Duce dla nostalgików

Italia do dziś nie potrafiła uczciwie rozliczyć się z własną historią. Mroczne, powikłane dzieje Włoch XX wieku ze szczętem sfałszowali zideologizowani historycy i propagandyści. Prawda o bolesnej, wstydliwej przeszłości padła ofiarą mitologii. Stąd ciągle wybuchające spory o faszyzm.

Publikacja: 04.10.2013 01:01

Wnuczka uwodzi masy: Alessandra Mussolini od 21 lat otrzymuje w wyborach mandat poselski

Wnuczka uwodzi masy: Alessandra Mussolini od 21 lat otrzymuje w wyborach mandat poselski

Foto: AFP

Każdy Włoch to wie: Mussolini przejął władzę siłą, a jego bojówki wymordowały przy tym ponad 3 tys. politycznych wrogów. Wprowadził dyktaturę, aresztował opozycję. Ustawami rasowymi prześladował Żydów, a przede wszystkim uwikłał Italię w krwawą wojnę po stronie Hitlera (pół miliona włoskich ofiar), która doprowadziła kraj do ruiny, mieszkańców – do nędzy. Jego żołnierze dopuścili się ludobójstwa w Afryce i zbrodni wojennych w Jugosławii.

A mimo to co roku w każdym kiosku można sobie sprawić kalendarz z fotografiami Duce na każdy miesiąc. W Predappio, gdzie się urodził i jest pochowany, przed imponującym mauzoleum straż honorową trzymają młodzieńcy w czarnych paramilitarnych strojach i wysokich butach. Nigdy nie brakuje świeżych kwiatów, bo często przybywają tam pielgrzymki postfaszystowskiej prawicy. Wraz z ciekawskimi chodzi o kilkaset osób dziennie. A w rocznicę Marszu na Rzym, który w 1922 r. wyniósł Mussoliniego na fotel premiera, śmierci albo urodzin Duce do mieściny zjeżdżają tłumy. Nie brakuje delegacji z zagranicy. Przed Stadionem Olimpijskim w Rzymie, gdzie niedawno Legia grała z Lazio w Lidze Europejskiej, od 1932 r. stoi imponujący obelisk z napisem „Mussolini Dux". Zresztą pobudowany tam przez Mussoliniego kompleks sportowy jest skamieliną faszyzmu. Korty tenisowe i baseny otaczają rzeźby herosów w marmurze, nierzadko z karabinem w ręku i maską gazową u boku. Na trybunach nierzadko pojawiają się portrety Duce, a w siedzibie klubu kibiców Lazio „Irriducibili" stoi popiersie dyktatora.

Kilka lat temu były już piłkarz Lazio Paolo Di Canio na rzymskim Stadionie Olimpijskim po strzeleniu bramki doprowadził do delirium swoich fanów, pozdrawiając ich po faszystowsku. To samo zrobiło pod Kapitolem kilkuset zwolenników wywodzącego się z postfaszystowskiego Sojuszu Narodowego Gianniego Alemanno, gdy ten w 2008 r. został burmistrzem Rzymu. W jedną wielką manifestację pogrobowców faszyzmu zamienił się pogrzeb najmłodszego syna Duce Romano w 2006 r., choć ten, dobry pianista jazzowy i poeta, nigdy nie deklarował faszystowskich sympatii. Trudno też inaczej niż sentymentem do Duce tłumaczyć karierę polityczną jego wnuczki Alessandry (córka Romano, siostrzenica Sofii Loren), która w 1993 r. o mały włos nie została burmistrzem Neapolu, a od 21 lat zasiada jeśli nie w parlamencie włoskim, to europejskim. W każdym większym włoskim mieście w sklepie ze starociami czy w antykwariatach można sobie sprawić pamiątki, literaturę i propagandę czasów faszyzmu. Ba! Nieźle prosperują liczne bary, pizzerie i restauracje przemienione w nostalgiczne kapliczki wystawione Duce i faszyzmowi.

Jadłospis z rózgami

Najbardziej imponująca znajduje się 30 km na południowy wschód od Rzymu w Artenie (11 tys. mieszkańców). To Il Federale (taki tytuł nosili lokalni kacykowie włoskiej partii faszystowskiej).

Już w korytarzu przy wejściu wisi kilka portretów Duce, a w środku w trzech ogromnych salach portrety dostojników faszyzmu, plakaty z tamtych lat wzywające do czynu bojowego, popiersia Mussoliniego, hasła i fragmenty jego przemówień oprawione w ramki, dekalog faszysty. Jest i manekin chłopca ubranego w strój Balilla, organizacji faszystowskiej dla dzieci od 8 do 14 lat. Pojawia się kelner w czarnej koszuli z jadłospisem, który roi się od zakodowanych i otwartych symboli faszyzmu. Na przekąskę można zjeść Mare Nostrum „Littorio" z owoców morza, a nazwa jest aluzją do starożytności, gdy Morze Śródziemne nazywano Naszym Morzem, bo było wewnętrznym basenem cesarstwa. Natomiast „Littorio" kojarzy się z rózgą liktorską, czyli „fascio", od którego powstało słowo faszyzm. Na pierwsze danie Il Federale oferuje m.in. cannolicchi (makaron rurki) Balilla albo kluski babci Rachele (imię żony Mussoliniego). Dania główne nie mają politycznej konotacji, co z nawiązką rekompensują desery: „Facetta Nera" (faszystowski hymn skomponowany z okazji najazdu na Etiopię), Medalion Duce i mus „Słodka Claretta" (Claretta Petacci była kochanką Mussoliniego, rozstrzelaną wraz z dyktatorem przez partyzantów). A wszystko można popić Vino Nero z portretem Mussoliniego w hełmie na nalepce. Do kawy podają cukier w torebkach z podobizną Duce.

W małej salce obok sklepik z pamiątkami z czasów faszyzmu. Tam właścicielka, a równocześnie szef kuchni Adelaide D'Amici wyjaśnia mi, że Il Federale to muzeum i restauracja „tematyczna", a tematem jest faszystowskie XX-lecie. Tłumaczy, że lokal założył jej ojciec w 1969 r. na cześć dziadka, który był lokalnym f  ederale w czasach faszyzmu. Z dumą pokazuje oprawione w ramkę zdjęcia z dawnych i niedawnych biesiad – „O, to ze zjazdu MSI" (postfaszystowska partia nawiązująca nazwą do republiki Salo – RSI), a to kiedy zjechali się tu przywódcy Sojuszu Narodowego regionu Lacjum". Ludzie na zdjęciach często wyprężają na stojąco wyciągnięte do przodu dłonie. „A to mój wnuczek!" – pani Adelaide z dumą pokazuje zdjęcie oddającego faszystowski salut kilkuletniego chłopczyka. Pojawia się też kelner, jak się okazuje, zięć właścicielki. U szyi dynda mu celtycki krzyż. „Jesteś faszystą?" – pytam. „Z dziada pradziada!".

Tęsknota za koloniami

Te sentymenty są naturalnie udziałem zdecydowanej, lecz trudnej do zlekceważenia mniejszości Włochów. Jak licznej, wyrokować trudno. Oddane głosy w wyborach nie są najlepszym miernikiem, ale wobec braku innych narzędzi wypada przypomnieć, że w 1994 r. MSI dostała 13,5 proc. głosów, podobnie jak po przekształceniu się partii w Sojusz Narodowy (4,8 mln głosów w wyborach 2006 r.). Z drugiej strony, gdy Sojusz, podgryzając pępowinę łączącą go z faszyzmem, zlał się z partią Berlusconiego w Lud Wolności, zdeklarowani postfaszyści wystąpili w proteście, zakładając własne ugrupowania, które nie uzyskały żadnego poparcia przy urnach – ani centralnie, ani lokalnie.

Niemniej jednak do dziś w Italii słychać, że za Mussoliniego pociągi kursowały punktualnie, dzieci jeździły na kolonie, a ludzie za swoją pracę otrzymywali godziwe pieniądze. Berlusconi ku oburzeniu całego świata oświadczył kilka lat temu, że Duce nikogo nie zamordował, a swoich politycznych wrogów wysyłał na wczasy na wyspy szczęśliwe. Zdaniem byłego premiera jedynym błędem Mussoliniego, oczywiście poza przegraniem wojny, były ustawy rasowe (1938 r.), a „poza tym w wielu dziedzinach zrobił wiele dobrego". Berlusconi stwierdził jednak, że wojenny sojusz z Niemcami był historyczną koniecznością wobec takiej a nie innej sytuacji geopolitycznej, a do wprowadzenia ustaw rasowych zmusił Mussoliniego Hitler. Wielu Włochów, mimo porażającego antysemityzmu Duce bijącego z ujawnionych i wydanych kilka lat temu pamiętników jego kochanki Clary Petacci, nadal w to wierzy. Można śmiało podejrzewać, że Berlusconiemu po prostu wypsnęło się to, co myśli dziś kto wie czy nie większość Włochów. Pod tymi opiniami podpisują się oburącz mój fryzjer i kioskarz. Bardzo wymowny jest w tym kontekście sondaż sprzed dwóch lat, w którym pytano o najwybitniejsze postaci historyczne Włoch. Wygrał Garibaldi, bohaterski, choć nieco operetkowy bohater wojny o zjednoczenie Italii, ale Mussolini był drugi.

Awantury rocznicowe

Trudno się dziwić, że wobec tego rodzaju świadomości historycznej Włochów spory o faszyzm i Mussoliniego wybuchają rytualnie z okazji wszelkich historycznych rocznic. Ostatnio 8 września, gdy minęło 70 lat od podpisania przez Włochy rozejmu z aliantami. Rozpętało się piekło, bo młoda i niezbyt rozgarnięta deputowana Ruchu 5 Gwiazdek stwierdziła, że Mussolini zrobił również sporo dobrych rzeczy i trzeba mu to oddać. Lewicowi krytycy wysyłali deputowaną z powrotem do szkoły, oskarżając o rewizjonizm, a prawicowi zwolennicy stwierdzili, że zaślepiona ideologią lewica sfałszowała historyczną prawdę i chce dyskredytować wszystkich, którzy mają odwagę ją głosić. Jak na ironię, swarom towarzyszyły doroczne obchody rocznicowe, ufundowane na jednym wielkim historycznym kłamstwie. Bardzo wygodnym, bo poprawiającym samopoczucie i lewicy, i prawicy, i narodu. W tym pokrętnym splocie okoliczności jak w soczewce ogniskuje się zaawansowana historyczna schizofrenia Włochów.

Najpierw krótka powtórka z historii: po serii katastrofalnych klęsk wojennych w Afryce, opanowaniu przez aliantów niemal całej Sycylii i serii bombardowań włoskich miast, w tym Rzymu, 25 lipca 1943 r. Wielka Rada Faszystowska obaliła Mussoliniego. Duce na rozkaz króla Wiktora Emanuela III został aresztowany. Sześć tygodni później, właśnie 8 września, nowy rząd marszałka Pietro Badoglio ogłosił o podpisaniu rozejmu z aliantami. Zaraz potem gabinet Badoglio i dwór haniebnie ewakuowały się do Brindisi, wydając Italię na pastwę Niemców. 12 września niemieckie komando Ottona Skorzenego po brawurowej akcji uwolniło Mussoliniego, więzionego w hotelu górskim na zboczu Gran Sasso. Trzy tygodnie później, 23 września, Mussolini proklamował Republikę Salo', której władza nominalnie sięgała od Alp po kostkę włoskiego buta. Jednak praktycznie Italia znalazła się wówczas pod niemiecką okupacją.

Cóż się wówczas stało? Jeśli wierzyć ulukrowanej wersji historii, którą konsekwentnie karmione są powojenne pokolenia Włochów, cały naród w 1943 r. przejrzał na oczy i pod przywództwem partii komunistycznej chwycił za broń, rozpoczynając heroiczną walkę z Niemcami. Faszyści, naturalnie poza kliką Mussoliniego, dosłownie wyparowali. Później dzielni partyzanci wraz z aliantami zmusili hitlerowców do sromotnej ucieczki z Italii i wyzwolili Włochy, przystępując natychmiast do budowy demokratycznego państwa.

Wstydliwie skrywana prawda była zupełnie inna. Przede wszystkim 8 września 1943 r. wcale nie rozpoczęła się wojna narodu włoskiego z hitlerowskim najeźdźcą, ale krwawa wojna domowa. Po stronie faszystowskiej Republiki Salo' i Mussoliniego do walki stanęła blisko 600-tysięczna armia żołnierzy i służb paramilitarnych, w tym 200 tys. ochotników. Antyfaszystowskich partyzantów, jeśli pominąć tych, którzy przyłączyli się w ostatniej chwili powodowani oportunizmem, było maksimum 80 tys. Bratobójcze walki według niektórych szacunków pochłonęły blisko 50 tys. ofiar, w tym 15–20 tys. „wrogów klasowych", których podporządkowani Stalinowi i Ticie partyzanci uznali za przeszkodę na drodze ku komunizmowi i mordowali jeszcze na początku 1947 r., czyli dwa lata po wojnie.

