Zmarła Margaret Thatcher. Ale pozostał po niej thatcheryzm. A z nim jest jak z Leninem. Czy raczej jak z mumią wodza rewolucji bolszewickiej – zdaje się być wiecznie żywy. I nie chodzi tu bynajmniej o niezłomny antykomunizm brytyjskiej polityk wyrażający się twardym kursem wobec imperium zła oraz wspieraniem opozycji w PRL. Związek Sowiecki runął, a projekt, na którym się on opierał, jest na śmietniku historii. Wróg zatem zniknął, więc i idea legitymizująca walkę z nim przestała być aktualna.
Są jednak sprawy, które nadal budzą emocje. Reformy wolnorynkowe, walka z etatyzmem, wzrost gospodarczy, poskromienie związków zawodowych – po śmierci Żelaznej Damy jak w mantrze powtarzane są te zaklęcia. Mają one przemawiać za argumentem o braku alternatywy dla neoliberalizmu, który święcił triumfy w Wielkiej Brytanii w latach 80. ubiegłego wieku, a po upadku realnej komuny zaczął być aplikowany jako „terapia" szokowa w krajach dawnego bloku wschodniego.
Nie przypadkiem zatem jednym z apologetów thatcheryzmu w Polsce jest Leszek Balcerowicz. Niedawno na łamach „Rzeczpospolitej" przypomniany został fragment laudacji, jaką ojciec polskiej transformacji ekonomicznej wygłosił w roku 2003 na cześć, ówcześnie już byłej, brytyjskiej premier z okazji uhonorowania jej nagrodą Friedricha Augusta von Hayeka. Żelazna Dama została przez Balcerowicza pochwalona przede wszystkim za skuteczność – za to, że nie tylko głosiła słuszne poglądy (bo najważniejsze wartości stanowiły dla niej wolność i odpowiedzialność), ale i że udało jej się przekuć je w praktyczne działania zwieńczone sukcesem. Autor laudacji nie omieszkał też zaznaczyć, iż u zmierzchu PRL odrobił lekcję w zakresie brytyjskich prywatyzacji, które – jak możemy się domyślać – posłużyły mu za wzór reform w III RP.
Balcerowicz swoją opinię uzasadnił liczbami: „Wielka Brytania w latach 80. i 90. rozwijała się szybciej niż Niemcy i Francja. W 1979 roku dochód na mieszkańca wynosił 76,4 proc. odpowiedniego wskaźnika w Niemczech i 84 proc. we Francji; w 2002 roku przeciętny Brytyjczyk miał dochód tylko o 6-7 proc. niższy od dochodu mieszkańca Niemiec czy Francji".
Cóż, z liczbami się nie dyskutuje. Skoro jest zysk, to być może nie ma o co się spierać. Pozostaje tylko kwestia tego, czy Polska końca lat 80. była Wielką Brytanią końca lat 70. Na początku III RP można było odnieść wrażenie, że zwolennicy terapii szokowej mieli właśnie takie podejście. Realizowali neoliberalne recepty, ale sprawdzone w krajach wysoko rozwiniętych dotkniętych kryzysem. Tymczasem postkomunistyczna Polska była politycznie, społecznie i gospodarczo zdewastowana.