Pokój z widokiem i bez

Im bardziej jesteśmy niepewni własnego statusu, tym bardziej szukamy prestiżu. Wiele osób sięga po wzory stylu życia pod presją reklamy i katalogów

Publikacja: 17.11.2012 00:01

Tryptyk okienny: pokazany na krakowskiej wystawie widok z okna bloku, kamienicy i willi

Tryptyk okienny: pokazany na krakowskiej wystawie widok z okna bloku, kamienicy i willi

Foto: Fotorzepa, Jarosław Matla Jarosław Matla

Połowa lat 70. Nowo zbudowane bloki na Stegnach w Warszawie – dopiero 20 lat później zyskają pogardliwą nazwę „blokowisko". Na razie niewielkie i z trudem zdobyte w spółdzielni mieszkaniowej M-ileś są szczęściem i dumą młodej inteligencji. Okna się nie domykają, glazura w łazience z trudem zdobyta, odkurzacz kupiony za kredyty dla młodych małżeństw. Brnie się jeszcze po wertepach budowy, ale to nic. Na podwórku huśtawki i piaskownice dla młodszych dzieci już są. Starsze integrują się przy trzepaku. Ze szkoły na sąsiedniej ulicy po południu wracają wymachujące tornistrami grupki w granatowych fartuszkach. Będzie jeszcze czas na zabawę na podwórku.

30 lat później te dzieciaki z huśtawki i trzepaka już jako rodzice własnych dzieci rano wyjeżdżają z garażu apartamentowca, z ogrodzonego osiedla na obrzeżach miasta. Upchnięte na tylnym siedzeniu potomstwo wiezione jest autem do szkoły i przedszkola, jako że tych placówek w nowych osiedlach brak. Wrócą czy raczej zostaną przywiezione do domu późnym popołudniem po odbyciu obowiązkowych zajęć dodatkowych. Na zabawę z kolegami na podwórku nie będzie czasu. Podwórko zresztą albo nie istnieje, albo ma rozmiar chustki do nosa. Integracyjną funkcję trzepaka przejął Facebook.

Apartament, penthouse, spiżarka

Czym stały się nasze miasta, jak wygląda życie w nich, jak wyglądają domy i mieszkania? Temu wszystkiemu poświęcona jest wystawa „Za-mieszkanie 2012. Miasto ogrodów. Miasto ogrodzeń" w krakowskim Muzeum Narodowym, organizowana we współpracy z Fundacją Instytut Architektury. Odbywa się cokolwiek w cieniu dużej ekspozycji Fangora, która zawłaszcza większość uwagi zwiedzających. Ale ci, którzy wdrapią się na drugie piętro, nie pożałują. Wystawa nawiązuje zresztą do podobnej, która odbyła się 100 lat temu, także w Krakowie. Wtedy pokazano wykonane w skali 1:1 modele domów rodziny rzemieślniczej, robotniczej i rodziny rolnika oraz dworek podmiejski. Opracowano wystrój ich wnętrz, pokazano wygląd otoczenia. Obecna ekspozycja głównym poletkiem doświadczalnym czyni Kraków, ale śmiało można powiedzieć, że prezentowana tu rzeczywistość dotyczy całej Polski. Znamy ją dobrze z życia, naszego, naszych znajomych, z gazet.

Nie trzeba 100 lat, żeby widzieć zmiany. W ciągu zaledwie 20 potransformacyjnych lat nasze miasta, osiedla, domy, mieszkania zmieniły się nie do poznania. Mnóstwo wybudowano, a Polska jest wciąż krajem w budowie. Wzrosła zamożność społeczeństwa. Mamy coraz więcej samochodów, sprzętu domowego, komputerów. Pralka jest w 90 procentach gospodarstw domowych, telewizja satelitarna w 60. Komputer znajduje się w dwóch trzecich polskich domów. Ale czy wnętrze i zewnętrze tej nowej substancji mieszkaniowej jest zadowalające?

