Zuziu, nie pieprz

Różne osoby, odmienne losy i doświadczenia. I jedna cecha wspólna. Dziesiątki, setki, tysiące osób, które powtarzają: to oni nas ukształtowali. Oto cztery historie legendarnych nauczycieli, którym przyszło pracować w czasach PRL.

Publikacja: 02.03.2013 00:01

Śnieg prószył przez całą środę 20 lutego. Na warszawskich Powązkach biała kołdra z wolna oblepiała nagrobki, płożyła się po alejkach, płatki osypywały nagie korony drzew, topiły się na głowach ludzi, którzy w milczeniu szli za urną.

Nad grobem o głos prosi Anna Mieczyńska. – Jestem z rocznika maturalnego 1972. Kiedy zawiadamiałam koleżanki i kolegów z dawnej klasy, z którymi mam kontakt, o śmierci i pogrzebie pani profesor Teresy Holzer, słyszałam: ,,będę, przyjdę, zrobię wszystko, żeby być''. Nie skrzyknęliśmy się na wspólne świętowanie 40-lecia matur przez cały ubiegły rok, a dzisiaj jest nas tu spora grupka... Widocznie pani profesor była i pozostaje dla nas kimś ważnym. Słowa te równie dobrze mogłaby powtórzyć każda z tłumu osób, które ich słuchały.

Teresa Holzerowa: koncert, który budził grozę

Najpierw była legenda. Musiał się z nią zderzyć każdy, kto przekraczał próg IX Liceum im. Klementyny Hoffmanowej w Warszawie. Pierwsze chwile w nowej szkole zwykle wyglądały tak samo.

Świeżo upieczeni uczniowie trochę bezradnie rozglądają się po korytarzach szacownej placówki. Próbują jakoś oswoić sytuację, w której się znaleźli. I wtedy pada pytanie: ,,a z kim macie polski?". Na odpowiedź ,,z Holzerową", starsi koledzy wydymają wargi w ironicznym uśmiechu. Niektórzy spoglądają z politowaniem, jeszcze inni ze zwykłym, ludzkim współczuciem.

Profesor Michał Kopczyński, historyk: – Holzerowa budziła grozę. Uczniowie najzwyczajniej w świecie się jej bali. A przy tym szanowali, jak chyba nikogo.

A potem była pierwsza lekcja.

Marcin Zaremba, historyk: – Pamiętam, że trochę musieliśmy na nią czekać. Do szkoły przyszedłem we wrześniu '81. W Gdańsku odbywał się zjazd ,,Solidarności", a profesor Holzerowa zdaje się brała w nim udział. Kiedy kilka dni później po raz pierwszy weszła do naszej klasy, od razu poczułem chłód, dystans, a jednocześnie autorytet. Żyliśmy w czasach głębokiego komunizmu, ale to była osoba jakby wyciągnięta z czasów przedwojennych.

Anna Mieczyńska: – Pierwsze wrażenie? Dziwne. Wygląd, mimika, sposób bycia... Wszystko to sprawiało, że z panią profesor trudno było nawiązać jakikolwiek ciepły kontakt.

Prof. Kopczyński: – To była klasyczna relacja mistrz–uczeń. Przy czym mistrz bywał bezlitosny.

Na większości lekcji uczniowie czuli się swobodnie. Kiedy jednak nadchodził język polski, zbijali się w kupę w bocznych rzędach ławek, chowali za plecami kolegów, unikali wzroku nauczycielki. Zabiegi te miały ich uchronić przed wywołaniem do odpowiedzi.

– Nie chodziło nawet o zagrożenie dwóją, ale o kompromitację przed całą klasą – wspomina jeden z dawnych uczniów pani profesor. – Bo Holzerowa potrafiła kpić, ironizować, pogrążać delikwenta kolejnymi pytaniami – dodaje. A przy tym często nie przebierała w słowach. Wśród uczniów ,,Hoffmanowej" krąży opowieść, jak to jedną z dziewcząt usadziła dobitnym: ,,Zuziu, nie pieprz".

Marcin Zaremba: – Potrafiła powiedzieć człowiekowi, że jest ,,durniem" albo ,,bredzi jak potłuczony".

Jerzy Sosnowski, pisarz, krytyk literacki i dziennikarz radiowy, jeszcze jako student polonistyki wraz z kilkoma kolegami trafił do Teresy Holzerowej na praktyki. – Już na wstępie powiedziała nam, że możemy prowadzić lekcje w niższych klasach. Do maturzystów nas nie dopuści, bo nie zamierza marnować swojego czasu na odkręcanie bzdur, które tam powiemy – wspomina. Potem hospitowała zajęcia z ostatniej ławki. – Kiedy jednak coś było nie po jej myśli, bez pardonu nam przerywała. My byliśmy na tyle pyskaci, że wdawaliśmy się z nią w polemiki. A wszystko ku uciesze uczniów. Po jednej z takich lekcji wręczyli nam wycięte z papieru ordery Virtuti Militari – śmieje się Sosnowski.

Tak więc Teresa Holzerowa siała postrach. Tyle że jej lekcje, jak zgodnie przyznają dawni uczniowie, to były perły, małe arcydzieła, prawdziwe koncerty.

Marcin Zaremba: – Pani profesor wspinała się na wyżyny wiedzy humanistycznej. I tak naprawdę doceniam to dopiero teraz. Wówczas byłem głąbem...

Teresa Holzerowa ponad wszystko wymagała od uczniów samodzielnego myślenia. Niedopuszczalne było klepanie wyuczonych formułek z podręcznika. Jeśli coś trzeba było streścić – należało to uczynić możliwie krótko i sensownie.

Jolanta Zarembina, dziennikarka: – Realizowała z nami normalny program. Ale prócz tego mówiliśmy o Orwellu, ,,Małej Apokalipsie" Konwickiego, pisarzach emigracyjnych. To była wówczas literatura zakazana. Ale prof. Holzerowa się nie bała. Niczego.

Na jej lekcjach można też było usłyszeć o Katyniu.

Marcin Zaremba: – Nigdy nie mówiła otwarcie o swoich poglądach. Ale wszyscy wiedzieliśmy, że jest przeciwko komunistom, systemowi, że jest ,,nasza".

W czasach ,,Solidarności" działała w opozycji, z którą sympatyzowali też jej podopieczni. Dystans nauczyciel–uczeń nigdy jednak nie został skrócony. Zaremba wspomina, jak krótko po ogłoszeniu stanu wojennego pojawił się w kościele św. Marcina. Opozycjoniści próbowali otrząsnąć się po niespodziewanym ciosie, policzyć swoje straty. Ktoś rzucił, że bezpieka internowała znanego historyka Jerzego Holzera. – Zostałem wysłany do jego mieszkania, żeby zorientować się w sytuacji – opowiada Zaremba. – Pukam do drzwi, zgrzyta zamek, a w progu staje Teresa Holzerowa. Holzer przez pewien czas był jej mężem, o czym wówczas nie miałem pojęcia. Byłem w tak ciężkim szoku, że odwróciłem się i po prostu uciekłem...

Ireneusz Gugulski: chodzący liberał

Antoni Pawlak, poeta i publicysta, obecnie rzecznik prezydenta Gdańska: – Po raz pierwszy zobaczyłem go w grupce internowanych. Prawdę mówiąc, pomyślałem wówczas, że to jeden z robotników...

Jerzy Sosnowski: – Przez cztery lata uczył mnie języka polskiego w liceum im. Kopernika. Dla mnie cała jego postać stanowiła skrajną realizację wizerunku ówczesnego inteligenta: nie ma za dużo pieniędzy, a jeśli już jakieś zarobi, to wydaje je raczej na książki niż ubrania.

Ireneusz Gugulski zmarł w 1990 roku. Nigdy jednak nie został skazany na zapomnienie. Dwa lata temu Polskie Radio wyemitowało poświęcony mu reportaż. Osoby, które się z nim zetknęły, mówią o nim krótko: ,,fenomen". Tyle że – jak dodają – istotę tego fenomenu z początku pojąć było trudno.

Jerzy Sosnowski: – O ile Teresa Holzer trzymała uczniów na dystans, a możliwość dyskutowania stanowiła u niej przywilej, którym obdarzała tylko najlepszych, o tyle Gugul był chodzącym liberałem. Pierwsze zdanie, które od niego usłyszałem, brzmiało: ,,Kochanieńcy, naszą współpracę będziemy opierali na zasadzie zaufania i wzajemnego zrozumienia". U Holzerowej byłoby to nie do pomyślenia.

Jest jeszcze inna różnica. Pierwszymi uczuciami, jakie wywoływała w uczniach Teresa Holzer, były respekt i szacunek. W przypadku Gugulskiego często było to rozczarowanie.

Andrzej Horubała, pisarz i publicysta, trafił kiedyś do niego na korepetycje. Na łamach tygodnika ,,Uważam Rze" wspominał: ,,Nieźle już wykształcony w Reytanie (...) do Gugula przybywałem po szlif, a może mistrzowskie zwieńczenie, które przecież w dużej części było już wykonane (...). Przygotowując się do spotkań z nim, wziąłem do ręki zeszyty mojego starszego brata, który miał jeszcze szczęście być uczonym przez Gugula, i ze smutkiem zauważyłem, że sensacje literaturoznawcze, jakimi mnie na pierwszych spotkaniach karmi (...), są rzeczą udzielaną przez niego powszechnie, czy to uczniom w regularnej nauce, czy na korepetycjach (...). Byłem zły, że dyktuje mi notatki, którymi rok w rok, od wielu lat, a pewnie od skończenia studiów faszeruje uczniów w klasach. Ja tu liczyłem na intelektualną dysputę, spór, ferment, fascynujące głębie, a dostawałem notatkę".

Horubałę urzekła właściwie tylko niecodzienna sceneria, w której odbywała się prelekcja: półki pełne pamiątek po pieszych podróżach, poskręcanych korzeni, przedziwnego rękodzieła, a wszystko spowite dymem z giewontów bez filtra, które namiętnie palił gospodarz.

Prawdziwa fascynacja Gugulskim miała przyjść później.

Sosnowski: – Jego metody były rzeczywiście dość staroświeckie. Lekcje często ograniczały się do wykładu. Szybko jednak odkryliśmy coś zgoła nieoczekiwanego: Gugul mówił na tyle ciekawie, że po prostu nie warto było mu przerywać. Siedzieliśmy więc i słuchaliśmy.

Gugulski, jak wspominają jego uczniowie, był przekorny, odrzucał proste rozwiązania. A przy tym całym sobą szedł pod prąd. Na jego lekcjach omawiało się twórczość pisarzy, których władze Peerelu akurat chciały skazać na zapomnienie. Publicysta Ludwik Stomma wspomina o Miłoszu, Hemarze, Wierzyńskim...

Antykomunizm nieustannie wpędzał Gugulskiego w kłopoty. Wylatywał z pracy za odmowę potępienia pisarzy broniących ,,Dziadów" Dejmka, za poparcie dla strajkujących robotników z Ursusa i Radomia. Bywało, że klepał biedę. W 1981 roku, po wprowadzeniu stanu wojennego, został internowany. I właśnie w jednym z ośrodków spotkał go Antoni Pawlak. – Siedzieliśmy razem w Białołęce. Czas trawiliśmy na wielogodzinnych rozmowach o życiu, literaturze. Gugul był człowiekiem absolutnie fascynującym. Od razu pożałowałem, że nie miałem takiego nauczyciela. Żałuję zresztą do dziś – wspomina Pawlak. Przytacza też anegdotkę, która dowodzi, że antysystemowość Gugulskiego przybierała czasem ekscentryczny, żartobliwy wymiar. – Kiedyś słyszałem, że w jednej ze szkół Irka odbywała się akademia ku czci Rewolucji Październikowej. Wzięła w niej udział starsza pani – uczestniczka walk. Pani snuła opowieść pełną sklerotycznych luk. W pewnym momencie Gugul postanowił jej pomóc. Zabawił się w suflera. Pani mówi: ,,wówczas nad Wołgą mieszkali, mieszkali....". Na to Irek: ,,Apacze, Komancze...". Pani to ochoczo powtórzyła. Wyniknęła z tego ponoć straszliwa awantura – opowiada.

Potem kontakt Pawlaka z Gugulskim się urwał. – Spotkaliśmy się kilka razy przy oficjalnych okazjach i tyle. Czasem tak jest, że ludzie w życiu się rozmijają – wzdycha Pawlak.

Sosnowski: – Gugul miał to do siebie, że zwykle tracił zainteresowanie swoimi uczniami, kiedy ci zdawali maturę i wychodzili ze szkoły. W sumie to rozumiem, to taki odruch obronny. Ale początkowo było mi z tego powodu przykro.

Niedawno Sosnowski przyznał na swoim blogu, że legendarny nauczyciel miał problem z alkoholem. ,,Był postacią nieposągową, anarchiczną i w ostatecznym rozrachunku – tragiczną".

Krystyna Kowalczyk: czarownica z czerwonej trzydziestki

Był wrzesień 1973 roku. 28-letnia polonistka Krystyna Kowalczyk właśnie rozpoczynała pracę w XXX LO w Łodzi. A była to szkoła nawet jak na peerelowskie standardy wyjątkowa. I nie chodzi nawet o to, że patronował jej Janek Krasicki, młody bojowiec PPR, jedna z ikon komunistycznej propagandy.

Liceum utrzymywało bliskie kontakty z Komitetem Antyfaszystowskich Bojowników z NRD. Szkoła sprawowała też symboliczną opiekę nad tablicą ku czci utrwalaczy władzy ludowej, która znajdowała się na dziedzińcu sąsiedniej komendy MO.

– O XXX LO mówiło się w Łodzi ,,czerwona szkoła". I nie było w tym najmniejszej przesady – wspomina Andrzej Siciński, pastor Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, który do ,,trzydziestki" przeniósł się rok przed maturą. Trafił do klasy Krystyny Kowalczyk, która już wówczas zdecydowanie wyróżniała się na tle większości nauczycieli. – Była osobą bardzo dystyngowaną, niezwykle zadbaną, a przy tym zrównoważoną i spokojną. No i przede wszystkim – uczyła prawdy – opowiada.

Kowalczyk rozkręca w szkole Koło Towarzystwa Przyjaciół Łodzi i Klub Miłośników Teatru. Zaprasza aktorów, z uczniami dyskutuje o teatrze. Na lekcjach wspomina o Miłoszu, przy okazji przerabiania Witkacego mówi o 17 września i sowieckiej agresji, nie próbuje kamuflować antyrosyjskiej wymowy niektórych dzieł romantyków.

A kiedy w 1980 roku nastaje czas solidarnościowej rewolucji, na tablicy w pokoju nauczycielskim wywiesza kartkę: ,,Deklaruję wstąpienie do Solidarności". Po latach tak opowiada o tym pracownikom IPN Magdalenie Zapolskiej-Downar i Leszkowi Próchniakowi: ,,Na drugiej przerwie było już pięć nazwisk. Pod koniec lekcji było nas już dziesięcioro. Wierzyliśmy, że my – nauczyciele – nie możemy stać z boku".

W założonym wówczas Niezależnym Zrzeszeniu Uczniów Szkół Średnich młodzież z ,,trzydziestki'' stanowi większość.

Marcin Paszkowski, dziś wicedyrektor Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Łodzi:: – Zajmowałem się kolportażem podziemnej prasy. Jak się wkrótce okazało, jedną z moich klientek była profesor Kowalczyk. Stanęliśmy po tej samej stronie barykady. Ale to nie znaczy, że się spoufalaliśmy.

Tymczasem w szkole zaczęły się represje. Dla części niepokornych oznaczały szykany, dla innych relegowanie z ,,trzydziestki". Krystyny Kowalczyk dosięgły w sposób szczególnie spektakularny. Wiosną 1982 roku została zatrzymana przez funkcjonariuszy SB. Podczas pisemnej matury z języka polskiego.

Paszkowski: – Z tego, co wiem, był to jedyny taki przypadek w Polsce. Chodziło o to, żeby zastraszyć nie tylko panią profesor, ale także nas. Mieliśmy dostać sygnał.

Kowalczyk trafiła do ośrodka internowania w Gołdapi. Osadzone tam kobiety nazywały siebie ,,czarownicami". Na wolność wyszła po kilku miesiącach. Wkrótce straciła pracę w ,,trzydziestce". Dziś jest na emeryturze.

– Pan chce pisać o mnie? – dziwi się. Przez dłuższą chwilę trzeba ją namawiać na rozmowę. – Straciłam zdrowie, z trudem starcza mi na życie. Ale nie żałuję niczego, co robiłam. Właściwie to nawet nie miałam wyjścia...

Marek Eminowicz: cesarz o dobrym sercu

Emin, Napoleon, Stary. W ciągu kilkudziesięciu lat życia dorobił się niezliczonych przezwisk. Głównie za sprawą swoich uczniów z V LO w Krakowie.

Wojciech Bonowicz, poeta i publicysta: – Od zawsze słyszałem, że jest inny niż wszyscy. A pierwsze nasze spotkanie w pełni to potwierdziło.

Nauczyciel historii Marek Eminowicz osiągnął pod Wawelem status legendy. Kilka lat temu powstała poświęcona mu książka. A kiedy na początku tego roku umarł, wspomnieniowe audycje i artykuły przygotowały wszystkie lokalne media.

Na czym polegała jego wyjątkowość? Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, jeden z przyjaciół Eminowicza, przyznaje, że stosował on czasem dość drastyczne metody, ale potrafił swoich uczniów zarazić pasją. Efekt: czołowe lokaty w różnego rodzaju konkursach historycznych i późniejsze wybory.

Bonowicz, który był jednym z uczniów Eminowicza, wspomina, że nie korzystał z przewidzianych programem podręczników do historii. – Były dla niego zbyt przeciętne. Kazał sięgać po podręczniki uniwersyteckie. Często zadawał temat i kazał chodzić po bibliotekach w poszukiwaniu źródeł. Wielu psioczyło na niego niemożliwie – opowiada.

Emin zachowywał się i myślał niekonwencjonalnie. – Na lekcjach palił fajkę. I potrafił wprowadzić w konsternację jednym prostym pytaniem – tłumaczy Bonowicz. – Pamiętam, jak pewnego razu kazał nam wybrać dowolną lekturę z XVIII wieku i przygotować jej omówienie. Wybrałem ,,Pamiętniki Katarzyny II". Zadowolony wstaję, chcę brylować, a Emin pyta, czy wiem, gdzie Katarzyna się urodziła. Zdębiałem. Tak sobie zapamiętałem tę lekcję, że kiedy pierwszy raz pojechałem do Szczecina, pobiegłem sprawdzić, czy dom carycy jeszcze stoi – wspomina.

Emin znany był też z organizowanych przez siebie wycieczek.

Bonowicz: – W czasach głębokiej komuny organizował dla uczniów wyjazdy za granicę. Często do bratnich republik, ale też za żelazną kurtynę. Miał niesamowity zmysł organizacji. Widzieliśmy to czasem także na lekcji. Tego posyłał po bilety do teatru, tego po bilety na pociąg. Zachowywał się trochę jak cesarz. Ale nigdy nie miałem poczucia, że traktuje nas instrumentalnie. Nigdy nie załatwiał niczego tylko dla siebie.

W 1981 roku Eminowicz zabrał grupę uczniów do Anglii. – Tam mieli okazję spotkać generała Maczka i Wandę Piłsudską, córkę marszałka. Myślę, że mało kto w tym czasie doświadczył podobnych rzeczy – podkreśla ks. Isakowicz-Zaleski.

Eminowicz o swoich przekonaniach mówił uczniom niewiele. – Nigdy się nam nie spowiadał, ale było jasne, że uczy historii nie tak, jakby oczekiwały od niego władze – zaznacza Bonowicz. Na lekcjach pojawiały się książki wydane przez paryską ,,Kulturę", wywoływany był temat Katynia. – Nigdy nie towarzyszył temu ton sensacji, konspiracji. Emin nie był osobą, która jawnie mówi jedno, a w tajemnicy co innego. Miał tylko jedną twarz: na wskroś uczciwą – podkreśla Bonowicz.

O przeszłości swojego nauczyciela dowiedział się więcej dopiero po latach. – Duże wrażenie wywarły na mnie więzienne fotografie, które zobaczyłem u niego w domu – przyznaje Bonowicz. Bo Eminowicz przez siedem lat siedział w obozie. W latach 50. został skazany za udział w konspiracyjnej organizacji antykomunistycznej – Związku Walczącej Młodzieży Polskiej.

– Uczniowie Emina poszli różnymi drogami. Część sympatyzowała potem z Unią Wolności, inni z PiS. Jedną cechę mieli jednak wspólną: chyba nikt nie miał złudzeń, że komunizm to zło. Emin zaszczepił to w nas jakoś tak niepostrzeżenie – podsumowuje Bonowicz.

Nauczyciele myślenia

Cztery historie, cztery różne osoby i doświadczenia. I jedna rzecz wspólna. Ogromny wpływ, jaki legendarni nauczyciele wywarli na swoich uczniów.

Prof. Michał Kopczyński, uczeń Teresy Holzer: – Nauczyła nas pisać i myśleć. Pokazała, że zawsze warto mieć swoje zdanie. Kiedyś spotkałem koleżankę, która uczyła w szkole języka polskiego. Pytam, jak sobie radzi, a ona: ,,Wiesz, nic więcej niż Holzerowa wymyślić się nie da. To wszystko już było".

Jerzy Sosnowski, uczeń Ireneusza Gugulskiego: – Był dla mnie jedną z najważniejszych osób, jakie spotkałem. Kto wie, czy w ogóle nie najważniejszą.

Pastor Andrzej Siciński, uczeń Krystyny Kowalczyk: – Spotkaliśmy na swojej drodze wspaniałego człowieka. Pani profesor pokazała nam, że warto upominać się o swoją godność.

Wojciech Bonowicz, uczeń Marka Eminowicza: – On nas ukształtował, otworzył na świat. Emin często nam mówił: ,,uczcie się, bo pójdziecie wyplatać koszyki". Oczywiście nie było w tym cienia pogardy dla osób, które się tym trudnią. Budował jednak pewną alternatywę, ,,albo, albo". Skoro zdecydowaliście się na taką, a nie inną drogę, róbcie wszystko, by z niej nie zejść. No i teraz, kiedy idę przez Kraków i widzę tych sprzedawców, od razu staje mi przed oczami mój nauczyciel.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy