Stalinizm straszy już w każdym zakątku Polski i odnosi krwawe sukcesy – zbrojne podziemie niepodległościowe ginie, choć w lasach jeszcze słychać strzały. Częściej słychać je jednak w ubeckich więzieniach. Tylko w jednym, na warszawskim Mokotowie, wykonano około 300 mordów sądowych. Stefan Martyka szczerze je popiera i w swojej głośnej – a przez wielu Polaków znienawidzonej – audycji „Fala 49" bardzo zachwala.
I nagle rano 9 września 1951 r. pada inny strzał – w środku Warszawy na al. Szucha. Podziemna organizacja Kraj wykonuje wyrok na medialno-politycznym celebrycie, takim – zachowując wszelkie proporcje – Urbanie okresu stalinowskiego.
Do mieszkania Martyki pukają czterej młodzi uzbrojeni mężczyźni. Przekonują gosposię, że są z UB. Obezwładniają ją oraz żonę autora „Fali 49", a na nim samym wykonują wyrok sądu polowego. Wychodzą z mieszkania, na ulicy oddają broń dwóm łączniczkom i w wyznaczonym miejscu spotykają się ze swoim dowódcą Zenonem Sobotą ps. Jan. Do tej postaci jeszcze wrócimy.
Teatr propagandy
Zastrzelenie Martyki wywołało polityczną histerię. Spędzano ludzi na masówki, na których żądano jak najsurowszego ukarania „zbrodniarzy". Pogrzeb Martyki stał się wielkim propagandowym wiecem totalitarnego reżimu. Bolesław Bierut, ówczesny prezydent PRL, przyznał mu pośmiertnie Order Odrodzenia Polski.
W archiwach Polskiego Radia zachowały się nagrania z ceremonii pogrzebowej na placu Teatralnym w Warszawie, która zgromadziła ponoć 25 tys. ludzi. O tym, jak będzie traktowana ta śmierć, mówi relacja z pogrzebu: „Odprowadzamy dziś na ostatnią drogę artystę scen polskich, pracownika Polskiego Radia – Stefana Martykę, zabitego skrytobójczo przez faszystowskich zbirów" – usłyszeli słuchacze. „Został zgładzony przez tych, dla których kulturą są amerykańskie komiksy, filmy, w których sztylet i mord odgrywa naczelną rolę". Radio kończy relację słowami: „W zadumie pochylają się nad trumną Stefana Martyki jesienne drzewa Cmentarza Powązkowskiego".
Na Powązkach odbywają się w tym czasie też inne pochówki. Nie w alejach dla notabli, ale na śmietniku leżą szczątki bohaterów Państwa Podziemnego, zamordowanych w więzieniu na Mokotowie. Wrzucani po kilku do jednego dołu, mają przestrzelone czaszki. Kwatera „Ł", gdzie od zeszłego roku pod nadzorem IPN trwają prace ekshumacyjne, to taki warszawski Katyń. Do tej pory ekshumowano 111 ciał, a dzięki badaniom genetycznym Polskiej Bazy Genetycznej Ofiar Totalitaryzmu zidentyfikowano siedem osób. Na Powązkach rozpoczyna się właśnie drugi etap ekshumacji. Możliwe, że wśród 200 osób, które zostaną ekshumowane, będą ci, którzy strzelali do Martyki.
„Fala 49" opluwała działaczy antykomunistycznego podziemia, których nazywała zdrajcami, sprzedawczykami, faszystami czy imperialistycznymi sługusami. Oprócz ciągłych napaści na „reakcjonistów" piętnowała też wszystko, co amerykańskie, zachodnie i „imperialistyczne".
Marek Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich" o Martyce pisał tak: „Bydlę to włączało się przeważnie w czasie muzyki tanecznej, mówiąc: »Tu Fala 49, tu Fala 49. Włączamy się«. Po czym zaczynał opluwanie krajów imperialistycznych; przeważnie jednak wsadzał szpilki w pupę Amerykanom, mówiąc o ich kretynizmie, bestialstwie, idiotyzmie i tego rodzaju rzeczach – następnie kończył tyradę słowami: »Wyłączamy się«".
– To była nachalna propaganda, nie do wytrzymania dla normalnych ludzi – wspomina dziś osiemdziesięcioparoletni pragnący zachować anonimowość warszawski adwokat, wówczas student prawa. – Nie mogliśmy z przyjaciółmi tego słuchać, zaraz wyłączaliśmy odbiornik. Ale od wyłączania radia do strzelania droga daleka.
Po śmierci Martyki bezpieka wpadła w szał i postawiła na nogi wszystkie siły. Do więzień i na przesłuchania trafiły setki osób, które nie miały nic wspólnego ze sprawą. Jedni – bo mieli przeszłość akowską, a zarazem teatralną (Martyka był przed wojną drugorzędnym aktorem m.in. w Wilnie), inni – z powodu donosów sąsiadów czy znajomych.
W czerwcu 1952 r. w ręce UB dostają się prawdziwi „zamachowcy": Ryszard Cieślik (26 lat), Tadeusz Kowalczuk (23 lata), Bogusław Pietrkiewicz (22 lata) i Leszek Śliwiński (21 lat). Wpadają po nieudanej akcji na posła Dobrowolskiego, któremu chciano zabrać broń i ważne dokumenty. Oni nie biorą w niej udziału, ale zostaje złapana Krystyna Metzger, łączniczka „Jana". Trafia na UB, potem na Mokotów i po kilku dniach zaczyna zeznawać.