Nikt nie ma złudzeń w kwestii peerelowskich mieszkań. Najśmieszniej i najcelniej opowiedziały o nich „Czterdziestolatek" i „Alternatywy 4". Państwo Karwowscy, małżeństwo z dwojgiem dzieci, mieszkańcy trzech klitek w mrowiskowcu Za Żelazną Bramą nie odczuwali frustracji. Wręcz przeciwnie – byli zadowoleni z nowoczesnego mieszkania w nowoczesnym bloku w centrum Warszawy. Wprawdzie dyrektor zjednoczenia miał większe i z łukami, a minister willę, ale to były wyjątki. Mieszkanie 60-metrowe uważano wtedy za luksusowe.

„Alternatywy 4" to już rzeczywistość lat 80., gdy system zaczyna się sypać. Zasiedlanie nowego bloku, bitwy o kawałek piwnicy, o kafelki w łazience... W schyłkowym socjalizmie, gdy na spółdzielcze M czekało się latami, a w zamrażarkach tkwiły dziesiątki tysięcy ludzi, najmniejszy kawałek byle jak zbudowanej przestrzeni mieszkaniowej stawał się dobrem najwyższym. Jego jedynym dystrybutorem było państwo.

Wszystko to zaczęliśmy odreagowywać po 1989 roku. Ruszyły budowy prywatne i komercyjne. Dostępne stały się kredyty hipoteczne. Poznaliśmy nowe słowa: deweloper, apartament, loft, penthouse. Marzenie o domku z ogródkiem urosło do marzenia o domu z ogrodem. Do wybudowanych za Gomułki i Gierka bloków przyklejono pogardliwą nazwę „blokowiska". Marzeniem klasy średniej stało się zamieszkanie w nowoczesnym apartamentowcu lub osiedlu zamkniętym z ochroną i garażem podziemnym. Rezultat tego widzimy w przestrzeni wokół nas. Miasta wylały się poza dawne granice centrum, rozlazły się po przedmieściach i terenach rolniczych. Walczą ze sobą style domów i ogrodzeń, wysokości, kolory dachów. Bloki obok chałup, wille obok biur i centrów handlowych. Wszystko pozamykane, pogrodzone, schowane za murami. „Teren prywatny, wstęp wzbroniony" – oto hasło naszej rzeczywistości miejskiej.

Kuratorzy wystawy nie kryją krytycznego spojrzenia na to, co i jak się w Polsce zbudowało i nadal buduje. „Działania architektów i projektantów podporządkowane są mechanizmom wolnego rynku. Rzadko jest w nich miejsce na całościową wizję, a nawet troskę o zwykły kształt otoczenia. Obserwujemy absolutyzację własności prywatnej i rozmycie odpowiedzialności za ten alarmujący stan przestrzeni – piszą. – Chcemy uzmysłowić, że wybór miejsca zamieszkania i sposób jego użytkowania jest nie tylko prywatnym konsumenckim wyborem, ale istotnym gestem w przestrzeni publicznej".

Wykarczowane miasto ogród

Ideę miasta ogrodu zaprezentował po raz pierwszy angielski urzędnik Ebenezer Howard w książce „Garden cities of to-morrow". Dostrzegając dotkliwe skutki rewolucji przemysłowej – przeludnienie, brak dostępu do zieleni, światła i powietrza – proponował budowanie nowych ośrodków miejskich o niewielkim rozmiarze i populacji ograniczonej do 32 tysięcy mieszkańców. Miasta ogrody miały stać się cudowną fuzją miasta i przyrody. Na jednego mieszkańca miało przypadać 35 metrów kwadratowych zieleni, na jeden dom – 200. Howard przyjechał do Krakowa na kongres esperantystów w 1912 roku, wygłosił odczyt i przedstawił swoją teorię.

W Polsce koncepcja została zrealizowana w dwudziestoleciu międzywojennym w dzielnicach i osiedlach, które budowano dla urzędników i oficerów odrodzonego państwa. Na Żoliborzu Oficerskim i Dziennikarskim w Warszawie, w Podkowie Leśnej, Komorowie, Milanówku, Puszczykowie koło Poznania zieleń wypełnia całą wolną od zabudowy przestrzeń i wtapia się w architekturę. Nieprzypadkowo są to dzisiaj miejsca najdroższych nieruchomości... Idea zielonego miasta przyświecała także budowie robotniczego osiedla Giszowiec w Katowicach (pisze o nim Małgorzata Szejnert w książce „Czarny ogród"). Brutalnie zniszczono je w PRL. Domki rozebrano, a na miejscu sadów i ogródków warzywnych wybudowano wielkie mrówkowce.

Wyrazem tęsknoty za tym zielonym rajem są nazwy osiedli, którymi dzisiejsi deweloperzy kuszą klientów: Garden Apartments, Zielone Bulwary, Zaczarowany Przysiółek, Lawendowa Dolina... Co zostało z miasta ogrodu, najlepiej pokazują zamieszczone na wystawie zdjęcia ogródków w zamkniętym osiedlu: posiekane, mizerne kawałki przystrzyżonego trawniczka, poprzecinane ścieżkami z kostki Bauma, przedzielone posadzonymi pod sznurek tujami. W takim ogrodzie nie ma miejsca na drzewa owocowe czy naturalne dla naszego klimatu odmiany roślin. Znikły warzywa i kwiaty, bo wymagają pracy, nie ma krzewów, bo śmiecą. Zamiast jabłonek sadzi się rododendrony, zamiast lip – magnolie. Na prace ogrodnicze umęczony urzędnik korporacji nie ma czasu. Warzywa i kwiaty kupuje się w sklepie. W sobotę huczą kosiarki. – Pokazywana na wizualizacjach zieleń rośnie na dachach garaży – mówią rozczarowani mieszkańcy podmiejskiego osiedla.

Dobrze się żyje w takim mieście, w którym wychodzi się z domu i jest pięknie. To oczywiście subiektywne. Idzie się ulicą, widzi się ludzi, których zna się z widzenia, a w sklepie sprzedaje ktoś, kto nas zna i mówi: niech pani tego sera nie kupuje, on jest nieświeży. Jak się ma dzieci, można je wziąć za rękę i zaprowadzić do przedszkola, a jak są starsze, mogą same bezpiecznie dojść do szkoły", powiedziała mi dr Magdalena Staniszkis w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej" trzy lata temu.

– Dla mnie miasto jest wtedy prawdziwe, kiedy są takie sklepy, do których się rano schodzi po bułki, do których przychodzą panie z psami i gawędzą z sąsiadkami i kiedy pod drzewem przesiadują miejscowe lumpy, i to nie oznacza wcale, że jest niebezpiecznie. Mówię o typowej strukturze miasta, w której społeczeństwo było przemieszane. Mieszkali państwo profesorowie, mieszkał urzędnik i mieszkał facet, który zbierał butelki i złom – mówi Magdalena Jaśkiewicz, architekt i urbanistka.

Dzisiaj to się skończyło. Miejsc, gdzie mieszkaliby razem urzędnik, profesor i zbieracz złomu, pozostało niewiele. Mamy getta bogatych i rezerwaty biedy, a pośrodku osiedla dla klasy średniej, najczęściej pracowników korporacji, którzy żeby kupić mieszkania, zastawili całe życie zawodowe pod wieloletni kredyt. Właściciel podmiejskiego domku z ogrodem pod miastem nie ma nic wspólnego z lokatorem mieszkania socjalnego przydzielonego przez państwo. Emeryt z gomułkowskiego bloku i dorobkiewicz z rezydencji z kolumnami z marmuru znajdują się na dwóch odległych galaktykach.

Mieszkaniowe rozwarstwienie odpowiada głębokim podziałom majątkowym, edukacyjnym i kulturowym, jakie zarysowały się u nas w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Na wystawie ilustruje to współczynnik Giniego, miara nierówności społecznych w poszczególnych krajach (zero oznacza w tym przypadku brak nierówności). W Danii, kraju egalitarnym, wynosi on 0,2; w Polsce 0,37.

Prestiż po polsku

Co tak zmieniło polski pejzaż, co napędza działania deweloperów, wypełnia strony magazynów wnętrzarskich, motywuje klientów, którzy zamiast mieszkania chcą apartamentu, a zamiast domu – rezydencji? Potrzeba prestiżu. Wzory stylu życia budowane są pod presją reklamy, katalogów i wizualizacji. Pozostaje kwestia, czy tożsamość da się kupić gotową i na wynos.

W wydanej w połowie lat 80. pracy „Wzory kulturowe użytkowania i urządzania mieszkań" Krystyna Trautsolt-Kleyff pisze: „Warstwy średnie i niższe swoją potrzebę prestiżu zaspokajają przez reprezentacyjne urządzanie mieszkań. Ich wzory kulturowe, styl życia powstają według wzoru naśladowczego. Potrzeba prestiżu wynika z głębokiej frustracji związanej z nieokreślonością własnego miejsca w hierarchii społecznej i poczucia mniejszej wartości. Osoba/grupa społeczna o silnym poczuciu niepewności własnej wartości będzie się zachowywała tak, by zyskać uznanie innych osób, podobać się, zaimponować. Wszelka działalność takich osób, w tym także wybory dotyczące urządzania mieszkań, będzie podporządkowana takim właśnie celom".

Z tych samych powodów inżynier Karwowski kupował „portret przodka". Gdy wieszał go w salonie, miał poczucie, że wznosi się na wyższy szczebel drabiny społecznej. Większą skalę takiego „awansu" opisuje przytoczona na wystawie historia państwa Z., którzy zbudowali „rodową siedzibę" na działce pod miastem. „Musiał to być dwór, jak z »Pana Tadeusza«, z gankiem z kolumnami oraz spadzistym dachem. Klimatyzacja, ogrzewanie podłogowe, rolety i czujniki ruchu. Garaż na dwa samochody swoją bryłą i płaszczyzną rozbił sylwetkę dworkowej elewacji. (...) Posadzkę okazałego holu wyłożyli białym marmurem. W sercu salonu nie mogło zabraknąć kominka z trawertynu. Tuż obok umieścili okazałą plazmę".

– W krajach, gdzie ludzie są zamożniejsi, design jest bardziej przefiltrowany przez sposób życia – mówi projektantka wnętrz Maria Thiel Roman. – W angielskich domach zawsze były tapety i są do dziś. Dla Francuzów ważna była sztuka stołu, sztukaterie i kominki. W Polsce ludzie traktują to dosłownie: styl angielski, styl francuski. Ale nie jesteśmy ani w Anglii, ani we Francji. U nas to jest przeszczep. Nie ma nic złego, jeśli coś jest cytatem, ale tu jesteśmy w innym czasie i innym miejscu. Pałac francuski w Raszynie? W Polsce ludzie za wszelką cenę chcą się oderwać od tradycji, od tego, co lokalne i polskie.

Kolor meblowy

Na to, jak bardzo niepewni jesteśmy własnego statusu, jak bardzo potrzebujemy zakorzenienia, tradycji, wskazują także badania przeprowadzone dla sieci Ikea przez Ipsos. Wynika z nich, że jedną z najważniejszych cech decydujących o wyglądzie pomieszczenia, jest kolorystyka mebli. Jest ona dla nas bardziej istotna niż ich kształty. Ciemny brąz, potocznie nazywany kolorem meblowym, kojarzy się z tradycją, ciepłem rodzinnym, bezpieczeństwem. Podkreśla status właściciela w odróżnieniu od nowoczesnej stylistyki pozbawionej „korzeni", tradycji i kojarzonej z tymczasowością. Również meble, które wyglądają na wykonane z prawdziwych materiałów (drewno, szczególnie to ciemne), są oceniane lepiej. Badani mają świadomość, że przy niskich cenach kupują substytut, ale na poziomie emocjonalnym czują się z nim bezpieczniej.

Autorzy „Za-mieszkania" nie ukrywają sympatii dla mieszkańców starych bloków, ale wiedzą, że powrót do nich nie może być antidotum na stłoczone przestrzenie nowych osiedli i pretensjonalność rezydencji. Mieszkania w wielkiej płycie cieszą się wciąż sporym zainteresowaniem. Są tańsze niż najnowsze budownictwo, wokół nich urosła zieleń, w pobliżu są przedszkola i szkoły, a pogłoski o rozpadaniu się okazały się przedwczesne. Nikt nie zagląda w zupę sąsiadowi, bo odległości między budynkami są duże. Tam nad rozmieszczeniem ich pracowali urbaniści.

Państwo Z., emeryci, mieszkańcy dwupokojowego mieszkania w blokach, według nich wygodnego i skromnego, „na osiedlu mają wszystko, czego potrzebują. Sklepy, park, ośrodek zdrowia. Kiedyś nawet myśleli, żeby przenieść się do samodzielnego domku z ogródkiem. Zdają sobie jednak sprawę, jak uciążliwa byłaby ta przeprowadzka. Poza tym lubią swoje mieszkanie, które starzeje się razem z nimi i z którego przy ładnej pogodzie widać nawet panoramę Tatr".

Wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie: „Za-mieszkanie 2012. Miasto ogrodów. Miasto ogrodzeń", czynna będzie do 13 stycznia 2013 roku

Połowa lat 70. Nowo zbudowane bloki na Stegnach w Warszawie – dopiero 20 lat później zyskają pogardliwą nazwę „blokowisko". Na razie niewielkie i z trudem zdobyte w spółdzielni mieszkaniowej M-ileś są szczęściem i dumą młodej inteligencji. Okna się nie domykają, glazura w łazience z trudem zdobyta, odkurzacz kupiony za kredyty dla młodych małżeństw. Brnie się jeszcze po wertepach budowy, ale to nic. Na podwórku huśtawki i piaskownice dla młodszych dzieci już są. Starsze integrują się przy trzepaku. Ze szkoły na sąsiedniej ulicy po południu wracają wymachujące tornistrami grupki w granatowych fartuszkach. Będzie jeszcze czas na zabawę na podwórku.

30 lat później te dzieciaki z huśtawki i trzepaka już jako rodzice własnych dzieci rano wyjeżdżają z garażu apartamentowca, z ogrodzonego osiedla na obrzeżach miasta. Upchnięte na tylnym siedzeniu potomstwo wiezione jest autem do szkoły i przedszkola, jako że tych placówek w nowych osiedlach brak. Wrócą czy raczej zostaną przywiezione do domu późnym popołudniem po odbyciu obowiązkowych zajęć dodatkowych. Na zabawę z kolegami na podwórku nie będzie czasu. Podwórko zresztą albo nie istnieje, albo ma rozmiar chustki do nosa. Integracyjną funkcję trzepaka przejął Facebook.

Apartament, penthouse, spiżarka

Czym stały się nasze miasta, jak wygląda życie w nich, jak wyglądają domy i mieszkania? Temu wszystkiemu poświęcona jest wystawa „Za-mieszkanie 2012. Miasto ogrodów. Miasto ogrodzeń" w krakowskim Muzeum Narodowym, organizowana we współpracy z Fundacją Instytut Architektury. Odbywa się cokolwiek w cieniu dużej ekspozycji Fangora, która zawłaszcza większość uwagi zwiedzających. Ale ci, którzy wdrapią się na drugie piętro, nie pożałują. Wystawa nawiązuje zresztą do podobnej, która odbyła się 100 lat temu, także w Krakowie. Wtedy pokazano wykonane w skali 1:1 modele domów rodziny rzemieślniczej, robotniczej i rodziny rolnika oraz dworek podmiejski. Opracowano wystrój ich wnętrz, pokazano wygląd otoczenia. Obecna ekspozycja głównym poletkiem doświadczalnym czyni Kraków, ale śmiało można powiedzieć, że prezentowana tu rzeczywistość dotyczy całej Polski. Znamy ją dobrze z życia, naszego, naszych znajomych, z gazet.

Nie trzeba 100 lat, żeby widzieć zmiany. W ciągu zaledwie 20 potransformacyjnych lat nasze miasta, osiedla, domy, mieszkania zmieniły się nie do poznania. Mnóstwo wybudowano, a Polska jest wciąż krajem w budowie. Wzrosła zamożność społeczeństwa. Mamy coraz więcej samochodów, sprzętu domowego, komputerów. Pralka jest w 90 procentach gospodarstw domowych, telewizja satelitarna w 60. Komputer znajduje się w dwóch trzecich polskich domów. Ale czy wnętrze i zewnętrze tej nowej substancji mieszkaniowej jest zadowalające?

Nikt nie ma złudzeń w kwestii peerelowskich mieszkań. Najśmieszniej i najcelniej opowiedziały o nich „Czterdziestolatek" i „Alternatywy 4". Państwo Karwowscy, małżeństwo z dwojgiem dzieci, mieszkańcy trzech klitek w mrowiskowcu Za Żelazną Bramą nie odczuwali frustracji. Wręcz przeciwnie – byli zadowoleni z nowoczesnego mieszkania w nowoczesnym bloku w centrum Warszawy. Wprawdzie dyrektor zjednoczenia miał większe i z łukami, a minister willę, ale to były wyjątki. Mieszkanie 60-metrowe uważano wtedy za luksusowe.

„Alternatywy 4" to już rzeczywistość lat 80., gdy system zaczyna się sypać. Zasiedlanie nowego bloku, bitwy o kawałek piwnicy, o kafelki w łazience... W schyłkowym socjalizmie, gdy na spółdzielcze M czekało się latami, a w zamrażarkach tkwiły dziesiątki tysięcy ludzi, najmniejszy kawałek byle jak zbudowanej przestrzeni mieszkaniowej stawał się dobrem najwyższym. Jego jedynym dystrybutorem było państwo.

Wszystko to zaczęliśmy odreagowywać po 1989 roku. Ruszyły budowy prywatne i komercyjne. Dostępne stały się kredyty hipoteczne. Poznaliśmy nowe słowa: deweloper, apartament, loft, penthouse. Marzenie o domku z ogródkiem urosło do marzenia o domu z ogrodem. Do wybudowanych za Gomułki i Gierka bloków przyklejono pogardliwą nazwę „blokowiska". Marzeniem klasy średniej stało się zamieszkanie w nowoczesnym apartamentowcu lub osiedlu zamkniętym z ochroną i garażem podziemnym. Rezultat tego widzimy w przestrzeni wokół nas. Miasta wylały się poza dawne granice centrum, rozlazły się po przedmieściach i terenach rolniczych. Walczą ze sobą style domów i ogrodzeń, wysokości, kolory dachów. Bloki obok chałup, wille obok biur i centrów handlowych. Wszystko pozamykane, pogrodzone, schowane za murami. „Teren prywatny, wstęp wzbroniony" – oto hasło naszej rzeczywistości miejskiej.

Kuratorzy wystawy nie kryją krytycznego spojrzenia na to, co i jak się w Polsce zbudowało i nadal buduje. „Działania architektów i projektantów podporządkowane są mechanizmom wolnego rynku. Rzadko jest w nich miejsce na całościową wizję, a nawet troskę o zwykły kształt otoczenia. Obserwujemy absolutyzację własności prywatnej i rozmycie odpowiedzialności za ten alarmujący stan przestrzeni – piszą. – Chcemy uzmysłowić, że wybór miejsca zamieszkania i sposób jego użytkowania jest nie tylko prywatnym konsumenckim wyborem, ale istotnym gestem w przestrzeni publicznej".

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy