Ale elity wciąż zerkają ku Ameryce, szczególnie przy okazji takich spektakli jak wybory prezydenckie. Poza wszystkim, mamy do czynienia z poligonem idei – USA nie przestały być największą demokracją promieniującą na innych. Gdy zaś dodać niewygasłe nadzieje łączone jeszcze czasem z Ameryką jako mocarstwem, zerkanie staje się nawykiem w pełni uprawnionym.
Zerkają postępowcy, wstrzemięźliwie, mają dużo więcej bratnich dusz w bliższych sobie krajach europejskich. Niemniej Jacek Żakowski popełnił niedawno tekst o dwóch Amerykach, z których wynikało, że Obama jest depozytariuszem odwiecznej postępowej tradycji, która promieniuje na cały świat. Tekst był częściowo fałszywy. To prawda, ideowo-polityczna polaryzacja tamtego społeczeństwa jest dziś większa niż 50 lat temu. Wystarczy obejrzeć serial „Newswroom", aby zobaczyć, że część amerykańskiej liberalnej lewicy traktuje obecne polityczne starcie jako rodzaj krucjaty, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone. Przypominają w tym samego Żakowskiego. Podobna gorączka panuje po stronie wyrazistych konserwatystów, choćby tych spod znaku Tea Party.
Ale amerykańska polityka to także dwustuletnia tradycja kompromisu. Nadwątlona przez oczekiwanie publiczności na tabloidalną wyrazistość, a jednak, wbrew temu, co głosi Tomasz Lis, daleka od standardów, które panują w Polsce. To z jednej strony obyczaj: na niedawnym balu organizowanym przez dziennikarzy akredytowanych w Waszyngtonie, Obama i Romney dowcipkowali z siebie nawzajem. Czy wyobrażamy sobie w tej roli Kaczyńskiego i Tuska? Nawet przed Smoleńskiem? Nie.
Z drugiej strony – to także narzędzie prowadzenia realnej polityki. Amerykański system zakłada możliwość koegzystencji prezydenta z Kongresem o przeciwnej sobie większości. Obama męczył się ostatnio z republikańską Izbą Reprezentantów. Komentatorzy narzekali, że było bardziej konfrontacyjnie niż kiedyś. Ale ustawy powstawały, starcia nie kończyły się niczym zagrażającym powadze Ameryki. I znów: czy jest to do wyobrażenia w Polsce?
Ku Ameryce jeszcze łapczywiej zerkają prawicowcy. Ich szukanie łatwych analogii ma w sobie czasem coś z przebieranki. Na przykład poczucie: jesteśmy polskimi republikanami! Europoseł PiS Ryszard Czarnecki pisał niedawno, że kibicuje Romneyowi, choć wolałby kogoś bardziej konserwatywnego. Pytanie, w jakiej sferze. Czy poseł Czarnecki wyobraża sobie przeciętnego republikanina zwalczającego komercjalizację szpitali? Dużo więcej zdrowej intuicji miał przewodniczący „Solidarności" Piotr Duda atakujący Romneya podczas jego wizyty w Polsce za antyzwiązkowe nastawienie. On rozumie, jak podziały amerykańskie przekładają się na polskie w sferze społeczno-ekonomicznej. Prawda jest taka, że tu demokraci odpowiadają raczej moherom. Inna sprawa, że PO coraz mniej przypomina republikanów. Przynajmniej tych dzisiejszych.