Naturalnie celem najliczniejszej, najlepiej uzbrojonej i wyszkolonej z licznych ugrupowań ruchu oporu – partyzantki komunistycznej – nie było wcale wprowadzenie demokracji, lecz przejęcie władzy siłą i podporządkowanie Italii Stalinowi. Z militarnego punktu widzenia rola włoskiego ruchu oporu w wyzwoleniu Włoch była minimalna. Poza tym partyzanci nie byli szczególnie popularni wśród miejscowej ludności, bo ściągali na głowę represje. Nierzadko celowo, by wywołać lub pogłębić nienawiść do oddziałów Salo' lub Niemców.

A ludność, jak niemal wszędzie w czasie wojny, chciała po prostu przeżyć, czyli spokojnie czekać na nacierających aliantów. Tymczasem znalazła się między sfanatyzowanymi oddziałami faszystów i komunistów, płacąc za to daninę krwi, bo obie strony wyznawały zasadę „kto nie z nami, jest przeciw nam".

A wszystko jest o tyle istotne, że na micie o powszechności narodowego zrywu pod przewodem kompartii przeciw Niemcom i Mussoliniemu, o rzekomo patriotycznych, demokratycznych ideałach i celach włoskich komunistów ufundowano powojenną republikę włoską. Ta mitologia stała się jej moralnym kamieniem węgielnym. Nowym herosem Włoch stał się wówczas szaleńczo odważny, szlachetny partyzant z czerwoną chustą na szyi. Co gorsza, wygodne kłamstwo na potrzeby propagandy stało się obowiązującym dogmatem „naukowym" na włoskich uniwersytetach i jedyną obowiązującą prawdą w kulturze, sztuce i mediach. Głoszenie innych groziło ostracyzmem – pociągającym za sobą śmierć publiczną piętnem „rewizjonisty", jeśli nie „faszysty". Inny, równie istotny dogmat systemu zakłamywania historii kazał wierzyć, że faszyzm był wirusem zupełnie obcym zdrowej, ma się rozumieć lewicowej tkance społeczeństwa, zawleczonym do Italii najwyraźniej przez kosmitów. Zgodnie z tym dogmatem ofiarą padły jedynie umysły słabe i zdegenerowane, czytaj: klika Mussoliniego, która podstępnie i brutalnie zniewoliła cały naród, ale w końcu demokratyczne antyciała odrzuciły i pokonały wirusa właśnie 8 września 1943 r.

Zapis na Katyń

Choć to nie do wiary, tego rodzaju rojenia, notabene powtarzane z przekonaniem do dziś, jeszcze w latach 70. uznawano za prawdy objawione i jedyną oficjalną wersję historii nauczanej w szkołach i uniwersytetach. Jednak pod koniec lat 60. uważany dziś za najwybitniejszego znawcę faszyzmu, autor 7-tomowej biografii Mussoliniego historyk Renzo De Felice napisał popartą badaniami prawdę o niesłychanym poparciu, jakim Duce i faszyzm cieszyli się przed wojną. Okres 1926–1936 nazwał „Czasem wielkiej zgody"  i został natychmiast oskarżony o rewizjonizm i apologię faszyzmu.

Zakłamanie historii posunęło się tak daleko, że próba odbrązowienia mitów wywołała furię. Studenci (pokolenie rewolty '68) domagali się, by usunąć De Felice z uniwersytetu, i grozili przemocą. Z niesłychaną ostrością zaatakowali historyka komuniści, bo miał w dodatku czelność napisać, że faszyzm był ruchem rewolucyjnym jak komunizm. De Felice nie ustąpił. Może dlatego, że był już uodporniony i miał „plecy".  Gdy  wystąpił z kompartii w proteście przeciw sowieckiej interwencji na Węgrzech w 1956 r., natychmiast zbojkotowało go niemal całe środowisko naukowe. Przez kilka lat nie mógł znaleźć godnej pracy i dopiero gdy ożenił się z córką wielkiego włoskiego historyka Guido De Ruggiero, mógł zacząć wykładać na uniwersytecie w Salerno. Ten bolesny epizod w życiu naukowca znakomicie oddaje sytuację panującą przez lata, a w niektórych aspektach do dziś, w świecie włoskiej humanistyki, kultury i sztuki za sprawą najpierw komunistycznego, a dziś lewicowego terroru intelektualnego.

Zakłamanie własnej historii wystawia fatalne świadectwo włoskim elitom i prowokuje pytania: Jak mogło do tego dojść w demokratycznym przecież kraju? Odpowiedź jest prosta. Przed wojną włoskie elity, poza kilkoma chlubnymi wyjątkami (m.in. Benedetto Croce), służyły faszyzmowi, czerpiąc z tego nie lada profity. Najczęściej z ogromnym przekonaniem. Tylko kilka osób ze świata nauki nie podpisało przysięgi na wierność Mussoliniemu. Tylko kilku parlamentarzystów nie wzięło udziału w przyjęciu ustaw rasowych (nie stawili się na głosowanie). Gdy w 1938 r. 107 profesorów uniwersyteckich pochodzenia żydowskiego musiało opuścić włoskie uniwersytety, gdy ze szkół państwowych znikli żydowscy nauczyciele (podobnie jak studenci i uczniowie), nikt, dosłownie nikt nie protestował. Włoscy koledzy, zastępując usuniętych, nie mieli w związku z tym żadnych rozterek moralnych. Alberto Moravia jeszcze w 1941 r. pisał wiernopoddańcze listy do Mussoliniego, a takie tuzy powojennej włoskiej kultury jak Pier Paolo Pasolini czy laureat Literackiej Nagrody Nobla Dario Fo byli żołnierzami ochotnikami Republiki Salo. Młodym faszystą jako student był również obecny prezydent Włoch Giorgio Napolitano.

Można sobie łatwo wyobrazić, że po wojnie wszyscy ci ludzie starali się ukryć pod korcem wstydliwą przeszłość. Wielu oazę zapomnienia (i zakłamania) znalazło w partii komunistycznej – ze strachu przed wyciągnięciem na jaw faszystowskich grzechów, z oportunizmu, a wreszcie i z przekonania. Nie przypadkiem powojenne włoskie elity nauk mniej ścisłych i kultury praktycznie mówiły jednym komunizującym głosem. Wielu z tych ludzi stało się „żandarmami pamięci", ordynując totalną amnezję i pisanie historii od nowa. Tak było wszystkim wygodniej: byłym faszystom, komunistom-stalinistom z krwią na rękach i wreszcie całemu narodowi, który też chciał zapomnieć, że gremialnie nosił swego Duce na rękach.

Trudno za politykę amnezji nie uznać tego, że amnestia z 1946 r. zakończyła nigdy na dobrą sprawę nierozpoczęte rozliczenie ze zbrodniami faszyzmu, ludobójstwem w Afryce (winnemu zagazowania tysięcy Etiopczyków gen. Rodolfo Grazianiemu wystawiono niedawno mauzoleum) i mordami w Jugosławii. Nikt też nie poniósł odpowiedzialności za 20 tysięcy często niewinnych ofiar komunistycznej partyzantki. Amnezję, by źle nie mówić o komunizmie, rozciągnięto też na 15 tys. włoskich ofiar Tito, wrzuconych do rozpadlin skalnych pod Triestem. Cześć ich pamięci można oficjalnie oddawać dopiero od 2001 roku. Gdy Giampaolo Pansa, człowiek lewicy, opierając się na dokumentach, opisał dziesięć lat temu losy niektórych ofiar komunistów w książce „Krew zwyciężonych", otrzymał ochronę policji, bo lewicowe bojówki sięgnęły do rękoczynów. Oskarżono go o profaszystowskie sympatie, kłamstwo i sprzedaż poglądów za tantiemy. W efekcie musiał opuścić łamy drugiej gazety Włoch, kształtującej poglądy włoskich lewicowców „La Repubblica".  Trudno też nie obwiniać strażników pamięci, a raczej czci sowieckiego komunizmu, za kłopoty w reklamowaniu i dystrybucji we Włoszech „Katynia" Andrzeja Wajdy.

Dwie hagiografie

Niemniej jednak za sprawą De Felice coś drgnęło. Rozpoczęło się dyskretne poszukiwanie trudnej prawdy o czasach faszyzmu, choć początkowo jedynie pośród intelektualistów. Co istotne, nieśmiała dyskusja wychodząca poza propagandową sztampę stała się wreszcie możliwa, choć trzeba było nadal bardzo uważać na słowa. Z drugiej strony, od blisko ćwierćwiecza, a szczególnie po upadku sowieckiego komunizmu, mroczne tajemnice komunistycznych zbrodni przestały być tematem tabu. Od tego czasu przy odrobinie zmysłu krytycznego, zdrowych chęci i braku uprzedzeń można było nabrać w miarę dokładnego wyobrażenia o tym, czym był w Italii faszyzm, a czym komunizm, jak wyglądała rzeczywistość przed i w czasie wojny. Niestety, mało kto z tej szansy skorzystał.

Prawicowcy, zamiast podjąć rzeczową dyskusję ze zideologizowaną i zakłamaną historiografią komunistycznego chowu, gdy doszli do głosu, przeciwstawili jej własny, wcale nie uboższy arsenał kłamstw, które tak chętnie powtarzał Berlusconi. Zbrodnie faszyzmu próbują relatywizować tym, że w porównaniu z niemieckim nazizmem faszyzm był ledwie systemem autorytarnym, miał „ludzką twarz" i nie ograniczał wolności w sztuce. Wyznawcy tych mitów, jeśli nawet przyjąć fałsz o sielance przedwojennego faszyzmu, nie są w stanie przyznać, że późniejsze ustawy rasowe i wojna nie były historyczną cezurą, lecz konsekwencją obłędnej ideologii.

Mussolini uchronił Italię przed komunizmem, zmodernizował kraj, wprowadził awangardowy jak na tamte czasy system opieki społecznej, ale jedynym celem tej polityki były podboje i wojna. Chciał skonstruować faszystowskiego nadczłowieka, nieugiętego wojownika, bo relacje między państwami i narodami postrzegał w kategoriach prymitywnego darwinizmu – „Słabszy musi być zjedzony przez silniejszego" (tak też, roniąc kilka łez żalu i współczucia, podsumował los Polski w 1939 r.).

W efekcie dziś we Włoszech przy jakiejkolwiek próbie refleksji nad tragiczną historią XX wieku ścierają się dwie hagiografie: o sielance przedwojennego faszyzmu i powszechnym, kryształowym, komunistycznym ruchu oporu. Owocem jest relatywizacja zbrodni obu totalitaryzmów i niegasnąca nostalgia za Duce. Co więcej, propaganda obu stron używa często tych mitów na bieżące potrzeby walki politycznej, a spin doktorom wydaje się, że jedno kłamstwo usprawiedliwia drugie. Odpowiedzią na sierp i młot staje się portret Duce, wyciągnięta w faszystowskim pozdrowieniu dłoń i celtycki krzyż. Rzymskiemu obeliskowi z napisem „Mussolini Dux" towarzyszy 35 ulic i 2 pomniki Lenina, a na Sycylii (Raffadali) swoją ulicę ma nawet Stalin. Jeśli chodzi o ulice i place poświęcone szefowi WłPK, stalinowcowi Palmiro Togliattiemu, jest ich tyle, że nikt nawet nie próbował ich zliczyć.

Każdy Włoch to wie: Mussolini przejął władzę siłą, a jego bojówki wymordowały przy tym ponad 3 tys. politycznych wrogów. Wprowadził dyktaturę, aresztował opozycję. Ustawami rasowymi prześladował Żydów, a przede wszystkim uwikłał Italię w krwawą wojnę po stronie Hitlera (pół miliona włoskich ofiar), która doprowadziła kraj do ruiny, mieszkańców – do nędzy. Jego żołnierze dopuścili się ludobójstwa w Afryce i zbrodni wojennych w Jugosławii.

A mimo to co roku w każdym kiosku można sobie sprawić kalendarz z fotografiami Duce na każdy miesiąc. W Predappio, gdzie się urodził i jest pochowany, przed imponującym mauzoleum straż honorową trzymają młodzieńcy w czarnych paramilitarnych strojach i wysokich butach. Nigdy nie brakuje świeżych kwiatów, bo często przybywają tam pielgrzymki postfaszystowskiej prawicy. Wraz z ciekawskimi chodzi o kilkaset osób dziennie. A w rocznicę Marszu na Rzym, który w 1922 r. wyniósł Mussoliniego na fotel premiera, śmierci albo urodzin Duce do mieściny zjeżdżają tłumy. Nie brakuje delegacji z zagranicy. Przed Stadionem Olimpijskim w Rzymie, gdzie niedawno Legia grała z Lazio w Lidze Europejskiej, od 1932 r. stoi imponujący obelisk z napisem „Mussolini Dux". Zresztą pobudowany tam przez Mussoliniego kompleks sportowy jest skamieliną faszyzmu. Korty tenisowe i baseny otaczają rzeźby herosów w marmurze, nierzadko z karabinem w ręku i maską gazową u boku. Na trybunach nierzadko pojawiają się portrety Duce, a w siedzibie klubu kibiców Lazio „Irriducibili" stoi popiersie dyktatora.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą