Sowieccy generałowie, przygotowujący wiosną 1962 roku operację mającą rozwinąć nad Kubą parasol nuklearny, bardzo się postarali, aby zmylić tropy. Operacja „Anadyr", największa akcja morska w historii ZSRR z misją ufortyfikowania tropikalnej wyspy w tle, wzięła bowiem nazwę od syberyjskiego miasteczka. Żołnierzy wyznaczonych do wyjazdu na Kubę ekwipowano w polarne ubrania i sprzęt zimowy. A jednak skala przygotowań i napięcie wokół Kuby pozwalały się domyślać, że Moskwa wcale nie zamierza przerzucać tych oddziałów na Syberię.
– Tak, to prawda, że żołnierzom wydawano zimowe ubranie, by nikt nie podejrzewał, że płyną na Kubę. Trudno było jednak oczekiwać, że nikt się nie połapie, o co chodzi – mówi w rozmowie z „Rz" politolog Siergiej Chruszczow, syn ówczesnego gospodarza Kremla, który w tamtym okresie pracował w Moskwie nad budową rakiet manewrujących dla sowieckiej marynarki. – Mój znajomy wojskowy powiedział mi wtedy: – Wiesz, Siergiej, dają nam ubrania zimowe. Czyli pewnie popłyniemy na Kubę.
Mimo to Amerykanie aż do połowy października nie byli w stanie określić prawdziwego celu operacji, mimo że CIA przyglądała się czerwonej armadzie już na wysokości cieśniny Bosfor.
Konwój stulecia
Przerzucenie w tropiki m.in. 40 tysięcy żołnierzy, 48 rakiet balistycznych średniego i pośredniego zasięgu, a także ponad 100 głowic atomowych otwierało przed Chruszczowem co najmniej trzy możliwości: miał szansę na neutralizację amerykańskich planów odbicia wyspy z rąk Castro, na poprawę sytuacji strategicznej Moskwy wobec zdecydowanej przewagi USA w liczbie międzykontynentalnych rakiet balistycznych (177 do 20). Zyskiwał wreszcie szansę na wynegocjowanie ustępstw Waszyngtonu w kwestii statusu Berlina Zachodniego lub wycofania amerykańskich rakiet spod granic ZSRR w zamian za zwinięcie znad Kuby parasola atomowego.|
Pół wieku od tamtych wydarzeń w kwestii przyczyn rozmieszczenia rakiet na Kubie wciąż nie ma jednak pełnej zgody. Siergiej Chruszczow upiera się, że jego ojcu chodziło wyłącznie o obronę nowego sojusznika. Jego zdaniem Chruszczow zdawał sobie sprawę, że umieszczenie kilkudziesięciu dodatkowych rakiet nie będzie stanowiło rewolucji w nie najlepszej sytuacji strategicznej bloku wschodniego.
– W Białym Domu obawiano się, że Kuba to zasłona dymna i tak naprawdę chodzi o przejęcie Berlina – mówi nam podpułkownik dr Benjamin Greene z wydziału historii akademii West Point. – Ostatnie ustalenia rosyjskie wskazują jednak, że Kremlowi najprawdopodobniej chodziło o zrównoważenie potencjału naszych rakiet rozlokowanych w Turcji. Nie brak opinii, że Chruszczow chciał, by USA poczuły się w ten sposób równie zagrożone jak Moskwa. Zainstalowanie rakiet na Kubie powodowało, że mogłyby one razić cele szybciej, dając nam mniej czasu na reakcję. Oczywiście to samo tyczyło się Moskwy zagrożonej przez nasze rakiety w Turcji. W sowieckich archiwach w ogóle natomiast brak wzmianki o Berlinie jako przyczynie budowy baz na Kubie.
Eksperci latami będą się spierali, o co dokładnie chodziło Chruszczowowi, gdy podjął tę ryzykowną grę. Nie ma jednak wątpliwości, że cudownym zbiegiem okoliczności w ciągu krytycznych 13 dni między 16 a 28 października udało się uniknąć światowej wymiany nuklearnych ciosów. Wśród nich trzy dni okazały się decydujące.
Wtorek, 16.10 – szok
Oficjalny początek kryzysu kubańskiego przypada kilka minut po ósmej rano czasu waszyngtońskiego. McGeorge Bundy, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, zapukał wtedy do sypialni prezydenta, który wciąż jeszcze leżał w łóżku i pieklił się, czytając „New York Timesa". Jego poprzednik Dwight Eisenhower publicznie nazwał go w gazecie mięczakiem w kwestii prowadzenia polityki zagranicznej. Bundy jednak przyniósł JFK wiadomość, która momentalnie postawiła prezydenta na nogi: na dostarczonych dwa dni wcześniej przez samolot szpiegowski U-2 zdjęciach widać coś, czego nikt się tam nie spodziewał. Na czarno-białych fotografiach Kennedy mógł dostrzec szereg cylindrycznych obiektów, które CIA zidentyfikowała na podstawie długości jako rakiety SS-4 zdolne razić cele odległe o 2000 km od Kuby, czyli zdolne do zniszczenia stolicy USA w ciągu 13 minut od wystrzelenia.
W ciągu kilku następnych godzin JFK podjął trzy kluczowe decyzje.
Pierwszą z nich było utrzymanie wszystkiego w absolutnej tajemnicy. Amerykanom zależało bowiem, by działać z zaskoczenia. Dlatego też między jednym dramatycznym spotkaniem a drugim JFK starał się nie wzbudzać niepotrzebnych pytań zmianami w terminarzu, znajdując na przykład czas na 45-minutowe spotkanie z członkami panelu ds. upośledzenia umysłowego. Ta kalendarzowa gra pozorów kontynuowana będzie przez pierwszy tydzień kryzysu.
Druga decyzja dotyczyła zbudowania grupy doradczej, nazwanej ExComm (Executive Committee of the National Security Council). Obradowało w niej, oprócz prezydenta,