Kiepska podróbka życia

Z filmu „Drogówka" wychodziłem wstrząśnięty. Nie dlatego, że Wojciech Smarzowski zrobił zły obraz, a nawet nie ze względu na to, że w swoim języku filmowym przekroczył kolejne granice brutalności i prowokacji.

Publikacja: 01.03.2013 19:00

Poraziła mnie sugestywność jego dzieła, weryzm, z jakim buduje fikcyjne obrazy i postaci. Świat „Drogówki" wydaje się światem dosłownym i rzeczywistym, co w polskim kinie jest rzadkością. Widzowi nie tylko chce się wierzyć, że tak wygląda świat stróżów prawa. Z nadzwyczajną łatwością gubi refleksję, a nawet intuicję, że to nie dokument, ale czysta scenariuszowa fikcja.

Jeśliby spojrzeć na to z perspektywy sztuki filmowej iluzji, reżyser niewątpliwie odniósł wielki sukces i tym samym wpisał się w czołówkę nazwisk polskiego kina. Jeśli jednak spojrzy się na to inaczej, na przykład oczami ogolonych nastolatków, którzy siedzieli w kinie tuż za moimi plecami, sprawa zaczyna się komplikować. Jak ci dżentelmeni ocenili „Drogówkę"? Oto kilka cytatów: „patrz, jakie skur...!!!", „jeb... psy", „piją i jeżdżą po pijanemu, a nas ścigają" etc. Cytaty można by mnożyć, a stosowane związki frazeologiczne i poziom ogólnej refleksji mówią o autorach wszystko.  A więc punkt dla Smarzowskiego. Ograł łysych nastolatków z warszawskiej dzielnicy jak dzieci. Pomógł im zrozumieć świat. Wyrobić sobie pogląd w sprawie policji.

Czy ograł tylko dresiarzy? Ano nie. W ostatnim numerze tygodnika „Uważam Rze" dziennikarz Paweł Zarzeczny pyta niejakiego Piotra Staruchowicza, ps. Staruch: „A oglądałeś »Drogówkę«? Tam jest pokazane, jak policja traktuje ludzi. Bez skrupułów, a jak ktoś miał morale, to był skasowany".

Pomińmy fakt, że Zarzeczny pyta i sam sobie odpowiada, tylko po to, by dać Staruchowi szansę wypróżnienia się w iście szekspirowski sposób, jak to był maltretowany przez oddział antyterrorystów na warszawskiej komendzie; Zarzeczny, podobnie jak dżentelmeni w dresach z Ursynowa, przywołuje filmową fikcję jako obraz... prawdziwy. Na dodatek ów obraz ma być analogią do krwawych faktów z niebanalnego życiorysu Starucha.

Brak inteligencji dziennikarza?  Prosty chwyt literacki? Pójście na łatwiznę? Nie wiem. A może to tylko kolejny punkt dla Smarzowskiego. W prosty sposób ograł również Zarzecznego i wielu, wielu innych. Pewnie tak.

Przez lata robiłem w fikcji. Nie jako dziennikarz; tu reguły są w miarę jasne. Mechanizm kreacji ogranicza się do selekcji i sposobu podania tematu. Czym  innym jednak jest ta część telewizji, którą w całości ustawia się na tworzenie narracji fabularnych. Blue-box może w ciągu sekundy przenieść w czasie i przestrzeni o kilka tysięcy lat lub kilometrów. Studio wirtualne buduje sztuczną perspektywę i zabudowuje nieistniejącymi przedmiotami plan przed aktorem.

Najgorzej jest w serialach.  Rzekomo realne problemy i życiowe losy jakichś Lubiczów czy Mostowiaków to nic innego jak wyssane z palca scenarzysty fantasmagorie. Tu opowieść w żadnej mierze nie jest kreowana przez Boga czy jakąś zobiektywizowaną rzeczywistość. Mechanizm tego świata nakręcają hektolitry pitej po nocach kawy i palone tysiącami papierochy. Za wszystkim stoi główny scenarzysta i kilku pryszczatych wyrobników klawiatury, którzy o prawdziwym życiu wiedzą zwykle tyle samo, lub mniej co każdy.

Im lepszy zespół, tym fikcja lepiej przyswajalna. Tym iluzja prawdziwego życia wierniejsza. Pamiętam recepcję jednego z inteligentniejszych polskich sitcomów – „Świata według Kiepskich". Od samego początku stał się kultowy w kręgach inteligenckich, głównie akademickich. Przeciętny telewidz zaś śmiał się i oglądał, bo z ekranu straszyli „debile jeszcze więksi od niego".

Po co o tym piszę? Bo mam wrażenie, że naszej współczesności medialnej udało się coś, co udać się nie mogło nawet totalitaryzmom. Powszechna recepcja mediów spowodowała, że żyjemy w rzeczywistości niemal doskonale zastępczej. Świat postrzegamy oczami i kategoriami starannie wyselekcjonowanych pośredników i dzięki używanym przez nich wyrafinowanym instrumentom.

To nie jest świat prawdziwy. Od realiów oddziela nas filtr kreatora tej fikcji i nie jest ważne, czy ów nazywa się Łepkowska, czy Lis i Żakowski. To oni narzucają obrazy, pojęcia i sylogizmy. W ten sposób sprawdza się diagnoza francuskiego filozofa kultury Jeana Baudrillarda o wszechogarniającej hiperrzeczywistości, gdzie wszystko jest symulacją, a nic realnością. Żyjemy w świecie pełnej ekstatyczności, plątaninie fałszywych narracji, życie nosi na sobie piętno etykiety zastępczej.

I co z tego wynika, spytacie? Ano niewiele. Nie da się przewalczyć tego świata. Nie da się ani obejść, ani obalić owej wszechpotężnej mechaniki społecznego kreacjonizmu. Co się da? Może dawkować ją nieco ostrożniej? Uprzedzać, informować, wielkimi literami ostrzegać: ot, idzie fikcja!!! O „Drogówce" albo dobrobycie. O kryzysie albo o Smoleńsku. Może więcej pojmą dżentelmeni w dresach z Ursynowa, przepytujący Starucha autor, albo i sam Staruch. Może ofiar będzie mniej?

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy