Po upadku socjalizmu i gospodarki centralnie planowanej zaczęliśmy budować demokrację i kapitalizm. Demokracja umożliwia ścieranie się różnych interesów i wypracowywanie rozwiązań, które w jakimś stopniu realizują interesy ważnych grup społecznych. Kapitalizm w wydaniu polskim od samego początku umożliwiał swobodny przepływ kapitału i jego pomnażanie na zasadach określonych w procesie demokratycznym. Oczywiście zawsze istnieje groźba, że pewne grupy interesów staną się bardziej wpływowe, niż wskazuje na to ich liczebność: dzięki przejęciu majątku lub mediów mogą wpływać na masową opinię publiczną, co przekłada się na wyniki demokratycznych wyborów. Dzięki świetnej organizacji i wpływom te grupy mogą kształtować system prawny w Polsce w taki sposób, że otrzymują dodatkowe dochody kosztem interesu publicznego. Raport analizujący 20 lat ustawodawstwa gospodarczego, który opracował kierowany przez mnie zespół badawczy, pokazał olbrzymią siłę takich grup nacisku zapewniających sobie przywileje, za które wszyscy płacą.

Do tej pory prowadzono politykę status quo: rządzące elity z nielicznymi wyjątkami nie narażały się grupom nacisku, a jeśli kończyły się pieniądze, sięgały po dodatkowe dochody, podnosząc podatki i opłaty zwykłym ludziom. W ten sposób dorobiliśmy się patologicznej struktury wydatków budżetu, wśród  których już nie ma miejsca na wydatki rozwojowe. Mamy też unikalny, patologiczny degresywny system podatkowy: degresywny, czyli taki, w którym – biorąc pod uwagę wszystkie podatki, czyli PIT, VAT, akcyzę i ZUS – partner w kancelarii prawnej płaci w relacji do swojego dochodu mniejsze podatki niż kasjerka w Biedronce. Gdy zarobki bogatych przekroczą 30 średnich krajowych, mają niski ZUS, a ponadto wydają tylko część swoich dochodów, więc tylko od części dochodów płacą VAT. A kasjerka w Biedronce? Płaci procentowo wysoki ZUS i wydaje całą pensję, więc fiskus pobiera od niej VAT od całości wynagrodzenia.

Pomimo tych patologii polska gospodarka rosła w ostatnich latach szybko – przynajmniej jak na standardy europejskie. Wynikało to jednak z dwóch nadzwyczajnych czynników: wpompowano w gospodarkę prawie 100 mld euro środków unijnych, rosła też liczba osób aktywnych zawodowo, które w warunkach silnego popytu znajdowały pracę i płaciły podatki. Tylko środki unijne właśnie się kończą i nie ma pewności, czy następna transza będzie w zapowiadanej wysokości, bo jeżeli kryzys w strefie euro się nasili, to faktyczne wydatki w budżecie unijnym mogą być znacznie niższe od obecnych deklaracji. Zaczęło również ubywać aktywnych zawodowo z powodów demograficznych, a z braku popytu silnie spadają również zatrudnienie i konsumpcja, czyli do budżetu spłynie mniej podatków.

W prawie zapisano kontynuację polityki status quo, czyli automatyczny wzrost stawki VAT z 23 do 25 procent, jeżeli dług publiczny liczony kreatywną metodą ministra Rostowskiego przekroczy 55 procent PKB. To oczywiście uderzy w najbiedniejszych, czyli rząd – jak do tej pory – nie naraża się wpływowym grupom interesów, podnosi za to podatki i opłaty biednym. To oczywiście spotęguje patologie i doprowadzi do jeszcze większego spadku liczby urodzeń, pogłębiając nadchodzący kryzys demograficzny. Ale podwyżka VAT nie uchroni nas przed dalszym wzrostem długu publicznego, który przekroczy 55, a potem 60 procent PKB. To wymusi drastyczne oszczędności i podwyżki podatków i  może zepchnąć Polskę w otchłań ciężkiej recesji.

Widać coraz wyraźniej, że kończą się możliwości dalszego prowadzenia polityki status quo. Ten i kolejne rządy będą musiały w coraz większym stopniu odbierać przywileje grupom nacisku, żeby uniknąć katastrofy w finansach publicznych. To oznacza nadchodzącą wojnę o przywileje, która będzie się toczyła w różnych sferach. Jednym z ważniejszych będzie konflikt między obecnym pokoleniem emerytów i pokoleniem 30–40-latków. Młodsze pokolenie już zaczyna rozumieć, że nie będzie miało emerytur, bo ZUS jest wielką piramidą finansową, która za dekadę rozsypie się z powodów demograficznych: już obecnie dziura w ZUS wynosi ponad 70 mld zł i szybko rośnie. Dlatego prawdopodobnie zostaną podjęte próby, żeby ograniczyć obecne emerytury, szczególnie te bardzo wysokie, na wypłacanie których państwa po prostu nie stać, i przeznaczyć te środki na mądrą politykę rozwojową, w tym na politykę prorodzinną skutkującą większą liczbą urodzeń Polaków. Pokolenie seniorów to przewidziało i stworzyło system prawny, który ma uniemożliwić takie działania za pomocą koncepcji „praw nabytych". Przewiduję, że w najbliższych latach Trybunał Konstytucyjny, w którym zasiadają przedstawiciele  pokolenia seniorów (poza jednym wyjątkiem – w wieku 55+), będzie musiał orzec, co jest ważniejsze: stabilność finansowa państwa i przetrwanie narodu czy prawa nabyte. Oby się nie okazało, że Trybunał to ostatni bastion polityki status quo, która jest coraz groźniejsza dla Polski.

Autor jest profesorem i rektorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie