Moskwa żegna się z imperium. Trudno to przyjąć w momencie, kiedy Putin doprowadził Rosję do największego dyplomatycznego sukcesu od zakończenia zimnej wojny. Kiedy na oczach zdziwionego świata upokorzył swojego największego dziejowego konkurenta. Ten niewątpliwy sukces to jednak nic więcej jak banalny efekt konfrontacji nieudolnego amerykańskiego prezydenta z doskonałą dyplomacją i międzynarodowym piarem Kremla. Nie powinien on przesłaniać faktu, że Rosja rzeczywiście żegna się ze swoim imperium. Kresu dobiega prawie pięćsetletni okres jej dziejów. Po raz pierwszy w nowożytnej historii pojawia się możliwość rzeczywistego unormowania stosunków pomiędzy Polakami i Rosjanami.
Moskwa pojawiła się na horyzoncie polityki polskiej po unii zawartej w Litwą w Krewie w 1385 r. Polsko-litewskie mocarstwo przez kilka stuleci walczyło o dominację w Europie Wschodniej z rosnącym w siłę Księstwem Moskiewskim. Polska po czterech wiekach zmagań rywalizację tę przegrała. Rosja zyskała dzięki temu status eurazjatyckiego imperium. Nowa potęga powstała kosztem Polski. Dlatego w świadomości rosyjskich elit władzy istnienie suwerennej Rzeczypospolitej zawsze kojarzyło się ze śmiertelnym zagrożeniem.
Rosję jako typowe imperium lądowe charakteryzował pęd do ekspansji. Jej władcy tłumaczyli to świadomością zewnętrznego zagrożenia. Aby czuć się bezpiecznie, musieli podbijać sąsiednie państwa. Największą konsekwencją wykazał się Stalin, który doszedł do logicznego wniosku, że jego imperium będzie bezpieczne, gdy wokół zabraknie niesowieckich terytoriów. Czyli wówczas, gdy podbije cały świat.
Rosja musiała być zatem wrogiem Polski. Najpierw starała się ją maksymalnie osłabić, a następnie zlikwidować. W ten sposób swój żywot zakończyły I i II Rzeczpospolita. Nie ulega kwestii, że ta wrogość ma swoją przyczynę w imperialnej mentalności.
Po rozpadzie Związku Sowieckiego i odzyskaniu przez Polskę suwerenności wiele się nie zmieniło. Fiasko prób „ocieplenia" stosunków na samym początku prezydentury Lecha Kaczyńskiego (wizyta doradcy Putina Siergieja Jastrzembskiego w lutym 2006 r. w Warszawie), a następnie klęska polityki zaufania Donalda Tuska po katastrofie smoleńskiej wydają się świadczyć, że normalne stosunki pomiędzy naszymi państwami nie są możliwe. Putin kontynuuje linię Piotra I, Katarzyny II czy Stalina. Ta analogia byłaby w 100 procentach trafna, gdyby nie fakt, że dzisiejsza Federacja Rosyjska nie jest już imperium.
Postpotęga
Tezę tę przekonywająco udowodnił rosyjski politolog Dmitrij Trenin w wydanej przed rokiem książce pt.: „Post-imperium: eurazjatycka historia". Opisując szybki i bezkrwawy rozpad ZSRS, naukowiec celnie zdefiniował obecną pozycję Moskwy w grach międzynarodowych: „Rosja, która ok. 1980 r. stworzyła ogromne formalne i nieformalne imperium i w ciągu następnych dziesięciu lat utraciła jego znaczącą część, to rzadki przykład byłej struktury imperialnej, która ani nie znikła z politycznej mapy, ani nie przekształciła się w »normalne« państwo, lecz dąży do odrodzenia się jako wielkie mocarstwo z regionalną bazą i globalnymi interesami".