Bezpieka w rękach Gierka

Karzące ramię ludowej sprawiedliwości kierowane przez PZPR w latach 70. wymierzało coraz boleśniejsze uderzenia.

Publikacja: 08.06.2013 01:01

Władza ludowa widzi wszystko. Pacyfikacja Radomia, czerwiec 1976 r.

Władza ludowa widzi wszystko. Pacyfikacja Radomia, czerwiec 1976 r.

Foto: EAST NEWS

Grudniowa tragedia na Wybrzeżu w 1970 r. okazała się być poważnym kłopotem dla establishmentu PZPR, uwikłanego w rozgrywki o przejęcie władzy po Gomułce, który był już całkowicie niezdolny do jej utrzymania. O jego braku przytomności świadczy już choćby  fakt, że nawet Leonid Breżniew usiłował powstrzymać go przed strzelaniem do robotników. W odpowiedzi usłyszał brednie o konieczności zdecydowanego przeciwstawienia się kontrrewolucji. Towarzysz „Wiesław" miał przy tym za złe kierownictwu MSW, że to wojsko, a nie milicja czy bezpieka, jako pierwsze użyło ostrej amunicji w Trójmieście, Szczecinie i Elblągu.

Spór wpisywał się w rywalizację między dwiema grupami partyjnego aparatu: „partyzantami" na czele z Nikołajem Demko, zwanym Mieczysławem Moczarem, wówczas sekretarzem Komitetu Centralnego, i sprzyjającymi mu Józefem Kępą oraz Wojciechem Jaruzelskim a Stanisławem Kanią, Edwardem Babiuchem, Stanisławem Kowalczykiem i innymi, którzy stracili wiarę w sens dalszego utrzymywania Gomułki przy władzy.

Inicjatywę przejął Kania, sięgając po wypróbowanego w boju Franciszka Szlachcica, podówczas wiceszefa MSW, który skromnie opisywał swoją karierę od partyzanta AL, referenta w powiatowym UB do szefa bezpieki w PRL. Szlachcic, mimo że uchodził za moczarowca, przyjaźnił się z Gierkiem, a to właśnie on wyrastał na przyszłego I sekretarza KC PZPR. I Wojciech Jaruzelski, i Franciszek Szlachcic szybko pojęli, że rysuje się przed nimi niepowtarzalna być może szansa wejścia w najściślejszy krąg kierownictwa partyjno-państwowego. Powrót z Moskwy wicepremiera Piotra Jaroszewicza, który zapewne przywiózł aprobatę Kremla dla przewrotu w PZPR, tylko utwierdzał ich w tym przeświadczeniu.

Notabene, wiele wskazuje na to, że faworytem sowieckich przywódców był, przynajmniej w 1968 roku, Mieczysław Moczar, który zastąpić miał coraz bardziej irytującego Gomułkę. W spisku przeciwko niemu uczestniczyć miał ambasador PRL w Moskwie, a nawet sam premier Józef Cyrankiewicz.

Dramaturgia wydarzeń między 17 a 20 grudnia 1970 roku ma bogatą literaturę, ale już tych kilka faktów wskazuje na istotną rolę peerelowskiego aparatu bezpieczeństwa w wyniesieniu śląskiego aparatczyka na szczyty władzy w pogrążającym się w chaosie państwie.

Ludzkie oblicze

Edward Gierek objął najwyższe stanowisko w PRL 20 grudnia i od razu zaczął się kreować na dobrotliwego i wyrozumiałego ojca narodu. Wygłosił telewizyjne przemówienie do mas, odwołał podwyżkę cen, wypuścił z więzień protestujących robotników, a do koszar zamknął wojsko i oddziały milicji.

Polityczną cenę grudniowej masakry na Wybrzeżu zapłacili Gomułka, Marian Spychalski i Zenon Kliszko, a synekury w postaci awansów i sowitych premii otrzymali główni sprawcy tragedii – Moczar i jego ludzie oraz różnych szczebli szefowie milicji i SB.

