­go­dzin­ne po­sie­dze­nia przy grze, któ­re spra­wia­ły, że fru­stra­cja dru­giej po­ło­wy by­ła nie do unik­nię­cia – po­twier­dza Ra­fał Ko­wa­lew­ski, jak sam sie­bie okre­śla, „wi­ce­pre­mier" stro­ny Cham­pion­ship Ma­na­ger Re­vo­lu­tion, choć w swo­im pierw­szym ży­ciu zaj­mu­je się kom­po­no­wa­niem mu­zy­ki te­atral­nej. – Ale praw­da jest też ta­ka, że jak się już za­ło­ży ro­dzi­nę, to cza­su na grę jest co­raz mniej. Cza­sy, w któ­rych „młó­ci­ło się" w „FM" po dziesięć go­dzin dzien­nie, nie wró­cą. Ale nie­cier­pli­wie cze­kam te­raz na dzień, kie­dy go­to­wy do gry bę­dzie mój sze­ścio­let­ni syn. Wte­dy bę­dzie­my mieć w do­mu ko­ali­cję więk­szo­ścio­wą i za­cznie się ko­lej­ny etap w ka­rie­rze – do­da­je. Jak przy­zna­je, choć żo­na po­go­dzi­ła się z je­go pa­sją, to swe­go cza­su do re­dak­cji por­ta­lu pi­sa­ła li­sty – wier­szem – z za­ża­le­niem na zgub­ne skut­ki gry.

Dłu­go­trwa­łe gra­nie nie ozna­cza jed­nak cał­ko­wi­te­go od­izo­lo­wa­nia. Fa­ni gry na ca­łym świe­cie – rów­nież i w Pol­sce – stwo­rzy­li wła­sną, bar­dzo ży­wot­ną spo­łecz­ność. Two­rzą wła­sne stro­ny, chwa­lą się swo­imi do­ko­na­nia­mi, wy­mie­nia­ją uwa­gi na te­mat tak­tyk czy uta­len­to­wa­nych pił­ka­rzy do ku­pie­nia.

Pro­za o ka­rie­rze

Pu­bli­ku­ją tak­że ob­szer­ne opo­wia­da­nia na te­mat lo­sów swo­ich klu­bów. „Sta­do czar­nych pta­ków krą­żą­cych nad sta­dio­nem Cen­te­na­rio rzu­ca­ło mrocz­ny cień na nie­bie­skie try­bu­ny. Jo­ao sta­nął po­środ­ku świe­żo sko­szo­nej mu­ra­wy i za­mknął oczy. W po­wie­trzu uno­sił się pod­nie­ca­ją­cy za­pach zwy­cię­stwa. Je­go aor­ty za­czę­ły pom­po­wać krew ze zdwo­jo­ną si­łą, a przed­sion­ki ser­ca pę­ka­ły od ci­śnie­nia" – tak za­czy­na się jed­no z opo­wia­dań o wir­tu­al­nej „ka­rie­rze" jed­ne­go gra­cza z klu­bem III li­gi bra­zy­lij­skiej Ca­xias. Ta­kie hi­sto­rie ma każ­dy gracz. Naj­więk­sze suk­ce­sy pa­mię­ta­ją la­ta­mi.

– Ja wciąż pa­mię­tam, jak gra­jąc z bra­tem na „hot se­acie" (na jed­nym kom­pu­te­rze, przy któ­rym gra­cze się zmie­nia­ją), po trzech se­zo­nach suk­ce­sów sil­ne­go La­zio w czwar­tym to ja zdo­by­łem ty­tuł z mo­ją po­wo­li bu­do­wa­ną Fio­ren­ti­ną.

Gra­cze „Fo­ot­ball Ma­na­ge­ra" wy­pra­co­wa­li swój żar­gon. Dla przy­kła­du, gra­nie na „hard­co­rze" ozna­cza pro­wa­dze­nie dru­ży­ny z naj­niż­szej li­gi bez uży­wa­nia uła­twia­ją­cych zwy­cię­stwa opcji, „kil­ler" to usta­wie­nie dru­ży­ny bez skrzy­dło­wych, a „wy­mia­tacz" to mło­dy ta­lent.

Na „sce­nie FM", jak na­zy­wa­ją swo­je śro­do­wi­sko gra­cze, dzia­ła kil­ka por­ta­li, pręż­ne fo­rum, a co ro­ku gra­cze spo­ty­ka­ją się na zjaz­dach. – Od dzie­się­ciu lat bu­du­je­my spo­łecz­ność osób sku­pio­nych wo­kół tych gier – mó­wi Adam Wło­dar­czak, za­ło­ży­ciel por­ta­lu CM Re­vo­lu­tion. Jak mó­wi, to co za­czę­ło się od zwy­kłej hob­by­stycz­nej stro­ny, prze­kształ­ci­ło się w po­waż­ny ser­wis Cy­ber­ball. com, sku­pia­ją­cy fa­nów gier pił­kar­skich. – Tu­taj czę­sto ro­dzi­ły i ro­dzą się na­dal przy­jaź­nie na wie­le lat. Wie­lu by­łych re­dak­to­rów i współ­pra­cow­ni­ków ser­wi­su utrzy­mu­je ze so­bą ak­tyw­ny kon­takt. Dla czę­ści z nich był to też pierw­szy krok w pra­cy we­bde­we­lo­per­skiej – mó­wi Wło­dar­czak.

Spo­łecz­ność two­rzą też gra­ją­cy w „Hat­tric­ka". – Ma­my fo­rum zrze­sza­ją­ce gra­czy. Czę­sto dys­ku­tu­je­my o spra­wach zwią­za­nych z grą. Kie­dy mo­ja dru­ży­na ma za­grać waż­ne spo­tka­nie, ra­dzę się in­nych za­przy­jaź­nio­nych gra­czy, jak usta­wić ze­spół – opo­wia­da Woj­tek z Po­zna­nia.

Kto my­śli, że „Fo­ot­ball Ma­na­ger" to tyl­ko rze­czy­wi­stość wir­tu­al­na, jest w błę­dzie. – W tej grze cho­dzi o to, że do­kład­nie prze­kła­da się ona na świat pił­ki noż­nej. Twór­cy gry po­tra­fi­li zbu­do­wać praw­dzi­wy re­alizm pra­cy z dru­ży­ną, któ­ry spra­wia, że gra­jąc w nią, moż­na prze­wi­dy­wać, jak po­to­czą się ka­rie­ry po­szcze­gól­nych pił­ka­rzy w rze­czy­wi­sto­ści – pod­kre­śla Ja­śniew­ski.

Głów­ną te­go za­słu­gą jest ogrom­nie szcze­gó­ło­wa ba­za da­nych, two­rzo­na przez po­nad 1500 skau­tów ama­to­rów na za­sa­dzie wo­lon­ta­ria­tu. Ob­ser­wu­ją oni grę swo­ich lo­kal­nych dru­żyn lub lig – łącz­nie z ty­mi naj­niż­szy­mi, oce­nia­jąc każ­de­go za­wod­ni­ka i przy­dzie­la­jąc od­po­wied­nie pa­ra­me­try. Na ogół czy­nią to bar­dzo rze­tel­nie. Dość po­wie­dzieć, że do sze­ro­kie­go gro­na pił­ka­rzy, któ­rych ka­rie­ry „prze­wi­dział" „Fo­ot­ball Ma­na­ger", na­le­żą ta­kie gwiaz­dy jak Leo Mes­si, Way­ne Ro­oney czy Zla­tan Ibra­hi­mo­vić. Zna­ne są jed­nak i ta­kie przy­pad­ki, w któ­rych gra­cze wy­pro­mo­wa­ni przez gra­czy ja­ko ge­nial­nie za­po­wia­da­ją­ce się ta­len­ty w rze­czy­wi­sto­ści oka­zy­wa­li się prze­cięt­ny­mi ko­pa­cza­mi.

To spra­wia, że gra kom­pu­te­ro­wa mo­że być in­te­re­su­ją­ca nie tyl­ko dla ama­to­rów. W dzien­ni­kar­skim świat­ku wspo­mi­na się, że jed­na z lo­kal­nych re­dak­cji spor­to­wych ku­pi­ła „Fo­ot­ball Ma­na­ge­ra" i uży­wa­ła go ja­ko en­cy­klo­pe­dii współ­cze­snej pił­ki noż­nej, w któ­rej moż­na spraw­dzić, któ­ry z pił­ka­rzy jest np. szyb­ki, a któ­ry gra tyl­ko le­wą no­gą.

Nie dzi­wi też po­pu­lar­ność gry wśród praw­dzi­wych fut­bo­li­stów i tre­ne­rów pił­kar­skich. Do przy­wią­za­nia do roz­gryw­ki przy­zna­wa­li się tre­ne­rzy ta­cy jak by­ły tre­ner FC Por­to i Chel­sea An­dre Vil­las­-Bo­as, szkoc­ki me­ne­dżer Li­ver­po­olu Gre­ame So­uness, zna­ko­mi­ty tre­ner Li­ver­po­olu Ge­rard Ho­ul­lier, a by­ły szko­le­nio­wiec re­pre­zen­ta­cji An­glii Gra­ham Tay­lor wziął na­wet udział w kam­pa­nii pro­mo­cyj­nej pro­du­cen­ta gry, re­kla­mu­jąc spe­cjal­ne bu­ty z lo­go „Fo­ot­ball Ma­na­ge­ra".

Nie tyl­ko dla ama­to­rów

Na pol­skim po­dwór­ku do związ­ków z kom­pu­te­ro­wy­mi gra­mi me­ne­dżer­ski­mi przy­zna­je się m.in. by­ły tre­ner Le­chii Gdańsk Ra­fał Ula­tow­ski. – Gdy pra­co­wa­łem w Is­lan­dii, mia­łem spo­ro wol­ne­go cza­su i gra­łem w „Cham­pion­ship Ma­na­ge­ra". Ile­kroć wpro­wa­dza­łem na bo­isko za­wod­ni­ka, któ­ry chwi­lę póź­niej zdo­by­wał bram­kę, po­ja­wiał się na­pis „ma­gic by ma­na­ger". Dzi­siaj mo­gę po­wie­dzieć, że wte­dy to by­ło mo­im ma­rze­niem: aby pro­wa­dzić ze­spół w li­dze, aby wy­grać mecz, wpro­wa­dza­jąc za­wod­ni­ka po tak dłu­giej kon­tu­zji, ja­ką miał Da­wid Pli­zga – mó­wił po jed­nym z me­czów Ula­tow­ski.

Dla nie­któ­rych tre­ne­rów to tyl­ko roz­ryw­ka, nie­któ­rzy jed­nak pod­cho­dzą do te­go za­ję­cia bar­dziej se­rio. By­ły zna­ko­mi­ty pił­karz Man­che­ste­ru Uni­ted Ole Gun­nar Sol­skja­er wy­znał, że przed ob­ję­ciem po­sa­dy menedże­ra w nor­we­skim klu­bie Mol­de ćwi­czył, gra­jąc w „Fo­ot­ball Ma­na­ge­ra". A jed­ną z pierw­szych rze­czy, ja­ką zro­bił an­giel­ski tre­ner Lau­rie San­chez, po objęciu po­sa­dy se­lek­cjo­ne­ra re­pre­zen­ta­cji Ir­lan­dii Pół­noc­nej, by­ło skon­tak­to­wa­nie się z sze­fem „skau­tów" „Fo­ot­ball Ma­na­ge­ra", od­po­wia­da­ją­cych za ten kraj. Chciał go za­py­tać o li­stę za­wod­ni­ków, któ­rych po­ten­cjal­nie miał­by po­wo­łać.

Jesz­cze o krok da­lej po­szedł Ever­ton, gra­ją­cy w an­giel­skiej Pre­mier Le­ague – ulu­bio­nym klubie twór­ców gry bra­ci Col­ly­erów. W 2011 ro­ku pod­pi­sał ze Sports In­te­rac­ti­ve – fir­mą Col­ly­erów – umo­wę, dzię­ki któ­rej uzy­skał do­stęp do bo­ga­tej ba­zy da­nych gry.

Ty­sią­ce lu­dzi na świe­cie – w prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści męż­czyzn – pro­wa­dzi po­dwój­ne ży­cie. Ofi­cjal­nie są sza­no­wa­ny­mi przed­się­bior­ca­mi, na­uczy­cie­la­mi czy dzien­ni­ka­rza­mi. Po zmierz­chu, gdy żo­na po­grą­ży się w oglą­da­niu te­le­wi­zyj­ne­go se­ria­lu, a dzie­ci pój­dą spać, sta­ją się in­ny­mi ludź­mi. Spę­dza­ją go­dzi­ny wpa­trze­ni w dłu­gie cią­gi liczb na kom­pu­te­ro­wych ekra­nach lub ob­ser­wu­jąc po­ru­sza­ją­ce się po nich ma­lut­kie ko­lo­ro­we fi­gur­ki. Na­wet przez sen my­ślą tyl­ko o tym, jak oce­nić wy­szu­ka­ny po­przed­niej no­cy mło­dy ta­lent, ja­ką tak­ty­kę wy­brać na wie­czor­ny mecz. To fa­ni pił­kar­skich gier me­ne­dżer­skich.

Gry kom­pu­te­ro­we, ta­kie jak „Fo­ot­ball Ma­na­ger", pod­bi­ły już świat. Na­le­żą do naj­le­piej sprze­da­ją­cych się w Eu­ro­pie. Rów­nież w Pol­sce. – Każ­dy ki­bic mo­że wcie­lić się w ro­lę, o ja­kiej ma­rzył od dzie­ciń­stwa. - W nie­dzie­lę ra­no, kie­dy pro­wa­dzę swo­ją wir­tu­al­ną dru­ży­nę, to ja je­stem José Mu­rin­ho al­bo Ale­ksem Fer­gu­so­nem – prze­ko­nu­je Ra­fał, przed­się­bior­ca z Za­brza. – To pa­sja. Po­wiem wię­cej – to uza­leż­nie­nie. Jak się już raz za­cznie grać, to bar­dzo trud­no prze­rwać – do­rzu­ca An­drzej, na­uczy­ciel z Kra­ko­wa od lat graj­ący w „FM".

Z ko­lei 33-let­ni Da­rek z Ustro­nia jest fa­nem „Hat­tric­ka", in­ter­ne­to­wej gry me­ne­dżer­skiej. – Gdy mo­ja żo­na wi­dzi, że sie­dzę przy kom­pu­te­rze, to mó­wi, że za­cho­wu­ję się jak dziec­ko. Ale wiem, że i znacz­nie star­si ode mnie tu za­glą­da­ją – opo­wia­da. Ale chy­ba nie do koń­ca wie­rzy, że to po­waż­ne za­ję­cie, bo za­rów­no on, jak i nie­któ­rzy in­ni gra­cze wo­lą nie po­da­wać na­zwisk.

Z Stropshire na szczyt

Po­cząt­ki gry, któ­ra za­wo­jo­wa­ła świat, by­ły bar­dzo skrom­ne. Pierw­sze gry se­rii „Cham­pion­ship Ma­na­ger" (póź­niej prze­mia­no­wa­nej na „Fo­ot­ball Ma­na­ger"), stwo­rzo­ne na po­cząt­ku lat 90. przez bra­ci Oli­ve­ra i Pau­la Col­ly­erów w ro­dzin­nym do­mu na an­giel­skiej pro­win­cji w Strop­shi­re, nie za­wie­ra­ły prak­tycz­nie gra­fi­ki. Skła­da­ła się wy­łącz­nie z nie­zli­czo­nej licz­by ta­be­lek za­wie­ra­ją­cych na­zwi­ska pił­ka­rzy, ich sta­ty­sty­ki oraz skła­dy dru­żyn. Gracz ku­po­wał i sprze­da­wał ist­nie­ją­cych w re­al­nym świe­cie za­wod­ni­ków, za­rzą­dzał praw­dzi­wym klu­bem, a roz­gry­wa­nie me­czu po­le­ga­ło na wy­bra­niu skła­du i tak­ty­ki.

Prze­bieg spo­tka­nia ob­ser­wo­wa­ło się po­przez mi­ga­ją­cy na ekra­nie – i nie­zbyt uroz­ma­ico­ny – ko­men­tarz tek­sto­wy. Jak się oka­za­ło, ta pro­sta gra po­ru­szy­ła wy­obraź­nię naj­pierw An­gli­ków, a po­tem gra­czy na ca­łym świe­cie. Dzi­siaj w Wiel­kiej Bry­ta­nii każ­da jej no­wa od­sło­na na­tych­miast znaj­du­je się na cze­le li­sty naj­chęt­niej ku­po­wa­nych gier kom­pu­te­ro­wych.

Od cza­su pierw­szych pry­mi­tyw­nych wer­sji gry „Fo­ot­ball Ma­na­ger" zmie­nił się nie do po­zna­nia. Sza­ta gra­ficz­na zo­sta­ła wzbo­ga­co­na, mecz śle­dzić moż­na na­wet w try­bie 3Di zo­sta­ły do­da­ne do­dat­ko­we opcje (jak np. in­te­rak­cja z me­dia­mi). Jed­nak głów­ny me­cha­nizm po­zo­stał ta­ki sam. I wciąż wy­zwa­la nie­mal ta­kie emo­cje jak te prze­ży­wa­ne na ław­ce tre­ner­skiej.

– Jest ostat­ni mecz se­zo­nu Pre­mier Le­ague 2014/15, mój Don­ca­ster Ro­vers gra z New­ca­stle. Po sied­miu se­zo­nach (i po­nad 200 go­dzi­nach gry) dru­ży­na, któ­rą wy­cią­gną­łem z czwar­tej li­gi an­giel­skiej, gra o pią­te miej­sce i start w eu­ro­pej­skich pu­cha­rach. Do 90. mi­nu­ty jest 1 -1, a New­ca­stle cią­gle ata­ku­je. Na­dzie­ja upa­da, szy­ku­ję się już men­tal­nie do ko­lej­ne­go cięż­kie­go se­zo­nu. Na­gle na ekra­nie wy­świe­tla się mi­ga­ją­cy na­pis „GO­OOOAAL! Don­ca­ster sco­res!". To by­ło coś wiel­kie­go. Wy­sko­czy­łem z fo­te­la i za­czą­łem ska­kać po miesz­ka­niu – opo­wia­da Ma­te­usz, stu­dent z War­sza­wy, gracz z 12-let­nim do­świad­cze­niem. – Kie­dy opo­wia­da­łem o tym ko­le­gom, ki­wa­li tyl­ko gło­wą z nie­do­wie­rza­niem. Ktoś, kto nie gra, ni­gdy te­go nie zro­zu­mie – do­da­je.

Co spra­wia, że gra tak przy­cią­ga? – Fan­ta­stycz­ne są te wszyst­kie szcze­gó­ły, któ­re od­da­ją re­alia pra­cy szko­le­niow­ca w klu­bi – opo­wia­da Mi­chał Ja­śniew­ski, na­uczy­ciel w szko­le pod­sta­wo­wej z Ka­li­sza. – Gram w nią od 2001 ro­ku. Na­wet teraz  mam włą­czo­ny FM 2012 – do­da­je.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą