Gulio Mancini, lekarz i miłośnik sztuki, osobisty medyk papieża Urbana VIII, w swych „Rozważaniach o malarstwie", panoramie malarstwa włoskiego swego czasu, zanotował: „Najniezwyklejszy jest Guercino da Cento". I dodawał: „nie wiem, kto by go dziś przewyższył w kolorycie, inwencji i łatwości, opartej na dużej wiedzy i pracy".
Giovanni Francesco Barbieri, tak bowiem się nazywał, urodził się w 1591 roku w niewielkim Cento. Znany stał się pod przydomkiem Guercino, miał bowiem zeza. Jego wielbiciel i biograf, hrabia Carlo Cesare Malvasia, opowiadał następującą historię: „Oddano go na wychowanie mamce, która się o niego nie troszczyła; pewnego razu obudził go niespodzianie donośny głos, [dziecko] tak się wystraszyło, że źrenica w prawym oku przesunęła się w stronę kącika i tak już pozostała". Nigdy nie dowiemy się, ile w tej opowieści było prawdy. Młody Barbieri szybko ujawił swój talent. „W wieku lat ośmiu, nie pobierając nauk u żadnego mistrza, namalował na fasadzie swojego domu Madonnę z Reggio, która do dziś jest widoczna i uwielbiana" – donosił nieoceniony Malvasia. Rodzice nie mieli środków, by zapewnić synowi dobrą naukę malarstwa. Owszem, na krótko trafił do niejakiego Bartholomeo Bertozziego w nieodległej Bastii. Później za „dwa worki zboża i beczkę wina rocznie" otrzymał mieszkanie i wikt u specjalnie niewyróżniającego się malarza Paola Zagnoniego. Wreszcie trafił do cenionego w Cento Benedetto Gennariego. Ten szybko dostrzegł niezwykłe umiejętności i Barbieri z ucznia stał się współpracownikiem.
Przewrót boloński
Guercino szybko zdobywa klientów. Maluje dla okolicznych kościołów i klasztorów, a także dla prywatnych rezydentów. W Warszawie znalazły się mocno zniszczone fragmenty fresków z Casa Pannini, pokazujące jednak jego szczególny dar obserwacji i wrażliwość na naturę. Namalował sceny z codziennego życia: kobiety rozwieszają pranie, trwa polowanie na jelenia i dzika. Ta zwyczajność wdziera się także do jego obrazów religijnych. W „Cudzie św. Karola Boromeusza" widzimy dwie młode kobiety. Jedna trzyma na ręku małe dziecko, druga rozpala ogień w kominku. Jest też dziewczynka. Dostrzega unoszącego się w chmurach świętego, który sprawił, że niemowlę odzyskało wzrok. Patrzy na niego bardziej z zaciekawieniem niż lękiem. Nawet gruby kocur niespecjalnie przejął się wtargnięciem do domu obcego. Gdyby nie postać Karola Boromeusza, można byłoby uznać, że Guercino namalował zwykły wieczór w jednym z domów w Cento. Jak celnie zauważa Joanna Kilian, współkuratorka wystawy – jego malarstwo dobrze odpowiada założeniom soboru trydenckiego. Ma pokazywać „mistycyzm, ale i codzienność przeżycia religijnego. Ukazywać ma prawdę wiary w dostępny sposób, bliski zwykłym ludziom, nadając świętym uczestnikom ewangelicznych wydarzeń prosty, wręcz pospolity wygląd".
Oglądając „Cud św. Karola Boromeusza", patrzymy na obraz dwudziestoparolatka. Mistrzowski, podobnie jak i kilka innych z tego czasu pokazanych w Warszawie. Widać w nich, jak wiele mimo młodego wieku potrafił Guercino. Sprawnie oddawał zarówno dramatyzm sytuacji, jak i codzienne detale. Tego nie nauczył się w warsztatach swoich nauczycieli, którzy nie potrafili nauczyć czegoś, co wykraczałoby poza podstawy malarskiej profesji. Musiał przyglądać się naturze i z wielką wnikliwością oglądać obrazy innych malarzy. Czasy jego dzieciństwa i dorastania to czas wielkiej rewolucji w sztuce. Następuje ona za sprawą artystów z północy Włoch. Jednym z nich był mediolańczyk Michelangelo Merisi da Caravaggio. Jednak nie mniejsze znaczenie miał przewrót, który dokonał się w nieodległej od Cento Bolonii. Dokonali go bracia Agostino i Annibale Carracci oraz ich kuzyn Ludovico. Oni wszyscy – na różny sposób – zerwali z dominującym w ówczesnej sztuce manieryzmem, który odwoływał się przede wszystkim do twórczości wielkich poprzedników, widząc w nich wcielenie doskonałości, nie zauważając, że tak rozumiane malarstwo staje się powoli pustą, formalną grą.
Caravaggio zwrócił się ku otaczającej go rzeczywistości, w niej szukając inspiracji dla swoich obrazów. Zwyczajni ludzie, gorzej, podejrzane łobuziaki czy uliczne piękności pozowali mu do przedstawień świętych. Także bracia Carracci, zwłaszcza najzdolniejszy z nich Annibale, z uwagą przypatrywali się naturze, ale to zainteresowanie łączyli ze studiami nad antykiem. Uznali, że tylko synteza tych dwóch źródeł pozwoli na odnowienie malarstwa.
Zarówno Caravaggio, jak i bracia Carracci szybko wpływają na młode pokolenie artystów. Wokół niesfornego mediolańczyka gromadzi się całe grono utalentowanych twórców, nie tylko pochodzących z Włoch. On jednak – inaczej niż wielu jego współczesnych – nie zakłada klasycznego warsztatu, w którym by nauczał. Inaczej Carracci, oni w 1585 roku powołują Akademię Bolońską, która staje się miejscem wychowania nowych pokoleń malarzy. W ten sposób powstanie jedno z najważniejszych zjawisk w dziejach nowożytnej sztuki, czyli szkoła bolońska z takimi postaciami, jak Francesco Albani, Domenichino, Guido Reni czy Giovanni Lanfranco, którzy przez kolejne stulecia budzili niekłamany podziw.