Dość zgiąć naraz kilkanaście stawów – kolanowy, skokowy, po dwa na każdym palcu, plus staw Lisfranca w śródstopiu, cud biomechaniki, który nieprędko podrobią japońscy twórcy humanoidów – i jest: podłużny ślad, czasem tylko półksiężycowato zaznaczony, czasem wypełniony w sposób, który od zawsze wywoływał pogardliwy uśmiech oficerów komisji werbunkowych.

Ślad to pamięć, starsza niż wszystkie kroniki, ba, niż wszystkie pieśni: wiedzą o tym wierni rzymskiej parafii św. Sebastiana za Murami, dumni z odcisków stóp naszego Pana w marmurze – ale i parafianie monachijskiej Frauenkirche, gdzie Zły tupnął w gniewie. Wiedzą to archeolodzy, którzy odkryli „stopy Ewy" w błocie afrykańskiego Langebaan, i przeczuwają rozchichotane celebrysie płci obojga, na niezliczonych bulwarach wdeptujące na chwilę

w  rzadki cement w blasku słońca i fleszy. I po co było Yves Kleinowi to tarzanie pięknych panien w farbie? Skoro naprawdę nie miał już nic do powiedzenia, czy nie mógł po prostu poprosić, by weszły na chwilę do miski z farbą, a potem lekko przebiegły po płótnie, zostawiając – o, wdzięczna angielska frazo – footprints, obietnicę ortopedycznej typografii?

Duma, jeśli ten ślad nasz. Gorzej, jeśli cudzy. Robinson Crusoe nie czytywał na szczęście pisarzy modnych, na widok odcisku nieobutej stopy na brzegu nie wycedził więc przez zęby „piekło to inni" – ale pośpiech, z jakim ukrywa kozę, zrywa dach z palmowych liści i czmycha na drugą stronę wyspy, pozwala nam domyślać się jego uczuć. I nie przypadkiem rozczytujący się w pietystycznych rozważaniach Defoe każe Piętaszkowi pojawić się właśnie w piątym dniu tygodnia, w chrześcijańskich oczach na zawsze już naznaczonym cieniem przeciwności i nieszczęścia.

Kosmogonia dla każdego: jedno stąpnięcie na brzegu  i można podziwiać Wielkie Jezioro Pięty, wypełnione wodą rynny, mały archipelag zakończony bliźniaczymi Stawami Palucha. Na taką odwagę stać zwykle tylko dwulatki, z radosnym wrzaskiem zzuwające sandały na widok akwenu każdej wielkości – ale czy i my, którzy wyzbyliśmy się już nadziei, że nadamy kształty światu, nie lubimy tej chwili, kiedy po raz pierwszy w tym roku stąpamy nie po dywanie, nie po kafelkach, lecz po mokrym piasku? Na stopie zostają miriady drobinek: jedna sprawiła ongiś, że młody Pan Cogito porzucił na całe popołudnie studiowanie Platona, ale jeśli jest ich milijon, pozwalają wrócić do rozważań nad istotą i formą. Złote i białe ziarna kwarcu trafiają w każdą bruzdę, każdy ślad po zapomnianym już przez nas skaleczeniu, utrwalając je z uważnością, z jaką zwykle sypany jest talk  – w pięknym wieku dziewiętnastym przez twórców masek pośmiertnych, dziś, niestety, już tylko przez techników policyjnych.