Pożegnanie z Hradem

Nieznana jest polityczna przyszłość Vaclava Klausa. Wiadomo, że ustępujący prezydent Czech zamierza wyjechać do USA z wykładami. Jednak mało kto skłonny jest uwierzyć, że po powrocie zadowoli się śledzeniem polityki na ekranie telewizora.

Publikacja: 02.03.2013 00:01

Rozkład zajęć Václava Klausa na ostatnie dni w roli prezydenta Republiki Czeskiej jest już znany. Po odwiedzeniu Słowacji - kraju, którego uzyskaną w 1993 roku niezależność trudno byłoby sobie wyobrazić bez jego pomysłu "aksamitnego rozwodu" - zostaną mu już tylko pożegnalne spotkania i ostatnie porządki w urzędzie prezydenckim na praskim Hradzie.

Ceremonia przekazania władzy odbędzie się 7 marca. Insygnia prezydenckie - Order Lwa Białego i Order Tomáša Garrigue Masaryka - przekaże swojemu następcy, a jednocześnie koledze z czasów studenckich i cichemu partnerowi – chociaż oficjalnie rywalowi - kilkunastu lat polityki, Milošowi Zemanowi. I dopiero wtedy będzie mógł rozgościć się we własnym mieszkaniu. A dokładnie mówiąc w kupionym niedawno jednorodzinnym domu w praskiej dzielnicy Kobylisy, który tylko z pewną dawką dobrej woli można by nazwać willą.

Spadek popularności

Klaus odchodzi z urzędu w momencie naznaczonym turbulencjami wokół jego osoby. Większość europejskich polityków może mu tylko pozazdrościć wieloletniego okupowania czołowych miejsc w rankingu najpopularniejszych polityków swojego kraju. Wskaźnik akceptacji jego działalności politycznej przez większą część dziesięcioletniej prezydentury oscylował wokół poziomu 60 proc., a kilka razy otarł się nawet o granicę 70 proc.

Dziś zaledwie 26 proc. Czechów uznaje go za postać w pełni godną podziwu i zaufania. Gwałtownym spadkiem popularności Klaus zapłacił za kilka ostatnich miesięcy sprawowania urzędu. Większości wyborców nie spodobała się zwłaszcza ogłoszona przez głowę państwa "pożegnalna" amnestia dla około 6 tys. więźniów.

Czesi byli wściekli widząc jak z więzień wychodzą nie tylko drobni kryminaliści, ale także bohaterowie największych afer korupcyjnych i autorzy przekrętów finansowych. Tacy negatywni bohaterowie jak menedżerowie funduszu inwestycyjnego "Trend" albo szefowie banku Union, którzy okradli 120 tys. depozytariuszy. Sprawa wciąż budzi emocje - kilku senatorów jeszcze w ostatnich dniach urzędowania prezydenta wystąpiło z wnioskiem o uznanie amnestii za "zdradę stanu".

Popularności Klausa nie poprawiło też jego zaangażowanie w kampanię wyborczą po stronie Zemana, a raczej styl w jakim atakował jego konkurenta. Przed drugą turą on sam (ale też jego żona i syn) bez pardonu atakowali Karela Schwarzenberga w mało elegancki sposób sugerując wręcz, że nie jest Czechem - a mówiąc wprost, że to jakoby niepewny, obcy element w czeskiej polityce, taki „prawie Niemiec". Václav Klaus junior wyszukiwał nawet grzechy przodków Schwarzenberga i ojca jego żony, którzy mieli jakoby flirtować z faszyzmem.

Kto pod kim dołki kopie sam w nie wpada. Kilka dni po wyborach dziennikarze „Lidovych Novin" odkryli, że równie mało chlubną kartę miał w życiorysie także teść Klausa. Štefan Miština, ojciec jego słowackiej żony Livii, w czasie wojny był wysokim urzędnikiem w aparacie bezpieczeństwa faszystowskiego państwa słowackiego pod rządami księdza Tiso. Delikatnie mówiąc – żaden powód do chwały.

Wreszcie części Czechów nie spodobał się styl w jakim Klaus wypowiadał się o swoim poprzedniku - i wielkim rywalu - Václavie Havlu. Nigdy nie miał dla niego uznania, krytykował go i dystansował się od jego poglądów. Jednak w kilku ostatnich wywiadach prasowych (ostatnio w rozmowie z Piotrem Semką w „Do Rzeczy") wyraził się o nim lekceważąco, wręcz obraźliwie, nazywając go "ekstremistą" i "lewakiem".

Czeski Pen Club zaprotestował przeciwko "kalaniu pamięci nieżyjącego prezydenta", a członkowie popularnego kwartetu jazzowego Jiříego Stivína demonstracyjnie zrezygnowali z występu na koncercie pożegnalnym Klausa, który odbędzie się na Hradzie w najbliższą niedzielę.

Mimo emocji towarzyszących dziś odejściu Klausa jedno jest jednak pewne: niezależnie od ocen jego działalności nikt nie będzie kwestionował miejsca należnego mu w czeskich podręcznikach historii. Bez wątpienia zostanie zapamiętany jako "ojciec czeskiej niezależności" i postać, która wywarła wpływ na historię swojego kraju w ciągu całego minionego ćwierćwiecza.

Stać się kimś nieprzeciętnym

Klaus urodził się w roku 1941, należy więc do pokolenia nazywanego w Czechach „dziećmi wojny". Jego ojciec był urzędnikiem, matka pracowała jako przewodniczka w jednej z praskich galerii. To ojciec decydował do jakiej ma pójść szkoły i jaki wybrać zawód, jednak jak sam wspomina Václav Klaus, jego osobowość ukształtowała matka, Marie Klausová.

Aż do jej śmierci w 2006 r. była niewątpliwie najbliższą Václavowi Klausowi osobą. Jak opowiadali ludzie z jego otoczenia chętnie słuchał jej opinii na temat życia zwykłych ludzi i tego jak zareagują na taką czy inną ustawę. Podobno zdarzyło się, że nie chciał podpisać ustawy o uwolnieniu czynszów, bo ostro skrytykowała ją matka. Pytany o to, co zawdzięcza rodzicom Klaus odpowiedział, że przekazali mu dążenie do tego, „żeby w życiu stać się kimś nieprzeciętnym".

Wychowywał się w „dobrej" praskiej dzielnicy Vinohrady, którą porównać można do warszawskiego Żoliborza. Uczył się bardzo dobrze uchodząc za szkolnego prymusa. Nie był jednak typem kujona – obok nauki chętnie zajmował się też sportem. Najbardziej wciągnęła go koszykówka, tak bardzo że jako aktywny zawodnik grał aż do trzydziestki. Ba, występował w młodzieżowej reprezentacji kraju (co zresztą umożliwiło mu uniknięcie służby wojskowej) i w pierwszej lidze.

Sport na zawsze pozostał jego pasją. Nawet jako prezydent – dobrze po sześćdziesiątce regularnie jeździł na nartach i grał w tenisa. Zaproszenie na kort w kręgu jego znajomych i współpracowników uważane było za wyróżnienie. Anegdota mówi, że z czasem stracił nieco szybkości i refleksu, więc przeciwnicy woleli się czasem zbytnio nie wykazywać, aby dać Klausowi satysfakcję. Bo po prostu lubi wygrywać.

Studia na kierunku ekonomia handlu zagranicznego na praskim Uniwersytecie Ekonomicznym ukończył w roku 1963. Jak twierdził później - niewiele mu dały, ale horyzonty rozszerzył jako doktorant Akademii Nauk podczas kilkumiesięcznych pobytów na uczelniach we Włoszech i w Stanach Zjednoczonych.

W Czechach panuje wówczas polityczna odwilż, która prowadzi do Praskiej Wiosny. Klaus, podobnie jak większość młodej inteligencji korzysta z poszerzonego marginesu wolności oglądając zachodnie filmy i sztuki, czytając literaturę – zarówno piękną, jak i ekonomiczną – „nieprawomyślną" w epoce socjalizmu. Założył Klub Młodych Ekonomistów, którego członkowie nie tyle chcieli „naprawy błędów i wypaczeń", co po prostu budowy normalnej gospodarki rynkowej.

Po wejściu wojsk Układu Warszawskiego nie zdecydował się na emigrację. Pozostał w Akademii Nauk, ale z naukowca stał się bibliotekarzem. W 1971 r. już nawet tego było za wiele – został „oddelegowany" do powiatowego oddziału Banku Narodowego na podrzędną posadę urzędniczą. To i tak dobrze – inni, jak choćby Václav Havel mogli być co najwyżej pracownikami fizycznymi.

Wraz z poślubioną w 1968 r. żoną wiódł nudne życie małomiasteczkowego inteligenta czasów „małej stabilizacji". Miał dwóch synów, nieduże mieszkanie i trabanta. Dopiero w latach 80. powrócił do aktywności społecznej organizując klub ekonomistów (co zresztą odnotowali w swoich raportach agenci bezpieki).

Gdy pod koniec lat 70. zaczęła się w Czechosłowacji druga odwilż polityczna, przeszedł do Instytutu Prognoz Ekonomicznych Akademii Nauk, gdzie gromadzili się już partyjni reformiści. To tam po raz pierwszy wchodzi w kontakt z poważną polityką i sam przejawia polityczne aspiracje.

Niepoprawny politycznie liberał

W listopadzie 1989 r., już po aksamitnej rewolucji zaczyna działać w klubie reformatorów Laterna Magica zbliżonym do dysydenckiego Ruchu Obywatelskiego. Jest rzutki i ma pełno pomysłów, więc koledzy proponują mu stanowisko ministra finansów. To początek trwającej ćwierć wieku kariery na najwyższych stanowiskach w państwie.

Ruch Obywatelski przekształca się w prawicową Obywatelską Partię Demokratyczną (ODS), a Klaus staje na jej czele. Jako minister w szybkim tempie demontuje wrak komunistycznej ekonomii, promując liberalne rozwiązania rynkowe. To jego pomysłem jest w 1992 r. patent na szybką prywatyzację poprzez osławioną później „kuponovkę".

Zasada jest prosta – obywatele otrzymują kupony na udziały w prywatyzowanym majątku państwowym. Pomysł chwycił, a ODS pod wodzą Klausa w cuglach wygrała wybory. Przegrany w nich Havel został prezydentem, który w Czechach ma prerogatywy znacznie słabsze niż premier.

Nie chcąc dzielić się władzą ze słowackim populistą Vladimirem Mečiarem Klaus rzucił pomysł podziału Czechosłowacji. Niektórzy twierdzą, ze w istocie chodziło o pozbycie się Słowacji, która była znacznie słabiej rozwiniętą częścią wspólnego państwa. Tak czy inaczej w 1993 r. na mapie Europy pojawiły się dwa niezależne byty państwowe: Czechy i Słowacja.

Jako szef rządu Klaus nie do końca realizował swoje liberalne ideały. Obawiał się prywatyzacji banków, pozostawił regulowane ceny i przywileje socjalne, podejrzliwie odnosił się do zagranicznych inwestorów. Co gorsza, efekty „kuponovki" obróciły się przeciwko niemu, bowiem spekulacyjne fundusze inwestycyjne wykupiły od ludzi kupony i za pół ceny przejęły tysiące przedsiębiorstw.

Słabość rządów Klausa, problemy gospodarcze i nigdy do końca niewyjaśniona afera z finansowaniem ODS doprowadziły do upadku rządu i utraty znaczenia partii. Nie bez znaczenia był autorytarny styl „wszystkowiedzącego" premiera, od którego odsunęło się wielu wcześniejszych zwolenników. Po przegranych w 1998 r. wyborach, ratując się przed marginalizacją zawarł słynną „umowę opozycyjną" z Milošem Zemanem, który jako szef zwycięskich socjaldemokratów został wówczas premierem. Tamtą umowę prawica do dziś wypomina Klausowi jako polityczną zdradę.

Po kolejnych czterech latach Klaus znów przegrał wybory i wówczas wydawało się, że to już koniec jego kariery. Myślał już o powrocie do pracy naukowej, gdy niespodziewanie wiosną 2003 r. wypłynęła jego kandydatura na prezydenta. Wskutek nieprawdopodobnych zawirowań i układów w parlamencie (wyborów dokonywali wówczas jeszcze posłowie i senatorowie) Klaus wyszedł z tej walki zwycięsko. Wracał w chwale jako drugi prezydent Republiki Czeskiej po ustępującym Václavie Havlu.

Po zajęciu fotela dawnego przeciwnika z dnia na dzień zademonstrował całkowicie odmienne podejście do spraw światopoglądowych. Zamiast obrony praw człowieka, promowania ekologii i liberalizmu obyczajowego stawia na konserwatyzm i wartości narodowe. Czeski prezydent ma ograniczona rolę, ale tam gdzie to możliwe – jak choćby w polityce zagranicznej - Klaus eksponuje swoją osobę jak tylko może.

Dba też o pozyskanie sympatii rodaków. Bierze udział w ceremoniach i uroczystościach na prowincji, otwiera nowe szpitale i szkoły. Występuje jako patron akcji charytatywnych i nie unika mediów. Gazety co rusz pokazują go uśmiechniętego na stoku narciarskim albo z rakietą tenisową w dłoni.

W zapomnienie idą grzechy z czasów, gdy był premierem, a potem szefem opozycji. Czesi widzą w nim swojskiego polityka, a że są zmęczeni  aferami korupcyjnymi na szczytach władzy doceniają fakt, że Klaus ma czyste ręce. Nie obnosi się z roleksami, nie kolekcjonuje limuzyn i nie zamawia cesarskiego wystroju swojej rezydencji w willi Lumbego na Hradzie.

Jego przywiązanie do tradycyjnych wartości podoba się Czechom, którzy zwłaszcza na prowincji pozostają dość konserwatywni. „Jeżeli nie chcecie brać pod uwagę tysiącletnich tradycji naszej cywilizacji, jej wartości chrześcijańskich, znaczenia tradycyjnej rodziny i szacunku dla życia ludzkiego, nie głosujcie na mnie, bo ja wartości te wyznaję" – mówił w 2008 r. przed swoim wyborem na drugą kadencję.

Czesi przyjęli tę deklarację za dobrą monetę. Wybaczyli Klausowi nawet drobne odstępstwa od głoszonych przez niego szczytnych zasad. Takie jak romans ze stewardessą Petrą Bednářovą, na którym przyłapali go dziennikarze tabloidów. Docenili, że nie próbował się nawet wypierać. - Cóż, kiedy człowiek przejeżdża na czerwonym świetle, musi się liczyć z tym, że zostanie złapany – skwitował sprawę Klaus. Zresztą, według niektórych, takie romanse zdarzyły mu się trzykrotnie.

Czechom podoba się też podkreślany przez prezydenta na każdym kroku prymat wartości narodowych. Wprawdzie w Pradze krąży Klausowski bon mot: „Dobry Czech to taki Niemiec, który mówi po czesku", ale tak naprawdę Klaus na wielkich zachodnich sąsiadów spoglądał zawsze z obawą i podejrzeniami. Czasem nawet przesadnymi, jakby nadal trwał germański Drang nach Osten. Czechów wciąż łatwo nastraszyć dekretami Beneša i „wracającymi po swoje" Niemcami sudeckimi, ale w przypadku Klausa to chyba nie tylko poszukiwanie poklasku. On naprawdę był zawsze przekonany, że broni interesu narodowego.

Tak samo odrzucał ekologiczne obawy i negował teorię globalnego ocieplenia. „Zieloni nie oferują niczego poza kontynuacją wojny z wolnym światem, tyle że prowadzonej innymi środkami" – twierdził. Oskarżeniom Zielonych o „globalny szwindel" poświęcił nawet jedną ze swoich książek (a napisał ich dziesięć).

Najwięcej gromów na głowę Klausa ściągnął jego powszechnie znany eurosceptycyzm. W istocie on sam zawsze podkreślał, że nie jest wrogiem Unii Europejskiej. - Nie pozwólmy sobie wmówić, że jesteśmy przeciw Europie. Jesteśmy przeciwko europejskiemu superpaństwu, ale zdecydowanie jesteśmy za rozsądnie zintegrowaną, wolną i efektywną Europą – mówił w wywiadzie na początku swojej prezydentury.

W lutym 2009 r. wygłosił słynne przemówienie w Parlamencie Europejskim, w którym próbował wytłumaczyć swoje stanowisko. Mówił, ze dla swojej ojczyzny nie widzi innej alternatywy niż UE, ale skrytykował unijny centralizm, brak demokracji i dążenie do narzucania jednego wzorca wszystkim państwom europejskim. Grupa lewicowych europosłów opuściła wtedy demonstracyjnie salę obrad.

