Mój 4 czerwca

Nikt mi nie odbierze tamtego 4 czerwca 1989 roku. Nikt nie odbierze go mojemu pokoleniu.

Publikacja: 31.05.2013 20:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

I nawet jeśli ów dzień ma wartość czysto symboliczną, jak chcą niektórzy, to cóż jest wspanialszego od narodowych symboli. To był piękny, słoneczny dzień. Od kilku już dni byliśmy jak w euforii. Polski czerwiec kokietował nas powiewem świeżego  powietrza wolności. Zapowiedź wyborów, jakich dotąd nie było, dodawała skrzydeł. Rozklejaliśmy plakaty, goniliśmy z flagami „Solidarności", ustawiliśmy z kolegami z NZS pośrodku rynku głośniki, z których grzmiały piosenki Jacka Kaczmarskiego. Robiliśmy więc po raz pierwszy legalnie to, co wcześniej było absolutnie zakazane.

Kraków oblepiony był ulotkami wyborczymi Komitetu Obywatelskiego z fotografiami Wałęsy i popieranych przez niego solidarnościowych kandydatów. Chwyt jakże prosty, ale zarazem jak genialny. Do dziś przypomina, jaka była wtedy siła magii nazwiska przewodniczącego!

Miasto było pełne podnieconych, odświętnie ubranych ludzi. Tłoczono się wszędzie, gdzie pojawiały się plakaty „Solidarności". W siedzibach lokalnych komitetów wyborczych ludzie kłębili się jak w amoku. Byli oszołomieni pierwszymi sygnałami zmian; jakby otwarły się nagle jakieś drzwi, przez które widać było – choć ciągle w oddali – niepodległą, demokratyczną Polskę.

Mogą dziś dziwić te nadzwyczaj podniosłe słowa i metafory, ale trzeba mieć świadomość, z czego, z jakiego świata wówczas wychodziliśmy. Stan wojenny był świeżą raną. Pociągnął za sobą nie tylko ofiary śmiertelne i koszmar internowania, ale cały bezmiar represji wobec ludzi pierwszej „Solidarności".

Piewcy Jaruzelskiego i stanu wojennego lubią o tym zapominać, ale dużo większym polskim paroksyzmem niż same wydarzenia 13 grudnia było to, co nastąpiło później. O ile początek stanu wojennego był szokiem, o tyle kolejne lata znaczone niekończącymi się weryfikacjami, represjami wobec przeciwników reżimu, prześladowaniami, łamaniem karier, życiorysów, wymuszonymi emigracjami były i pozostaną haniebną rysą systemu.

Polska Rzeczpospolita Ludowa nie tylko odwróciła się od swoich obywateli, ale rozpoczęła systematyczne i konsekwentne prześladowania tych, którzy pozostali wierni polskiemu Sierpniowi. Te represje, męczenie ludzi miały odebrać wolę walki, a nawet samą nadzieję. Ilu z nas, ilu wybitnych ludzi „Solidarności" wybrało emigrację!

Któż wtedy, z perspektywy nieskończenie szarej, biednej i kompletnie beznadziejnej połowy lat 80. mógł wymyślić, że to wszystko potrwa jeszcze tylko kilka lat. Komuna wydawała się niepokonana. Związek Sowiecki był ciągle groźnym imperium. Niebezpieczeństwo sowieckiej inwazji na buntujący się kraj zdawało się więcej niż prawdopodobne.

Zarazem system obumierał, gnił, marniał w oczach. Odarty z wszelkich resztek ideowości był już tylko kwintesencją brutalnej siły. Sprawowanej na dodatek przez ludzi niekompetentnych i bez wyobraźni. Polska rzęziła i staczała się na dno. Mizerne próby budowania przez generałów jakiejś legitymacji społecznej nie przynosiły większego efektu. Do głosu i władzy parli ludzie cyniczni i pozbawieni skrupułów. Kraj, polska państwowość podążała donikąd.

Ale był jeszcze inny świat. Świat tętniący emocją i potencjałem. Krył się pod powierzchnią oficjalnych struktur państwowych. Podziemne wydawnictwa, struktury związkowe, system edukacji, obieg niezależnej myśli znajdowały schronienie w cieniu kościelnych naw i uniwersytetów. Były polskim fenomenem. Do dziś niedostatecznie opisanym i opowiedzianym.

To tysiące nielegalnych wydawnictw, dziesiątki tysięcy tytułów wydanych w samizdacie książek, miliony ulotek. Idące w setki podziemne stowarzyszenia, kluby i partie polityczne. Chronione przez uczelnie koła naukowe i samorządy. Półlegalne kluby inteligencji katolickiej. W końcu podziemna „Solidarność", ścigana i rozbijana, ale wciąż żywa.

Wszystko to nie tylko przenosiło w przyszłość sierpniowe idee, ale co ważniejsze, budowało generację ludzi wolności, którzy – co trudno było sobie wtedy wyobrazić – mieli być gotowi przejąć odpowiedzialność za wolną Polskę. Dla nich, dla mojego pokolenia była ona wtedy w połowie lat 80. ledwie marzeniem i nieosiągalną wizją.

Jakże więc ów czerwiec 1989 roku musiał być oczekiwany! Jak wytęskniony!

Nie miejsce tu, by dokonywać bardziej szczegółowej analizy, co spowodowało, że komuniści w 1988 roku podjęli próbę porozumienia się z opozycją. Czy mieli świadomość polskiej zapaści? Czy system ostatecznie obumarł i bez wspólnego wysiłku wydawał im się nie do podniesienia? Czy były inne motywy?

Nie mam przekonania, że historykom udało się to wyjaśnić. Może kiedyś się uda. Faktem jest, że stan wojenny okazał się paradoksem historii. Miał być próbą uratowania systemu, a stał się jego grobową deską. Miał zabić „Solidarność", a zmobilizował ludzi przeciw reżimowi. Miał wybić kolejnym pokoleniom z głowy wolność, a wychował pokolenie polskiej demokracji.

Dlatego ów 4 czerwca był tak ważnym narodowym świętem. To było symboliczne zerwanie z Polską stanu wojennego, z komunistyczną hańbą i grudniową klęską. To było wejście w nowy świat. I nie jest ważne, że owa wymarzona demokracja stała się w kolejnych latach serią mniejszych i większych porażek, że pokłóciła solidarnościowych liderów, a niektórych zrzuciła z piedestału.

To już inna historia. Historia wolnej Polski, która jest taka, na jaką zasługujemy. Jest Polską na miarę naszych sił i słabości, a nie Polską naszych marzeń. Ale to, że jest, że istnieje, że możemy mierzyć się z tym, co wielkie i małe – to efekt tamtych lat. Tamtych wysiłków i tamtego czerwca, którego nikt mnie ani mojemu pokoleniu nie odbierze.

I nawet jeśli ów dzień ma wartość czysto symboliczną, jak chcą niektórzy, to cóż jest wspanialszego od narodowych symboli. To był piękny, słoneczny dzień. Od kilku już dni byliśmy jak w euforii. Polski czerwiec kokietował nas powiewem świeżego  powietrza wolności. Zapowiedź wyborów, jakich dotąd nie było, dodawała skrzydeł. Rozklejaliśmy plakaty, goniliśmy z flagami „Solidarności", ustawiliśmy z kolegami z NZS pośrodku rynku głośniki, z których grzmiały piosenki Jacka Kaczmarskiego. Robiliśmy więc po raz pierwszy legalnie to, co wcześniej było absolutnie zakazane.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji