Papież nam się dwoi

Paradoksem tego pontyfikatu jest fakt, że jego pierwszy akt dyscyplinarny uderzył nie w księży-gorszycieli, nie w manifestacyjnie nieposłuszne Rzymowi zakonnice amerykańskie, lecz we Franciszkanów Niepokalanej, dynamicznie rozwijające się zgromadzenia o wyraźnym charyzmacie prostoty, ubóstwa – i przywiązania do tradycji.

Publikacja: 11.10.2013 01:23

Franciszek: w centrum Kościoła ma być tylko Chrystus Ukrzyżowany

Franciszek: w centrum Kościoła ma być tylko Chrystus Ukrzyżowany

Foto: AP

Red

Gdy 13 marca 2013 kardynałowie zgromadzeni na konklawe wybierali papieża Franciszka, szukano kogoś, kto zaradzi potężnemu kryzysowi. To, że ów kryzys istnieje, pokazało bezprecedensowe ustąpienie Benedykta XVI. Zdawano sobie sprawę, że Kościół głoszący Prawdę w obecnym świecie ma niewielu sojuszników – a równocześnie, że jego siły zostały nadszarpnięte przez falę skandali homoseksualnych i pedofilskich wśród duchowieństwa; i że to ostatnie jest najboleśniejszym symptomem głębokiego kryzysu wiary wśród mas chrześcijan, kuszonych do posłuszeństwa światowej „dyktaturze relatywizmu".

Szukano więc kogoś, kto będzie miał siłę zmierzyć się z tymi problemami, dobrze zdiagnozowanymi przez Benedykta XVI. Nazajutrz po wyborze tylko nieliczni sensaci głosili, że dokona się jakiś „zasadniczy przełom". Osoby dobrze zorientowane zapowiadały zasadniczą kontynuację. „To będzie harmonijna kontynuacja poprzedniego pontyfikatu" – zapewniał honduraski kardynał Rodriguez Maradiaga po wyjściu z obiadu u swego przyjaciela Jorge Bergoglio/Franciszka. „Franciszek powie to samo, co mówił Benedykt" – podkreślał szwajcarski kardynał Kurt Koch należący do kręgu uczniów Josepha Ratzingera/Benedykta XVI. I dodawał mądrze: „Jest tajemnicą Kościoła katolickiego to, że mamy całkowicie odmiennych papieży. Wszyscy są stuprocentowo katoliccy, a każdy z nich jest całkowicie różny".

Wybrany przez Targowisko Próżności

Rzeczywiście: Franciszek od razu okazał się „całkowicie różny" od Benedykta w swym południowoamerykańskim stylu i w jezuickim guście – a równocześnie nie mówił niczego innego niż Benedykt. W żarliwych i zwięzłych homiliach nowego papieża od początku zaznaczyła się zazdrosna walka o to, by w centrum Kościoła stawiać nie kogoś innego niż Chrystusa, i to Ukrzyżowanego; wstręt do „karieryzmu" duchowieństwa; ostrzeżenie przed zeświecczeniem; wymaganie, by swój związek z Chrystusem chrześcijanie pojmowali także jako związek z Kościołem; żądanie, by księża zostawiali kościoły otwarte dla adoracji Pana Jezusa, a sami siedzieli w konfesjonałach...

Zważywszy na wysoką temperaturę teologiczną nauk papieża Franciszka, można było się wręcz spodziewać, że znów „New York Times" nie będzie miał o czym pisać w swych relacjach z Watykanu. Wielkie media laickie szybko bowiem zniechęcają się w pisaniu o Chrystusie: w czasach teologicznych homilii Benedykta wprost „nie wiadomo było, o czym pisać".

Jednak sam Franciszek dość szybko, chcąc nie chcąc, podrzucił mediom laickim gratkę dla ich apetytów. „Chcę Kościoła ubogiego dla ubogich" – słysząc to serdeczne wyznanie papieża, wielcy reżyserzy medialni chwytali jakby ostatnią deskę ratunku w tym potopie religijnych oświadczeń. Nareszcie coś dającego się zacytować w krótkich niusach, w których świeżą szlachetność nowego papieża można połączyć z pomachaniem palcem pod adresem „monsiniorów"!

Powstał więc i drugi Franciszek. Nie wiadomo co prawda, kiedy i gdzie się urodził – wiadomo natomiast z całą pewnością, że 17 lipca 2013 pojawił się, już prawie gotowy, na okładce snobistycznego tygodnika „Vanity Fair" – jako Człowiek Roku: Francesco Corraggio, Franciszek Odważny.

Jego wybór został obwieszczony światu w płomiennej mowie Eltona Johna, znanej „ikony" ruchu homoseksualnego i przecież osoby krytycznie oceniającej Kościół: „Papież Franciszek to najlepsza wieść dla Kościoła katolickiego na przestrzeni wieków" – ogłosił niewierzący muzyk. – „Niekatolicy jak ja oklaskują na stojąco pokorę widoczną w każdym jego geście". „Vanity Fair" dawało swoim czytelnikom – dawało światu – takiego papieża, jakiego by chcieli. Zapewne nie po to, by pasł ich jak owieczki – lecz by pasł ich fantazje.

Papież Franciszek został jeszcze raz wybrany – tym razem przez świat „targowiska próżności".

Przedrewolucyjne napięcie

„Targowisko próżności" jest, jakby kto nie wiedział, wielkim admiratorem i prostoty, i Jezusa. Nie kieruje się, Boże broń, żadnymi pozorami i rzeczami drugorzędnymi. Dlatego z takim aplauzem światowa Próżność przyjęła fakt, że Franciszek nosi nie papieskie obuwie (lecz wygodne czarne buty), że mieszka nie „w pałacu" (lecz w należącym do niego hotelu w strzeżonym kwartale miasta, którego już nie dojrzysz z placu Świętego Piotra); że nosi teczkę! Próżność oczywiście wie, że są to drobiazgi – ale domyśla się też, jakże mocno domyśla się, że w ten sposób papież puszcza oko, iż ma w nosie wszystko, co zastał wewnątrz „zmurszałej twierdzy" Watykanu: czerwone papieskie buty, apartament, w którym papieże żyli i umierali, służących im kurialistów...

„Rzym go nie zmieni!" – doniosły tryumfalnie agencje prasowe. Z jakże potężnym zachwytem przyjęto – jak się potem okazało zmyśloną – opowieść o tym, że Franciszek chamsko zbeształ swego ceremoniarza podającego mu mucet. „Koniec karnawału"! Z jaką radością powitano wiadomość – równie „zręcznie" zedytowaną – że Franciszek odbierze „kurialistom" zwyczajową premię za ich pracę w trakcie konklawe.

Ręce aż się same składały do oklasków – w istocie gotowe czcić chamstwo, zerwanie, faryzejskie obnoszenie się z ubóstwem, nielojalność – które przypisano papieżowi. Próżność nad próżnościami, a wszystko marność.

Oczekuje się jednak zasług znacznie potężniejszych. „Rewolucja trwa" – zapewnia swoich czytelników „Vanity Fair". Kto ogląda CNN, ten to pojmie: tamże kilka godzin po zakończeniu Światowych Dni Młodzieży w Rio jezuita ojciec James Martin – przecież i współbrat Odważnego Franciszka, i współpracownik CNN, i człowiek zasłużony dla duszpasterstwa gay friendly – może przez łzy szczęścia wyznać, że kocha tego papieża, który mówi, że nie jest sędzią „ani gejów, ani księży-gejów". Są to literalnie jedyne słowa Franciszka, które zostają „przytoczone" przez jezuitę wspierającego linię CNN. Jedyne uznane za ważne.

„Nie pomylcie się! – ostrzega o. Martin. – Franciszek robi coś nowego i ma potencjał, żeby zmienić Kościół".

„Zmienić Kościół" – oto słowo klucz. Mniejsza z tym, że – podobnie jak Franciszkowe „róbcie raban!" – słowa te znaczą zupełnie co innego dla różnych ludzi. Niech sobie jedni myślą, że chodzi o „potrząśnięcie Kurią", a inni – że o dokończenie prac Benedykta, w tym rozgonienie na cztery wiatry lobby homoseksualnego. Niech sobie jeszcze inni myślą – idąc za słowami samego Franciszka – że chodzi o wykrzesanie odwagi wiary, większą misyjność, gotowość wychodzenia daleko poza granice rutyny duszpasterskiej.

Tymczasem zadowolone miny postępowych hierarchów niemieckich mają wróżyć co innego: zrobiliśmy papieżem kogoś, kto przeprowadzi to, czego Jan Paweł nie chciał, a co Benedykt zwalczał!

Stoją więc teraz katolicy wobec tych dwóch postaci papieskich. Kochają tego jedynego papieża, tego biskupa Rzymu, którego jedynej encykliki, o Wierze, nigdy w całości nie przeczytają – a którego codzienne homilie na wszelkie tematy, istniejące jedynie w formie streszczeń, dochodzą do nich zwykle w postaci jednego zdania wybitego w tytułach depesz. I wiwatują również temu Francesco, który rozmarzył Eltona Johna i który miałby być Mao Zedongiem szykującym Kościołowi „rewolucję kulturalną"...

Schizma na miarę wieku

Papież nam się dwoi. Czy nie jest to postać ukrytej schizmy? Nie, nie takiej prostej schizmy, która powstawała w średniowieczu, gdy dwóch lub trzech „wybranych" dzieliło Kościół swoimi pretensjami, i nawet świętym trudno było ustalić, gdzie papież, a gdzie antypapież. Ta dzisiejsza pełzająca schizma jest zupełnie na miarę XXI wieku: podział dokonuje się we wnętrzu człowieka, gdy jedna jego część czuje się związana z Biskupem Rzymu, ale druga jest uwodzona przez „antypapieży" konstruowanych w przekazie mediów. Nie wiadomo, który związek jest silniejszy. Ale wiemy, który z tych związków jest słodszy.

Okazuje się przecież, że strasznie fajnie jest mieć Ojca Świętego, który nie jest już „na celowniku" (jak był Benedykt), lecz raczej „na okładce" (jak Francesco Corraggio). W wywiadzie na półrocze pontyfikatu rzecznik papieski ojciec Lombardi wyznaje, że docenia tę „pozytywną atmosferę", dając przy tym poznać, jak się męczył przy poprzedniku, narażającym go na zbyt wiele trudnych konferencji prasowych. Jeszcze dosadniej wypowiadał się już wcześniej abp Piero Marini, zwolniony ongiś przez Benedykta z funkcji mistrza ceremonii papieskich: „Franciszek wniósł do Kościoła świeżość. Przedtem było tu ciężkie, bagniste powietrze. Żyliśmy w Kościele, który wszystkiego się lęka, obawia się problemów wynikających z Vatileaks i pedofilii. Franciszek mówi tylko o rzeczach pozytywnych i wzywa do nadziei". I nie omieszkał abp Marini wyrazić od razu w tej samej wypowiedzi swojego zrozumienia dla „cywilnych praw par homoseksualnych". Ot, nowa otwartość.

W kontekście tych zbyt daleko (?) idących zachwytów i oczekiwań czasami katolicy nie wiedzą, „co o tym myśleć". Może trochę się dziwią, że problemy, które wydawały się tak oczywiste jeszcze pół roku temu, nagle zniknęły – jak noc po wschodzie słońca. Papież już jest powszechnie kochany, „zdobył serca" w każdym nadajniku, jedynym problemem Kościoła są samochody biskupów oraz niedostatki czułości, niewrażliwość na los imigrantów... No i – „nadmiar doktryny". Dalej więc – i media kościelne próbują tańczyć te same melodie, w swym dobrodusznym tonie – w którym Francesco ma być równocześnie ludzki i pomnikowy, jak Lenin u Zoszczenki.

Zapytajmy jednak nareszcie: jak się do tego wszystkiego ma ten prawdziwy Franciszek, Biskup Rzymu?

Powiedział on niedawno w długim, czterdziestostronicowym wywiadzie dla prasy jezuickiej: „Gdy się dużo mówi, ryzykuje się to, że się nie jest dobrze zrozumianym". Święta prawda. A Franciszek mówi o wiele więcej niż którykolwiek z jego poprzedników. Mówi przez świetną encyklikę Lumen Fidei („encyklikę na cztery ręce"), mówi w zwyczajowych okazjach publicznych audiencji i niedzielnego Anioła Pańskiego, mówi w codziennych (!) homiliach na mszach dla grup pracowników Watykanu. Mówi też – i to staje się prawdziwym przebojem ponad wszystkie akty Magisterium – przez telefon, dzwoniąc do różnych osób, które następnie stają się swymi relacjami źródłem pouczenia dla Kościoła powszechnego. Formy są coraz krótsze, wystąpienia coraz częstsze – ich ciężar gatunkowy coraz mniej rozpoznawalny, ich adresat nie zawsze określony. Ilość nauk, komentarzy i uwag wypowiadanych przy tych okazjach roznosi się po mediach tak ulotnie jak pióra z pobożnej przypowieści o plotce: wręcz nie sposób ich zebrać po rozrzuceniu. Co więcej: jeśli czegoś nie powie Franciszek, zawsze może to „powiedzieć" legendarny Francesco Corraggio.

Każda dłuższa jego wypowiedź przynosi pokłosie w postaci pracowitych wyjaśnień, „co papież naprawdę powiedział" – gdyż energiczny i rozchełstany styl Ojca Świętego otwiera często wiele możliwości. Świat jest zachwycony akurat tymi możliwościami, które są najbliższe ducha świata (które z uprzejmości dla chrześcijan można nazwać bliskimi „duchowi Ewangelii"), pożąda ich – i przygląda się z uśmiechem pracom katolickich dziennikarzy i teologów, usiłujących sobie i innym wytłumaczyć to wszystko zgodnie i z pracowicie rekonstruowaną literą improwizacji papieża, i z Katechizmem Kościoła.

Te prace nie są przecież skazane na niepowodzenie: rzeczywiście niemal każda z „przełomowych" wypowiedzi papieża okaże się przy bliższych oględzinach jakimś powtórzeniem myśli Kościoła – tyleż radykalnej, co starej. Ale przecież nie o to chodzi, by ktoś powołany do tego, żeby być  następcą Piotra wybijał się za pomocą „zaskakujących oświadczeń". W całej swej prostocie misja Piotra jest skromniejsza od władzy Chrystusa: nie tworzy nowych znaków i nowych zasad. Jest także jakościowo różna od misji takich „niespokojnych duchów" jak święty Paweł: w mniejszym stopniu drąży paradoksy, a w większym – przypomina podstawy.

We wspomnianym wywiadzie Franciszka dla „Civilta Cattolica" niemal każdy już wyczytał, co chciał. Nie da się jednak z niego wyczytać dwóch ważnych rzeczy. Po pierwsze, nie ma tam śladu tego, że Franciszek bierze na poważnie diagnozy teologiczne obecne w nauczaniu swego poprzednika, wraz z teologią liturgii i z troską o odczytanie Vaticanum II w ciągłości z Tradycją. Po drugie, nie da się tam wyczytać, że Franciszek zamierza być patronem zmagania o „cywilizację życia", tak jak czynił to Jan Paweł II. Najwyraźniej zarówno nowy ruch liturgiczny, jak i ruchy pro life wypadły poza „to, co istotne" w agendzie nowego papieża.

Pamiętamy jednak, że zarówno Benedyktowa troska o liturgię, jak i JanowoPawłowa energia w służbie „ewangelii życia" wyrastały z odczytania obowiązku Kościoła wobec Objawienia oraz w warunkach zagrożenia podstawowych dóbr nadprzyrodzonych i naturalnych. Obaj reagowali na konkretne zagrożenia – proponując konkretne remedia: Jan Paweł II budował katolicki nonkonformizm wobec agresji „cywilizacji śmierci", a Benedykt XVI podpowiadał drogę w głąb przez odbudowę kontemplacyjnej liturgii katolickiej – w sytuacji gdy liturgia została zdeformowana i zdesakralizowana, co przyczynia się do kryzysu wiary.

Prace obu wielkich papieży nie zostały zakończone – i nie ustały powody ich podjęcia. Franciszek zdaje się jednak sygnalizować, że są to marginalia, którymi nie będzie się z osobna zajmował. Tyle „papież prywatnie". Jak będzie faktycznie postępował papież Franciszek, zobaczymy.

Na razie udaje mu się wymijać każdą co bardziej konfliktową sprawę. Nie angażuje się w wielkie spory moralno-prawne, jak ten o prawa małżeństwa i rodziny, wyprowadzający ostatnio miliony ludzi na ulice miast francuskich. W świat poszło za to kilka sygnałów, że wprowadzana przez Benedykta twardsza linia w sprawie księży homoseksualistów nie jest już aktualna – choć na cenzurowanym pozostała pedofilia, ścigana także przez prawo świeckie (czego doświadczył niedawno abp Wesołowski z Dominikany). W sprawie komunii dla rozwodników, celibatu księży i „uwzględnienia roli kobiet w Kościele" papież mówi publicznie rzeczy wieloznaczne – choć z drugiej strony z pominiętej w druku części wypowiedzi do biskupów w Aparecida wynika, że faktycznie nie zamierza tu nic zmieniać, a projekty postępowców (których nazywa „gnostykami") uważa za urojone.

Kara za raban

Niewątpliwym paradoksem tego pontyfikatu jest fakt, że jego pierwszy poważny akt dyscyplinarny uderzył nie w księży-gorszycieli, nie w permanentnie i manifestacyjnie nieposłuszne Rzymowi zakonnice amerykańskie i nie w żadnych „grubych monsiniorów" – lecz we Franciszkanów Niepokalanej, młode, dynamicznie się rozwijające zgromadzenia (męskie i żeńskie) o wyraźnym charyzmacie prostoty, ubóstwa – i przywiązania do tradycji. Za swoje zbyt szybkie przyjęcie „starego rytu" księża tego zgromadzenia otrzymali praktyczny zakaz jego codziennego sprawowania – a zgromadzenie zostało poddane komisarzowi.

Obserwując to, można by rzec, że młodzi franciszkańscy zakonnicy wraz ze swym czcigodnym założycielem chyba „zrobili raban" – ale wygląda na to, że nie ten, który jest obecnie po linii. Natomiast papież Franciszek użył uroczyście swej władzy – i na szczęście wobec tych, którzy się go słuchają.

Katolikom, którzy słuchają się dzisiaj papieża nie z tego powodu, że „Naszym Papieżem" nazywa go tłum Tomaszów Lisów i że „Gazeta Wyborcza" straszy nim biskupów – tym katolikom powinna dziś wystarczyć świadomość, że mają od siebie wymagać, choćby od nich nie wymagano; oraz że trudna praca nad odbudową liturgii, zmagania o przestrzeganie praw naturalnych i o odrodzenie duchowe we wszystkich powołaniach chrześcijańskich, cała praca nad nową ewangelizacją jest możliwa dzięki łasce Chrystusa Zmartwychwstałego. Tego, którego słusznie poleca głosić i głosi codziennie nasz papież Franciszek.

Autor jest filozofem, redaktorem naczelnym kwartalnika „Christianitas"

Gdy 13 marca 2013 kardynałowie zgromadzeni na konklawe wybierali papieża Franciszka, szukano kogoś, kto zaradzi potężnemu kryzysowi. To, że ów kryzys istnieje, pokazało bezprecedensowe ustąpienie Benedykta XVI. Zdawano sobie sprawę, że Kościół głoszący Prawdę w obecnym świecie ma niewielu sojuszników – a równocześnie, że jego siły zostały nadszarpnięte przez falę skandali homoseksualnych i pedofilskich wśród duchowieństwa; i że to ostatnie jest najboleśniejszym symptomem głębokiego kryzysu wiary wśród mas chrześcijan, kuszonych do posłuszeństwa światowej „dyktaturze relatywizmu".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał