Pożegnanie Imperium

Czy w ogóle jesteśmy w stanie sformułować „warunki wstępne" porozumienia czy bodaj kompromisu historycznego między Polakami a Rosjanami? I czy należy do nich obniżenie rangi geopolitycznej Rosji?

Publikacja: 20.09.2013 01:01

Bitwa pod Orszą, rok 1514. Przewaga Rzeczypospolitej sprzed pięciu wieków

Bitwa pod Orszą, rok 1514. Przewaga Rzeczypospolitej sprzed pięciu wieków

Foto: naujienos.istorija.net

Red

Moskwa żegna się z imperium. Trudno to przyjąć w momencie, kiedy Putin doprowadził Rosję do największego dyplomatycznego sukcesu od zakończenia zimnej wojny. Kiedy na oczach zdziwionego świata upokorzył swojego największego dziejowego konkurenta. Ten niewątpliwy sukces to jednak nic więcej jak banalny efekt konfrontacji nieudolnego amerykańskiego prezydenta z doskonałą dyplomacją i międzynarodowym piarem Kremla. Nie powinien on przesłaniać faktu, że Rosja rzeczywiście żegna się ze swoim imperium. Kresu dobiega prawie pięćsetletni okres jej dziejów. Po raz pierwszy w nowożytnej historii pojawia się możliwość rzeczywistego unormowania stosunków pomiędzy Polakami i Rosjanami.

Moskwa pojawiła się na horyzoncie polityki polskiej po unii zawartej w Litwą w Krewie w 1385 r. Polsko-litewskie mocarstwo przez kilka stuleci walczyło o dominację w Europie Wschodniej z rosnącym w siłę Księstwem Moskiewskim. Polska po czterech wiekach zmagań rywalizację tę przegrała. Rosja zyskała dzięki temu status eurazjatyckiego imperium. Nowa potęga powstała kosztem Polski. Dlatego w świadomości rosyjskich elit władzy istnienie suwerennej Rzeczypospolitej zawsze kojarzyło się ze śmiertelnym zagrożeniem.

Rosję jako typowe imperium lądowe charakteryzował pęd do ekspansji. Jej władcy tłumaczyli to świadomością zewnętrznego zagrożenia. Aby czuć się bezpiecznie, musieli podbijać sąsiednie państwa. Największą konsekwencją wykazał się Stalin, który doszedł do logicznego wniosku, że jego imperium będzie bezpieczne, gdy wokół zabraknie niesowieckich terytoriów. Czyli wówczas, gdy podbije cały świat.

Rosja musiała być zatem wrogiem Polski. Najpierw starała się ją maksymalnie osłabić, a następnie zlikwidować. W ten sposób swój żywot zakończyły I i II Rzeczpospolita. Nie ulega kwestii, że ta wrogość ma swoją przyczynę w imperialnej mentalności.

Po rozpadzie Związku Sowieckiego i odzyskaniu przez Polskę suwerenności wiele się nie zmieniło. Fiasko prób „ocieplenia" stosunków na samym początku prezydentury Lecha Kaczyńskiego (wizyta doradcy Putina Siergieja Jastrzembskiego w lutym 2006 r. w Warszawie), a następnie klęska polityki zaufania Donalda Tuska po katastrofie smoleńskiej wydają się świadczyć, że normalne stosunki pomiędzy naszymi państwami nie są możliwe. Putin kontynuuje linię Piotra I, Katarzyny II czy Stalina. Ta analogia byłaby w 100 procentach trafna, gdyby nie fakt, że dzisiejsza Federacja Rosyjska nie jest już imperium.

Postpotęga

Tezę tę przekonywająco udowodnił rosyjski politolog Dmitrij Trenin w wydanej przed rokiem książce pt.: „Post-imperium: eurazjatycka historia". Opisując szybki i bezkrwawy rozpad ZSRS, naukowiec celnie zdefiniował obecną pozycję Moskwy w grach międzynarodowych: „Rosja, która ok. 1980 r. stworzyła ogromne formalne i nieformalne imperium i w ciągu następnych dziesięciu lat utraciła jego znaczącą część, to rzadki przykład byłej struktury imperialnej, która ani nie znikła z politycznej mapy, ani nie przekształciła się w »normalne« państwo, lecz dąży do odrodzenia się jako wielkie mocarstwo z regionalną bazą i globalnymi interesami".

Dzisiejsza Rosja nie jest już imperium, nie jest także supermocarstwem – jednym z dwóch biegunów bipolarnego świata. Jest jednym z kilku największych mocarstw globalnych, ale nie tych pierwszoplanowych. Upadek ZSRS oznaczał znaczące obniżenie jej pozycji w odniesieniu do trzech centrów: USA, Chin i UE. Towarzyszy mu zmiana zasad geopolityki całej Eurazji. Ten największy kontynent staje się, według Trienina, geopolityczną i geoekonomiczną jednością. Rosja przestaje być jego jądrem, a podział na Europę i Azję powoli się zaciera.

Upadku imperium dowodzą suche liczby, przede wszystkim te dotyczące demografii. W nich zapisana jest nie tylko teraźniejszość, ale i przyszłość. Jeśli przez historyczne terytorium Rosji rozumieć będziemy terytorium obecnej Federacji Rosyjskiej, to okaże się, że w ostatnim stuleciu zamieszkiwała je mniej więcej połowa ludności imperium. Przykładowo, w roku 1989 Związek Sowiecki liczył prawie 286 mln, a Federacja Rosyjska – 147 mln osób. Rosja liczy obecnie ok. 142 mln mieszkańców (dane za 2010 r.).

Rozpad imperium spowodował nie tylko utratę połowy ludności, ale także demograficzną katastrofę. Rosja się zwija i to mimo dosyć aktywnej polityki prorodzinnej firmowanej przez Putina. Według danych ONZ w 2050 r. jej ludność skurczy się do 116 mln, a społeczeństwo dramatycznie się zestarzeje.

Gdy na demografię nałożymy ekonomię, to obraz stanie się jeszcze bardziej klarowny. Rosję określa się jako „mocarstwo surowcowe", ale jej udział w światowym PKB wynosi zaledwie 2 procent. O jej geoekonomicznej degradacji najlepiej świadczy, że o ile na początku lat 90. XX wieku gospodarka rosyjska była mniej więcej równa chińskiej, to obecnie jest od niej czterokrotnie mniejsza.

Trenin ze swych analiz wyciąga następujące wnioski: Rosja nie jest i w przyszłości nie będzie imperium. Pamiętać o tym winni nie tylko Rosjanie: „Dzisiejsza Rosja – kraj postimperialny, a nie neoimperialny – takiej Rosji świat jeszcze nie znał".

Eurazjatycki sentyment

Problem w tym, że diagnozy Trienina i jemu podobnych z wielkimi oporami przyjmowane są przez samych Rosjan, a przede wszystkim przez wąską elitę władzy. Na jej samowiedzę większy wpływ niż chłodne politologiczne analizy mają tradycyjne stereotypy. Zwracał na to uwagę i Trienin, twierdząc, że postimperialną fazę charakteryzować będzie obecność elementów imperialistycznych w świadomości i polityce Rosjan.

Jednym z najbardziej znanych piewców i zarazem teoretyków tradycji imperialnej jest Aleksandr Dugin, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego i medialny celebryta, doradca polityków i teoretyk geopolityki. W wydanej w 2012 r. „Teorii świata wielobiegunowego" („Tieorija mnogopoliarnogo mira") Dugin zdecydowanie opowiedział się za odbudową Imperium Rosyjskiego. Uznał je nawet za „optymalny instrument tworzenia społeczeństwa obywatelskiego".

Imperium rosyjskie przeszkodzi, według Dugina, dziejowemu tryumfowi Zachodu, czyli zwycięstwu amerykańskiego imperium w globalnej rywalizacji. Obecnie wskutek ekspansji amerykańskiej żadne państwo narodowe nie jest w stanie zachować swojej suwerenności. Rosja, chcąc pozostać podmiotem na arenie międzynarodowej, musi odtworzyć własne imperium. Będzie to imperium eurazjatyckie obejmujące przestrzeń postsowiecką.

Jego fundamentem ma być ideologia eurazjatyzmu. Zgodnie z nią Rosja nie jest ani Europą, ani Azją, a oddzielną cywilizacją – „oryginalnym kulturowym konglomeratem powstałym wokół rosyjskiej, kultury, języka i tradycji". Dugin definiuje misję Rosji z niezwykłym patosem: „Przyszłe imperium eurazjatyckie to imperium dobra i światła, powołane do tego, by podjąć ostateczny i decydujący bój z amerykańskim imperium kłamstwa, zgnilizny moralnej, eksploatacji i nierówności, z »imperium spektaklu«". Dziś jednak Moskwa jest zbyt słaba, aby samodzielnie przeciwstawić się Waszyngtonowi. Musi zbudować antyatlantycki sojusz. Potencjalnie w jego skład mogłyby wejść kraje starej Europy (oś Moskwa–Berlin–Paryż), kraje muzułmańskie, zjednoczone w islamskim kalifacie oraz Chiny.

Według Dugina, wojna Rosji z Gruzją w 2008 r. oznacza rozpoczęcie przez Moskwę nowego cyklu imperialnego, w którym, co brzmi jak groźba, „czynnik wojenno-strategiczny okazuje się decydujący". Po ataku na Gruzję „zegar imperium zaczął szybciej chodzić".

W wydanej równolegle z poprzednią książką „Geopolityce Rosji" („Gieopolitika Rosiji") Dugin zapodział gdzieś swój imperialny optymizm. Przyszłość nie rysuje mu się w różowych barwach. Upadek ZSRS oraz rządy Gorbaczowa i Jelcyna uznał za katastrofę niespotykaną w historii Rosji, gorszą od smuty, wojny z Napoleonem, wojny krymskiej, rewolucji 1917 r. czy ataku Hitlera w czerwcu 1941 r. Ten trwający do dziś stan jest „patologią, odchyleniem od bezdyskusyjnej siłowej linii dziejów Rosji". Jej obecne położenie jest gorsze niż w czasie mongolskiego podboju, wskutek którego w późnym średniowieczu utraciła ona niezależność na dwa stulecia. Gorsze, ponieważ Mongołowie nauczyli Moskowitów sprawowania władzy nad imperium lądowym, dzięki czemu mogli oni z czasem osiągnąć dominującą pozycję w Eurazji.

W tej diagnozie Dugina góruje pesymizm: „geopolityczna przyszłość Rosji stoi pod znakiem zapytania, tak jak jej geopolityczna teraźniejszość". Wszystko przez rosyjskie elity, w łonie których trwa ukryta rywalizacja pomiędzy nowym „zapadnictwem" (atlantyzmem) a rosyjskim tradycjonalizmem czyli eurazjatyzmem. A przecież, przekonuje Dugin, nieubłagane prawa geopolityki dowodzą, że albo Rosja będzie imperium, albo jej w ogóle nie będzie.

Liberalny Trienin i konserwatywno-nacjonalistyczny Dugin, ludzie stanowiący antypody myślenia o Rosji, pokazują, że elity intelektualne Rosji świadome są największego w nowożytnej historii tego kraju kryzysu mentalności imperialnej.

Imperium rosyjskie przestało istnieć przeszło 20 lat temu. Świadomość imperialna jednak nie zanikła; jest słabsza, ale cały czas żywa. Jej obecność to dziś główna przeszkoda w normalizacji stosunków polsko-rosyjskich. Imperializm bez imperium musi się jednak kiedyś wyczerpać; prawdopodobnie wraz z odejściem na emeryturę Putina i zmianą pokoleniową w rosyjskiej polityce, która dokona się za jakieś 10, 20 lat.

Redukcja świadomości

Czy mentalna zmiana winna dokonać się tylko po stronie rosyjskiej?

Juliusz Mieroszewski w artykule „Rosyjski »kompleks polski« i obszar ULB", jednym z najważniejszych dwudziestowiecznych tekstów o polskiej polityce wschodniej, opublikowanym w 1974 roku w paryskiej „Kulturze", stwierdził, że „patrzymy na Rosję obciążeni balastem historycznym", i zapytał, „czy Rosjanie, patrząc na Polskę, są również obciążeni balastem historycznym?".

Mieroszewski chciał zwrócić uwagę na to, że nie tylko Rosjanie myślą kategoriami imperialnymi, ale że pewne refleksy tego typu myślenia odnaleźć można także po stronie polskiej: „możemy domagać się od Rosjan wyrzeczenia się imperializmu pod warunkiem, że sami raz i na zawsze wyrzeczemy się naszego tradycyjno-historycznego imperializmu we wszystkich jego formach i przejawach".

O jakim polskim imperializmie może być mowa w 1974 roku? Mieroszewski wskazuje na „ideę jagiellońską", która jakkolwiek dla nas samych nie ma nic wspólnego z imperializmem, to dla narodów zamieszkujących za naszą wschodnią granicą „stanowi najczystszą formę polskiego tradycyjnego imperializmu". Nota bene, utożsamianie wypracowanej przez paryską „Kulturę" koncepcji polityki wschodniej z ideą jagiellońską jest, jak widać, grubym uproszczeniem.

O ile dziś idea jagiellońska, gdy państwa ULB (Ukraina–Litwa–Białoruś) cieszą się prawno-międzynardową suwerennością, wyraźnie przebrzmiała, o tyle inna figura polskiego imperializmu wskazywana przez Mieroszewskiego jest obecna do dziś. Jest nią idea „antemurale christianitatis". Polski jako przedmurza chrześcijaństwa – rzymskiego katolicyzmu i Zachodu.

Rosyjski imperializm znalazł silną legitymację mesjanistyczną w idei III Rzymu, która w dojrzałej formie pojawiła się w wieku XVI. Stała się ideologią służącą scalaniu ziem ruskich przez Moskwę, a następnie ekspansji zapoczątkowanej przez Iwana IV Groźnego. Moskwa miała być spadkobierczynią Rzymu i Konstantynopola. Jej dziejowy tryumf, zwycięstwo czystej i żywej wiary nad zdeprawowanym i zgniłym Zachodem, miał być ostatecznym znakiem panowania religii Chrystusowej i przynieść zbawienie ludzkości. Czwartego Rzymu miało bowiem już nie być.

Polski mesjanizm w swej formie skrajnej był reakcją na rosyjski imperializm i blisko z nim związaną ideę III Rzymu. Dzięki niemu Polacy mogli przeciwstawić swoją własną eschatologiczno-historyczną misję i usprawiedliwić wyjątkowy w historii upadek własnego mocarstwa. Katastrofa rozbiorów miała sens, albowiem Polska jako Naród-Chrystus za sprawą swojej zawinionej przez Rosję męki ratuje Zachód przed barbarzyńskim knutem cara.

Dziś echa mesjanizmu znajdujemy w polskiej polityce integracyjnej. Wchodząc do NATO i UE, uznaliśmy się krajem frontowym Zachodu, kolejną wersją słynnego antemurale. Wzięliśmy na siebie odpowiedzialność nie tylko obrony Europy, ale również walki z rosyjskim imperializmem za pomocą odkurzonego międzywojennego prometeizmu. Czyli wspierania ruchów narodowych na terenie postsowieckim w nadziei, iż one od wewnątrz rozbiją imperium.

Tyle tylko, że taka polityka wydaje się dziś całkiem jałowa, gdyż imperium po prostu przestało istnieć. Efektywne wspieranie przez Polskę ruchów narodowych w celu rozbicia Federacji Rosyjskiej jest fantastyczną mrzonką. Nigdy bowiem nie pozwoliliby na to zachodni sojusznicy, którzy ze wszystkich możliwych scenariuszy dotyczących przyszłości Rosji rozpadu obawiają się najbardziej. Jest to również niemożliwe fizycznie. Państwo polskie, nawet gdyby chciało to uczynić, nie miałoby takiego potencjału; nie ma na to ani pieniędzy, ani odpowiednich służb. Polskie służby specjalnie, spenetrowane do cna przez Rosjan, są ostatnimi, które do podobnej operacji by się nadawały. „Przedmurze", „obrona Zachodu", „akcja prometejska" to ujadanie bezzębnego psa. Niczym nie zaszkodzi Rosji, a tylko spowoduje jeszcze większą agresję. Przysłuży się Moskwie jako poręczny argument dla Zachodu o istnieniu nieuleczalnej polskiej rusofobii.

Taka polityka nie ma sensu także dlatego, że mocarstwa zachodnioeuropejskie są głównymi sojusznikami eurazjatyckiej Rosji. Za naszym murem są sami geopolityczni sojusznicy Moskwy. Kogo mielibyśmy bronić? Niemców? Francuzów? A może Włochów? Poza tym wyciągnijmy wnioski z historii. Mimo iż Rosja gardzi Zachodem, to Zachód, mając wybór pomiędzy sojuszem z Polską lub Rosją, zawsze wybierał to ostatnie państwo. Zamiast misji wybawiania Zachodu od moskiewskiej opresji winniśmy kierować się jasno zdefiniowanymi interesami.

Zjawiska rosyjskiej imperialnej polonofobii i polskiej rusofobii nie są w żadnej mierze symetryczne. Polska przestała w jakikolwiek poważny sposób zagrażać Rosji już w połowie XVII wieku. Podczas gdy Rosja nadal straszy nas a to rakietami, a to wielkimi manewrami nad naszą granicą z Białorusią. Polska rusofobia jest wreszcie niczym więcej jak reakcją na imperializm rosyjski.

Pokolenie bez obciążeń

Odrzucenie imperialnej mentalności przez Rosjan będzie trudniejsze aniżeli wyeliminowanie jej resztek ze świadomości Polaków. Z dużą dozą pewności można założyć, że nie dokona się w tej dekadzie. Będzie wymagało zmiany pokoleniowej w rosyjskiej polityce, a właściwie zmiany całego systemu władzy stworzonego przez obecnego władcę Kremla.

Niezależnie od tego, czy Putin ma świadomość kresu swego imperium, czy też nie, wobec Polski prowadzić będzie nadal politykę imperialną. Nie zrezygnuje z niej, ponieważ jest niezwykle skuteczna. Rosjanie podzielili polskie elity polityczne i społeczeństwo tak silnie, że nie są one w stanie realizować żadnej strategii w polityce wewnętrznej i w zewnętrznej. Co więcej, przekonali dużą część patriotycznie zorientowanych Polaków, że III RP jako kontynuacja PRL „jest nadal kawałkiem moskiewskiego imperium, kawałkiem zarządzanym na sposób moskiewski przez ludzi wyznaczonych lub przynajmniej zaakceptowanych przez Moskwę" (J.M. Rymkiewicz).

Putin zastosował wobec Polski tradycyjną rosyjską broń rozkładu przeciwnika od wewnątrz. Polski sowietolog Włodzimierz Bączkowski w rozprawie „Uwagi o istocie siły rosyjskiej" (1938) przekonywał, że Rosja rozstrzyga konfrontacje ze swoimi konkurentami z reguły nie na polu bitewnym, ale w świadomości zbiorowej przeciwnika, zarażając ją wirusem dezinformacji i dezintegracji. Polskie elity w latach 30. XX w. przekonane były, że sowiecka Rosja to kolos na glinianych nogach, gdy w rzeczywistości osiągnęła ona apogeum potęgi militarnej w całej swojej historii (co zresztą stara się ukryć nawet teraz). Dziś z kolei wierzą w to, że Rosja może zrobić z Polską, na co tylko przyjdzie jej ochota, nie dostrzegając faktu, iż przegrała ona zimną wojnę z Zachodem i utraciła imperialny status. Obydwa przykłady dowodzą, że Rosja nie wykorzystuje swojej siły, lecz katastrofalną słabość naszego państwa i zarządzających nim elit.

W ten sposób dochodzimy do określenia warunków normalizacji stosunków polsko-rosyjskich. Rosjanie muszą wyzbyć się imperialnej mentalności, a do władzy na Kremlu dojść nowe pokolenie przywódców nieskażonych postimperialnym syndromem. W Polsce z kolei pokolenie nieskażone postkomunizmem musi zacząć budowę sprawnego i silnego państwa. Polacy muszą dogadać się w kilku najważniejszych kwestiach strategicznych dotyczących losów narodu i państwa (demografia, reforma podstawowych systemów społecznych, stosunki z Rosją i z Niemcami, przyszłość UE oraz bezpieczeństwo militarne). Jeśli to się nie stanie, demografia i emigracja spowodują, że państwo polskie w tej formie, jaką obecnie znamy, po prostu przestanie istnieć w ciągu kilku najbliższych dekad. Nie jest to wcale przesadzona figura stylistyczna. Wystarczy, że uświadomimy sobie konsekwencje tego, iż w roku 2050 na emeryturze znajdzie się ostatni wielki wyż demograficzny w historii Polski.

Normalizacja polsko–rosyjska oznaczałaby również zawarcie pewnego minimalnego kompromisu. Obie strony musiałyby zadeklarować poszanowanie geopolitycznego i prawno–międzynarodowego status quo na obszarze znajdującym się pomiędzy Polską i Rosją. Chodzi przede wszystkim o zachowanie suwerenności i niezależności Ukrainy, Białorusi i Litwy.

Powstaje pytanie, jaki jest sens zastanawiać się nad kompromisem, do którego może, ale wcale nie musi dojść za 10, 20 lat?

Świadomi przyszłych uwarunkowań łatwiej dostrzeżemy i wykorzystamy moment, w którym Rosja porzuci mentalność imperialną i gotowa będzie do normalizacji. Giedroyc z Mieroszewskim wbili nam do głowy kluczowe znaczenie suwerennej Ukrainy, Litwy i Białorusi dla polskiej polityki wschodniej i to właśnie w tym regionie polska dyplomacja odniosła swoje największe sukcesy.

Z pespektywy minionych dwóch dekad można dostrzec, że problemem polskiej polityki zagranicznej jest jej jednowektorowość; skupienie się na jednym kierunku, jakim jest Zachód. A w konsekwencji doprowadzenie do przyjęcia roli satelity najpierw w relacjach z Waszyngtonem, a potem z Berlinem. Wszystko przez to, że opcja rosyjska jest dla nas zamknięta; że nie mamy możliwości balansowania (wyrównania, by użyć terminologii przedwojennej dyplomacji) relacji z mocarstwami zachodnimi poprzez relacje z największym mocarstwem na Wschodzie. Jednowektorowość nie pozwala na wykorzystanie zalet naszego wyjątkowego położenia geopolitycznego, a czyni je przekleństwem.

Pouczająca jest w tym względzie analiza polityki zagranicznej Turcji. Premier Erdogan zdecydował się na realizację koncepcji tzw. głębi strategicznej autorstwa ministra spraw zagranicznych Ahmeta Davutoglu. Polega ona na wykorzystaniu geostrategicznego położenia tego kraju na osiach wschód-zachód i północ-południe. Opiera się na zasadzie „zero problemów" w stosunkach z sąsiadami, a więc otwarciu wszelkich możliwych opcji strategicznych, na bardzo silnym oddziaływaniu „miękką siłą" w regionie i wielowektorowości, czyli osłabieniu dynamiki integracji z Zachodem na rzecz aktywizacji na innych kierunkach. Podręcznikowym przykładem zastosowania wielowektorowości jest udział Turcji zarówno w gazpromowskim projekcie South Stream jak i konkurencyjnym Nabucco. Taką politykę nazywa się również „grą na wielu fortepianach".

Polska gra tylko na jednym i to nie fortepianie, ale pianinie. Jednowektorowość prozachodniej polityki sprowadziła nas do funkcji wagonika podczepionego do niemieckiej lokomotywy. Nie sposób nie dostrzec związku pomiędzy ślepym zapatrzeniem w Berlin i niemiecko-rosyjskimi porozumieniami wymierzonymi w podstawowe polskie interesy (przede wszystkim dotyczącymi kwestii energetycznych). Rezygnując z odgrywania podmiotowej roli pomiędzy Niemcami i Rosją, ułatwiamy im porozumienie ponad naszymi głowami. Polska dyplomacja zadziwiająco biernie przyglądała się rodzącemu się na przełomie wieków niemiecko-rosyjskiemu porozumieniu ws. gazociągu północnego, jak i blokowaniu przez tę inwestycję rozbudowy zespołu portowego Szczecin-Świnoujście. Trudno nam rozumieć współzależności geopolityczne, bo generalnie wciąż wyznajemy sentymentalną wizję stosunków międzynarodowych. Nie kierujemy się bowiem kategorią narodowych interesów, a np. abstrakcyjnymi wartościami, normami i ideami Zachodu.

Zachodu, który przestał istnieć wraz końcem zimnej wojny tak samo jak sowieckie imperium.

Autor jest historykiem filozofii. Jako ekspert w dziedzinie stosunków międzynarodowych pracował w Kancelarii Prezydenta, Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Moskwa żegna się z imperium. Trudno to przyjąć w momencie, kiedy Putin doprowadził Rosję do największego dyplomatycznego sukcesu od zakończenia zimnej wojny. Kiedy na oczach zdziwionego świata upokorzył swojego największego dziejowego konkurenta. Ten niewątpliwy sukces to jednak nic więcej jak banalny efekt konfrontacji nieudolnego amerykańskiego prezydenta z doskonałą dyplomacją i międzynarodowym piarem Kremla. Nie powinien on przesłaniać faktu, że Rosja rzeczywiście żegna się ze swoim imperium. Kresu dobiega prawie pięćsetletni okres jej dziejów. Po raz pierwszy w nowożytnej historii pojawia się możliwość rzeczywistego unormowania stosunków pomiędzy Polakami i Rosjanami.

Moskwa pojawiła się na horyzoncie polityki polskiej po unii zawartej w Litwą w Krewie w 1385 r. Polsko-litewskie mocarstwo przez kilka stuleci walczyło o dominację w Europie Wschodniej z rosnącym w siłę Księstwem Moskiewskim. Polska po czterech wiekach zmagań rywalizację tę przegrała. Rosja zyskała dzięki temu status eurazjatyckiego imperium. Nowa potęga powstała kosztem Polski. Dlatego w świadomości rosyjskich elit władzy istnienie suwerennej Rzeczypospolitej zawsze kojarzyło się ze śmiertelnym zagrożeniem.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Sztuczna inteligencja zabierze nam pracę
Plus Minus
„Samotność pól bawełnianych”: Być samotnym jak John Malkovich
Plus Minus
„Fenicki układ”: Filmowe oszustwo
Plus Minus
„Kaori”: Kryminał w świecie robotów
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Plus Minus
„Project Warlock II”: Palec nie schodzi z cyngla