Sukcesem wizerunkowym okazało się być trwające do dzisiaj przekonanie, że do robotników strzelało wojsko. Ze świadomości społecznej wymazano faktyczną rolę sił bezpieczeństwa.

Niemal nazajutrz po objęciu władzy Gierek dokonał szeregu kluczowych posunięć personalnych. Objęcia funkcji premiera przez Piotra Jaroszewicza trudno nie wiązać z sukcesem jego moskiewskiej misji przed 20 grudnia. Podobnie awans Franciszka Szlachcica na ministra spraw wewnętrznych to niemal pewny efekt jego roli w budowaniu pozycji Gierka. Zastępcami Szlachcica zostali weterani bezpieki: Mirosław Milewski, szef wywiadu, i Henryk Piątek, dotychczasowy dyrektor Departamentu III, zajmującego się zwalczaniem działalności antypaństwowej.

Nowe kierownictwo bezpieki, zgodnie z gierkowskimi standardami, zaczęło od budowania wizerunku – jako sprawnego i osiągającego spektakularne sukcesy aparatu bezpieczeństwa socjalistycznego państwa. Bynajmniej nie chodziło tylko o wydźwięk propagandowy.

VIII Plenum KC PZPR krytycznie oceniło działalność struktur bezpieczeństwa w okresie gomułkowskim, oskarżając je o zaniedbania, a w konsekwencji o dopuszczenie do kryzysu grudniowego. Zaniedbania w zwalczaniu wpływów ośrodków zagranicznej dywersji – czytaj Radia Wolna Europa – uznano za jeden z głównych czynników wyzwalających robotniczy protest w grudniu 1970 roku.

Warto przypomnieć, że w 1956 roku wyłączono działające na obszarze Polski urządzenia zagłuszające sygnał radiowy monachijskiej rozgłośni. Włączono je ponownie, zwiększając moc, w marcu 1971 roku.

Pięć minut Czechowicza

Nieprzypadkowo zresztą. W tym samym miesiącu rozpoczął się propagandowy festiwal sukcesu, jakim był powrót rzekomego wytrawnego oficera wywiadu, który przez lata skutecznie rozpracowywał środowisko skupione wokół Wolnej Europy.

Kapitan Mieczysław Czechowicz – jakoby ziemianin z pochodzenia, syn kawalerzysty z kampanii wrześniowej i wnuk powstańca styczniowego – miał stać się nowym wzorcem socjalistycznego polskiego patrioty, bohaterem miłośników literatury sensacyjnej, peerelowskim Jamesem Bondem.

Kłopot w tym, że oficerskie szlify, szlachecka biografia i wielkie sukcesy operacyjne były propagandową bajką, którą minister Szlachcic gorliwie opowiadał Gierkowi, kierownictwu PZPR oraz całemu społeczeństwu, co nie oznacza, że Gierek był przez szefa bezpieki wprowadzany w błąd. Doskonale znał i aprobował kulisy oraz planowane efekty „sprawy Czechowicza". A konsekwencją propagandowej hucpy, opartej na założeniu, że RWE jest faktycznie kierowana przez CIA i „syjonistów", miało być rozbicie środowiska krajowych informatorów redakcji Wolnej Europy, czyli stworzenie możliwości do kolejnej czystki.

Choć nic nie wiadomo o jakichś szerszych działaniach represyjnych SB, to bez wątpienia ofiarami Czechowicza zostali ludzie z partyjnego establishmentu. Dziennikarz „Trybuny Ludu" Marian Podkowiński, mający dostarczać RWE informacje na temat Moczara i środowiska dziennikarskiego w Polsce, prof. Wacław Kubacki oraz Feliks Widy-Wirski, który miał być łącznikiem między Janem Nowakiem-Jeziorańskim a Zenonem Kliszką, najbliższym współpracownikiem Gomułki.

Z jakiegoś powodu nie skorzystano jednak z okazji, by definitywnie rozprawić się z gomułkowską ekipą. Nie jest jasne, czy Gierek się przestraszył, że rykoszety mogą trafić w jego ludzi, czy też uznał, że sprawa jest tak mglista i grubymi nićmi szyta, iż niewarta zachodu. Być może nie chciał wywoływać awantury, która mogłaby przyjąć charakter międzynarodowy. A już snuł przecież plany zachodniej ofensywy licencyjnej i pożyczkowej.

Poza propagandową fanfaronadą i włączeniem zagłuszania Wolnej Europy „powrót" Czechowicza nie przyniósł więc żadnych politycznych efektów. Chyba że uznać zań definitywne pozbawienie, latem 1971 roku, wpływów Moczara i jego „partyzantów" na bieg spraw w państwie, którym „partia kieruje, rząd rządzi", jak brzmiał jeden z bon motów towarzysza Edwarda.

Może osiągnięto jeszcze jeden cel – przypominano wciąż nadmiernie podekscytowanemu społeczeństwu, że bezpieka czuwa i skrupulatnie przygląda się wszystkim.

Mimo niemal kabaretowego przedstawienia z Czechowiczem w roli głównej represyjność ekipy gierkowskiej nie miała łagodnego i dobrodusznego oblicza. Jej czujność w świetle wydarzeń 1971 roku także pozostawiała sporo do życzenia.

Prawie jak za Bieruta

Począwszy od czerwca 1970 roku, aresztowano około 100 członków i działaczy organizacji Ruch. Powstała w połowie lat 60. W swej deklaracji programowej odrzucała komunizm i legalność istnienia PRL. Jej działacze planowali m.in. wysadzenie w powietrze pomnika Lenina w Poroninie. Zadenuncjowani przez jednego z kolegów, zostali poddani surowym represjom i długotrwałemu śledztwu. W październiku 1971 roku kilku z nich – m.in. Stefan Niesiołowski, Andrzej Czuma i jego brat Benedykt, Emil Morgiewicz – otrzymało wieloletnie wyroki więzienia. Najwyższe od czasów stalinowskich.

Rok 1971 nie był dla kierowanego przez Franciszka Szlachcica resortu czasem spokojnej refleksji nad buntami społecznymi przełomu lat 60. i 70. W sierpniu tego roku bestialsko zamordowany został literat Jan Gerhard, pułkownik ludowego wojska, niedawno powołany w skład komisji, która wyjaśnić miała okoliczności śmierci w 1947 r. gen. Karola Świerczewskiego, ponurej postaci z panteonu bohaterów Polski Ludowej.

W MSW uznano, że zbrodnia bezspornie miała podłoże polityczne, i energicznie przystąpiono do poszukiwania winnych, mając zapewne nadzieję na wykrycie jakiegoś spisku. A to umożliwiłoby kolejne przegrupowania w strukturach władzy. Zamiary spełzły na niczym. Ostatecznie uznano kryminalny charakter zabójstwa, domniemanych sprawców ujęto i skazano na karę śmierci.

Dużo bardziej dramatyczne wydarzenia rozegrały się natomiast w nocy z 5 na 6 października w Opolu. W auli tamtejszej Wyższej Szkoły Pedagogicznej miała się odbyć celebracja święta MO i SB. Na kilka godzin przed rozpoczęciem uroczystości Jerzy Kowalczyk, pracownik szkoły, wysadził aulę w powietrze. Celowo przeprowadził  akcję w nocy, gdyż miała to być tylko demonstracja. Nie chciał kogokolwiek pozbawiać życia. I nikt nie zginął ani nie został ranny.

Trwające pół roku intensywne dochodzenie przerażonej bezpieki doprowadziło do aresztowania zamachowca i jego brata Ryszarda. Jerzego skazano na karę śmierci (zamienioną później na dożywocie), jego brata na 25 lat więzienia. Karząca ręka ludowej sprawiedliwości, kierowanej przez partię pod przywództwem Edwarda Gierka, wymierzała coraz boleśniejsze uderzenia.

Esbeckie afery

Niestety, problemy w tworzeniu sielankowego pejzażu „drugiej Polski", stwarzali Edwardowi Gierkowi i jego przyjacielowi Franciszkowi Szlachcicowi nie tylko rodzimi przeciwnicy ustroju i zagraniczne ośrodki „dywersji ideologicznej". Resort spraw wewnętrznych zmagać się musiał jeszcze z ulokowanymi we własnych szeregach przyjaciółmi wszechwładnego do niedawna Mieczysława Moczara. Mało tego, począwszy od kierownictwa MSW po szeregowych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, ulegano coraz większemu zauroczeniu mirażem skoku gospodarczego w wykonaniu „gospodarza ze Śląska".

W połowie czerwca 1971 roku zdymisjonowano, a następnie aresztowano wiceministra spraw wewnętrznych, gen. Ryszarda Matejewskiego. Bezpośrednią przyczyną dramatu zasłużonego (zwłaszcza w 1968 roku) dygnitarza bezpieki były powiązania z rozpoczętą na początku lat 60. akcją wywiadu PRL o kryptonimie „Zalew". Najogólniej rzecz ujmując, polegała ona na przemycaniu z Zachodu do Polski złotych sztabek i precjozów, a następnie wpuszczaniu ich w czarnorynkowy obrót handlowy. Zyski sięgające kilkuset tysięcy dolarów przeznaczano na... cele operacyjne. Wysiłek funkcjonariuszy został jednak oceniony zupełnie odwrotnie. Matejewski skazany został na 12 lat więzienia, jego zastępcy i inni wysocy rangą funkcjonariusze resortu także poszli siedzieć, kilkudziesięciu wydalono ze służby.

Akcji „Zalew" towarzyszyła inna, do dziś nie w pełni rozpoznana operacja pod kryptonimem „Żelazo", także polegająca na przemycie do Polski złota i drogich kamieni, często pochodzących z napadów na zachodnie banki, ale przede wszystkim na wwożeniu hurtowych ilości luksusowych dóbr, całkowicie niedostępnych przeciętnemu obywatelowi PRL. Z akcją „Żelazo" związany był Mirosław Milewski, zastępca Szlachcica, który stając przed powołaną w 1984 roku wewnętrzną komisją MSW, nie krył, że z owoców operacji obficie czerpali najwyżsi rangą przedstawiciele władzy z Edwardem Gierkiem na czele.

W tej sytuacji czas Franciszka Szlachcica jako szefa MSW dobiegł końca. Choć uznawany za moczarowskiego „partyzanta", był on niewątpliwie jednym z twórców potęgi Gierka na początku lat 70., ale powoli stawał się dla towarzysza pierwszego sekretarza niewygodny i niebezpieczny. W grudniu 1971 roku mianowany został członkiem Biura Politycznego i sekretarzem KC, a tym samym ostatecznie rozstał się ze służbą, w której zbudował całą swoją powojenną karierę.

Zastąpił go Wiesław Ociepka. Pochodził on ze Śląska, nie był związany z resortem i cieszył się zaufaniem Gierka. Ze wspomnień Szlachcica wynika, że pierwszą decyzją jego następcy było stosowne wyposażenie barku w gabinecie.

Przeciw Kościołowi

Nowy szef MSW zadbał o zwiększenie obsady resortu o około dwanaście tysięcy etatów oraz o znaczący wzrost uposażeń ciężko pracujących funkcjonariuszy. Powołał także Akademię Spraw Wewnętrznych z prawem nadawania doktoratów. Niestety, śmierć ministra w wypadku lotniczym w lutym 1973 roku nie pozwoliła mu realizować dalszych śmiałych planów rozwoju aparatu.

Wspomnienia Franciszka Szlachcica zawierają jeszcze jeden ciekawy epizod. Otóż w sierpniu 1972 roku gościł on w Warszawie szefa KGB Jurija Andropowa, późniejszego chwilowego genseka. Podczas spaceru po Starówce obydwaj towarzysze zaglądali do kościołów, ponieważ Andropow – jak wyznał szeptem – miał nadzieję spotkać kardynała Wyszyńskiego. Gdy Szlachcic żartem zaproponował, że umówi go na spotkanie z prymasem, szef KGB wyraził obawę, czy kardynał zgodzi się go przyjąć.

Gierkowska stabilizacja i normalizacja obejmowała – w gorliwie powtarzanych deklaracjach – także stosunki państwa z Kościołem. Klimat sprzyjał, gdyż 19 października 1972 roku Stolica Apostolska uznała za zakończoną misję Kazimierza Papée, ciągle jeszcze urzędującego ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej. To wydarzenie zyskuje symboliczny wydźwięk.

Rok później kolejny minister spraw wewnętrznych Stanisław Kowalczyk powołał w Departamencie IV MSW Samodzielną Grupę „D". Jej twórcą i kierownikiem był płk Konrad Straszewski, dyrektor Departamentu IV. Wcześniej opracowano nowy regulamin organizacyjny departamentu powołanego do zwalczania Kościoła. Określono następujące zadania: „zapobieganie, rozpracowywanie, wykrywanie i zwalczanie wrogiej politycznie, ideologicznie i społecznie działalności Kościoła rzymskokatolickiego, zakonów oraz świeckich stowarzyszeń katolickich; rozpracowanie i rozpoznanie zagranicznych politycznych kontaktów hierarchii i kleru, wykorzystanie operacyjne i polityczne wyselekcjonowanych kontaktów do działań specjalnych i dezintegracyjnych wobec kościelnych i katolickich ośrodków zagranicznych".

W regulaminie określono zadania grupy „D", które miały polegać m.in. na wzniecaniu i podtrzymywaniu konfliktów w episkopacie i wśród duchowieństwa oraz na koordynacji wszelkich działań dezintegracyjnych i destabilizacyjnych w Kościele i w środowiskach katolików świeckich. Te bezspornie ofensywne decyzje kierownictwa MSW nastąpiły w czasie rzekomego ocieplenia stosunku władz reżimowych w Polsce do Kościoła.

Zapowiedziane 23 grudnia 1970 r. przez Piotra Jaroszewicza dążenie do pełnej normalizacji stosunków między państwem a Kościołem spotkało się z przychylnym odzewem episkopatu i prymasa Wyszyńskiego.

W kwietniu 1971 r. po raz pierwszy  po wojnie przedstawiciele władz PRL spotkali się z reprezentantem Stolicy Apostolskiej. W czerwcu 1972 r. papież uregulował problem diecezji położonych na Ziemiach Zachodnich. W 1975 r. Watykan ustanowił arcybiskupa Luigiego Poggi wysłannikiem ds. stałych kontaktów roboczych z rządem PRL. 29 października 1977 r. kardynał Stefan Wyszyński spotkał się z Edwardem Gierkiem, a tenże na początku grudnia tego roku został przyjęty na audiencji przez Pawła VI.

Zabójstwo Pyjasa

Jakże z tymi faktami politycznymi kontrastowały intensywne działania Departamentu IV. „Za opracowanie, organizacyjne przygotowanie i wdrożenie działań dezintegracyjnych w stosunku do Kościoła rzymskokatolickiego" kilku wysokich funkcjonariuszy tego departamentu, między innymi płk Konrad Straszewski, płk Zenon Płatek, otrzymało we wrześniu 1975 r. nagrody ministra spraw wewnętrznych.

Wracając do zakończenia misji ambasadora Papée i symbolicznej wymowy tego faktu, można przekornie napisać, że Gierek wiedział, co robi. Bo to jemu zależało na nowym konkordacie i poprzedzających go bezpośrednich kontaktach z Watykanem. Opisane wcześniej poczynania MSW wobec polskiego Kościoła miały dostarczyć argumentów, że kardynałowie Stefan Wyszyński, Karol Wojtyła, biskup Ignacy Tokarczuk i inni hierarchowie nie są w stanie zapewnić właściwych, zgodnych z oczekiwaniami papieża relacji między państwem i Kościołem.

Ta średnio finezyjna polityka i związane z nią prymitywne nadzieje zawaliły się 16 października 1978 roku w Kaplicy Sykstyńskiej.

Prezentując wybrane epizody z dziejów organów bezpieczeństwa PRL w czasie, gdy na czele „partii i narodu" stawał Edward Gierek, mam świadomość, że pomijam fundamentalne dla historii Polski wydarzenia z drugiej połowy lat 70. Bo przecież trzeba by napisać o robotniczym buncie w 1976 roku w Radomiu czy Ursusie i szczególnie brutalnym rozprawianiu się z nim przez MO i SB. I o tym, że to przykładne zastraszenie miało powstrzymać społeczeństwo przed kolejnymi protestami, a w rezultacie spowodowało powstanie jawnie działających nielegalnych organizacji i środowisk. Komitet Obrony Robotników, późniejszy Komitet Samoobrony Społecznej KOR, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Konfederacja Polski Niepodległej to nowe struktury, które stawiały funkcjonariuszy bezpieki w stan najwyższej gotowości. I nerwowości.

Zabójstwo Stanisława Pyjasa w maju 1977 r. wywołało bunt środowiska akademickiego i powstanie w Krakowie Studenckiego Komitetu Solidarności. Kolejne akty brutalności bezpieki rodziły struktury oporu w środowiskach chłopskich. Nachalność propagandy sukcesu i programowa dezinformacja społeczeństwa powodowały rozwój niezależnej prasy, omijającego cenzurę ruchu wydawniczego, różnego rodzaju inicjatyw samokształceniowych.

Pobicia przez nieznanych sprawców, zagadkowe zgony, pozbawianie pracy i represje wobec ludzi kultury, rewizje, zatrzymania i wyroki w procesach działaczy opozycji demokratycznej oraz towarzyszący temu niespotykany wzrost liczby funkcjonariuszy i struktur bezpieki kładą coraz głębszy i groźniejszy cień na dobrotliwie zatroskanym obliczu I sekretarza KC PZPR.

Przygotowując materiał, korzystałem z następujących publikacji: J. Eisler, „Polskie miesiące", czyli kryzys(y) w PRL", Warszawa 2008; P. Machcewicz, „Monachijska menażeria". Walka z Radiem Wolna Europa, Warszawa 2007; R. Terlecki, „Miecz i tarcza komunizmu. Historia aparatu bezpieczeństwa w Polsce 1944–1990", Kraków 2007.

Autor od listopada 2007 roku jest szefem krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.  Wydał książki „Donos na Wojtyłę" oraz (wspólnie z Filipem Musiałem) „Kościół zraniony. Proces księdza Lelity i sprawa kurii krakowskiej". Jest też redaktorem publikacji poświęconych historii PRL oraz działaniom komunistycznego aparatu represji wobec Kościoła.

Grudniowa tragedia na Wybrzeżu w 1970 r. okazała się być poważnym kłopotem dla establishmentu PZPR, uwikłanego w rozgrywki o przejęcie władzy po Gomułce, który był już całkowicie niezdolny do jej utrzymania. O jego braku przytomności świadczy już choćby  fakt, że nawet Leonid Breżniew usiłował powstrzymać go przed strzelaniem do robotników. W odpowiedzi usłyszał brednie o konieczności zdecydowanego przeciwstawienia się kontrrewolucji. Towarzysz „Wiesław" miał przy tym za złe kierownictwu MSW, że to wojsko, a nie milicja czy bezpieka, jako pierwsze użyło ostrej amunicji w Trójmieście, Szczecinie i Elblągu.

Spór wpisywał się w rywalizację między dwiema grupami partyjnego aparatu: „partyzantami" na czele z Nikołajem Demko, zwanym Mieczysławem Moczarem, wówczas sekretarzem Komitetu Centralnego, i sprzyjającymi mu Józefem Kępą oraz Wojciechem Jaruzelskim a Stanisławem Kanią, Edwardem Babiuchem, Stanisławem Kowalczykiem i innymi, którzy stracili wiarę w sens dalszego utrzymywania Gomułki przy władzy.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom