Dochodzi godzina 22. Tankowiec z ładunkiem ropy stoi w dryfie 80 mil od wybrzeży Nigerii. Taka odległość ma mu zapewnić bezpieczeństwo. Załoga w kajutach, wszystkie pomieszczenia pozamykane. Na mostku jedynie dyżurny oficer.
Niewielka, siedmiometrowa łódź podpływa cicho, niezauważona przez radar ani oficera. Długie, dziesięciometrowe tyczki bambusowe z poprzeczkami i hakiem na końcu opadają na burty statku. Trzynastu uzbrojonych, zamaskowanych ludzi wspina się po nich szybko i bezszelestnie. – Otoczyli mostek i otworzyli ogień – opowiada kapitan tankowca, Polak z ponaddwudziestoletnim doświadczeniem na morzu. Armator, dla którego pracuje, nie chce rozgłosu, bo to szkodzi interesom, więc kapitan nie może podać nazwy statku ani swojego nazwiska.
Scena żywcem wyjęta z gangsterskiego filmu: długie serie z broni automatycznej, sypiące się szkło i krew, gdy jeden z napastników trafia drugiego stojącego po przeciwnej stronie mostku. Na szczęście niegroźnie. Kiedy na pokładzie zjawia się kapitan, dowódca piratów każe mu wezwać wszystkich ludzi.
Dwudziestoczteroosobowa załoga składająca się z Polaków i Filipińczyków karnie zbiera się na pokładzie. Piraci upewniają się, że nikogo nie brakuje, i zdejmują z twarzy chusty. – Póki byli zamaskowani, wierzyliśmy, że wszystko skończy się dobrze – mówi kapitan. – Gdy odsłonili twarze, przestraszyliśmy się, że już po nas.
Nikt nie przypuszczał, że piraci nie zejdą ze statku przez cztery dni. I że niczego się nie boją. Nawet tego, że ktoś ich potem rozpozna.
Pirackie wybrzeża
Wschodnie wybrzeże Afryki. Wody opływające Półwysep Somalijski, zwany też Rogiem Afryki, jeden z najbardziej uczęszczanych szlaków morskich. Tędy, przez Zatokę Adeńską, Morze Czerwone i Kanał Sueski, wiedzie droga łącząca Azję i Europę. Tędy każdego roku przepływa ponad 25 tysięcy statków, a w ich ładowniach i zbiornikach towary warte miliardy dolarów. Raj dla piratów. Raj, z którego stopniowo nauczyli się czerpać pełnymi garściami. – Piractwo u wybrzeży Somalii narodziło się z potrzeby przetrwania. Dla wielu Somalijczyków był to jedyny sposób na przeżycie – zwraca uwagę Jan J. Milewski, afrykanista, profesor Uniwersytetu Warszawskiego i SWPS.
To, że Somalia otwiera ranking państw, w których warunki do życia są najtrudniejsze, nie dziwi. W kraju, który od ponad 20 lat pozostaje w stanie wojny domowej, w którym rząd tymczasowy kontroluje jedynie mały fragment centralnej części kraju, rządzi chaos. W ogarniętym chaosem kraju nikt nie reagował, gdy obce kutry rybackie pojawiły się na somalijskich łowiskach i w krótkim czasie przetrzebiły je, pozbawiając somalijskich rybaków źródła utrzymania. Nikt też nie zareagował, gdy rybacy zamienili powolne kutry na szybkie, uzbrojone łodzie i zaczęli porywać przepływające statki. Coraz śmielej i częściej.
Na początku stycznia Międzynarodowe Biuro Morskie (IMB), które notuje wszystkie przypadki piractwa morskiego na świecie, podało, że w ubiegłym roku piraci zaatakowali 297 statków. Ponad połowa ataków miała miejsce na wodach opływających Afrykę.
Rok wcześniej było jeszcze gorzej. Piraci zaatakowali 439 statków, z czego aż 237 na wodach afrykańskich, które zostały uznane za najbardziej niebezpieczne na świecie. Prym wiedli piraci somalijscy, po piętach deptali im piraci z Nigerii i Beninu.
Nieustające ataki w Zatoce Adeńskiej groziły zablokowaniem jednego z najważniejszych szlaków morskich i zmusiły międzynarodową społeczność do działania. Do akcji wkroczyły okręty wojenne Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej, Chin, Japonii, Indii, Rosji, Korei Południowej. Ich obecność, kilka spektakularnych akcji i pokazowe procesy, w których na wiele lat więzienia skazano somalijskich piratów, nie rozwiązały problemu, ale liczba ataków na wschodnim wybrzeżu Afryki wyraźnie spadła. IMB podało, że w trzecim kwartale ubiegłego roku liczba ataków pirackich u wybrzeży Somalii spadła do najniższego od sześciu lat poziomu.
Wzrosła za to u wybrzeży Nigerii, którą Lloyd's Market Association, towarzystwo zrzeszające ubezpieczycieli, zakwalifikowało w ubiegłym roku do tej samej grupy zagrożenia co Somalię. A nigeryjskie Lagos uznano za jeden z najbardziej niebezpiecznych portów świata.
Reda albo dryf
Na redzie portu w Lagos stoi kilkadziesiąt statków. Miasteczko większych i mniejszych tankowców, masowców i kontenerowców, które cierpliwie czekają na wejście do portu.
Jeden z dużych statków przepompowuje ropę do zbiorników mniejszego. Niespecjalnie skomplikowaną operację utrudnia fakt, że burty obu statków oplecione są starannie drutem kolczastym. Specjalnym, tak zwanym żyletkowym. Z daleka widać jeszcze okratowane okna mostku, a na pokładzie większego statku uzbrojonych żołnierzy. Obrazek jak z wojny. – Bo to jest wojna – mówi kapitan. – Teoretycznie na redzie, w grupie, jest bezpieczniej. Ale to tylko teoria. Bo gdy piraci wejdą na pokład, żaden ze stojących na redzie statków nie zdąży zareagować. Każdy jest zdany na samego siebie. Stąd druty kolczaste i uzbrojeni strażnicy.