Konsekwentny eurosceptycyzm powodował, że Klaus nie miał nigdy bliskich przyjaciół wśród wiodących europejskich polityków (Czescy komentatorzy twierdzą zgryźliwie, że nie miał ich zresztą nawet u siebie w domu). Właściwie jedynym przywódcą, z którym połączyła go nic porozumienia był Lech Kaczyński. Kiedy Klaus przyjechał do Warszawy latem 2007 r. Kaczyński nazwał go "sprawdzonym sprzymierzeńcem i przyjacielem" - i nie była to w jego rozumieniu jedynie dyplomatyczna kurtuazja. Trzy miesiące przed swoją tragiczną śmiercią Kaczyński został odznaczony przez Klausa Orderem Lwa Białego.

Dzielili poglądy na wiele spraw, zwłaszcza na porządek i układ sił w Europie. Z jednym wyjątkiem – Polacy nigdy nie potrafili zrozumieć rusofilskich skłonności czeskiego prezydenta, w których pobrzmiewają echa XIX-wiecznego czeskiego panslawizmu. Klaus nigdy nie wyzbył się podziwu dla rosyjskiej potęgi i przekonania, że trzymanie z Rosją opłaci się państwom Europy Środkowej.

Oczekiwanie na come back

Co będzie robił po opuszczeniu Hradu? Domysły na ten temat trwają w Pradze właściwie od czasu ogłoszenia ostatnich wyborów prezydenckich. On sam niewiele na ten temat mówił, twierdząc tylko, że na początek zajmie się kierowaniem instytutu założonego przez siebie na wzór amerykańskich "prezydenckich" bibliotek fundowanych przez odchodzących z urzędu lokatorów Białego Domu. Instytut, który ma "propagować życie i myśl prezydenta" oczywiście nosi imię Václava Klausa. Współzałożycielami są synowie prezydenta i jego sekretarz Jiří Weigel.

Ambicje patrona instytutu idą dalej - z czasem placówka miałaby stać się "centrum współczesnej ekonomii i polityki". Z tej ostatniej Klaus chyba nie chce łatwo zrezygnować. W końcu to ambicje polityczne okazywały się zawsze motorem napędowym jego aktywności na polu publicznym. Kilka dni przed opuszczeniem Hradu w jednym z ostatnich wywiadów powiedział, że "nie chce zamykać drzwi przed aktywną polityką".

Czyżby nosił się z myślą o założeniu nowej partii? Na tak postawione pytanie nie udzielił jasnej odpowiedzi, mówiąc jedynie, że "będzie wspierał bieżącą politykę swoimi analizami". Na podjęcie decyzji będzie miał zresztą jeszcze czas, bowiem wkrótce po odejściu z urzędu zamierza najpierw wyjechać do Stanów Zjednoczonych, gdzie oczekiwany jest z serią wykładów na Uniwersytecie Richmond. Jednak mało kto skłonny jest uwierzyć, że po powrocie zadowoli się śledzeniem polityki na ekranie domowego telewizora. To nie w jego stylu.

Rozkład zajęć Václava Klausa na ostatnie dni w roli prezydenta Republiki Czeskiej jest już znany. Po odwiedzeniu Słowacji - kraju, którego uzyskaną w 1993 roku niezależność trudno byłoby sobie wyobrazić bez jego pomysłu "aksamitnego rozwodu" - zostaną mu już tylko pożegnalne spotkania i ostatnie porządki w urzędzie prezydenckim na praskim Hradzie.

Ceremonia przekazania władzy odbędzie się 7 marca. Insygnia prezydenckie - Order Lwa Białego i Order Tomáša Garrigue Masaryka - przekaże swojemu następcy, a jednocześnie koledze z czasów studenckich i cichemu partnerowi – chociaż oficjalnie rywalowi - kilkunastu lat polityki, Milošowi Zemanowi. I dopiero wtedy będzie mógł rozgościć się we własnym mieszkaniu. A dokładnie mówiąc w kupionym niedawno jednorodzinnym domu w praskiej dzielnicy Kobylisy, który tylko z pewną dawką dobrej woli można by nazwać willą.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą