Zawsze ostrzegam przed „mirror imaging", czyli lustrzaną wyobraźnią, procesem intelektualnym, podczas którego staramy się wytłumaczyć zjawiska nam obce, porównując je z tymi, które znamy. Choć nie powinniśmy też negować, że w zjawiskach obcych mogą być zawarte treści uniwersalne, rozpoznawalne dla wszystkich. Oto casus Japonii, a raczej – japońskości, w dwóch ujęciach.
Pierwsza autorka jest ze szkoły mi niemiłej. To antropolożka Ruth Benedict, przyjaciółka fałszerki Margaret Mead i równie jak ona wpływowa wśród postępowej inteligencji. Obie zresztą były studentkami ojca multikulturalizmu i kulturowego relatywizmu Franza Boasa, profesora uniwersytetu Columbia oczywiście.
Benedict nie znała języka, ale postanowiła napisać pracę o japońskiej cywilizacji na podstawie wywiadów z internowanymi w czasie II wojny światowej w USA Japończykami i ich dziećmi, w większości urodzonymi już w Stanach. W swym najbardziej znanym studium „Chryzantema i miecz: wzory kultury japońskiej" („The Chrysantemum and the Sword: Patterns of Japanese Culture") uznała, że japońskie słowa i symbole są nieprzetłumaczalne na języki zachodnie, trzeba je więc rozumieć na ich własnych warunkach. Jednym słowem potraktowała japońskość jako zjawisko całkowicie obce, do którego dopisała kulturowe tłumaczenie. Stwierdziła, że wszystko oparte jest tam na hierarchii i zobowiązaniach.
W czerwcu 1944 r. zlecono jej napisanie podręcznika, który miał służyć za przewodnik po japońskim rozumie i japońskiej duszy. Potem Amerykanie wykorzystywali go w czasie okupacji Kraju Kwitnącej Wiśni. Chodziło o to, aby zrozumieć, dlaczego Japończycy walczą, mimo że przegrywają. Odpowiedź była konfucjańska: „Na świecie szerzyła się anarchia dopóki, dopóty każdy naród miał nieokiełznaną suwerenność. Japonia musiała zatem walczyć, aby stworzyć hierarchię, naturalnie z nią samą na szczycie". Ale to dość powierzchowna analiza. Stąd trzeba było zadać głębsze pytanie: „kwestia polega na tym, jak Japończycy będą się zachowywać, a nie na tym, jak my byśmy się zachowywali, gdybyśmy byli nimi". Do tego trzeba komparatystyki. Trzeba „zbadać, co Japończycy sądzą na temat życia". Na przykład tego, że duch zwycięża materię. W wojnie też. Dlatego „nic nie jest tak zwycięskie jak klęska". O, tak. Po prostu wszystko można zaplanować, łącznie z przegraną, i odpowiednio się do tego faktu ustosunkować. Nie ma niespodzianek.
„Największe zagrożenie przychodzi z czynników nieprzewidzianych". Dlatego trzeba zrozumieć rolę najważniejszego filara „Weltanschauung" Japonii – cesarza. Według Benedict jest on przewidywalny w tym sensie, że staje się „wszystkim dla wszystkich" („he was all things to all men"). To pomagało wyjaśnić klęski i zwycięstwa, jak również zachować w sercu czystość, bóstwo i ideał, który symbolizował Japonię.
Jeńcy japońscy, którzy chętnie (bo nie mieli odwrotnych rozkazów) rozmawiali z amerykańskimi zwycięzcami na każdy temat, odmówili jednak potępienia cesarza. Tylko trzech (podkreślmy, trzech!) powiedziało coś lekko negatywnego, w tym jeden, który zasugerował delikatnie, że może Hirohito nie powinien być pozostawiony na tronie.
Notabene, jeńców było mało, bo się nie poddawali. Popełniali samobójstwo, prosili kolegów o dobicie. A nawet gdy wpadali w ręce Amerykanów, to chcieli być rozstrzelani. „Wstyd związany z poddawaniem się mocno zapadł w podświadomość Japończyków" – tłumaczy Benedict. Ale jak już przeżyli, to szybko dostosowywali się do niewoli i nie protestowali – oprócz niezwykłych wyjątków. Dlaczego?