Przesilenie nad ciepłym morzem

Kryzys kubański, który łatwo mógł się skończyć śmiercią setek milionów ludzi, ostatecznie pochłonął jedną ofiarę śmiertelną. 50 lat od jego rozpoczęcia wiemy, że świat stanął wtedy bliżej krawędzi, niż ktokolwiek mógł przypuszczać

Publikacja: 13.10.2012 01:01

Sowieccy generałowie, przygotowujący wiosną 1962 roku operację mającą rozwinąć nad Kubą parasol nuklearny, bardzo się postarali, aby zmylić tropy. Operacja „Anadyr", największa akcja morska w historii ZSRR z misją ufortyfikowania tropikalnej wyspy w tle, wzięła bowiem nazwę od syberyjskiego miasteczka. Żołnierzy wyznaczonych do wyjazdu na Kubę ekwipowano w polarne ubrania i sprzęt zimowy. A jednak skala przygotowań i napięcie wokół Kuby pozwalały się domyślać, że Moskwa wcale nie zamierza przerzucać tych oddziałów na Syberię.

– Tak, to prawda, że żołnierzom wydawano zimowe ubranie, by nikt nie podejrzewał, że płyną na Kubę. Trudno było jednak oczekiwać, że nikt się nie połapie, o co chodzi – mówi w rozmowie z „Rz" politolog Siergiej Chruszczow, syn ówczesnego gospodarza Kremla, który w tamtym okresie pracował w Moskwie nad budową rakiet manewrujących dla sowieckiej marynarki. – Mój znajomy wojskowy powiedział mi wtedy: – Wiesz, Siergiej, dają nam ubrania zimowe. Czyli pewnie popłyniemy na Kubę.

Mimo to Amerykanie aż do połowy października nie byli w stanie określić prawdziwego celu operacji, mimo że CIA przyglądała się czerwonej armadzie już na wysokości cieśniny Bosfor.

Konwój stulecia

Przerzucenie w tropiki m.in. 40 tysięcy żołnierzy, 48 rakiet balistycznych średniego i pośredniego zasięgu, a także ponad 100 głowic atomowych otwierało przed Chruszczowem co najmniej trzy możliwości: miał szansę na neutralizację amerykańskich planów odbicia wyspy z rąk Castro, na poprawę sytuacji strategicznej Moskwy wobec zdecydowanej przewagi USA w liczbie międzykontynentalnych rakiet balistycznych (177 do 20). Zyskiwał wreszcie szansę na wynegocjowanie ustępstw Waszyngtonu w kwestii statusu Berlina Zachodniego lub wycofania amerykańskich rakiet spod granic ZSRR w zamian za zwinięcie znad Kuby parasola atomowego.|

Pół wieku od tamtych wydarzeń w kwestii przyczyn rozmieszczenia rakiet na Kubie wciąż nie ma jednak pełnej zgody. Siergiej Chruszczow upiera się, że jego ojcu chodziło wyłącznie o obronę nowego sojusznika. Jego zdaniem Chruszczow zdawał sobie sprawę, że umieszczenie kilkudziesięciu dodatkowych rakiet nie będzie stanowiło rewolucji w nie najlepszej sytuacji strategicznej bloku wschodniego.

– W Białym Domu obawiano się, że Kuba to zasłona dymna i tak naprawdę chodzi o przejęcie Berlina – mówi nam podpułkownik dr Benjamin Greene z wydziału historii akademii West Point. – Ostatnie ustalenia rosyjskie wskazują jednak, że Kremlowi najprawdopodobniej chodziło o zrównoważenie potencjału naszych rakiet rozlokowanych w Turcji. Nie brak opinii, że Chruszczow chciał, by USA poczuły się w ten sposób równie zagrożone jak Moskwa. Zainstalowanie rakiet na Kubie powodowało, że mogłyby one razić cele szybciej, dając nam mniej czasu na reakcję. Oczywiście to samo tyczyło się Moskwy zagrożonej przez nasze rakiety w Turcji. W sowieckich archiwach w ogóle natomiast brak wzmianki o Berlinie jako przyczynie budowy baz na Kubie.

Eksperci latami będą się spierali, o co dokładnie chodziło Chruszczowowi, gdy podjął tę ryzykowną grę. Nie ma jednak wątpliwości, że cudownym zbiegiem okoliczności w ciągu krytycznych 13 dni między 16 a 28 października udało się uniknąć światowej wymiany nuklearnych ciosów. Wśród nich trzy dni okazały się decydujące.

Wtorek, 16.10 – szok

Oficjalny początek kryzysu kubańskiego przypada kilka minut po ósmej rano czasu waszyngtońskiego. McGeorge Bundy, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, zapukał wtedy do sypialni prezydenta, który wciąż jeszcze leżał w łóżku i pieklił się, czytając „New York Timesa". Jego poprzednik Dwight Eisenhower publicznie nazwał go w gazecie mięczakiem w kwestii prowadzenia polityki zagranicznej. Bundy jednak przyniósł JFK wiadomość, która momentalnie postawiła prezydenta na nogi: na dostarczonych dwa dni wcześniej przez samolot szpiegowski U-2 zdjęciach widać coś, czego nikt się tam nie spodziewał. Na czarno-białych fotografiach Kennedy mógł dostrzec szereg cylindrycznych obiektów, które CIA zidentyfikowała na podstawie długości jako rakiety SS-4 zdolne razić cele odległe o 2000 km od Kuby, czyli zdolne do zniszczenia stolicy USA w ciągu 13 minut od wystrzelenia.

W ciągu kilku następnych godzin JFK podjął trzy kluczowe decyzje.

Pierwszą z nich było utrzymanie wszystkiego w absolutnej tajemnicy. Amerykanom zależało bowiem, by działać z zaskoczenia. Dlatego też między jednym dramatycznym spotkaniem a drugim JFK starał się nie wzbudzać niepotrzebnych pytań zmianami w terminarzu, znajdując na przykład czas na 45-minutowe spotkanie z  członkami panelu ds. upośledzenia umysłowego. Ta kalendarzowa gra pozorów kontynuowana będzie przez pierwszy tydzień kryzysu.

Druga decyzja dotyczyła zbudowania grupy doradczej, nazwanej ExComm (Executive Committee of the National Security Council). Obradowało w niej, oprócz prezydenta,

12 członków, których opinie prezydent uważał za pomocne w rozwiązaniu problemu. Jednym z nich był były ambasador USA w ZSRR Llewellyn E. Thompson, który najlepiej z doradców z ExCommu znał Chruszczowa. Kluczową postacią w tym gronie był Robert Kennedy, brat prezydenta. Pełnił on funkcję prokuratora generalnego, ale powszechnie odbierany był jako prawa ręka Kennedy'ego. Konieczność ukrycia spotkań ExCommu doprowadzała do tego, że trzy czwarte składu grupy doradczej przyjeżdżało na spotkania jedną limuzyną, w której np. sekretarz obrony siedział na kolanach prokuratora generalnego.

Kennedy wreszcie – wraz z innymi doradcami – od razu kategorycznie wykluczył możliwość, by USA przeszły do porządku dziennego nad obecnością komunistycznych sił nuklearnych 150 km od Florydy. Amerykanie nie chcieli ustanawiać precedensu, który mógłby zachęcić Kreml do jeszcze śmielszych zagrywek. To, w jaki sposób rakiety miałyby zniknąć – czy stałoby się to poprzez naloty i inwazję czy dzięki dyplomacji – miało się rozstrzygnąć w kolejnych dniach. Ale decyzja ta wcale nie oznaczała, że wszyscy w administracji uważali rozmieszczenie rakiet za posunięcie, które wywracało do góry nogami doktrynę obronną USA.

Poniedziałek, 22.10  – kwarantanna

Amerykanie wiedzą już, że oprócz rakiet SS-4 na Kubie znajdują się też rakiety SS-5 o większym zasięgu, będące w stanie dosięgnąć każde większe miasto na terenie kontynentalnych USA, oprócz Seattle. Sowieci wciąż utrzymują, że Kuba jest i będzie wolna od broni atomowej.

W poniedziałek rano sekretarz prasowy prezydenta oznajmia, że wieczorem zostanie wygłoszone orędzie w sprawie „najwyższej wagi państwowej". Cały świat może się tylko domyślać, o co chodzi. Sowieci już wiedzą. Przed orędziem Kennedy spotyka się z członkami Kongresu i wtajemnicza ich w problem. Większość z nich dołącza do wojskowych, wywierając nacisk na Kennedy'ego, by przestać myśleć o dyplomacji i po prostu zbombardować pozycje sowieckie na Kubie. O 19 Kennedy pojawia się przed  kamerami.

– 22 października byłem akurat na służbie w Gabinecie Owalnym, gdy prezydent wygłaszał orędzie do narodu. W ciągu kilku poprzednich dni nie sposób było nie zauważyć, że był bardzo napięty i miał bardzo posępną twarz – wspomina w rozmowie z „Rz" Gerald Blaine, były agent Secret Service. – Tuż przed wejściem na wizję prezydent wyglądał na wyczerpanego. Jednak w miarę jak zaczął mówić o odbytej cztery dni wcześniej rozmowie z sowieckim ministrem spraw zagranicznych Andriejem Gromyką, ożywiał się coraz bardziej, aż w końcu pojawił się na jego twarzy gniew, gdy nazwał Gromykę kłamcą.

Oprócz jasnego wyłożenia, że USA odpowiedzą na każdy atak, który wyjdzie z Kuby, a także że oczekują, iż Chruszczow zdemontuje i wywiezie broń atomową z wyspy, w orędziu pada słowo klucz na najbliższe tygodnie – kwarantanna. Pod tym łatwiejszym do przełknięcia przez opinię światową terminem kryje się po prostu blokada morska Kuby, mająca się rozpocząć dwa dni później. Wokół wyspy okręty US Navy stworzyć miały ciasny pierścień, od którego odbijać się będą statki zmierzające na Kubę z bronią ofensywną. Gdyby kwarantanna nie ostudziła zapału Moskwy, Kennedy zostawia sobie jednak na podorędziu plany nalotów na pozycje sowieckie, po których nastąpić miałaby pełna inwazja. Świat zachodni staje murem za Kennedym, a Organizacja Państw Amerykańskich usankcjonuje później kwarantannę.

– Zdecydowana większość historyków uważa to za bardzo mądre posunięcie, które pozwoliło na uspokojenie sytuacji, dając szansę innym metodom. Wojsko sprzeciwiało się temu rozwiązaniu, bo kwarantanna nie powodowała zniknięcia rakiet z Kuby. W moim przekonaniu był to krok, który dał szansę dyplomacji. Kwarantanna dała obu stronom możliwość wycofania się z konfliktu – twierdzi podpułkownik dr Greene. – Gdyby Kennedy ugiął się pod naciskiem wojskowych i zamiast kwarantanny uciekł się do nalotów, doszłoby do katastrofy. Pierwsze sowieckie rakiety były gotowe do odpalenia już 19 października, a pierwsze ataki powietrzne można byłoby rozpocząć prawdopodobnie 22 października. Atak powietrzny nie wyeliminowałby wszystkich rakiet, co doprowadziłoby do wymiany nuklearnej.

– Dobrze pamiętam, jak 22 października, kilka godzin przed orędziem prezydenta w trybie alarmowym dowożono nas na nasz okręt – mówi nam Dexter Goad, weteran US Navy, który był marynarzem na okręcie flagowym sił blokujących Kubę – „USS Newport News". – Transmisji z Białego Domu wysłuchaliśmy już na morzu, płynąc całą parą na południe. Wśród załogi panowała wtedy grobowa atmosfera. Oczywiście to nie o nasze bezpieczeństwo tak bardzo się martwiliśmy. Wiedzieliśmy przecież, że – paradoksalnie – będąc na okręcie wojennym, jesteśmy dużo bardziej bezpieczni niż nasze rodziny na lądzie.

Moskwa oficjalnie protestuje przeciwko kwarantannie, ale na Kremlu słychać wyraźnie, z jak wielką ulgą oddycha Chruszczow, widząc, że kwarantanna nie jest eskalacją, ale czymś w rodzaju wciśnięcia pauzy.

Sobota, 27.10 – na krawędzi

Tego dnia statki Chruszczowa, które miały dostarczyć na Kubę rakiety, są już w drodze powrotnej do ZSRR. Kwarantanna zdała egzamin. Kennedy wie już jednak, że pięć z sześciu baz z rakietami jest gotowych do oddania nuklearnej salwy. Amerykańskie siły zbrojne postawione są w tym czasie w przedostatni stopień gotowości bojowej – DEFCON-2.

Choć na południu USA trwają zakrojone na ogromną skalę przygotowania do inwazji na Kubę, JFK wciąż ma nadzieję na rozwiązanie kryzysu bez oddania strzału. I ma ku temu powody. Poprzedniego dnia nieoficjalnym kanałem dotarła do niego wiadomość, że ZSRR zgodziłby się wycofać rakiety pod warunkiem, że USA zobowiążą się publicznie, iż nigdy nie zaatakują Kuby. Potwierdzeniem był wieczorny (piątkowy) list Chruszczowa, w którym już oficjalnie proponował on Kennedy'emu to samo rozwiązanie. Według CIA list został napisany przez kogoś pod wpływem alkoholu albo pod wpływem ogromnego stresu.

Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć na pierwszą wiadomość, w sobotę rano przychodzi z Kremla kolejny list, który brzmi dużo groźniej. Kennedy zastanawia się, czy Chruszczow wciąż jest u władzy. I choć nowa wiadomość podtrzymuje poprzednią propozycję, to wprowadza do układu bardzo istotną modyfikację. USA miałyby bowiem oprócz gwarancji bezpieczeństwa Kuby zobowiązać się do wycofania swoich rakiet z Turcji. Takie rozwiązanie jest dla Waszyngtonu nie do przyjęcia. Publiczne wejście w handel rakietami z Sowietami oznaczałoby podkopanie wiary w amerykański potencjał sojuszniczy.

W Waszyngtonie poziom stresu sięga wtedy zenitu, o czym opowiada „Rz" agent Blaine:

– Prezydent wszedł na chwilę do pokoju dowodzenia (situation room) na briefing. Ja zostałem za drzwiami – wspominał. – Po skończeniu briefingu prezydent wyszedł z pokoju, a ja nacisnąłem przycisk windy i czekaliśmy aż zjedzie. Agent Secret Service, mimo że jest tak blisko prezydenta, nie ma szansy na rozmowę z nim, bo naczelną zasadą jest to, że nigdy nie ma prawa zwrócić się do prezydenta, chyba że jest to ważna sprawa związana z bezpieczeństwem. Z twarzy prezydenta wyczytać mogłem, że targają nim ogromne emocje. Nagle prezydent Kennedy odwrócił się do mnie i spytał, jak się czuję, w końcu w przypadku ataku byłbym z nim przez długi czas, a moja rodzina byłaby skazana tylko na siebie. Odpowiedziałem, że widząc wojnę koreańską z perspektywy żołnierza i widząc motywy, jakimi kierował się Nikita Chruszczow, myślę, że prezydent nie ma alternatywy, a moim obowiązkiem jest być przy nim i moja rodzina doskonale to rozumie.

Na taśmach ze spotkania ExComm z 27 października słychać, jak były ambasador USA w Moskwie przekonuje Kennedy'ego, który po otrzymaniu drugiego listu zaczyna wątpić w powodzenie środków dyplomatycznych, że wciąż nie jest za późno, by zapobiec wojnie. W końcu Amerykanie decydują się zignorować treść drugiego listu i odpowiedzieć pozytywnie na pierwszy – korzystniejszy z ich punktu widzenia. Dyplomatyczna gra wciąż się więc toczy, choć wojska obydwu stron czekają w pogotowiu na rozkaz ataku.

Za dramatyzm tamtej soboty nie tylko odpowiada jednak to, co działo się na Kremlu i w Białym Domu, ale również to, co działo się w głowach dowódców wojsk obu supermocarstw.

– W tamtych czasach uważano, że była to rozgrywka tylko między Kennedym a Chruszczowem. Dziś wiemy już, jak bardzo przetrwanie świata zależało od decyzji lokalnych dowódców. Moim zdaniem świat nigdy wcześniej – ani później – nie był bliżej wojny jądrowej niż w momencie wojny nerwów na pokładzie sowieckiej łodzi podwodnej B-59, dowodzonej przez Walentina Sawickiego – mówi podpułkownik dr Greene.

Okręt ten, wraz z kilkoma innymi sowieckimi łodziami podwodnymi, krążył w tamtym czasie wokół blokady. Amerykanie zdecydowali się w końcu 27 października zmusić go do wynurzenia, zrzucając w jego pobliżu ćwiczebne bomby głębinowe.

– Łódź podwodna była już w zanurzeniu od dwóch dni, z praktycznie wyładowanymi akumulatorami. Temperatura na pokładzie sięgała miejscami 60 stopni Celsjusza, a stężenie tlenku węgla niebezpiecznie wzrastało. W tej sytuacji wieczorem 27 października dowódca okrętu zarządził przygotowanie do odpalenia torpedy z ładunkiem nuklearnym w kierunku krążących nad nim jednostek US Navy. Na szczęście dla nas wszystkich drugi oficer, Wasilij Archipow, nie wyraził zgody na atak – opowiada podpułkownik dr Greene.

Nietrudno sobie wyobrazić, do czego zmuszony byłby się uciec Kennedy, gdyby z Pentagonu przyszła wiadomość, że kilka amerykańskich okrętów poszło na dno w wyniku użycia taktycznej broni jądrowej.

Incydent z B-59 był jednak odizolowany od otoczki politycznej i nie wpłynął na decyzje obu przywódców. Drugi z incydentów był za to szeroko komentowany w obu stolicach i również o mały włos nie doprowadził do eskalacji działań wojennych. Mowa o zestrzeleniu tego dnia U-2, który wyleciał w kolejną w czasie kryzysu misję monitorowania stanu przygotowań wojsk sowieckich stacjonujących na Kubie. Powszechnie wiadomo było, że U-2 zestrzelić mogli tylko Sowieci, ponieważ Kubańczycy nie dysponowali wystarczająco zaawansowanymi rakietami przeciwlotniczymi. Pytanie, na które Kennedy nie znał wówczas odpowiedzi, brzmiało: czy Chruszczow osobiście zdecydował się na zestrzelenie U-2, czy był to tylko wybryk lokalnego dowódcy? Po latach wyszło na jaw, że Chruszczow specjalnie zakazał strzelania do amerykańskich samolotów szpiegowskich, a śmierć majora Rudolfa Andersona – jedynej ofiary kryzysu kubańskiego – była efektem samowoli lokalnego dowódcy sowieckiego.

W sobotę wieczorem doszło do spotkania ostatniej szansy. Brat prezydenta w rozmowie z sowieckim ambasadorem ostatecznie potwierdził, że w przypadku odesłania rakiet do ZSRR USA gotowe są publicznie zapewnić, że nigdy nie zaatakują Kuby. Podejrzewając jednak, że Kreml może czuć się za bardzo „stratny" na takim rozwiązaniu, Amerykanie dorzucili rodzaj wisienki na torcie: był to pomysł Kennedy'ego. Wisienką była obietnica potajemnego wycofania rakiet Jupiter z Turcji. W ten sposób zarówno z amerykańskiego, jak i z sowieckiego podwórka zniknęłyby grożące obu stolicom rakiety. Amerykanie mogli teraz tylko czekać na odpowiedź Moskwy, modląc się jednocześnie, by Kennedy nie musiał w poniedziałek wydać lotnictwu rozkazu ataku na instalacje sowieckie na Kubie.

Następnego dnia Radio Moskwa ogłosiło, że Chruszczow zgodził się na porozumienie. Świat zaczynał dochodzić do siebie po tygodniu pełnym strachu.

Gorąca linia, zimny pot

Najbardziej znaną konsekwencją kryzysu było pojawienie się gorącej linii między Moskwą a Waszyngtonem. Związek Sowiecki dostał też jasny sygnał, że USA – wbrew przewidywaniom – nie zdecydują się na pokój za każdą cenę. Konieczność wycofania rakiet podminowała również pozycję samego Chruszczowa, który dwa lata później został zastąpiony przez Breżniewa.

Podpułkownik dr Greene zwraca uwagę na konsekwencje dla USA i ich sojuszników: – Kryzys spowodował, że amerykańscy sojusznicy w Europie stali się mniej ufni wobec USA i zaczęli się niepokoić tym, jak działa amerykański parasol atomowy. Pojawił się termin „zagłada bez prawa głosu". Europa widziała bowiem, że USA ryzykują wojnę nuklearną tylko dlatego, że rakiety znalazły się bliżej ich terytorium, podczas gdy amerykańscy sojusznicy w Europie żyli w tym cieniu przez lata. Ta sprawa stała się szczególnie paląca dla Francji.

Wstrząsający epilog do kryzysu kubańskiego historia dopisała 30 lat później. W 1992 roku na Kubie spotkali się ludzie, którzy w 1962 roku stali po dwóch stronach barykady. – Raul Castro zaprosił nas wszystkich. Był m. in. Robert McNamara i McGeorge Bundy. Byłem też i ja – mówi Siergiej Chruszczow. Podczas tej konferencji wyszło na jaw, że Moskwa przerzuciła na Kubę 160 głowic, w tym aż 90 głowic taktycznych. Słysząc to, Robert McNamara nie mógł uwierzyć własnym uszom i poprosił o chwilę przerwy. Nawet gdy relacjonował to dziesięć lat później, były amerykański sekretarz obrony wciąż nie mógł ukryć emocji. W ten sposób wyszło na jaw, że Amerykanie w 1962 roku kilkakrotnie zaniżyli w swoich szacunkach stan arsenału atomowego, jaki Kreml rozmieścił na wyspie. Jakakolwiek próba inwazji skończyłaby się masakrą Amerykanów. Tym bardziej że Waszyngton przypuszczał, iż na Kubie jest tylko 10 tys. żołnierzy sowieckich: w rzeczywistości było ich 40 tysięcy.

Widać było, że dla McNamary była to bardzo gorzka lekcja – mówi Siergiej Chruszczow. – Kryzys kubański to absolutna porażka amerykańskiego wywiadu. Nie wiedzieli, ile głowic jest na Kubie, ilu żołnierzy sowieckich tam stacjonuje, nie rozumieli również, co się dzieje, że tyle sowieckich statków płynie na tę wyspę. McNamara dopiero na tej konferencji zorientował się, że podczas kryzysu podejmował decyzje właściwie na ślepo.

Amerykanie nie doceniali siły drugiej strony. Sowieci nie doceniali determinacji Białego Domu. Warto, by dzisiejsi liderzy docenili lekcję, jaką świat otrzymał pół wieku temu.

Plus Minus
Kryzys demograficzny, jakiego nie było. Dlaczego Europa jest skazana na wyludnienie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał