Za sprawą papieża Franciszka o jezuitach znowu zrobiło się głośno. Ów założony w XVI wieku przez świętego Ignacego Loyolę zakon zawsze budził kontrowersje. W XX stuleciu do jezuitów przylgnęła opinia czołowych orędowników postępu i nowoczesności w łonie Kościoła katolickiego. Nie w każdych ustach oznacza to jednak komplement. Wśród katolików są przecież osoby, których prześladuje – nie zawsze bezpodstawnie zresztą – widmo radykalnych zmian, rozsadzających Kościół od środka.
Biorąc to pod uwagę, trudno pojąć, że za jezuitami ciągnie się czarna legenda wsteczników sprowadzających chrześcijaństwo do poziomu zabobonów, które miały wieść prosty lud na manowce. Znaczący udział w snuciu takich oszczerczych wizji mieli protestanci. Nie zapominajmy bowiem, że jezuici pojawili się w momencie, w którym Kościół musiał odpowiedzieć na reformację. Ich działalność sprzed niemal pięciu wieków kojarzy się więc z konserwatywnym oporem wobec tych wszystkich dynamicznych procesów, jakie przyniósł renesans.
Ten kontekst należy uwzględnić, kiedy przypomnimy sobie spory wywołane inicjatywą ogłoszenia roku 2012 Rokiem Piotra Skargi, a więc uczczenia 400 lat dzielących nas od śmierci tego jezuity. Nadworny kaznodzieja króla Zygmunta III Wazy przeszedł do historii jako wróg tolerancji religijnej. Występował przeciwko konfederacji warszawskiej, a więc aktowi gwarantującemu swobodę wyznaniową innowierczej szlachcie. I generalnie opowiadał się za ograniczeniem „złotej wolności szlacheckiej". Uważał, że wzmocnieniu powinna ulec władza królewska. Trudno go zatem traktować jako patrona współczesnego polskiego patriotyzmu – chwalącego sarmacką Rzeczpospolitą i pouczającego Europejczyków, że powinni czerpać z niej inspiracje dla rozwijania swoich liberalnych demokracji.
Wyłania się nam zatem portret kogoś, kto próbował przeszczepić na grunt polski obce wartości – takie, które stanowiły podstawy europejskich monarchii absolutnych. A przecież sarmacki republikanin pogardza wszelkimi absolutyzmami. Jest dumny ze swojego lokalnego kolorytu politycznego (liberum veto i tym podobne rzeczy), którym szczyci się wobec Francuza, Prusaka czy Moskala. Dla nich z kolei najważniejsze jest sprawnie zarządzane państwo, a do tego zadania nadaje się w ich oczach trzymający szlachtę za pysk oświecony despota. Czyżby taka była również linia autora „Kazań sejmowych"?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto sięgnąć po książkę Krzysztofa Koehlera „Boży podżegacz. Opowieść o Piotrze Skardze". Ten zbiór osobistych refleksji krakowskiego poety i eseisty stanowi próbę zgłębienia teologii królewskiego kaznodziei, aby wyjaśnić – patrząc z dzisiejszej perspektywy – fenomen jego niepoprawnej politycznie postawy.