Ciarki mnie przechodzą nie tyle na myśl, co ci panowie by tam wygadywali, ile dlatego, że wszystkie ich wypowiedzi byłyby natychmiast tłumaczone na angielski i przedrukowywane w „New York Timesie" i „Washington Post", a ja byłabym zmuszona tłumaczyć zainteresowanym Amerykanom, że Polska nie jest krajem prorosyjskim, antyżydowskim, antyeuropejskim, antymasońskim, antyamerykańskim, antyniemieckim i w ogóle anty. Że nie jest to kraj politycznych troglodytów i że pomiędzy nimi a Adamem Michnikiem istnieje jeszcze parę dziesiątków milionów ludzi, którzy mają bardziej zrównoważone poglądy.
Nie wiedziałam jeszcze, że los spłata Konfederacji figla w postaci ich wyników – tak bliskich sukcesu – 4,55 proc.
Myślę też, że jeśli ktoś martwi się, że Polskę w Parlamencie Europejskim będą reprezentować nie najwłaściwsi ludzie, to bardziej bym się martwiła, że jako Koalicja Europejska weszli tam działacze SDKPiL, czy jak to się dziś nazywa.
Gdy moi amerykańscy znajomi argumentują, że można, a nawet trzeba ludziom zapominać i wybaczać błędy młodości, odpowiadam, że jednym można, a innym nie można zapomnieć. Po to potrzebna była lustracja, by ocenić spisane (i niespisane) czyny oraz rozmowy. To prawda, że nie każdy członek PZPR był Bierutem, Różańskim, czy Jaruzelskim, ale ci sami Amerykanie, którzy podniecają się Aleksandrem Kwaśniewskim czy Włodzimierzem Cimoszewiczem, nie zapominają i nie wybaczyli nigdy senatorowi Robertowi Byrdowi, że był w latach 40. przez rok aktywnym członkiem Ku Klux Klanu. KKK ma na sumieniu obrzydliwą propagandę i kilka albo kilkanaście tysięcy mordów. Senator Byrd, który później przez pół wieku był jednym z najważniejszych polityków, nigdy sam nikogo nie zabił, ale to, co nazywał swoim „największym grzechem młodości", ciągnęło się za nim do śmierci.
Dla mojej intelektualnej wygody wyglądało więc dobrze, gdyby Robert Biedroń znalazł się w Brukseli. Mogłabym podawać wyniki partii Wiosna jako przykład, że Polska jest krajem otwartym, tolerancyjnym i pluralistycznym (bez przesady). Po rozmowie z redaktorem Skowrońskim zajrzałam jednak do Wikipedii i trochę zmieniłam zdanie. Pod miłym uśmiechem Biedronia kryje się prawdziwy tygrys energii i autopromocji. Inni powinni brać z niego przykład i kopiować matryce jego biografii. Nie tylko był już w pięciu partiach, zna pięć języków, ale też ma pięć określeń: polityk, samorządowiec, politolog, działacz i publicysta. Ponadto był i jest konsultantem kilkunastu organizacji w Polsce i za granicą, członkiem wielu rad programowych, ekspertem międzynarodowym – to wszystko będąc jeszcze jednym z najenergiczniejszych prezydentów miast i posłów. Jeśli ktoś używa na poważnie określenia „populista", to po przeczytaniu programu czy raczej różnych haseł wyborczych Biedronia jemu właśnie powinien przyznać Palmę Popolo.