Symbolem rozwoju był praski Stadion X-lecia zamieniony w największy bazar Europy. W praktyce oznaczało to specjalizację Polski w wytwarzaniu nisko przetworzonych towarów i w handlu, realizowanym przez setki tysięcy małych firm. Potem stopniowo, za sprawą wdrażania wielu nowych regulacji, następowała eliminacja przedsiębiorczości: świadczy o tym pierwsze miejsce Polski na liście najbardziej przeregulowanych gospodarek OECD. Jednocześnie nad Wisłę zaczęły napływać inwestycje zagraniczne, a rozwój w coraz większym stopniu polegał na pracy Polaków w przedsiębiorstwach tworzonych lub przejmowanych przez koncerny zagraniczne.
Nasze atuty? Polska dysponowała tanią i dosyć dobrze wykształconą siłą roboczą i położona była blisko Europy Zachodniej. Kiedy po mniej więcej dziesięciu latach pojawiły się perspektywy wstąpienia naszego kraju do Unii Europejskiej, model rozwoju zaczął się zmieniać: wiadomo było, że wkrótce Polska otrzyma potężne środki z unijnych funduszy. Ostatnie lata to zupełnie nowa sytuacja, w której dźwignią wzrostu stały się potężne inwestycje infrastrukturalne finansowane przez Unię. Unia zmusiła nas również do wdrożenia planowania strategicznego, które wcześniej w praktyce nie istniało.
Podstawowym założeniem dokonania rozwoju Polski za pomocą środków unijnych było wydanie tych środków w całości. Względy medialne decydowały o tym, że większą tragedią było zwrócenie miliona euro do Brukseli niż wydanie bez sensu miliarda euro. W efekcie doświadczyliśmy potężnego „impulsu popytowego": tysiące firm powstały tylko po to, by skorzystać na unijnym strumieniu pieniędzy, doczekaliśmy setek tysięcy miejsc pracy powiązanych z realizowanymi inwestycjami infrastrukturalnymi. To na krótko przyspieszyło wzrost gospodarczy, co nazwano „efektem zielonej wyspy". Jakie jednak będą długofalowe efekty takiej strategii? Mimo rozdysponowania wielu miliardów euro na poprawę innowacyjności polskich firm, dane GUS pokazują, że spadła ona dramatycznie. Mimo wydania miliardów euro na szkolenia, nie można jednoznacznie stwierdzić, czy w ich wyniku wzrósł poziom kompetencji. Czy stadiony zbudowane na euro 2012 będą dźwignią rozwoju miast, czy raczej obciążą ich budżety na całe dekady? Czy trzeba było budować w każdej gminie nowy chodnik i ścieżkę rowerową? Czy aquaparki są biznesowo uzasadnione we wszystkich powiatach? Oczywiście, potrzebne są badania, ale pewne jest, że okres polityki popytowej się kończy. Środki unijne zostaną w następstwie kryzysu drastycznie ograniczone: jeśli w ogóle możemy liczyć na dofinansowanie, to nauki i innowacji, a nie asfaltu i betonu. Trzeba na nowo zdefiniować polski model rozwoju i jego główne filary.
Czy Polska może kontynuować program wielkich inwestycji infrastrukturalnych bez unijnego finansowania? Nie mamy własnych środków: budżet ma deficyt, a oszczędności sektora prywatnego są niskie: byłoby lepiej, gdyby finansowały inwestycje prywatne, a nie publiczne... Tymczasem premier Tusk przedstawił w drugim exposé plany kontynuacji wielkich inwestycji. Świetnie – tylko że te plany wiążą się z dalszym wzrostem zadłużenia Polski. Dług publiczny przekroczył 55 procent PKB, a zagraniczny zbliżył się do 70 procent PKB. Czy przypadkiem nie powrócimy w tej sytuacji do modelu rozwoju, w którym naszym atutem były niskie płace? Zdają się to sugerować ostatnie doniesienia o planach przeniesienia produkcji przez kilka zagranicznych koncernów z Chin do Polski.
Oba opisane powyżej modele rozwoju mają poważne wady. Dalszy wzrost zadłużenia może doprowadzić do kryzysu finansowego, a płace osób zatrudnionych w montowniach w Polsce nigdy nie będą porównywalne z zarobkami, które można uzyskać za granicą. Warto się zastanowić, czy nie nadszedł czas na sięgnięcie po nowy model rozwoju. Być może trzeba stworzyć warunki do drugiej eksplozji polskiej przedsiębiorczości, tym razem realizowanej na skalę globalną? Moim zdaniem jest to jedyna sensowna strategia rozwoju Polski w kolejnej dekadzie.