Sen andaluzyjski

Bezrobotni w Hiszpanii nie muszą się nudzić. Mają zniżkę na karnet na siłownię i darmowe wejścia do muzeów

Publikacja: 08.09.2012 01:01

Hiszpania bije dziś kolejne europejskie rekordy. Już nie tylko co czwarty mieszkaniec tego kraju jest bezrobotny, ale co drugi młody (poniżej 25 lat) pozostaje bez pracy. Dlaczego kryzys tak silnie uderzył właśnie w Hiszpanię? Czy to tylko efekt siedmioletnich eksperymentów społecznych socjalistów? Niewątpliwie tak, ale też trudno oprzeć się wrażeniu, że zasadnicze znaczenie ma odwieczna mentalność Hiszpanów – nigdy niesłynących z pracowitości, nieuczących się języków obcych i niechętnie zdobywających nowe umiejętności.

Jednym z najciężej dotkniętych kryzysem regionów Hiszpanii jest wysunięta najbardziej na południe Andaluzja. Tu nie tylko przez pięć miesięcy w roku temperatura przekracza 30 stopni Celsjusza, ale też bezrobocie przekracza 30 proc. i jest wyższe niż w jakimkolwiek innym regionie Unii Europejskiej. Bez pracy jest powyżej 60 proc. młodych Andaluzyjczyków. Mieszkańcy prowincji jednak stylu życia zmieniać nie zamierzają – to ostatni region Hiszpanii, który nie zamierza wyrzekać się codziennej trzygodzinnej sjesty.

Angielski dla weterynarza

Żeby nie było wątpliwości – wszyscy młodzi mieszkańcy prowincji z zapałem opowiadają, że chcą pracować, ale nie mogą znaleźć sobie odpowiedniego zajęcia. – Nie mogę znaleźć pracy i przez to nie mogę normalnie żyć – narzeka Isabel María Alés Moyano, mieszkanka Sewilli. Ma 26 lat, skończyła studia na kierunku pomoc społeczna. – Chciałabym zostać pracownikiem socjalnym, ale prawie nigdzie nie potrzebują kogoś takiego – żali się. Nie myśli jednak, aby się dokształcić w innej dziedzinie.

Również 21-letnia Belen z Sewilli martwi się o swoją przyszłość zawodową. – Teraz studiuję, ale wiem, że przed końcem mojej nauki kryzys się nie skończy. Dlatego boję się, że nie znajdę dobrej pracy.

Według Instituto Nacional de Estadística (Narodowego Instytutu Statystyki) w ciągu pierwszych sześciu miesięcy 2012 roku do pracy wyjechało za granicę prawie 270 tysięcy Hiszpanów, czyli o 44 proc. więcej niż w tym samym czasie w roku ubiegłym. To młodzi ludzie. Najczęściej dobrze wykształceni.

Jednak zazwyczaj nie Andaluzyjczycy, bo większość z nich ma problem z językami obcymi. Podczas gdy w kryzysie w całej Hiszpanii jak grzyby po deszczu wyrosły nowe szkoły językowe, tu nadal jest ich niewiele. Spotkanie na ulicy Sewilli, Grenady, Kordoby czy Malagi kogoś mówiącego po angielsku jest prawie niemożliwe.

– Powinnam nauczyć się angielskiego, bo chciałabym pracować w Niemczech albo w Szwecji – przyznaje Rocío Mendoza, siedemnastoletnia mieszkanka Sewilli, która nie mówi w żadnym języku obcym. – Jestem przerażona tym, że tak dużo ludzi jest bez pracy. Nie widzę w tym kraju swojej przyszłości zawodowej – dodaje. Najchętniej jednak znalazłaby pracę tam, gdzie ludzie mówią po hiszpańsku. – A w Polsce dużo ludzi zna hiszpański? Chyba tak, bo ty przecież ze mną rozmawiasz... – wzdycha z nadzieją Mendoza.

Rocio i jej koledzy pocieszają się faktem, że ich język ojczysty stał się drugim najczęściej używanym językiem na świecie. Według raportu opublikowanego w 2010 roku przez Instytut Cervantesa używa go 450 milionów ludzi. To dobry argument dla wielu młodych Hiszpanów, aby nadal nie poznawać języków obcych.

Na pytanie, dlaczego nie zaczną uczyć się angielskiego, młodzi Hiszpanie odpowiadają, że to bardzo skomplikowany język, a nauka jest piekielnie nudna. Takie podejście utrudnia nie tylko emigrację zarobkową, ale też znalezienie pracy w swoim własnym regionie, który przecież żyje z zagranicznych turystów. – Za słabo znam angielski i w wielu barach czy restauracjach w Sewilli nie chcą mnie zatrudnić – przyznaje Isabel Alés Moyano.

Z jednej strony rozumie, iż Sewilla to turystyczne miasto, ale z drugiej nie może pojąć, dlaczego nikt nie chce jej tu dać pracy. – Byłam dwa lata temu na Malcie, na kursie językowym dofinansowanym przez Unię Europejską, ale niewiele pamiętam. Później już się nie uczyłam, bo studia zajmowały mi strasznie dużo czasu – przyznaje Isabel i zamyka rozmowę stwierdzeniem: – My nie mamy takich zdolności językowych jak na przykład Polacy czy Niemcy. Poza tym jesteśmy tradycyjni, przywiązani do języka ojczystego.

Trzydziestoletnia Marta, mieszkanka Sewilli i pracowniczka organizacji pozarządowej o nazwie Mujeres Entre Mundos, także nie zna obcych języków. I oburza się, że ktoś w ogóle mógłby od niej tego wymagać. – Moja koleżanka jest weterynarzem. Nie może znaleźć pracy, bo nie zna angielskiego. A po co weterynarzowi angielski? – mówi.

Za gorąco

Mujeres Entre Mundos, stowarzyszenie zajmujące się kobietami emigrującymi do Hiszpanii z Nigerii, jest finansowane przez Unię Europejską oraz władze Andaluzji. Prowadzi zajęcia, które mają przeciwdziałać rasizmowi, oraz zajmuje się doradztwem zawodowym i psychologicznym dla imigrantów. Na czas wakacji jednak pracownicy organizacji zamknęli swoje biuro. – W sierpniu nie pracujemy, bo jest za gorąco. W naszym lokalu nie ma klimatyzacji, nie damy rady – mówi przewodnicząca stowarzyszenia Gloria Peter Ekereuwem i dodaje: – W Andaluzji ten, kto nie musi, latem nie pracuje.

A ten, kto musi pracować, ma przynajmniej sjestę. Lipiec i sierpień to czas, w którym trudno znaleźć sklep, bank czy urząd, który byłby czynny w godzinach 14–17. Tylko hipermarkety i bary pozostają w tych godzinach otwarte. To czas, w którym mieszkańcy miast i miasteczek Andaluzji idą coś zjeść, wypić, a jeśli to możliwe, także ucinają sobie drzemkę.

Sen pozwala zregenerować siły przed wieczornym życiem towarzyskim. – Masz ochotę na drzemkę? – zapytała mnie około czternastej Rocío Mendoza, która zorganizowała w swoim domu całodzienną imprezę dla znajomych. – Nie, dziękuję – odpowiedziałam. – My wszyscy idziemy na drzemkę, bo jest strasznie gorąco. Jesteśmy zmęczeni. Potem wstaniemy i dalej będziemy pić i rozmawiać. W pokoju mojej siostry jest jeszcze wolne łóżko – przekonywała Rocío.

Sjesty nie zakłócają ani wszechobecny kryzys finansowy, ani strach przed bezrobociem. – Dzięki niej jesteśmy zrelaksowani, nie czujemy stresu – wyjaśnia Francisco López Jiménez, trzydziestoletni mieszkaniec Sewilli, który podobnie jak Marta jest pracownikiem organizacji pozarządowej. Pracuje od poniedziałku do piątku, od dziewiątej do czternastej. Co oznacza, że po sjeście nie wraca już do pracy. Dzięki temu nawet w tygodniu może pojechać na oddaloną około 100 kilometrów od Sewilli plażę.

Hiszpański rząd próbuje zwalczyć sjestę. Ostatnio wprowadził przepisy, które pozwalają dużym sklepom (o powierzchni powyżej 300 metrów kwadratowych) pracować dłużej. Zamiast dotychczasowych 72 godzin do 90 godzin tygodniowo. Czyli nie tak jak do tej pory od 9 do 14, a potem od piątej do ósmej, tylko bez przerwy 9–20. Chodzi o to, aby ożywić handel, poza tym hiszpańscy pracownicy powracający ze sjesty są już mniej skoncentrowani na pracy. Plotkują i liczą godziny do wyjścia do domu, a tak jest szansa, że byliby bardziej wydajni przez cały dzień.

Jednak w Andaluzji nikt nie zamierza zrezygnować z kilkugodzinnej przerwy w środku dnia. – Jest za gorąco, żeby pracować przez cały dzień – przyznają zgodnie mieszkańcy Sewilli. Dla nich problemem nie jest sjesta, ale rząd, który powinien się zmienić.

Nie ma jak u mamy

Mówią to, mimo że obecny, konserwatywny gabinet Mariano Rajoya – podobnie zresztą jak poprzednie – nie żałuje obywatelom przywilejów socjalnych. Rząd przedłużył czas obowiązywania ustawy o pomocy finansowej, która miała wygasnąć 15 sierpnia 2012. Dzięki temu bezrobotni, dotychczas tracący zasiłek po dwóch latach od ostatniej pracy, teraz, mimo kryzysu, będą nadal otrzymywać comiesięczną pomoc 400–450 euro.

Przy pewnej pomocy ze strony rodziców wystarcza to młodym, niepracującym Hiszpanom, aby bawić się w barach i restauracjach od zmierzchu do późnej nocy, a następnego dnia odsypiać do popołudnia. Bezrobotni w Andaluzji nie muszą się nudzić. Mają zniżkę na karnet na siłownię i darmowe wejścia do muzeów. Wiedzą też, że nie są pozostawieni sami sobie: z raportu opublikowanego w lipcu tego roku przez hiszpańską Fundację La Caixa wynika, że ponad 40 proc. Hiszpanów w wieku od 25 do 29 lat wciąż mieszka z rodzicami. Tak było zawsze, ale teraz młodzi Hiszpanie nareszcie nie muszą się z tego tłumaczyć. Jest kryzys i po prostu nie stać ich na własny kąt. Nawet trzydziestolatki bez wstydu opowiadają o obiadach codziennie jedzonych z matkami. – Wielu młodych ludzi wyprowadza się z domu, ale po jakimś czasie wracają do rodziców. Okazuje się, że samodzielne mieszkanie jest dla nas za drogie – mówi Belen, studentka z Sewilli.

Isabel María Alés Moyano o wyprowadzce od mamy nawet nie myśli. Nie przejmuje się światowym kryzysem. – W Grecji jest jeszcze gorzej. Ich rząd w ogóle sobie z tym wszystkim nie radzi. A w Portugalii jest podobnie jak u nas – przyznaje Moyano. Podobnego zdania jest wielu młodych mieszkańców Andaluzji. Dlatego w upalne, letnie dni, kiedy temperatura przekraczała 40 stopni Celsjusza, spokojni oraz uśmiechnięci jeździli na plażę. Po co się przejmować, skoro kryzys to nie ich wina, lecz banków oraz polityków.

Hiszpania bije dziś kolejne europejskie rekordy. Już nie tylko co czwarty mieszkaniec tego kraju jest bezrobotny, ale co drugi młody (poniżej 25 lat) pozostaje bez pracy. Dlaczego kryzys tak silnie uderzył właśnie w Hiszpanię? Czy to tylko efekt siedmioletnich eksperymentów społecznych socjalistów? Niewątpliwie tak, ale też trudno oprzeć się wrażeniu, że zasadnicze znaczenie ma odwieczna mentalność Hiszpanów – nigdy niesłynących z pracowitości, nieuczących się języków obcych i niechętnie zdobywających nowe umiejętności.

Jednym z najciężej dotkniętych kryzysem regionów Hiszpanii jest wysunięta najbardziej na południe Andaluzja. Tu nie tylko przez pięć miesięcy w roku temperatura przekracza 30 stopni Celsjusza, ale też bezrobocie przekracza 30 proc. i jest wyższe niż w jakimkolwiek innym regionie Unii Europejskiej. Bez pracy jest powyżej 60 proc. młodych Andaluzyjczyków. Mieszkańcy prowincji jednak stylu życia zmieniać nie zamierzają – to ostatni region Hiszpanii, który nie zamierza wyrzekać się codziennej trzygodzinnej sjesty.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy